Włożyć stopę między drzwi
Jakub Kasprzak: Od wielu lat czekałem bez większych nadziei, że w kampanii wyborczej zacznie się mówić o kulturze. Nieoczekiwanie temat wypłynął w tym roku, chociaż stało się to inaczej, niż sobie wyobrażałem. Przez media społecznościowe przeszła fala komentarzy dotyczących wpisanego do programu wyborczego Prawa i Sprawiedliwości pomysłu wprowadzenia statusu artysty zawodowego. W bardzo emocjonalnych wypowiedziach mówiono o próbie wprowadzenia cenzury i licencjonowaniu działalności artystycznej. O rozsądek i czytanie ze zrozumieniem apelował z kolei między innymi Jacek Dehnel. Jak te wydarzenia wyglądały z twojej perspektywy?
Paweł Płoski: Moja perspektywa to perspektywa członka zespołu ekspertów Ogólnopolskiej Konferencji Kultury. Zespół opracowywał środowiskowe postulaty poprawy życia kulturalnego w Polsce zgłoszone podczas wcześniejszych konferencji.
Prace nad projektem ustawy szły swoim torem, angażowały przedstawicieli wielu środowisk. Naturalnie trwały dyskusje, a nawet pojawiały się konflikty (niektóre organizacje rezygnowały z udziału w pracach). Jednak sama ustawa znajdowała się wciąż na etapie opracowania resortowo-gabinetowego. Na tym poziomie nadal jeszcze wprowadza się poprawki, precyzuje. Powoli trwały przygotowania do publicznej prezentacji. Zakładałem, że dopiero po wyborach nastąpi ogłoszenie projektu ustawy i wtedy rozpoczną się szerokie konsultacje.
Wpisanie ustawy w program wyborczy Prawa i Sprawiedliwości doprowadziło do wybuchu, o który nietrudno w obecnej sytuacji politycznej. Emocje pobudzała wizja jakiegoś gremium przyznającego z mocy ustawy status zawodowego artysty, która wywołała skojarzenia z PRL-em. W newsach w ogóle pomijano kluczowy wątek ubezpieczeń. Sprawy nie ułatwił fakt, że w Internecie krążył dawny, wstępny projekt ustawy, nieaktualny i zupełnie zmieniony.
Projekt znały organizacje, których przedstawiciele brali udział w pracach, ale większość twórców i artystów mogła być zaskoczona, że ktoś się nimi zajmuje. I z tego wynikła cała awantura.
Po co właściwie ta ustawa?
Obecny system premiuje artystów etatowych, którzy – z perspektywy wolnych strzelców – nie muszą się o nic martwić. Artyści bez etatu albo nie prowadzący działalności gospodarczej, czyli na przykład liczni aktorzy, reżyserzy, muzycy, malarze i wielu innych, pracujący na podstawie umów o dzieło czy zlecenie, nie mają obecnie zbyt wielu możliwości uzyskania ubezpieczenia zdrowotnego i emerytalnego.
Ale jakoś sobie radzą?
Większość działa zdroworozsądkowo i stosuje rozmaite rozwiązania tego problemu. Niektórzy zatrudniają się fikcyjnie na jedną piętnastą etatu w firmie wujka. Inni ubezpieczają się przy pracującym na etacie współmałżonku. Jeszcze inni stosują najbardziej chyba wyrafinowane rozwiązanie, to znaczy zostają artystami-rolnikami i korzystają z ubezpieczenia zapewnianego przez KRUS.
Nieliczni korzystają z ustawy z 1974 roku o zaopatrzeniu emerytalnym twórców ZET. To wtedy rząd doprowadził do sytuacji, w której artyści, którzy nie mieli etatów, mogli udać się do komisji działającej przy Ministerstwie Kultury, w której na podstawie zawartych umów można było przystąpić do programu i zacząć odkładać składki na świadczenie emerytalne. To działało i działa nawet po dziś dzień, komisja w ministerstwie cały czas funkcjonuje.
Czyli jakiś system istnieje?
Tak, ale zasady działania tego systemu są kompletnie nieprzystosowane do życia. Po prostu wymagana składka jest dla większości artystów za wysoka, całkiem nieosiągalna dla większości młodych twórców. A starsi też niechętnie o tym myśleli.
Kilka lat temu, gdy razem z Martą Czyż prowadziliśmy warsztaty o rynku pracy dla absolwentów uczelni artystycznych w Kordegardzie NCK, przypomnienie o ZET budziło zainteresowanie. Ale kiedy uczestniczki i uczestnicy usłyszeli o szczegółach, to ich entuzjazm momentalnie gasł. ZUS nigdy nie miał i nie ma dla nich specjalnych względów, nie ma preferencyjnych stawek ani elastyczności, która umożliwiłaby na przykład zapłacenie należności ryczałtem – dajmy na to raz na pół roku, co ułatwiłoby wielu artystom dopasowanie wydatku do falującej koniunktury, która w ich zawodzie jest czymś normalnym.
Sytuacja była i jest fatalna szczególnie dla najsłabiej zarabiających artystów. Nieprzyjazność systemu jest tak wysoka, że wiele osób po prostu odpuszcza, żyje z dnia na dzień, myśląc, że jakoś to będzie. Natomiast co jakiś czas do opinii publicznej docierały informacje, że coś jest nie tak, bo różne tabloidy donosiły, że znany artysta – Krzysztof Krawczyk albo inna gwiazda, po tylu latach wspaniałej kariery ma 1100 czy 1300 złotych miesięcznej emerytury.
Ale Krzysztofa Krawczyka chyba akurat stać było na opłacanie składek?
Tak. Nawet dało się słyszeć głosy takie jak śp. Zofii Czerwińskiej, że ona, pracując bez etatu, zadbała o swoją emeryturę i opłacała składki w takich stawkach, by mieć godne świadczenie. W tym przypadku i tak mówimy o problemach popularnych i zamożnych artystów. Pozostałych nie stać na takie koszty, do jakich zobowiązuje ubezpieczenie poprzez ZET. Bo na rynku pracy jest mnóstwo wolnych strzelców, którzy są poza etatowym systemem zatrudnienia, a jednocześnie działają poza logiką myślenia komercyjnego.
I od lat wszystko tkwiło w stanie zawieszenia. Mimo że od 2007 roku czekała na realizację rezolucja Parlamentu Europejskiego Społeczny status artystów, wzywająca państwa UE do opracowania i wdrożenia odpowiednich przepisów porządkujących zabezpieczenia socjalne, ubezpieczenia zdrowotne czy podatki. I dopiero w 2017 roku wątek ubezpieczeń społecznych pojawił się w trakcie przygotowań do Ogólnopolskiej Konferencji Kultury. Ale jak już się pojawił, to mocno akcentowany.
Spróbuj proszę opowiedzieć, co to w ogóle za projekt. Bo nie chodzi w nim przecież o reglamentowanie możliwości uprawiania sztuki.
Mówiąc najprościej, projekt ten dotyczy – zgodnie z jego nowym tytułem – uprawnień artysty zawodowego, czyli możliwość korzystania z systemu ubezpieczeń społecznych i zdrowotnych przez artystów bez etatów czy bez firm. Dzięki ustawie najniżej zarabiający będą mogli liczyć na wsparcie ich składek. Pomysł, który legł u podstaw projektu tej ustawy polega na tym, by dopłacać nieetatowym artystom do składek na ZUS w sytuacji, w której ich dochód byłby niewystarczający, by udźwignąć opłacenie pełnej kwoty. Mówimy o uzupełnieniu do nawet 80%. To byłby wreszcie system uszyty na miarę nieetatowych artystów. Natomiast chodzi o to, żeby jakoś zabezpieczyć tych, którzy poświęcili się działalności artystycznej, którzy zaciskają zęby i robią to, co sprawia im zawodową satysfakcję, co ma kulturowe znaczenie, a przynosi mniejszy dochód.
Kontrowersje wzbudza sposób definiowania tego, kto jest zawodowym artystą. Wymieniane są dwa sposoby weryfikacji kandydatów: dyplom ukończenia wyższej uczelni artystycznej albo artystyczny dorobek zweryfikowany przez komisję.
Nie tyle przez komisję, co przez związki reprezentatywne.
Czyli na przykład przez ZASP?
Tak, w przypadku aktorów i reżyserów ZASP będzie odpowiednią organizacją. Podobnie weryfikacji dokonywać mogłoby Stowarzyszenie Tłumaczy Literackich, Unia Literacka, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Związek Literatów Polskich, Związek Polskich Artystów Plastyków. Trzeba podkreślić, że tu nie ma sporu na linii środowisko artystyczne – MKiDN. Spór toczy się między środowiskami. Między tymi, którzy chcieliby mieć większy zakres władzy i brać pod uwagę jakość dzieł – a tymi, którzy są za rozwiązaniem liberalnym: skoro zarabiasz jako artysta, to masz prawo wejść w system. Niektóre organizacje prezentują konserwatywne poglądy na sztukę i część środowiska obawia się, czy komisja nie będzie uprzedzona. Czy nie uzna czyjegoś dorobku za nic nie warty, bo to instalacja – nie rzeźba, albo jakieś dreptanie – nie balet.
Pewne zdziwienie wzbudził we mnie fakt, że w projekcie ustawy mówi się o absolwentach uczelni artystycznych, a nie kierunków artystycznych.
W projekcie ustawy napisano jeszcze gorzej – pojawia się zapis o absolwentach „studiów II stopnia uczelni artystycznych”.
Zatem ustawa nie obejmuje automatycznie absolwentów Szkoły Filmowej, działającej w ramach Uniwersytetu Śląskiego, czy Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Oni będą zmuszeni do udowadniania przed komisją, że posiadają artystyczny dorobek. Dodatkowo jeszcze aktorzy czy reżyserzy w uczelniach teatralnych kształceni są w ramach jednolitych studiów magisterskich – nie ma tam kształcenia dwustopniowego. Drobiazg, ale prawnie znaczący. Ponadto absolwentami Uniwersytetu Muzycznego są muzykolodzy, a Akademii Teatralnej teatrolodzy – więc czy oni też automatycznie uzyskują uprawnienia do emerytury w ramach tej ustawy? To jest rzecz do dalszego wyczyszczenia w projekcie ustawy, ale jego walorem jest włożenie stopy w drzwi.
Jeśli dobrze rozumiem, wymogiem przynależności do systemu jest nie tylko dorobek lub dyplom uczelni, ale także sposób zarabiania. Chodzi o to, że artysta musi zarabiać swoją sztuką dostatecznie dużo, żeby móc się utrzymać? A co z tymi wszystkimi, dla których działalność artystyczna stanowi tylko część dochodu? Znam aktorów, którzy dorabiają sobie, kelnerując albo prowadząc kółko teatralne w domu kultury. Dodam, że raczej nie pracują w oparciu o umowę o pracę.
Zgodnie z założeniami ustawy, jeśli ich działalność ma charakter profesjonalny, mają jak najbardziej prawo uczestnictwa w programie. Na razie nie powstała lista „minimów ilościowych” dotyczących działalności w danych zawodach. Mowa jest tylko o minimach kwotowych przychodów z działalności artystycznej lub – w przypadku braku uzyskania takiego minimum – potwierdzaniu profesjonalnego charakteru przez organizację.
Zatem jeśli przychody z gry aktorskiej będą wystarczające lub jeśli organizacja twórcza będzie potwierdzać ich działalność, jako zawodową/profesjonalną, mogą wejść do systemu. Przychody dla kryterium otrzymania/przedłużenia statusu traktowane są rozłącznie („automatyczne” prawo mają osoby osiągające minimalny przychód z działalności artystycznej, nie żadnej innej), natomiast łącznie, gdy wyliczana jest wysokość dopłaty do składki (wtedy sumuje się wszystkie przychody). Zatem im więcej taki aktor zarabia jako kelner, tym mniejsza ulga mu przysługuje, ale nie wpływa to na prawo do posiadania statusu artysty. To drugie rozliczenie jest w stosunku rocznym i wpływa na dopłatę w następnym roku.
Z perspektywy kogoś z zewnątrz mogłoby się wydawać, że artystom żyje się fantastycznie. Debatuje się nad przyznaniem im przywilejów emerytalnych i przysługują im nisko opodatkowane umowy o dzieło oraz ciepłe posady w państwowych instytucjach. Tymczasem opublikowany niedawno raport Pełna kultura, puste konto pokazał, jak straszliwie niedofinansowana jest cała niemal branża.
To szeroki problem. Nie jest on nowy, wynika ze sposobu, w jaki upaństwowiono kulturę w pierwszej dekadzie PRL-u, kiedy masowo tworzono nowe instytucje: teatry, filharmonie, orkiestry, muzea i tak dalej. Decydenci uznali, że sztuka jest działalnością potrzebną, ale jednocześnie niewymagającą wysokiego finansowana. Władze uznały, że sztuka może być tania, a artysta może zarabiać mało. Bo przed wojną w ogóle nie zarabiał. Zatem artyści powinni byli się cieszyć, że wreszcie dostali etaty, stałe pensje, zaplecze umożliwiające tworzenie w komfortowych warunkach. A jak komuś było mało, to przecież zawsze miał możliwość, by sobie dorobić. Magdalena Raszewska w swojej biografii Ryszardy Hanin skrupulatnie odnotowała koncerty poetyckie, spotkania, recytacje, dzięki którym wielka aktorka uzupełniała domowy budżet.
Dzisiaj niezależnie od tego czy pracujemy w instytucji, czy poza nią, funkcjonujemy na wspólnym rynku sztuki i jesteśmy spadkobiercami tradycji „kultury niskich kosztów”. W innych krajach, szczególnie w Europie Zachodniej, w związku z wysokimi kosztami płac i presją na odpowiednio wysokie stawki dla artystów zrezygnowano z prób utrzymywania stałych etatowych zespołów. Tak funkcjonuje rynek teatralny w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Portugalii czy Francji. Z kolei w Niemczech czy Austrii istnieją stałe zespoły, ale w odróżnieniu od naszej strony żelaznej kurtyny zarabia się w nich bardzo dobrze. Wiąże się to z ogromną intensywnością pracy w teatrze i niemożliwością dorabiania pracą w filmie czy telewizji.
Gra się tam i produkuje więcej przedstawień niż u nas?
W modelu niemieckim teatr jest drogi w utrzymaniu, ale za to działa naprawdę prężnie: daje premiery, ma dobrą frekwencję, sprzedaje abonamenty, rozwija swój zespół. Te elementy muszą ze sobą współgrać, wszystko ma na siebie pracować. W naszym systemie, który jest w oczywisty sposób niedofinansowany, działamy w oparciu o dodatkowe fuchy. Zjawisko to było już problemem u progu lat sześćdziesiątych XX wieku. Pisał o tym Erwin Axer. Ostro sprawę opisał Konrad Swinarski w słynnym eseju Kilka słów o współpracy z aktorem.
Cieszymy się, że władza płaci, ale jednocześnie złościmy się, że płaci strasznie mało. Na razie akceptujemy ten stan rzeczy, chociaż już nie zawsze. Przecież niedawno pracownicy Teatru Wielkiego, największej instytucji teatralnej w Polsce, prowadzili strajk, żądając od dyrekcji podwyżek. Ktoś może sobie pomyśleć – budżet 100 milionów złotych i jeszcze im brakuje? Ale okazuje się, że rzeczywiście brakuje. Jak wniknąć w szczegóły, sytuacja naprawdę nie jest różowa. Swoją drogą, podwyżki wywalczyli.
Można powiedzieć, że ta reforma służy właściwie łataniu niewydolnego systemu?
Mamy problem strukturalny, którego nie da się rozwiązać jedną ustawą. Publiczne finansowanie kultury jest świetne, ale niektóre aspekty życia kulturalnego zniknęły rządzącym z pola widzenia. Dość powiedzieć, że po zmianach ustrojowych co najmniej 30 – 40 procent ówczesnych pracowników teatrów straciła pracę i znalazła się poza instytucjami. To są osoby, które po dziś dzień cierpią z tego powodu i biorąc ich pod uwagę, ta ustawa przychodzi zdecydowanie za późno. Wyobraźmy sobie 30-letniego aktora, który stracił pracę na początku lat dziewięćdziesiątych. Przecież dzisiaj lada chwila będzie już szedł na emeryturę. A przez ostatnie 30 lat bujał się od reklamy przez objazdowe przedstawienia dla dzieci po epizody w filmach. I teraz ma poczucie niesprawiedliwości, poczucie, że został skrzywdzony, że państwo odwróciło się od niego, nie dając mu sensownej możliwości uprawiania zawodu i poprawienia swojej sytuacji. Tacy aktorzy musieli rozpoznać swoją sytuację bojem. System, w którym wcześniej funkcjonowali, wypchnął ich, nowy dopiero się tworzył.
Myślisz, że gdy ustawa wejdzie w życie, spotka się z dużym zainteresowaniem?
Ten projekt ma sens zdecydowanie ponadpartyjny i trzeba namawiać do poparcia ustawy wszystkich parlamentarzystów. Sam chętnie się w to zaangażuję. Ta ustawa jest potrzebna. Mam nadzieję, że okaże się przydatna i użyteczna. Ciekaw jestem, jak artyści zareagują na te zmiany. Czy zechcą wejść w system? Czy wypracują dochody, z których będą mogli część odkładać? Przykładowo, ciekawe jak to będzie z artystami teatrów musicalowych. Bo to są przecież w większości wolni strzelcy. Jeżeli grają na przykład 20 razy w miesiącu, to przypuszczam, że ich dochód musi być przyzwoity. Pytanie, czy będą mieli potrzebę odkładania na przyszłą emeryturę w systemie państwowym?
Ważne, by zdać sobie sprawę, jak istotne jest stworzenie takiego systemu, który chroni, a jednocześnie nie wymusza na przykład prowadzenia działalności gospodarczej w miejsce działalności kulturalnej. Jeżeli będą dochody, będziemy płacić pełną składkę, jeżeli gorzej, to tylko cześć, a fundusz dopłaci resztę. To pozwoli uzyskać emeryturę w wymiarze podobnym osobom zarabiającym średnią pensję. To jest postęp. To szansa na stworzenie warunków do godnego uprawiania zawodu, bez lęku przed przyszłością. Przed starością bez pomocy. Bo mówiąc wprost, to właśnie o to chodzi. Narzekamy na prognozy naszych emerytur, ale nadal – przyznasz – różnica między posiadaniem głodowej emerytury, a nie posiadaniem emerytury jest zasadnicza.
05-02-2020
dr Paweł Płoski – teatrolog, redaktor, badacz polityki kulturalnej i organizacji teatru. Absolwent Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej w Warszawie. Wykładowca AT, w latach 2016-2019 pełnomocnik dziekana ds. studenckich, od 2019 dziekan Wydziału Wiedzy o Teatrze AT. Od 2009 kierownik działu literackiego Teatru Narodowego. Redaktor miesięcznika „Teatr” (2007-2016). Redaktor serii książkowej „Teatr. Krytycy” wydawanej przez Instytut Książki (2014-2016), w której redagował tomy tekstów Jerzego Koeniga i Janusza Majcherka. Jeden z koordynatorów obchodów stulecia urodzin Erwina Axera (2017). Jako ekspert współpracował z MKiDN oraz wieloma instytucjami kultury teatralnej w Polsce.
zważywszy brak umiejętności prostego wyrażania się interlokutora i, jak tu, monstrualne g a d u l s t w o (niespełniony aktor poszedł w teoretyki) rozumiem, że jest "za a nawet przeciw"... Taka metoda z Bolka. Ustawa jest oczywiście potrzebna, ale trzeba zdementować plotkę, że "była dyskutowana". Tylko we własnym wybiórczym gronie, czyli: TKM-ie. I ten wywiad niczego nowego nie wnosi. Wniesie praktyka (a zarabiać trzeba, to znaczy mieć coś do powiedzenia, co w kumoterstwie obowiązującym, raczej bez znaczenia)