AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Zrzucić płaszcz powagi

Fot. Magdalena Pierwocha  

Rozmowa z Mirosławem Neinertem, aktorem, reżyserem teatralnym, założycielem i dyrektorem Teatru Korez w Katowicach

Magdalena Figzał: Jak ważny jest śmiech w teatrze?

Mirosław Neinert: Moim zdaniem śmiech w teatrze jest bardzo ważny. Mało tego, uważam nawet, że nie ma tragedii bez komedii – to znaczy tragedia, która jest tylko ponura i poważna, to jakby za mało. Najwięksi dramatopisarze doskonale o tym wiedzieli – na przykład Ionesco, Beckett czy Mrożek, którzy celowo zderzali wysokie z niskim. Genialnie robił to także Bogusław Schaeffer, który wielkie idee filozofów zestawiał z wulgarną prozą codziennego życia. Daje to niezwykłe efekty, a przede wszystkim ożywia dramat.
Oczywiście w teatrze widz szuka oczyszczenia, ale nie zawsze takiego, które zdewastuje jego psychikę, spowoduje traumę. Dobra komedia jest w stanie wstrząsnąć, zmusić do myślenia, ale pozwala też na złapanie dystansu. Myślę, że szczególnie dzisiaj potrzebujemy właśnie takiego wypośrodkowanego teatru.

Właściwie trudno mówić o śmiechu w teatrze w ogóle, ponieważ mamy różne jego rodzaje, w zależności od tego, jakim gatunkom scenicznym on towarzyszy. Pierwszą, mniej chlubną grupę stanowią objazdowe chałtury, obliczone raczej na robienie show niż teatru. Druga to farsy, których inscenizowanie stanowi tak naprawdę wielką sztukę. Dobra farsa to taka, która jest błyskotliwa, która wytwarza coś w rodzaju wspólnoty śmiechu, sprawia, że widz – całkowicie wciągnięty w akcję – staje się częścią spektaklu. Oczywiście nie ma też nic gorszego niż oglądanie źle zrobionej farsy – wówczas w miejscach obliczonych na salwy śmiechu na widowni zapada niezręczna cisza. Wreszcie trzecia grupa, czyli te odmiany komedii, które są czymś więcej niż farsą – utwory wchodzące w obszary absurdu, satyry bądź tragikomedii.

Czy nie jest trochę tak, że współcześnie nieustannie pomniejsza się wartość komedii i fars w teatrze, widząc w nich jedynie rozrywkę dla mas i mniej wyrobionego widza?

Nasz teatr jest bardzo głęboko zakorzeniony w tradycji romantycznej, to sprawia, że przez lata wykształcił się u nas wzorzec aktora tragicznego, cierpiącego, który zepchnął gdzieś na dalszy plan aktora komediowego. A przecież te tradycje komediowe są również bardzo bogate – od Bogusławskiego przez Fredrę po autorów współczesnych. Myślę jednak, że te tendencje komediowe obecnie odżywają, coraz częściej sięga się też po utwory klasyków polskiej komedii. Inscenizacje te konkurują nierzadko z repertuarem poważnym, jak ostatnio chociażby Wychowanka Mikołaja Grabowskiego. Inna sprawa, że elementy komiczne obecne są także w tych spektaklach, które komediami wcale nie są – po prostu te momenty rozładowania napięcia są nam wszystkim potrzebne.

Od wielu lat porusza się pan w obszarze repertuaru komediowego. Kiedy poczuł pan, że to właśnie ten gatunek jest panu najbliższy?

Gram i uwielbiam komedie, ale myślę, że to prawdopodobnie dlatego, że w młodości występowałem tylko w repertuarze poważnym. Jak każdy młody człowiek, właśnie przez tragedie chciałem odkrywać to, co istotne. Ten przełom nastąpił u mnie jeszcze w czasie stanu wojennego, kiedy mój kolega zaprosił mnie do Kabaretu SSAK. Nagle wyszedłem na scenę w zupełnie innej roli, zacząłem mówić teksty, a ludzie się śmiali – to było trochę jak uderzenie siekierą w głowę, jakieś niespodziewane wyzwolenie, zrzucenie z siebie płaszcza powagi. Po tym zdarzeniu nie miałem już wątpliwości – wiedziałem, że chcę grać przede wszystkim komedie, ponieważ w tym się odnajduję.

Jak rozpoznać dobrą komedię? Czy jedynym wyznacznikiem jej jakości jest śmiech na widowni?

Nie do końca jest tak, że jedynie śmiech jest wyznacznikiem dobrej komedii. Myślę, że bardzo ważne jest wyczuwalne skupienie widzów. Dla przykładu przytoczę graną kiedyś przez nas sztukę Emigranci – owszem, publiczność nieustannie się śmiała, ale jednocześnie w pewnych momentach dało się wyczuć niezwykłe skupienie. Widzowie, którzy jeszcze przed chwilą się śmiali, potrafili w całkowitym milczeniu i napięciu śledzić dalszy rozwój akcji. Oczywiście to był tekst zakładający zarówno śmiech, jak i wzruszenie. Podobnie jak Cholonek Janoscha – spektakl, który w Teatrze Korez gramy już ponad dziesięć lat. Cała dramaturgia tego przedstawienia opiera się na tym, że widz przez cały czas się śmieje, po to by w finale doświadczyć głębokiego wzruszenia. Dla mnie bardzo ważne jest to, aby śmiech w teatrze łączył się jeszcze z czymś innym.

Wracając do definicji dobrej komedii – myślę, że zdecydowanie łatwiej zdefiniować tę złą. Dobra komedia to po prostu ta, którą chcemy polecać innym – czasem nie tylko z powodu samej rozrywki, której nam ona dostarcza. Od strony warsztatowej bardzo ważne jest to, by aktorzy potrafili złapać tę komediową lekkość, a to jest trudne i nie zawsze się udaje. Niezwykle istotna jest tutaj naturalność – odpada wymuszanie i programowanie śmiechu.

Od dziewięciu lat organizuje pan na Śląsku Katowicki Karnawał Komedii, który cieszy się niebywałą popularnością. Czym kieruje się pan w doborze przedstawień?

Bardzo często kieruje się tym, kto gra w danej sztuce. W komedii sprawą kluczową jest bowiem dobre aktorstwo. Oczywiście staramy się zawsze oglądać przedstawienia, które zapraszamy na festiwal. W sytuacji, kiedy nie jest to możliwe, korzystamy z opinii tych, którzy je widzieli. Przez te dziewięć lat chyba tylko raz zdarzył nam się spektakl nie do końca trafiony. Najlepsze przedstawienia to oczywiście te, które łączą znakomity tekst i warsztat wybitnego aktora, jak na przykład monodramy Erica Bogosiana w wykonaniu Bronisława Wrocławskiego. Do niezapomnianych wydarzeń Katowickiego Karnawału Komedii należą też występy Jerzego Stuhra, Jana Peszka, Krystyny Jandy czy Hanny Śleszyńskiej.

Czy są komedie, które definitywnie nie wpisałyby się w charakter tego przeglądu?

Tak, w programie festiwalu z pewnością nie znalazłyby się spektakle przygotowywane na szybko i byle jak, przyciągające uwagę jedynie nazwiskiem aktora z serialu. Tych produkcji jest obecnie całkiem sporo – są to najczęściej przedstawienia objazdowe, pokazywane w różnych miastach Polski. Katowicki Karnawał Komedii stawia na jakość, zatem nie możemy pozwolić sobie na pokazywanie rzeczy niedopracowanych.

A jaki typ humoru preferuje polska publiczność?

Zauważyłem, że nasi widzowie lubią, kiedy w spektaklu pojawia się pewna doza improwizacji, tzn. kiedy można odnieść wrażenie, że sztuka powstaje tu i teraz, na oczach widza. Myślę, że ta aktorska improwizacja jest często najbardziej atrakcyjnym elementem komedii. Gusta widzów są oczywiście różne. Śląska publiczność jest na przykład bardzo specyficzna – są to widzowie, którzy bez wątpienia potrafią się śmiać z siebie, co w Polsce zdarza się dość rzadko. Czasem brakuje nam tego dystansu, jaki mają do siebie na przykład Czesi. Ja osobiście uwielbiam czeski humor oraz ich pomysły na ożywianie teatru. Myślę tu chociażby o stworzeniu przez nich kultowej postaci Járy Cimrmana. Swego czasu w jego realne istnienie uwierzyli niemalże wszyscy Czesi, łącznie z władzą. Do tej pory w Czechach funkcjonuje teatr grający jedynie sztuki tego fikcyjnego autora. W Polsce oczywiście lubimy się śmiać, ale jesteśmy narodem znacznie bardziej poważnym – wciąż funkcjonują u nas pewne granice śmiechu oraz tematy tabu, których poruszanie w sztukach komediowych spotyka się z ostrą krytyką.

W teatrach dramatycznych często oglądam przedstawienia, w których aktorzy kojarzeni raczej z repertuarem poważnym wcielają się w role komediowe – efekt tych zmagań nie zawsze jest udany. Czy to znaczy, że nie każdy aktor powinien grać w komediach?

Myślę, że dobry aktor zagra wszystko – zarówno tragedie, jak i komedie. Problem polega na tym, że w tragedii łatwiej jest pewne niedostatki zatuszować, w komedii już nie da się tego zrobić. Praktyka może pomóc, ale tylko częściowo – ten komediowy polot aktor musi nosić w sobie. Posiadanie go jest ogromnym atutem, który pomaga w różnych scenicznych sytuacjach. W warsztacie aktora komediowego bardzo ważna jest umiejętność zachowania umiaru – humor przerysowany nigdy się nie sprawdza, podobnie jak kilkakrotne powtarzanie tych samych, wypróbowanych wcześniej chwytów. Oczywiście, jak już wcześniej wspomniałem, przydaje się też sztuka improwizacji – rzecz niełatwa, ale po opanowaniu przynosząca niezwykłe rezultaty. Granie w komediach – zresztą granie w teatrze w ogóle – jest zadaniem niezwykle trudnym, ponieważ z jednej strony nieustannie wymaga się od aktora, by dobrze „udawał”, z drugiej zaś tego, by był prawdziwy i naturalny.

A jak jest z polskim komediopisarstwem? Mam wrażenie, że współcześni autorzy raczej stronią od utworów komediowych. Jeśli już je tworzą, to są to najczęściej okraszone humorem dramaty polityczne.

Jest trochę współczesnych autorów, którzy próbują pisać coś śmiesznego. Co ciekawe, często wywodzą się oni z kabaretu. Bardzo różnimy się jednak od krajów takich jak Francja czy Anglia, w których pisanie komedii i fars to ogromna część teatralnego biznesu. W Polsce takie tradycje praktycznie nie istnieją. Trzeba zaznaczyć też, że pisanie komedii, a w szczególności fars, jest tak naprawdę wielką sztuką, a zgłębianie jej tajników – trudnym wyzwaniem. Co jakiś czas pojawiają się jednak ciekawe teksty komediowe polskich autorów, na przykład Michała Walczaka czy Tomasza Jachimka – należy mieć nadzieję, że w przyszłości będzie ich przybywać.

Założony przez pana Teatr Korez w ubiegłym roku obchodził swoje 25-lecie. Czy nadal pozostajecie wierni idei „teatru dla ludzi, który bawi, a nie nudzi”?

Jak najbardziej. To hasło wymyśliliśmy kiedyś żartem, u początków naszej działalności – pozostało do dziś i wciąż jest aktualne. Nasz teatr jest tak naprawdę bardzo specyficzny – nie zatrudniamy aktorów na etacie, przychodzą oni z różnych teatrów. Dlatego też zależało mi na stworzeniu miejsca, w którym aktor będzie mógł grać w trochę bardziej kameralnej, rodzinnej atmosferze, mając jednocześnie bardzo dużo swobody. Myślę, że właśnie to sprawia, że przez te 25 lat przewinęło się przez naszą scenę wiele wybitnych aktorskich osobowości. Część z nich, jak Robert Talarczyk, Bogdan Kalus, Elżbieta Okupska czy Grażyna Bułka, z Korezem współpracuje już od lat.

Teatr Korez założył pan na Śląsku, tutaj też organizuje pan co roku dwa duże festiwale teatralne. Czy wyobraża pan sobie robienie teatru w innym miejscu?

To jest ciekawa sprawa, bowiem większość ludzi uważa mnie za stuprocentowego Ślązaka, podczas gdy ja tak naprawdę nie urodziłem się na Górnym Śląsku. Przyjechałem tu lata temu jako dziecko, gwary musiałem nauczyć się bardzo szybko, ponieważ mieszkałem w Chorzowie Starym. To było miejsce, w którym śląskość była obecna w czystej postaci – familoków, strojów, klimatu. Kiedy robiliśmy Cholonka razem z Robertem Talarczykiem, pomyślałem, że w jakiś sposób nawiązuję właśnie do tamtego okresu, miejsca i pewnych zachowanych tradycji, które wówczas obserwowałem. Myślę, że Śląsk, który jest często niezrozumiały i niedoceniany w Polsce, jest mi bardzo bliski. Oczywiście nasze sztuki pokazujemy w różnych miastach, ja sam występuję też na innych scenach, ale właściwym miejscem Teatru Korez są Katowice – tu od dwudziestu pięciu lat mamy swoją przestrzeń i własną publiczność, co jest dla nas najważniejsze.

Katowicki Karnawał Komedii w przyszłym roku obchodzić będzie swój jubileusz. Czy planujecie coś specjalnego na to dziesięciolecie?

Pomyśleliśmy, że ściągniemy na dużą scenę kilka fars, ale takich, które reprezentują naprawdę najwyższy poziom. Będzie to taki jubileuszowy cykl. Chcielibyśmy również zaprosić tych artystów, których występy cieszyły się największą popularnością podczas poprzednich edycji Karnawału – zorganizować coś w rodzaju pokazów mistrzowskich i jednocześnie dać szansę naszym widzom na ponowne obejrzenie tych najlepszych przedstawień komediowych.

26-02-2016

Mirosław Neinert – aktor, reżyser teatralny, konferansjer, założyciel i dyrektor Teatru Korez w Katowicach. Pomysłodawca i dyrektor Letniego Ogrodu Teatralnego oraz Katowickiego Karnawału Komedii.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: