AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Burza w Teatrze Narodowym

Nie była to burza, ale deszcz, tzw. „kapuśniaczek”; mżyło to parę godzin, wyjść nie można było, a błoto się zrobiło takie, jakiego najstarsi ludzie w teatrze nie pamiętają.

Z pełnej czaru i poezji bajki Szekspira Teatr Narodowy uczynił niewygodną piłę i nudziarstwo.

Potworny sezon, jakiego nie miał jeszcze żaden teatr w Polsce, skompromitował tak dalece ludzi kierujących tą imprezą, iż niełatwo będzie im się spod tego brzemienia podźwignąć. Kierownicy zmienili teatr ten na „morgę”, w której wystawia się trupy, ale tak zniekształcone, że trudno Szekspira odróżnić od Erbena.

Przedstawienie było tak złe, że aż zabawne i wesołe. Śliwicki jako Prospero opowiadała niestworzone przez Szekspira historie, Kotarbiński przepuszczał litery i całe sceny. Wzajemne zakulisowe animozje nie pozwoliły prowadzić normalnego dialogu. Aktorzy, którzy nie rozmawiają ze sobą prywatnie, nie rozmawiali ze sobą na scenie, tak iż wiele pytań pozostało bez odpowiedzi. Raz po raz jakaś figura zjawiała się na scenie, i o nic nie pytana schodziła i zawstydzona szła do domu, aby nazajutrz znów próbować szczęścia. Roland klepał się w te same kolana, w które klepie się od lat kilkudziesięciu, ale zarówno jak Śliwicki niczym nie przypominał swoich dobrych ról i czasów. Hnydziński mamrotał ze wzruszeniem, Niedzielska szczebiotała z przejęciem, a straszliwy Walter robił humor z bezwzględnością, która mu się nie opłacała. Należy mu być wdzięcznym, iż nie grał na harmonijce, nie naśladował czkawki, nie wymiotował – a przecież mógł to wszystko robić. Jedynym dodatnim momentem przedstawienia był przekład, dokonany przez Barbarę Zan. Mimo pewnych nierówności jest to przekład poetycki.

Antoni Słonimski, „Wiadomości Literackie” 1926, nr 130.

 

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę: