AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Czekamy na wariata

- Coś pan taki przegrany, panie Ziółek?
- Wyczekałem się, uważasz pan, tak, że ledwo żyje.
- Na kogo?
- Na Godota.
- Co to za jeden?
- A kto jego wie.
- Jak to, czekałeś pan i nie wiesz pan na kogo?
- Nie tylko ja, sześćset osób na sali i pięć na scenie czekało.
- W teatrze znaczy się?
- Rzecz jasna. Sztukie takie wyczekujące grają. Taka więcej satyra, uważasz pan.
- To znaczy, że co?
- Znaczy, że balona robią.
- Z kogo?
- O to się właśnie rozchodzi, że z nieszczęśliwych ludzi.
- A detalicznie?
- Z umysłowo chorych.
- Z wariatów?
- No, tak jest. Z wariatów robią balona, a z publiki wariata. Mniejsza o publikie, ale uważam za rzecz niewłaściwe podśmiewać się z nerwowo dziabniętych. Raz, że w dzisiejszem czasie każdego to może spotkać, a po drugie nieładnie.
- No dobrze, a jaka treść?
- Treści, uważasz pan, nie ma żadnej. Rzecz się dzieje na polu. Możem się domyślić, że w okolicy Tworek. Zaczyna się od tego, że dwóch jakichś włóczęgów, chuliganów czy coś w tym rodzaju czeka pod drzewkiem na tego właśnie Godota. Kto to jest, detalicznie nie wiadomo, ale możliwe, że derektor PGRu, bo co i raz pastuszka przysyła, że chwilowo nie może przyjść, ale prosi, żeby na niego jeszcze poczekać. Jaki interes ma do tych ciapciaków, nie wiadomo, może z fure marchwi albo rabarbaru na lewo opędzlować jem zamiaruje.
No to się czeka. I w tem trakcie zjawiają się te wariaci. Z powodu socjalistycznego braku dozoru wyrwali się widocznie ze szpitala. Jeden, uważasz pan, udaje konia, a drugi furmana, sznurek na szyję mu założył i batem koleżkie pogania. Ten, uważasz pan, bryka, kopie, gryzie i w ogóle prowadzi się prawidłowo, jak wariat, któren jest za konia. Tamten znowuż, co odstawia furmana, ubrany jest nawet przyzwoicie, tylko że ma damskie żółte pantofle na wysokiem słupku. Leje tego swojego konia batem, cafa go, krzyczy: „prrr!” i „wioooo!” ale mnie to, uważasz pan, nie bawiło. Te łazęgi połapali się, że mają z wariatami do czynienia, i dawaj z nich drakie uskuteczniać, jak to chuligani! Drzaźnią tego, któren jest za konia, z furmanem się przekomarzają i temuż podobnież. Potem furman wyjmuje domową wałówkie, jakiegoś kurczaka czy coś w tem rodzaju, i zaczyna wtrajać. No, to te łazarze chcą mu drób odebrać, ale każdy wariat ma swój rozum. Sam kurczaka opycha, a jem odpala kości. I tak się kotłują w kółko. A my furt czekamy na tego Godota, może jak nadleci, coś się zacznie. Na tem się kończy pierwszy akt.
- No dobrze, a artyści jak grają?
- Robią, co mogą. Jednego z tych oprychów odgrywa ten Mondzio z radia. Ale nie ma swojej roli. Nie można powiedzieć, ze skóry wyłazi, żeby jakoś rozbawić publikie. Udaje na przykład, że ma za ciasne buty, ściąga i w trawę ich. To ma być troszkie taka satyra na centrale obuwia. Że same małe numera są w Cedeciaku, a jak ktoś ma większe nogi, musi boso chodzić. To nawet dosyć do śmiechu było. Także samo przygadał Mondzio naszej dystrybucji za pomocą skarpetek. Jak zdjął te buty, pokazało się, że ma same cholewki i pięty, palce w drobny mak się rozlecieli. Troszkie i z tego żeśmy się uśmieli, ale nie za bardzo.
Ten znowuż, także samo dobry artysta, co tego drugiego cwaniaka odstawia, robi żarty takie więcej asenizacyjne. Co i raz pod drzewko lata, a Mondzio mu podgwizduje. Niezłe to, ale raz. Za trzeciem już nie tak bawi. Po prostu chłopaki na głowach stawali, już nie wiedzieli, co robić. Tylko żem patrzył, jak się który wysiusia na scenie.

- A drugi akt?
- To samo od początku. Czekamy na Godota, a tu apiać pokazują się wariaci. Z tą różnicą, że furman dodatkowo niewidomego odstawia. Przewraca się, nie może się podnieść. Niesmaczne i męczące. A Godota jak nie ma, tak nie ma. Żona kopła mnie koniec końców w piszczel i mówi:, Jeżeli ten łobuz za pięć minut nie przyjdzie, ide do domu.”
- Co za łobuz?
- No, ten Godot.
- Toś pan z żoną był?
- Wiadomo. Jest tu w tramwaju i patrz pan, parasolką mnie grozi. Powiedziała, że się ze mną w mieszkaniu rozmówi. A co ja winien, myślałem, że to jest satyra na ogonki.
- To Godot w ogóle nie przyszedł?
- Jakbyś pan wiedział. Pod koniec znowu pastuszka przysłał, że bardzo przeprasza, ale może drugą razą. Żona, jak to usłyszała, chciała skoczyć na scene nalać tego chłopaczyne, ale chuligani to za nią załatwili. A co on winien, nic. Do derekcji trzeba wnosić pretensje. Co najmniej tytuł powinna zmienić na: „Czekamy na wariata, co bilet kupi.”
- A swoją drogą mówisz pan, że było pełno.
- Młodziaki chodzą w celach naukowych, bo takich publicznych wyrazów byle gdzie pan nie usłyszysz
- To tak jak w tem Weselu Wyspiańskiego.
- W Weselu? Wyspiański przeciw tego Godota to delikatny człowiek, salonowiec, można powiedzieć. Takiej łaciny jak tu to możesz pan tylko od wozaków pod towarową stacją się nauczyć. Ale dla dorosłych nic nie ma.

Warszawa, 1957

Stefan Wiechecki, Czekamy na wariata, [w:] Ksiuty z Melpomeną, wyd. Etiuda, Kraków 2001, s. 122-125.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: