AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Eichlerówna

1

Postaci, którą kreuje, Eichlerówna może dać tylko siebie, tylko Eichlerównę taką, jaką dobrze znamy od lat, bez niespodzianek, bez elementów, powiedzmy, nieeichlerowskich; te — oczy i uszy nasze natychmiast wyczują. Eichlerówna poddaje się za każdym razem wymogom roli, ale czyni to na tyle, na ile wymaga tego pozór prawdopodobieństwa; zabieg nigdy nie sięga głębiej. Nie zdziwiłbym się, gdyby mi powiedziano, że aktorka chciałaby zawsze grać w jednym stroju; w głębszym sensie tak właśnie gra.

Kiedy wchodzimy do teatru, z góry wiemy, że aktorka od pierwszej chwili zagarnie scenę dla siebie, że swoje kwestie na pół wyśpiewa w sposób sobie tylko właściwy, zbliżając język polski do wielkich języków świata, zawsze śpiewnych; że wykona mnóstwo szerokich gestów; że będzie się nurzać w strumieniu własnego głosu, że będzie grać rękami i nogami, że wszystko, co znajdzie się w jej zasięgu, przywołane będzie do pomocy, że nie pozostawi ani centymetra przestrzeni bez swego władztwa; że postać kreowana zostanie zmiażdżona, pochłonięta — jak kawał mięsa przez maszynkę do mielenia mięsa — cała. Wchodzimy do teatru często z góry zniechęceni do tej tyranii, monotonii środków; często przychodzimy także z inną koncepcją roli, ale kończy się zawsze tak samo: wychodzimy raz jeszcze pokonani.

Najbardziej zdumiewają mnie dwa spostrzeżenia: 1) że aktorka, która zawsze gra tylko siebie, nie staje się nigdy nudna, 2) że nigdy postać kreowana nie traci w związku z aktorką, przeciwnie. Jeśli nawet rola nie leży Eichlerównie, potrafi ona wzbogacić ją dodatkowymi, nawet obcymi wartościami i uczynić ją podwójnie ciekawą, wielodenną.

2

Kiedy w Karocy świętych sakramentów Eichlerówna (Kamilla Penchole) zjawia się przed Don Andres de Riberą, aktorka nawet nie słucha jego zarzutów. Mężczyzn, z którymi żyją, kobiety znają do gruntu, wystarczy im tylko spojrzeć. Sposób gry Eichlerówny jest zawsze tego typu: wie wszystko, świat nie ma dla niej niespodzianek, na scenę wchodzi z duszą przepełnioną, która wszystko poznała. W tej duszy tkwi system śluz, które czekają tylko na zerwanie łańcuchów. Każdy czuje to od pierwszej chwili pojawienia się aktorki na scenie. I zawsze potem następuje to samo: na scenę, na widownię, na świat cały zaczyna padać deszcz słów ciepłych, wygrzanych słońcem, okrągłych, pulsujących jak ptak w dłoni. Widz wpada w mgłę, z której nie może się wywikłać. Im gęstszy staje się potok słów padających ze sceny, tym bardziej wzmaga się mgła wokół słuchającego. Ciepła mgła — słów.

3

Patrząc na Eichlerównę myślę zawsze o tych wielkich artystach, do których wypracowane przez nich środki wyrazu przylegają jak herb. Skoro poznaliśmy zasób ich środków — u największych nawet ograniczonych i powtarzających się — nie powinni, zdawałoby się, budzić już zaciekawienia, tymczasem jest inaczej. Choć zawsze są tylko sobą, zawsze urzekają na nowo. Właściwy im tylko świat środków krzyżując z coraz to nową fabułą (nawet nie tak nową), zwyciężając lub przegrywając, artyści ci odświeżają w nas wzruszenia tylko z nimi związane, tylko dzięki nim przywołane do życia. Podobnie dzieje się z Eichlerówną. Budzi wzruszenia, do których tylko ona posiada klucz.

4

Wydaje mi się, że ktoś o jakiej takiej wrażliwości dojrzy zawsze aktora poprzez jego zabiegi, a nie postać, którą aktor chce wskrzesić; aktor zawsze będzie przeświecać. Wydaje mi się więc, że nie powinien chcieć się zmieniać, że powinien raczej zakładać siebie na postać, którą chce przywołać do życia, stopić się z nią, przemieszać. Jeśli nawet powstaną sprzeczności, tym lepiej — wzbogacą rolę. To właśnie robi Eichlerówna.

Od czasu do czasu widać w warszawskich teatrach naśladownictwa Eichlerówny. Błąd tych naśladownictw polega na tym, że naśladowcy nie siebie krzyżują z rolą, lecz Eichlerównę, tworząc w ten sposób karykaturę; opuszczone ogniwo krzyczy. Są epigoni, którzy wyglądają żałośnie nawet wśród epigonów —są to epigoni Majakowskiego, Kafki, Picassa, Matisse’a. Epigoni z wielkiej szkoły realizmu będą zawsze znośni: mogą liczyć na ciekawość samego materiału. Epigoni wyżej wymienionych, którzy żyją samym kształtem, powtarzają sam kształt, najłatwiejszy do naśladowania i dlatego najnieznośniejszy, nie mogą już liczyć na naszą ciekawość. Wydaje mi się, iż są odkrycia — w sztuce — w których tkwi akurat tyle żywotności, ile jej trzeba samemu odkrywcy. Wydaje mi się, iż gatunek odkryć aktorskich Eichlerówny jest właśnie tej kategorii.

5

Ale nie!

Eichlerówna przypomina aktora angielskiego Laurence’a Oliviera, którego znam z dwóch szekspirowskich filmów; grał w nich królów. Olivier jest takim królem jak ja; na ostatnich dworach królewskich musiano sobie porządnie z niego dworować. Ale Olivier jest większy od królów — żyje w nim poezja. Podobnie jak Eichlerówna, Olivier lubi chodzić i gadać bez końca, ożywiając przy tym wszystkie martwe przedmioty, jakie wpadną mu w ręce. Eichlerówna gra tak od dwudziestu lat.

6

Aktorka mogłaby nam dać wiele radości, spotkania z nią mogłyby ukoronować wiele wieczorów teatralnych, na to jednak jej własna poezja nie wystarczy, trzeba by ją wzmocnić poezją sztuk — innych niż te, które oglądamy w Warszawie. Wszyscy wiedzą: warszawskie życie teatralne jest szare. Inaczej trzy słabiutkie jednoaktówki Prospera Merimèe, w których nie ma nic z późniejszej wielkości tego pisarza, nie mogłyby oszołomić miasta tak, jak to się dzieje.

7

Nie wydaje mi się, by Eichlerówna miała w sobie coś, co się podoba szerokim masom. Nie widzę w niej nic z tego, co publiczność łatwo sobie przyswaja, co ten i ów ze smakiem sobie przypomina nazajutrz, powiadając: nasz! (To nasz może być synonimem geniuszu, ale także szmiry). Sławę Eichlerówny wywalczyli ludzie teatru. Dobrze się stało, że publiczność — choć z oporem — uległa.

A. Rudnicki, Eichlerówna, [w:] Sercem dnia jest wieczór, WAiF, Warszawa 1988, s. 260-262.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: