AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Kochany Panie Bywalec!

Pyta mnie Pan, czemu dawniej w teatrze królował tron, a dziś na każdej scenie stoi łóżko, a w nim aktorzy grupowo ćwiczą Kamasutrę i nawet nie wiadomo, czy udają czy nie. Widzi Pan, teatr chce być współczesny, świat zaś ciągle idzie naprzód, czyli ku lepszemu, może nie w szczegółach, ale w zasadzie.

W związku jednak ze szczegółami, tj. z inflacją, recesją, kryzysem energetycznym itd., popularność królów, z dawna nadwerężona, spada już prawie do zera. Ostatnio, kiedy włóczyliśmy się z Kalamburem po uniwersytetach Kanady, zastanowiło mnie, czemu królowa Elżbieta II, formalnie ciągle jeszcze głowa tego państwa, budzi wśród jego mieszkańców odruchy dziwnej niechęci. Nawet hymnem God save the Queen coraz rzadziej zamyka się uroczystości oficjalne, bo parokrotnie doszło do gwizdów i tupotań. „Co wam szkodzi ta biedna Elżbieta? – spytałem wreszcie. – Przecież rządzi premier, nie ona”. „Pewnie, że nie ona – warknął mój rozmówca. – Ale przyjeżdża”. „No, to co?” – spytałem zdziwiony. „To, że kiedy przyjedzie, Kanada musi jej dać prezent. Taki jest zwyczaj. A w Buckingham Palace coraz więcej mają kłopotów z budżetem, więc nie tylko ona przyjeżdża. Także rodzina. To córeczka, to szwagier, to ciocia. I każdemu prezent. Za nasze pieniądze, rozumiesz? Z naszych podatków!”. Jak Pan widzi, przyszła na królów czarna godzina.

My oczywiście nie trzęsiemy się tak o forsę, bo duszę mamy romantyczną, a królów nie mamy, więc rozumiem, że chciałby Pan na nich popatrzeć czasem w teatrze, żeby sobie bezinteresownie pomarzyć. Czemu nie? Polacy lubią żyć marzeniami o tym, czego nie mają. Dwa wieki tak przetrwali, więc dorzucenie do tych marzeń paru królów, paziów i tronów ani zaszkodzi, ani pomoże.

Królów jednak nawet w teatrze nam brak, za to na scenie króluje łóżko. Rzeczywiście bez łóżka nie ma dzisiaj spektaklu i słusznie Pan woła, że zwariować można, ale zastanówmy się spokojnie, bo może łóżko zajęło właśnie miejsce tronu i pełni te same funkcje. Kompensacyjne. W życiu przecież z łóżkami też nie najlepiej. Meblował się Pan kiedy? No, właśnie. Wie Pan także, jak trudno o łóżko w hotelu i ilu ludzi dziennie przyjeżdża do stolicy na delegację. Jak taki nieszczęśnik nie dostanie miejsca, to chociaż do teatru pójdzie, w łóżko na scenie wzrok wbije, rozmarzy się, stres sobie rozładuje. Może się nawet zdrzemnie. A pijacy? Pisze Pan, że „przecież każdy ma jakąś kozetkę w domu”, ale tu już, wybaczy Pan, nerwy Pana poniosły, bo nie każdy. Pan ma kozetkę i dlatego na scenie pragnie pan tronu, a nie łóżka, lecz są to żądania człowieka establishmentu, gdy tymczasem zwykłym ludziom nie zawsze jeszcze tak dobrze. Ja np. od dwóch lat szukam stelażu do jugosłowiańskiego tapczanu i stale są tylko materace.

Łóżko na scenie nie zawsze co prawda jest puste, czyli skłaniające do marzeń. Czasami śpi w nim Siemion, a często, jak Pan zauważył, kłębi się szaleńcza erotyka. Tak, erotykę już mamy, a z nią kłopoty ekonomiczne i zwyczajowo-prawne, niemal takie, jak Kanada z Elżbietą. Toteż jest lipna, niestety, i połowiczna – erotyka, nie Elżbieta. Bo jak może być inaczej, drogi Panie? Pan pewnie myśli, że to nasza godność narodowa, czystość miłująca, wzdryga się na seksualne świństwa i hamuje. No, może nawet coś w tym jest, bo przecież taka np. Matka Polka to postać nie do przyjęcia na goło. Albo Matejko. Z mentalnością społeczną teatr dałby sobie jednak w końcu radę, bo ludzie już wiedzą, że tamte świetlane schematy są równie niefunkcjonalne jak królo­wie, a dupa to frajda powszechna, ogólnoświatowa, nie­polityczna, ponadczasowa i taka jakaś, że każdy zrozumie. Więc ręce się ludziom trzęsą do byle obrazka w gazecie i nawet ci czcigodni, co udają, że skądże, niedługo się chyba załamią. W tej mierze nasza teatralna awangarda ma zdrowe wyczucie, niech mi Pan wierzy.

Kłopot tkwi jednak nie w nadbudowie, bo tu zawsze będziemy dobrzy, o czym Pana nie muszę zapewniać – lecz w bazie. Jest Pan na jego tropie, pisząc, że pozostajemy jeszcze w tyle za problemem, „trochę tak, jak te zdjęcia nagich panienek w pewnym tygodniku – niby Zachód, a jednak – do pasa”. Pyta Pan też, czy zauważyłem, że „ilekroć czytamy: FOTO CAF, tylekroć okazuje się, że obiektyw był za wąski, żeby objąć całość”. No tak, sprzęt mamy przestarzały, bo z czasów, kiedy fotografowało się głównie dostojnych panów na trybunach, więc do pasa, rzecz jasna. Ale sprowadzić z Zachodu porządne obiektywy, takie co obejmują, to przecież dewizy. Każde dziecko wie.

Ma zatem trudności nawet fotografika, co dopiero teatr. W teatrze niedowład bazy udaremnia każdą ideę. Ja też nie lubię połowiczności i myślę, że jak już, to trzeba by iść na całość z tą erotyką. Zdarzało się to, owszem, awangardom w krajach rozwiniętych, robił tak podobno nawet Living Theatre. Co jednak począć, panie Bywalec, w naszych warunkach? Wie Pan przecież, że i brakoróbstwo, i wady w organizacji pracy, niedbalstwo, w teatrze jeszcze nerwowość, napięcia, histerie, brak poczucia rzeczywistości… A jeśli ktoś na scenie zrobi dziecko?

Powie Pan, że najwyżej będzie płacił alimenty, a kto ma płacić, łatwo ustalić, kiedy siedemset osób patrzy na to z widowni i każda może pójść do sądu za świadka. Nie takie to jednak proste. A sceny zbiorowe? A dublury? I dlaczego aktor ma płacić prywatnie za to, co zrobił służbowo? Służbowo, a przecież nie w ramach etatu, bo niejako poza planem. Ba, wbrew planowi, choć z roztargnienia, więc trzeba by rzecz kwalifikować jako wypadek przy pracy.

Koszta wypadku przy pracy ponosi pracodawca. Raz może poniesie, trudno. Ale jeśli przedstawienie uzyska sukces – a uzyska! – i będzie szło pięćset, sześćset razy, z popołudniówkami i objazdem, to dalsze wypadki – wskutek przemęczenia – posypią się jak groch. Co wtedy? Trzeba by przyznać teatrom dodatkowe fundusze alimentacyjne, obciążając budżet rad narodowych. Trzeba by opracować nowe przepisy działań scenicznych. Trzeba by stworzyć komisje kontrolne ministerstwa i własne sex-bhp w każdym teatrze, czuwające nad przebiegiem pracy. Można by tu zatrudnić aktorki, które nie grają, więc środowisko pewnie by się ucieszyło, ale czego takie bhp ma pilnować? Przestrzegania przepisów w trakcie pracy czy w godzinach pracy? A jeśli dwoje aktorów gra tylko w trzeciej scenie pierwszego aktu i w ostatniej trzeciego, wypadek zaś zdarzy się podczas aktu drugiego? Jakież tu pole do nadużyć. Ile roboty dla kontroli.

A to dopiero sprawa alimentów, drogi panie Bywalec. Jest jeszcze sprawa dzieci. Co robić z tą produkcją uboczną, awaryjną? Trudno obciążać nią winowajców, bo nikt nie zechce zostać aktorem. Można by się uciec do akcji społecznej, np. każdemu stutysięcznemu widzowi dołączać niemowlę do programu. Czy jednak odważymy się pójść do teatru, jeśli grozić to będzie przy­niesieniem do domu dzidziusia Hańczy albo Herdegena? Trzeba by więc zakładać żłobki przyteatralne. Pomińmy już budżet i kwestie prawne, ale gdzie? Teatrom przeważnie brak miejsca na garderoby, nie mówiąc o magazynach. Można poświęcić na żłobek drugi balkon, mniej będzie widzów i mniej roboty dla kolporterów biletowych, ale w subtelniejszych momentach sztuki ryk żłobka zagłuszy poetyckie walory tekstu, chodzi zaś o naszych romantyków przecież, o naszą chlubę i dumę. Co prawda na Balladynie w Narodowym hondy też zagłuszały, ma Pan rację, ale przynajmniej były japońskie.

Widzi Pan więc, że my w erotyce nie mamy szans pójść na całość, jak to robią co ofiarniejsze zespoły zachodnie. Baza nam nie dorasta do awangardy ani techniczna, ani organizacyjna, ani prawna. Dlatego ta erotyka taka u nas wydziwaczona, gimnastyczna i piramidalna, na łóżku i pod łóżkiem, na żyrandolu, na szczudłach, na wrotkach – bo przecież naciągana, bo zamiast. Aluzyjna po prostu. I dziwi mnie trochę, że się Pan jeszcze nie połapał, choć to ta sama poetyka, co w latach naszej młodości. Wtedy teatr bywał wprawdzie polityczny, no tak. Ale koło roku sześćdziesiątego zostały z tego aluzje. Też jeszcze polityczne. A potem kilka osób, jak Pan może pamięta, bardzo zaczęło się o to denerwować i mówić, że już dość tych aluzji. Więc teatr długo kręcił się w kółko jak jamnik za ogonem, nie wiedząc, co dalej. Aż się zorientował, że tamci panowie mówili wprawdzie o aluzjach, ale tak naprawdę to chodziło im o politykę, no i powrócił do wypróbowanej już aluzyjności, wymieniając jedynie politykę na erotykę. Dzięki temu od kilku lat mamy spokój, sielankę, nikt się nie denerwuje prócz paru rozrabiaczy i tylko Pan jakby nie wiedział, co jest grane.

Może dlatego, że niecierpliwy Pan jest. Poszedł Pan do Ateneum na Gogola, zobaczył na scenie łóżko z Walczewskim i wyszedł, sądząc, że już wiadomo, co będzie. A tymczasem nic nie było, z tym łóżkiem przynajmniej, po prostu Walczewski zagrał wariata. Łóżko jest tutaj typowym przykładem aluzji: niby coś w tym jest, a nic nie ma. Co prawda idealiści i marzyciele dowodzą, że przeciwnie: w aluzji niby nic nie ma, a coś jest. Ale ja tam jestem realistą.

Ze smutkiem – dodam – przeczytałem, że już Pan nie może wytrzymać w teatrze. Na co dzień faktycznie się nie da, choć czasem trafia się jeszcze jakiś Swinarski, jakiś Rajkin, jakiś Wajda… Może więc przy najbliższej premierze urwiemy się po przerwie na wódkę? Bo odkąd teatr zaczęto nam obrzydzać erotyką i vice versa, erotykę teatrem, chyba tylko wódka nam została z prostych ludzkich rozrywek. No, i kilka rozrywek wyższych, na przykład szukanie po sklepach obcęgów i laubzegi albo kawy Eąuador (tańsza), ale nie wiem, czy Pana to bawi.


1 III 1975

Konstanty Puzyna, Kochany Panie Bywalec!, „Polityka” 1975 nr 9, s. 16.

 

Jest to odpowiedź na felieton Bywalca (Daniela Passenta) Kochany Panie Puzyna!, „Polityka" 1975, nr 7.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę: