Moje mądre przyjemności
Czego chcę od teatru? Najogólniej mówiąc, możliwości wypowiedzi swoich myśli o otaczających mnie zjawiskach. Są ludzie, którzy mają potrzebę takiej wypowiedzi, więc piszą, malują, wspinają się na skrzynki w Hyde Parku. Są to moralizatorzy. Pewnie jestem moralizatorem, a środkiem mojej wypowiedzi jest teatr. Zajmują mnie przede wszystkim moralne problemy mojej epoki. Zajmują mnie obsesyjnie, cyklicznie. Wtedy szukam tekstów klasycznych, współczesnych, dramatycznych, powieściowych, publicystycznych, tekstów, za pomocą których przekażę zagadnienie, które mnie aktualnie pochłania.
Czasami nie wystarcza mi jedno przedstawienie, wtedy powstają serie spektakli poświęcone jednemu tematowi. Tak więc problem „władzy”, a ściślej - zależności między „rządzącymi” a „rządzonymi", rozwiązywałam w cyklu utworów: Imiona władzy1 - Jerzego Broszkiewicza , Kaligula2 - Alberta Camusa , Indyk3 - Sławomira Mrożka, aż zakończyłam tę serię Makbetem4 Szekspira .
Tak samo było z tematem „nonkonformizm”, czy z problemem, który mnie długo fascynował, a który mogłabym nazwać: nowe prawa moralne. A więc najpierw temat, potem szukanie tekstu. W tym okresie żadna, nawet najlepsza ze sztuk nie jest w stanie mnie dla siebie pozyskać. Rejestruję je w pamięci, odkładam, poszukując tylko właściwego tekstu, właściwych słów. Moja skromna formuła teatralna brzmiałaby: własne odczytanie tekstu poparte własnym obrazem.
Druga część tej formuły zawiera istotę pracy reżyserskiej. Własne odczytanie tekstu, zastosowanie go do własnych rozważań, stworzenie systemu odniesień może być udziałem każdego inteligenta. Stworzenie własnego obrazu dla poparcia swego procesu myślowego – to już reżyseria, to już zawód.
Instrumentem tego zawodu jest wyobraźnia, motorem - niechęć do obrazów znanych i zastanych, celem - chęć i świadomość tworzenia własnej estetyki. Swój własny „obraz” kształtuję poprzez stosunek człowieka-aktora do przestrzeni scenicznej. Widzę ciągłe, niewyczerpane możliwości zależności ruchu człowieka i przedmiotu wobec powietrza i plastyki scenicznej. Mój obraz to ruch: światła, ręki, grupy stuosobowej, rzuconego noża, wolnego obrotu i nagłego upadku. Dynamika to zaskoczenie, to wielka niespodzianka teatru, to akcja właściwa, usuwająca w cień fabułę, to uroda teatru, tak jak mądrością teatru jest tekst. I tak tworzy się zespół „mądrych przyjemności", których doznaję, pracując w teatrze, i po które do teatru przyszłam. Uroda bez mądrości? To przyjemność podstarzałych lowelasów, w teatrze i poza nim. Po mądre przyjemności do teatru przyszłam i te same chciałabym ludziom dawać. Mądrość tekstu i urodę obrazu - ruchu.
Nie wierzę w wychowawczą funkcję teatru. Teatr wychowuje tylko swój zespół: aktorów, pracowników sceny, reżyserów. Natomiast nigdy nie widziałam takiego widza, który by przyszedł do teatru niemoralny i wsteczny, a wyszedł jako postać pozytywna. Co więcej, nigdy o takim widzu nie słyszałam. Wierzę za to, że teatr, jak każda inna sztuka, może czynić człowieka wrażliwszym, a to już jest wiele. Tym uwrażliwionym człowiekiem mogą i powinny zająć się wszystkie powołane do tego instytucje wychowawcze.
Tyle o zamierzeniach. Niestety, trzeba także mówić o wynikach. Na 70 przedstawień, które wyreżyserowałam, zaledwie dziesięć-dwanaście cenię sobie i pamiętam z aprobatą. Tylko dziesięć, dwanaście. Próbuję to oczywiście usprawiedliwić przyczynami obiektywnymi: nie nam własnego zespołu, zmieniam teatry, nie mogę sama założyć i wykonać linii repertuarowo-problemowej. Ale to tylko część prawdy. Większa cześć winy i porażek rodzi się z moich własnych przywar. Nie jestem dla siebie życzliwym krytykiem. Miałam skłonności do ekspresjonizmu; mam jeszcze skłonności do baroku, do nadmiaru. Mam ciągle za dużo pomysłów, a za mało wyrobiony mechanizm selekcji. Widzę to w przedstawieniu już zrealizowanym, ale nigdy nie poprawiam; z mściwą satysfakcją pozostawiam błędy.
Jestem za mało precyzyjna, mimo iż dążę do precyzji. Jestem bardzo pracowita, ale i leniwa. Wolę zrobić pięć przedstawień bujnych i chaotycznych niż dwa dokładne i matematyczne, mimo że nie lubię żywiołu i dążę do matematycznej ścisłości. Za największą swoją zaletę uważam czytelność reżyserskiego pisma. Kiedy na pierwszych próbach podaję aktorom jakiś przykład, odniesienie, sformułowanie zadania, które później przekroczy rampę, znajdzie się w ocenie widza i krytyki - fakt ten uważam za sukces. Tak było w Makbecie: na pierwszej próbie ustaliliśmy, że ostatni akt będziemy grać w klimacie osaczenia i determinacji kancelarii III Rzeszy. Dotyczyło to rzecz jasna zachowania aktorów, a nie zewnętrznych znaków czy symboli. I ten roboczy termin, nasza intymna własność, w wiele miesięcy później znalazł się w ocenach krytycznych spektaklu. To lubię, to mi daje satysfakcję.
Często pytają mnie: czy tak wolno w teatrze? I często uczą mnie: teatr ma służyć literaturze. Myślę, że w teatrze wolno czynić wszystko, ale nie wszystko należy czynić. A co mianowicie należy czynić, to już sprawa kultury, talentu, smaku, taktu i innych cech osobistych twórcy. Tego nie da się ująć w system nakazów i zakazów jak kodeks drogowy. Ale należy polemizować z reżyserem nie tylko jako z artystą, co się u nas praktykuje, ale jako z człowiekiem o owych cechach osobistych - czego się u nas nie praktykuje.
Od czasu do czasu (mniej więcej raz na dwa lata) zajmuję się aktorstwem. Jest to dość istotne dla teatru, jaki uprawiam. Pomijam tu ułatwienia, czysto warsztatowe, jakie mi daje umiejętność techniki aktorskiej. Ważniejsze jest, że grając, proponuję pewien gatunek aktorski, zazwyczaj drastyczniejszy od moich kolegów-partnerów. Podkreśla to moje zamierzenia reżyserskie i proponowaną przeze mnie estetykę, która jeszcze nie zawsze i nie wszystkim aktorom trafia do przekonania [...].
1 Premiera 18 września 1957 roku w Teatrze Dramatycznym w Warszawie.
2 Premiera 15 czerwca 1963 roku w Starym Teatrze w Krakowie.
3 Premiera 25 lutego 1961 roku w Starym Teatrze w Krakowie.
4 Premiera 28 września 1966 roku w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie.
Lidia Zamkow, Moje mądre przyjemności, „Polska" 1968 nr 3.