AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

O krytykach

Panowie Pieńkowski i Rabski — piszemy podług alfabetu, aby wart był pałac Paca, a Pac pałaca – raz po raz absorbują się przyszłością polskiej literatury, wciąż coś mają do powiedzenia o „Lechoniach i Słonimskich”, o „futuryście polskim” Iwaszkiewiczu itp. Więc chociaż Bóg nam świadkiem, że nie znamy większej przykrości, niż pisać o czymś podobnym jak p. Pieńkowski lub p. Rabski, zaczepieni, czynimy sobie tę subjekcję, to mówiąc wyraźnie, cośmy dotąd mówili półsłówkami.

Szanowana ta dwójka, weźmy ją naprzód ryczałtem, jest to pokraczny płód tępoty umysłowej sprzęgniętej z najhaniebniejszą bezkarnością, nieboskie stworzenie o dwóch głowach, z których zresztą żadna nie jest głową w pełnym tego słowa znaczeniu – jedna całkiem sarmacka, jak z Zabłockiego przepisał, druga także z komedii, tylko że Zalewskiego tym razem. Obaj mają manię wielkości, którą p. Pieńkowski aplikuje sobie na zdecydowane nieuctwo; z p. Rabskim jest nawet gorzej. Rozmawia sobie po felietonach z Panem Bogiem, do poważnego poety Hauptmanna mówi po imieniu, raz po raz irytuje się w recenzji: „i niech mi tutaj nikt nic nie mówi” albo też zwierza się cynicznie, że „stała się wtenczas ze mną rzecz dziwna”. P. Pieńkowskiego Bóg strzegł (a i nas tak samo), że pisał w mało poczytnych pismach, że mu tyle co p. Rabskiemu nie dawali miejsca, chociaż i tak stokroć, tysiąckroć za wiele. Nie zdążył dzięki temu tak nam obmierzić swoich szlagońskich wymysłów, jak p. Rabski odepchnął nas raz na zawsze na sto wiorst od każdego numeru „Kuriera”, w którym może być coś jego gęsiego pióra, coś równie jak jego recenzja pachnącego nieudanym kadzidłem, „wiejącego od naszych łąk, pól i lasów”; w gruncie rzeczy cuchnie z tego fiksatuar podstarzałego lowelasa, zalatują nieświeże kanapki z bufetu w teatrze Rozmaitości. Jeśli pan Pieńkowski zachowuje się tak, jakby wiedział, że nikt go nigdy nie obije, to pan Rabski ma broń jeszcze bardziej niezawodną. Potrąćcie go tylko, a rozedrze żakiet na swej piersi i jak papa Pławicki zawoła: „Uderzaj! Uderzaj, młokosie, w to najszlachetniejsze serce, które przez lat 50 biło bez przerwy dla Ojczyzny”.

Gdyby mu ktoś jak Neronowi dopomógł do samobójstwa, na pewno powiedziałby przed śmiercią: „Biedna Ojczyzna! Już nie będzie miała moich felietonów”. Rzecz prosta, że to konradowe zespolenie się dra Rabskiego z Polską, na każdym kroku podkreślane „ja i Ojczyzna – to jedno”, utrudnia niesłychanie polemikę z tym potwornym sprawozdawcą. Wszystko bowiem, co się o drze Rabskim mówi niedobrego (a cóż innego można o nim mówić), uważane jest w wielu miejscowościach Królestwa Kongresowego, Galicji, jak również na całym obszarze W. Ks. Poznańskiego za osobistą obrazę Polski, za brak czci dla Jasnej Góry, za sprawę diabła lub co gorsza za sprawę agrarną – p. Pieńkowski, stosując rozumowanie skrócone, uważa to na pewno za zwykłe „żydostwo”. Bo pan Stanisław Pieńkowski bynajmniej się nie wysila, wie doskonale, że i tak nic na serio nie napisze. „Wszystko złe pochodzi od Żydów”, a dalej już rozumuje się mniej więcej w ten sposób: „wszyscy futuryści są Żydami, Słonimski jest Żydem, Słonimski jest futurystą”. Inna rzecz, że takie wykazując luki w umiejętności wnioskowania, nie może p. Pieńkowski wymagać, aby prowadzić z nim poważną polemikę. Jak również, że pominiemy wyłuszczone wyżej przyczyny, nie będziemy sobie czynili tego despektu, aby rozmawiać z drem Władysławem Rabskim. Panu Rabskiemu „coś” zawsze „pachniało”, „coś” mu „grało”, „gdzieś” mu „łkało”, „ktoś” mu „gdzieś czymś zatargał”; wie biedak, że dzwonią, ale nie wie, w którym kościele. Moraczewski i Zelwerowicz, Lenin i Tuwim, proletariat i „Pro Arte” – wszystko razem szumi mu pod łysiną, nie daje sypiać po nocy – później, kiedy pisze o Rygierze w Otellu, trzeszczą mu „stuletnie dęby”, publiczność czyta recenzję jak kronikę żywiołowych katastrof. Więc póki p. Rabski jest zdania, że Balladynę należy skrócić, bo kolacja może wystygnąć, a p. Pieńkowski sądzi, że Lindeman jest Żydem dlatego, że nędznie maluje, póki obaj ci panowie na przeznaczonej dla sztuki szpalcie urządzają sobie polityczne harce na tych samych ciągle koniach – my ze swej strony stale schodzić będziemy z drogi, nie chcąc, aby nas pokopały zwierzęta.

O krytykach, „Pro Arte” 1919, z. 5, s. 31, cyt. za: J. Lechoń, Cudowny świat teatru, Warszawa 1981, s. 56-57.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę: