AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Sen nocy letniej

Zachwycający wieczór! Upaja, oszołamia i uwodzi. Narkotyczna cudowność, bezrozumna poezja, magiczna groteska, rubaszność dell’arte – wszystko razem natchnione bałamutnym zachwytem i uniesieniem. Trudno zamknąć w garści eter poetycki, otrząsnąć się z rozkosznej złudy, opędzić się fantazji przywidzeń i zjaw. Trudno pozbyć się entuzjazmu, porozumieć się ze sobą samym rozważnie i chłodno. Przyznam się szczerze, że w moim krześle recenzenckim poczułem się na tym przedstawieniu tylko poetą. I nic na to poradzić nie mogłem. Bo kogo ono nie skusi, aby rzucić wszystko i popłynąć w sen księżycowy, przystać do tłumu widm czarodziejskich, zakołysać się tańcem i muzyką wysoko nad światem?

Tam czeka lecących drogą nadziemską nie tylko to, cośmy tu nazwali romantyzmem. Tam olśni nas nie tylko widzenie tego, co chce się widzieć, a nie tego, co jest. Tam przeistacza się naprawdę świat siłą najrealniejszych cudów. Rządzi nim prawda nienaruszalna, ożywia go wiara boska, jak w religii. Trzeźwy i potężny Tezeusz powie, że tylko „wariat, kochanek i wieszcz istność całą ma z wyobraźni” – ale cóż z tego? Ta dufna mądrość wielkorządcy tego świata nic w świecie nie zmieni. Mistyczna wiedza bóstw jedna nas i nawraca ku sobie albo wyniszcza pomorem i wojną. Gdy Oberon pokłóci się z Tytanią, miłość pomiesza nam zmysły, a ośli łeb wyda się najukochańszą głową. Z pospolitości, z płaskich ambicji i z wszelkich niedokształceń natury ludzkiej nie wydźwignie nas nic, jeżeli serca nie tknie szaleństwo z woli czy z kaprysu Puka. Bo właśnie tylko boskie obłąkanie, miłość i poezja odróżni nas od Spodka i jego theatrum. Nienazwana siła natchnienia narzuci nam wtedy na oczy przepaskę i spod niej popłynie najfantastyczniejsze widzenie, niepowtarzalna opowieść o cudowności bogów, ludzi i świata. Teatr skupi w niej wszystko, czym włada: światła i barwy, ruch i dźwięk, słowo i obraz człowieka.

Uruchomić tę zaświatową panoramę potrafi – to oczywista – tylko ręka mistrzowska i nieomylna. Taką miał Leon Schiller, poeta o nieporównanej wizyjności. Sen nocy letniej w jego opracowaniu jest arcydziełem, jest jednym z najpiękniejszych przedstawień, które uda się oglądać w życiu – jest zmaterializowanym snem o cudach.

Zaczyna się od mimicznego prologu, niepowtarzalnej piękności. Schiller, autor tej innowacji, zilustrował w nim główny motyw kłótni Oberona i Tytanii o pacholę i pokazał skutki tej burzy, o których potem mówi się w tekście. Niebo krają błyskawice, biją pioruny, Tezeusz wojuje z Hipolitą, zakochani uciekają od siebie i na próżno gonią mary swojej miłości. Scena kręci się dokoła jak mały świat i z czterech części, na które ją podzielono, rzuca czarodziejskie obrazy. W środku sceny wznosi się góra, niczym wielka szpila, którą przybito do ziemi ten wirujący krąg fantastyczności, tę rozkołysaną płytę pieśni, tańca, poezji i śmiechu. Słuchacz chwyta to widowisko w rosnącym olśnieniu, onieśmielony jego rozmiarem i porwany coraz to nową urodą kształtu i tonu.

Z wirującego kręgu wysnuwa się nieskończone pasmo przywidzeń. Osoby ze świata nadnaturalnego mają barwę inną niż ludzie. Nie są one białe, skóra ich jest ciemnobrązowa, pocięta srebrnymi promieniami rysów. Elfy zaludniające las czarodziejski mają postacie roślinno-owadzie – mogą, zdawałoby się, kwitnąć i latać. Światła zmieniają widok gaju ateńskiego raz po raz w nowy krajobraz. Sześciu rzemieślników-aktorów wchodzi w jego ciemność z latarkami w ręku, jak duchy w balladzie. Hermia goni niewiernego Lyzandra wokół ziemi uciekającej spod stóp niczym po bolesnej drodze Kalwarii. Para książęca pławi się w gorącym świetle, jak gdyby był to upał ich szczęścia i świetności. Poprzez wszystkie te zmiany przewleka się ruchomą, płynną taśmą balet, który skrapla pejzaż leśny rozfalowanym ruchem jak wesoły deszcz.

Nie sposób tych czarów i guseł scenicznych omawiać beznamiętnie, gdy oddaje się pierwsze, bezpośrednie wrażenia. I właściwie jest się szczęśliwym, że można tak czuć. Inscenizacja Schillera wymagałaby specjalnego studium, aby wykreślić granice śmiałej, twórczej interwencji w dzieło Szekspira, dokonanej przez reżysera i jego świetnych współpracowników – aby podjąć w tej sprawie dyskusję i przeprowadzić polemikę.

Schiller nie zląkł się zabobonów historycznoliterackich. Zachował tekst Koźmiana i Ulricha (rzecz zresztą najmniej poetyczną z całego przedstawienia), ale nie zawahał się przed zmianami nieuniknionymi. Zmodernizował przede wszystkim sceny rzemieślników-aktorów. Czuję już, jak będą zżymali się na to tradycjonalistyczni „styliści” szekspirowscy. Ale czyż nie utyskiwaliśmy zawsze na konwencję teatralną tego typu humoru? Czy nie podkreślaliśmy prób uduchowienia tej czcigodnej, ale sztywnej skamienieliny historycznej przez jakąś inwencję dostępniejszą naszemu odczuciu? U Schillera, nawet gdyby w pewnych momentach przeciągnięto tę strunę, nic nie zmniejszy faktu, że skamienielina posiadła własny głos i przemawia do nas zrozumiałym językiem.

Kabaret? Zarzut ten niecierpliwi wprzódy, zanim się go postawi, i od razu zieje nudą. No tak, niech będzie kabaret – taki improwizowany kabaret, jakim była komedia dell’arte. Do wieloplanowej budowy bajki Szekspirowskiej, do rozkosznego bałamuctwa snów i jawy, Grecji i średniowiecza, elfów celtyckich i dworu ateńskiego, do teatru w teatrze przybyło jeszcze jedno nieprawdopodobieństwo: dowcip i język Powiśla. Roztrąca to ponownie nasze poczucie rzeczywistości, pomnaża dziwność widowiska, a przy tym rozbudza w nim jakiś nerw swojskości. Śmiały i udany pomysł.

Sen nocy letniej wykonano w całości młodymi siłami aktorskimi, co również dodaje przedstawieniu szczególnego charakteru. W skutkach tego odmłodzenia afisza ukazały się pewne niedociągnięcia, które jednak całości nie odebrały niezwykłej mocy sugestywnej. Oberona zagrał z powodzeniem Kreczmar, doskonały w sylwecie i deklamujący pięknym głosem. Był on widmem bóstwa pojętym po bohatersku. Zwiewna liryczność Tytanii odbiła się ciepłym tonem w grze Kuncewiczówny. Pukiem była Żabczyńska. Wesoły i nieobliczalny anielsko-diabli przywódca elfów, ten Stańczyk Oberona, najpiękniejszy sen Snu, w interpretacji utalentowanej aktorki nie wyszedł bez zastrzeżeń. Puk był przede wszystkim za ciężki, za masywny jak na wymaganą od niego wszędobylską lotność i eteryczną zjawiskowość. Dysonans ten pokrywały dobrze brzmiące akcenty złośliwości leśnego ducha. W niepochwytny chichot Puka umiała Żabczyńska wcielić coś jakby zaświatową zmysłowość. Parę książęcą, Tezeusza i Hipolitę, zagrali umiejętnie, z nadobną godnością Socha i Daszyńska. Hermia Borowskiej miała nerw namiętności, ale gwałtowność jej zbyt mocno targała całą postacią i nie znalazła odpowiednego brzmienia w głosie. W czarujący występ zmienił się debiut Elżbiety Barszczewskiej grającej rolę Heleny. Panieńskość tej młodziutkiej i zdolnej aktorki, a także szlachetność tonu zastąpiły szczęśliwie to, co w innej interpretacji wypełniałby żar kobiecy – i ujmowały widza jak najserdeczniej. Znakomitym Demetriuszem był Wyrzykowski, który wybornie utrafił w półpatetyczną, a naturalną swadę postaci. Bardziej operowy akcent miał Lyzander Leona Łuszczewskiego, zresztą jako całość równie nienaganny. Świetną szóstkę rzemieślników stanowili Kurnakowicz, Orwid, Dymsza, Kondrat, Borowy i Chmurkowski. Każdy z nich miał własny typ i własny humor charakterystyczny. Przemawiał z nich sam żywioł komizmu, naturalny i pozbawiony wszelkiego przymusu. Dwu pierwszych zasłużyło sobie na szczególne uznanie.

Doskonałe dekoracje zawdzięczamy Śliwińskiemu, kostiumy – Daszewskiemu, kompozycji tanecznych Tacjanny Wysockiej można jej powinszować. Muzykę Mendelssohna przystosował Palester.

Przedstawienie stanowić będzie chlubę teatru polskiego, pisanego przez małą i dużą literę.
Wiliam Szekspir, Sen nocy letniej; przekł. Stanisław Koźmian, Leon Ulrich, reż. Leon Schiller, dek. Stanisław Śliwiński, kost. Władysław Daszewski, muz. Felix Mendelssohn – Bartholdy w oprac. Romana Palestra, tańce Tacjanna Wysocka; Teatr Polski, Warszawa, prem. 3 X 1934

 

Kazimierz Wierzyński, „Gazeta Polska”, 7 X 1934 nr 278.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę: