Świerzawski jako Pigmalion
Przekonany nareszcie Świerzawski, że nie sam tylko obdarzony był talentem komicznego artysty, postanowił innym, nierównie trudniejszym zadziwić warszawską publiczność. Korzystając z nieobecności Owsińskiego i innych tragicznych aktorów spodziewał się jeszcze i wieńcem Melpomeny skronie swoje ozdobić. Wziął tragiczną rolę Pigmaliona w lirycznej scenie Jana Jakuba Rousseau; rolę najtrudniejszą może w tym rodzaju, której najgorętsze miłości zapały, najburzliwsze namiętności pociechy i żalu, nadziei i rozpaczy, gniewu, obłąkania i szaleństwa, rzadko któremu z najpierwszych artystów tragicznych pozwoliły wytrzymać gwałtowność przez całą godzinę trwającego natężenia.
Tę sztukę na swój przeznaczywszy benefis, ogłosił afiszami dnia tego, że „Świerzawski pierwszy aktor polski pragnie okazać publiczności, iż kiedy angielski aktor Garrick potrafił razem w komicznej i tragicznej grze zjednać sobie sławę, tedy i Polak może w obu dwóch rodzajach zasłużyć sobie na względy publiczności”.
Łatwo domyślić się można, że na tak niespodziewane wcale widowisko licznie zgromadzona publiczność z wielką ciekawością wyglądała nowego Pigmaliona; kiedy oto pokazał się po grecku ubrany Świerzawski, z wąsami (których nigdy ogolić nie chciał) przypomadowanymi i upudrowanymi; a obwinięty długim płaszczem, który całą niemal postać jego a osobliwie niezbyt proste nogi okrywał, dosyć znośną przedstawił osobę. Siedząc z początku oparty o stolik, spokojnie i bez wszelkiego poruszenia wymówionymi pierwszymi słowami zadziwił wszystkich i niepłonnego oczekiwania wzbudził nadzieję. Jeszcze i drugie kilka wierszy dosyć mu się dobrze udały. A że każdą strofę tej sceny przeplata muzyka, już w tej przerwie odzywały się po parterze pierwsze z ust przyjaciół jego pochwały. W dalszym, mocniejszych wyrazów wysłowieniu zjawił się na twarzy Pigmaliona nieco krotofilny grymas, który sprawił w publiczności niejaki uśmiech; ale kiedy porywając się od stolika krzyknął z gniewem "Idźcie narzędzia niesprawne, niech się więcej ma sława wami nie umarza!”, a olbrzymim zamachem wyrzucił aż za kulisy dłuto i młotek snycerski, powstał w parterze głośny śmiech, który tak pomieszał nowego Garricka przytomność, te już od tej chwili trudno mu było powrócić do spokojnego roli swojej wykonania. Silił się on jeszcze wzbudzić odwagę w sobie, ale chęć coraz mocniejszego wydania gniewu, rozpaczy, obłąkania, a co najbardziej miłości, tak się w twarzy jego pociesznymi wydawały, że nieskończone widzów prawie za każdym wierszem oklaski dowodziły ich najprzyjemniejszego zadowolenia z tej prawdziwie tragicznej parodii. Uczuł to żywo Świerzawski, a nie chcąc się dłużej na podobne wystawiać żarty, tak szybko jedne po drugich trzepał wiersze, że go ani sufler złapać, ani orkiestra dogonić nie zdołała. Nie mogąc się na koniec doczekać zejścia z podstawy posągu Galatei, którym Nowicka, także komiczna aktorka była; a która ostatnich słów czekając nie chciała się ruszyć z swojego miejsca, porwaną wpół obiema rękami postawił na środku sceny, a gdy padłszy przy jej nogach domówił reszty swej roli, a sufler nie pośpieszył zadzwonić, "spuszczaj kortynę!” — zawołał z gniewem na machinistę i na tym swój tragiczny zawód zakończył.
Przedstawienie: Pigmalion Jana Jakuba Rousseau w Teatrze Narodowym, 4 X 1782.
Wojciech Bogusławski, Wiadomość o Karolu Świerzawskim, [w:] Dzieła dramatyczne, t. 5, Warszawa 1821, s. 341-343.