K/248: Buc, którego kocham
Teatr Śląski w Katowicach, Bartosz Minkiewicz, Tomasz Minkiewicz, Michał Kmiecik, Wilq Superbohater, reż. Remigiusz Brzyk
Wilq jest, kreska nie przeszła. Wychodziłem z katowickiego spektaklu Brzyka właśnie z tym zdaniem w głowie, oszołomiony i zawiedziony równocześnie. Ze sceniczną adaptacją kultowego komiksu Bartosza i Tomasza Minkiewiczów zapoznałem się w Teatrze Śląskim już w nowym roku, choć premiera odbyła się, jakże by inaczej, w arcypolski dzień i w narodowe święto – 11 listopada. Niedzielna wyprawa popołudniową porą na niegrzeczny spektakl – swoją drogą szkoda, że dyrektor Talarczyk nie zdecydował się grać Wilqa Superbohatera w ramach poranków dla szkół, efekt edukacyjny byłby piorunujący! – miała być zarazem moim powrotem sentymentalnym do bohatera i jego byle jakiego świata i całkiem współczesną wędrówką do krynicy patriotycznej samoświadomości. Kilka zeszytów z liczącej nieomal trzydzieści tomów serii obejrzałem przed laty z nieskrywaną fascynacją. Specjalnie nie piszę, że Wilqa przeczytałem, bo jak go czytać? Dymkowe bluzgi wylewają się z pomiętych, czarno-białych stron o podejrzanie brunatnożółtawym zabarwieniu (przynajmniej moje egzemplarze były takie), wyglądających jakby Wilq najpierw je obsikał, a potem się nimi podtarł. Wilq był przez lata narysowaną osiedlową hiperbolą, esencją tumana, dresa i naziola, superbohaterem „wpierdolu przy trzepaku”, macanki przy śmietniku, włamu na warzywniak.
Drwiące, szalone i jajcarskie historyjki Minkiewiczów były jak podsłuchiwanie skansenu, sondowanie sławojki. Z pełnym cynizmem oddawały głos pokoleniu i grupie społecznej tak głupiej i niezdarnej, że musiała urodzić z siebie superbohatera, który broni ją przed wszelkimi zmianami w codzienności. Słuchanie i podglądanie Wilqa, masochistyczny „podziw” dla jego super mocy i misji zlecanych mu przez eksmilicjanta i ekszomowca Gondora było jedną z wielu tak zwanych czytelniczych guilty pleasures. Im bardziej kretyński gest wilqowego ruchu oporu przeciwko nowoczesności, tym lepiej. Póki Wilq był jeden, wszystko grało, komiks miał sens, człowiek chodził po Opolu, w którym bluzgał, pił lub obijał mordy studentom osiedlowy superbohater, i myślał, że wszystko jest na swoim miejscu. Tu rezerwat, tam cywilizacja. W chwili, kiedy Brzyk i jego dramaturg Michał Kmiecik przenieśli Wilqa na scenę (niemal równocześnie z premierą serialu animowanego na Ipli z superbohaterem mówiącym głosem Eryka Lubosa), wszystko jest już inaczej. Otaczają nas bracia i siostry Wilqa, bluzgają z każdego prawdziwego lub internetowego balkonu, słyszę ich w telewizji, w sejmie i rządzie. Idą w pochodach, głosują, wyrażają swoje przemyślenia w rządowej telewizji.
Dziś Wilq nie przychodzi już do teatru z komiksu, tylko z rzeczywistości. Jego Opole jest wszędzie, ulica Ozimska prowadzi do Tatr do Bałtyku, osiedle ZetWueMu wciska się w każdy wolny kąt między galeriami handlowymi a pomnikami Żołnierzy Wyklętych. Ta sytuacja nieco zmienia status Wilqa. Trudniej uwierzyć w jego samotność z wyboru, mentalne nieprzystosowanie, działanie z ukrycia. Nie można być superbohaterem w świecie superbohaterów. Wilq zostaje uzwyczajniony.
W spektaklu Brzyka w Wilqa wciela się brawurowo Dariusz Chojnacki: wygląda inaczej niż Wilq z komiksu. Jest obły, a nie kwadratowy. Opuchnięty od kebabów osiedlowy dres z gołą klatą, łysy, z talibańską brodą naprawdę fruwa w teatralnym powietrzu z wyciągniętą do przodu łapą w faszystowskim pozdrowieniu. Narzuca na plecy błyszczącą serwetę ze stołu, przebiera bielutkimi adidasami. Nikogo na scenie zastawionej jeno pojedynczymi mansjonami (lodówka, winda, telewizor) nie stłucze, nikogo nie wprasuje w glebę. Sceniczny Wilq wypowiada tysiąc razy więcej słów niż jego komiksowy pierwowzór, zachłystuje się wściekłymi monologami, problemy społeczne rozwiązuje wyłącznie werbalnie i chyba tylko w swojej głowie, przed telewizorem, na popijawach z kumplami z podstawówki. Jak się pozbyć uchodźców z kosmosu zalewających Opole przez otwarty portal w UM? Zapakujcie się dziady do autobusów i wynocha do Czech! Proste, prawda? Chojnacki pozwala się wygadać Wilqowi, a on tylko udaje, że rozmawia z ukochanym żółwiem Maciusiem, bo tak naprawdę niczym trybun ludowy gada do widzów, udaje, że ich „widzi”, przyrównuje do 118 tysięcy buców mieszkających w Opolu. Jego frustracja jest genialnym napędem spektaklu, z katowickiego aktora kipi gniew na źle urządzoną rzeczywistość. Chojnacki robi wszystko nie tak jak trzeba, ma w dupie poprawność polityczną, prospołeczne zachowania i obowiązki. Jego Wilq jest za katastrofą klimatyczną, bo chce, żeby w Opolu było dużo piasku, rosły palmy, a on leżałby pod nimi i zagryzał piwo daktylami. Z punktu widzenia lokalnego patrioty, który boi się opuszczać osiedla, bo zawsze może mu się przytrafić jakiś Radom, jest to działanie logiczne i perspektywiczne. Muszą być jacyś wygrani zmian klimatycznych, muszą.
Charyzma i brawura Chojnackiego robi z publicznością to samo, co cykliczna lektura dwudziestu paru zeszytów braci Minkiewiczów: uzależnia od bohatera-idioty, pozwala bezkarnie przyjąć jego punkt widzenia. Cieszyć się jego triumfami. Wilq bluzga za nas. Bluzga i nienawidzi jak wszyscy. Tylko nieco piękniej, tylko z nieco większym rozmachem. Słuchałem śląskiego monologu o opolskich bucach i wcale mi nie przeszkadzało, że jest mówiony w Katowicach, a nie w Opolu. Nie bałem się, że publiczność zderzy się z murem lokalnych smaczków i mrugnięć Wilqa przemyconych w komiksie i pozostawionych w spektaklu. Wilq przekroczył granice miasta, Wilq się zuniwersalizował. Przecież wystarczy jeden krok, nieodwracalne przewartościowanie rzeczywistości, uczucie skrzywdzenia i nagle okazuje się, że jesteśmy tam, gdzie Wilq Minkiewiczów. Wszyscy są przeciwko nam i naszym idealnym światom. A wtedy czas na pierwszą misję. Miliony Polaków właśnie ją realizują z dużym powodzeniem. W polskim teatrze – też.
Rola Chojnackiego uzależnia. Bo choć jest genialną karykaturą polskich postaw, kopią rzeczywistych frustracji i reakcji obywatelskich, cały czas widać, jak jest robiona, jak aktor się podkręca, czym żywi, co pastiszuje. I, cholera jasna, bardzo tego Wilqa lubi. A my wraz z nim. To nie jest już osiedlowy zabijaka, tylko narzekający ojciec, brat-nieudacznik, ja, ty w chwilach rozczarowania i złości na bliźnich, w sytuacji, kiedy wszystko się „w zawodzie” sypie. Wystarczy przebrać Wilqa Chojnackiego w bardziej inteligenckie wdzianko i mamy krytyka teatralnego albo znanego aktora czy reżysera.
Niestety, poza Chojnackim mało jest fajnych rzeczy w spektaklu Brzyka. „Kreska nie przeszła” – bo nie udało się przełożyć czarnobiałego, naiwnie i nieporadnie rysowanego świata na realia sceny. Gigantyczny tęczowy miś Kolargol, który w pewnym momencie ląduje w przestrzeni gry, nie jest z kosmosu Minkiewiczów. Umowność i nonszalancja detali oryginalnego komiksu, drwina z pełnego istnienia narysowanego świata musiałaby zmienić się w jakiś spójny system na scenie. Postaci i tła, gadania i ruchu. W Śląskim tak się nie dzieje. Są akty mowy i gadżety. Grepsy i maszyneria sceny. To wszystko razem nie tworzy wilqowego świata. Raczej przeszkadza bohaterowi. Nie chcę robić przykrości reszcie obsady, ale przy Chojnackim właściwie nie istnieją. Charakterystyczne sylwetki i złapane w jednym grymasie miny AlcMana czy Słabego Wielbłąda nie przekładają się na grę aktorów. Uproszczenie, ludzki szkic z komiksu, funkcjonuje u Brzyka w jakimś rodzajowo-kabaretowym aktorstwie. Żadnego przegięcia formalnego, żadnego szaleństwa w ruchu i języku. No i brzydko to towarzystwo wokół Wilqa jest ubrane, bez naprawdę dobrej znajomości komiksu nie zrozumiemy, po co w ogóle są komparsi na scenie i co ich łączy z superbohaterem.
Fabuła spektaklu sklecona została z kilku historii, jedna się kończy, zaczyna druga, łączy je gadanie Wilqa albo scenka w jego mieszkaniu. Ani to dramat, ani kalejdoskop, ani the best of. Najgorszy jest finał – podłączona do kroplówki Zjednoczona Europa – arcyprzeciwniczka Wilqa, Ciocia Samo Zło, wygłasza potwornie sztuczny, łopatologiczny monolog, uświadamiający błędy i aberracje superbohatera. Już wiemy, gdzie jest racja, jak trzeba myśleć, jak być dobrym człowiekiem i obywatelem. Kogo i co szanować. Mimo że w roli Europy wystąpiła ukochana na Śląsku Grażyna Bułka, czułem się jak na jakiejś liberalnej katechezie. Po co twórcom spektaklu taki finał? Przecież cynicznych historii o amoralnym agresywnym bohaterze nie kończy się pochwałą celibatu i pachnących fiołków na łączce! To trochę tak, jakby na koniec Ryszarda III na polu bitwy pod Bosworth Szekspir wprowadził postać Anioła Stróża, który łapie arcyłotra za rękę i strofuje go: „Ryszardzie! Nie wolno kłamać, trzeba ludzi kochać, myśl o swoim zbawieniu, bądź wierny Annie, pomagaj jej w pracach domowych, nie zabijaj nikogo, nawet w obronie własnej. Zabijanie to grzech. Przestrzegaj innych przykazań, nie jedz mięsa, oszczędzaj wodę i prąd, rozdawaj biednym niepotrzebne rzeczy. Przyjmuj strudzonych wędrowców w domu. Módl się codziennie. Tacy jak ty zbłądzili, ale jest szansa na wybaczenie. Popraw się człowieku, a Bóg cię ocali”. No właśnie, wstawcie sobie teraz tę mowę w usta Zjednoczonej Europy i zobaczycie słuchającego jej Wilqa. Z takim finałem wszystko się wali. Dziwne, ze Brzyk z Kmiecikiem tego nie czują. Że się na koniec od Wilqa odcięli. Wilq Minkiewiczów powinien triumfować na scenie, pokazywać nam świat, w którym jego reguły obowiązują. Ocaleni przez supernaziola, osiedlowego buca nienawidzącego innych buców, jesteśmy bliżej prawdziwej rzeczywistości niż w finale z morałem. Bo przecież Wilq wygrał nie tylko w komiksie, ale – zwłaszcza – w rzeczywistości. Kochamy buców, słuchamy buców, zmieniamy się w buców. Wilq Superbohater nie potrzebuje napomnienia w teatrze, potrzebuje pomnika. Dariusz Chojnacki mu go postawił, szkoda, że reżyser z dramaturgiem woleli przysłonić go lekcją liberalizmu i tolerancji.
PS
W ramach cytatu na środę przytoczmy pewne piękne zdanie Grzegorza Ćwiertniewicza – „doktora nauk humanistycznych”, który w recenzji z katowickiego spektaklu napisał, że „adaptacji dokonał Michał Kmiecik, utalentowany dramaturg o prowokacyjnej osobowości, przy tym ekstranowoczesny”. Od kilku godzin zachodzę w głowę, na czym polega i jak się przejawia prowokacyjna osobowość Michała Kmiecika. Zapewne sam dramaturg również. Cóż. Jak mówi klasyk – kreska nie przeszła.
05-02-2020
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.