Krew pod nosem(dla zabawy to ułani są z Warszawy)
Nie ma żartów z polskością, romantyzmem, historią. Śmiechu warte narodowe wzmożenia i napuszona tradycja. Potwierdzają to Ułani Jarosława Marka Rymkiewicza, czyli komedia serio, w której śmiech to ledwie początek myśli. Adaptacja Piotra Cieplaka wystawiona na deskach Teatru Narodowego nie sprzeciwia się poecie. Nie ma słowa przesady w zapewnieniach reżysera o aktualności tej sztuki. Napisana w 1974 roku może służyć zarówno jako komentarz do współczesnej Polski, jak i lustro, w którym odbija się znaczący fragment jej dziejów.
Można odnieść wrażenie, że instytucja muzeum nabrała w naszym kraju szczególnego znaczenia. Opinię publiczną rozpalają dyskusje na temat tego, co dzieje się w Muzeum II Wojny Światowej, POLIN, Muzeum Powstania Warszawskiego, ale i o tym, co dopiero wydarzy się w projektowanych muzeach Powstania w Getcie, Kresów, Historii Polski itd. Cieplak wraz z Andrzejem Witkowskim (scenografia, kostiumy, światło) zapraszają widzów do Muzeum Wszech-Ułaństwa Polskiego, gdzie wystarczy nacisnąć guzik, aby plastikowy bocian w plastikowym gnieździe na plastikowym drzewie zaklekotał niby karabin.
Eksponaty wypełniały nie tylko salę teatralną, ale i pozostałe dostępne widzom przestrzenie sceny na Wierzbowej, w których przywołano archetypowy dworek, co to szlachetnie skromny i bielony. Początek przedstawienia rozgrywał się w foyer w czasie antraktu artyści proponowali zwiedzanie, podczas którego można było degustować bigos. Woń gotowanej kapusty umilała kontemplację obrazów upamiętniających historyczne doniosłości. Zarówno Hołd mongolski, jak i Ułanów rechrystianizujących Europę namalował „Autor nieznany, Wyklęty, Inny”. Na zwiedzających czekały także gabloty z ułańskimi mundurami „zniszczonymi na polu chwały”. Przy jednym z nich znalazła się informacja: „Podkomisja do spraw badania przyczyny zniszczenia mundurów ustaliła, że mundur uległ unicestwieniu w wyniku starcia Ułana z Hydrą i trzema (finalnie przez niego zgładzonymi) Centaurami”. Dowodzi to niezbicie, że powiedzieć o ułanie Sarmata, to nic nie powiedzieć. O starożytnym rodowodzie polskiego wojaka świadczyło Widmo księcia Józefa Poniatowskiego (Mariusz Benoit) ubrane w napierśnik legionisty. Ponadto ekspozycja zawierała też przedmioty wieszane na ścianach „celem wzmożenia piękna”, znane szerzej jako szable; tudzież wiadra, onuce, płot polski umajony kwieciem oraz instalacje interaktywne w typie okienka do pukania. Zwiedzaniu towarzyszył akompaniament będący mieszanką plusku wody, żabiego rechotu, rżenia i stuku kopyt.
Często słychać było również śmiech, ale to już w trakcie spektaklu – na widowni. Nic dziwnego, wszak bohaterowie Ułanów wpisują się w narodowy poczet humoru. Rubaszny kresowy Major (Piotr Grabowski) ubrany w dres i sportową bluzę był niby wcielony do armii bohater Samych swoich. Bardziej niż wojaczka interesowały go zresztą umizgi do Ciotuni – co dziwić nie powinno, zważywszy na popisową kreację Anny Seniuk. Z przypominającej garaż wnęki (zasłoniętej odlewem desek z Soplicowa) wyłaniało się co jakiś czas Widmo. Benoit nie tylko przemawiał z manierą Gustawa Holoubka, ale siedząc na wierzchowcu w pozycji, o której ułani mawiają – „koń chce do Zamościa a jeździec do Białegostoku”, brawurowo wyrecytował Lokomotywę Juliana Tuwima – wyznaczając przy okazji słuszny kierunek dla polskiej poezji. No i Zosia! Dominika Kluźniak oddała przewrotność postaci, która śliczna „jakby brukiew lub kapusta” adorowała i uwodziła (bez zbędnego sentymentalizmu), a wreszcie poniżała kolejnych adoratorów. Daleka od naiwności, żądna przebicia ułańskimi lub grenadierskimi wąsami, podobna była tytułowej bohaterce Porwania Europy Rymkiewicza, którą to sztukę zrealizował Cieplak w Teatrze Śląskim w Katowicach rok temu. Ułani u Cieplaka nie noszą wąsów, ale na pewno je mają – sumiaste, piękne, wypomadowane krwią poległych wrogów i mlekiem z matczynej piersi. Biało-czerwone! I nic to, że zgolone.
Siła Zosi objawiała się we flircie, ale przede wszystkim w świadomej niezależności. Dowodem nie tylko podsumowanie Janowej (Arkadiusz Janiczek) kandydatury na męża („prawdę mówiąc, bym wolała / gdzieś na boku się z nim puszczać”), ale i poważny ton ich rozmowy, w której Jan snuł wizje przyszłego pożycia małżeńskiego w myśl zasady „co rok prorok”. Problemem nie była istota przedsięwzięcia, a jego zakres. Na jednego proroka Zosia chętnie się zgodziła, licząc – razem z Ciotunią, Majorem i Widmem – że będzie on tym dzieckiem, na które wszyscy czekają. Mesjasz u Rymkiewicza za biologicznego ojca ma ordynansa Jana, zaś jego duchowym patronem (wychowawcą) staje się wróg, czyli feldmarszał Graf (Jerzy Radziwiłowicz). To z braku lepszych kandydatów wśród rodzimej kadry. Największa jej gwiazda – porucznik Lubomir (Hubert Paszkiewicz) – zainteresowany jest pisaniem poezji. Że niby śmieszny ten jego wiersz o żabobocianie? Być może, ale wcale nie taki głupi…
będę
bocianem który
wykluł się na wiosnę
z żabiego skrzeku
będę
żabą która
wykluła się na wiosnę
z bocianiego jaja
Kim jesteśmy i kim chcielibyśmy być? Kto z nas swojski, a kto obcy? W sporze o Grafa Zosia stwierdza: „lecz wróg nasz, więc jakby swojski”. Dzisiaj wrogów nie musimy wypatrywać w oddali, skąd nadciąga grenadierska nawała, lecz między nami. Oni wszyscy nasi, wszyscy swojscy – narodowcy i lewacy. Cieplak, bijąc Rymkiewiczem w dominującą aktualnie konserwatywną narrację, korzysta z jej motywów. Poeta zgromadził ich w sztuce dostatek, reżyser dba o czytelność i aktualność – stąd holoubkowe Widmo wyłania się zza desek, na których dostrzec można odcisk palca Adama Mickiewcza. W muzeum przewidziano też atrakcje zgodne z duchem czasu – umieszczona w centrum sceny Kanapa Omdleń służyła jako rekwizyt dla (ironicznego!) selfie. Ułani Cieplaka to nie tylko przekłuwanie napompowanego tromtadracją biało-czerwonego balonika, ale i namysł nad igłą. Nie o blaski, dymy, huki tutaj idzie – lecz o nasze do nich upodobanie obejmujące również to, co po takim baloniku zostaje, a co można zebrać, opisać, ułożyć i wystawić na widok publiczny.
Muzeum z reguły buduje i dystrybuuje narrację. Zwiedzając, zdobywamy informacje – narzędzia, dzięki którym możemy uporządkować wiedzę, a często również poglądy. Tymczasem poeta proponuje coś odwrotnego – niszczy, wybebesza, rozrzuca i sugeruje: sam sobie to pozbieraj i poukładaj, jeśli potrafisz. Cieplak podejmuje wyzwanie – podobnie jak bohaterowie sztuki. Ich starania o przywołanie porządku rodzą orłobociany czy bocianożaby z wiersza porucznika Lubomira, który w finale przedstawienia odmawia dalszych starań i dezerteruje. Nie tylko z wojska, ale przede wszystkim z narodu, w którym proponowano mu rolę duchowego ojca polskiego Mesjasza. U Rymkiewicza Lubomir gra na koniec „łamiące się i nieudolne solo na trąbce ułańskiej”, którym uświetnia wesele Zosi i Grafa. U Cieplaka – znika. Odchodząc, nie wspomina o olszynce, gdzie na pochówek czekają koledzy. Nie o śmierć idzie bowiem twórcom przedstawienia – nie o przeszłość i nie o przyszłość w postaci spodziewanego dziecka, lecz o życie, w którym można być poetą bez narodowych zobowiązań. O świat, w którym kategorie „swój” i „obcy” (będące w swym splątaniu głównym tematem sztuki) nie są już tak znaczące. Czy to dziś możliwe? Czy w takiej rzeczywistości lepiej i uczciwiej przepracujemy tych wszystkich, którzy plączą się wokół Rymkiewiczowskich wersów: Adama Mickiewicza, Stanisława Wyspiańskiego, Witolda Gombrowicza, Sławomira Mrożka? Końcowa cisza ma swoją wagę. Zmieści się w niej wołanie, które powraca jak refren: „miałeś, chamie, złoty róg!”. Paradoksalnie reżyser proponuje rozwiązanie litościwe. Rozczarowanie lub wyrzut łatwiej znieść niż sytuację, w której cham gra, a cudów nie ma.
Nie wiem, czy młodzież ubrana w patriotyczne symbole zwykła chadzać do Teatru Narodowego. Zdaje się jednak, że w tym wypadku powinna, nawet jeśli z kawaleryjskiej tradycji bliski jest jej jedynie slogan o ułańskiej fantazji. Dostatek jej w spektaklu Cieplaka. Dość wspomnieć dowcipne, aczkolwiek użyte oszczędnie multimedia. Biegnąca przez łąkę Zosia objawiła się na wiszącym u powały telewizorze. Włączył go Major, dzierżąc pilot niby buławę hetmana pokojowego wersalkowego. Do gustu takiej publiczności przypaść mogłaby również niewybredna poetyka żurawiejek, dostrzegalna nie tylko w tekście, ale i w aktorskich kreacjach. Zosia zamieniająca się w żądną jeźdźca klacz zaspokajałaby potrzebę witalistycznych skojarzeń, ewokując przy okazji skojarzenia z twórczością Brunona Schulza.
Wzmiankowana młodzież (obco-swojska) powinna Ułanów obejrzeć przede wszystkim dlatego, że w postaci Jana może znaleźć swojego patrona. U Ułana on na ordynansach – przez co jego własne ułaństwo takie jakby… niepewne. Niby swój, ale obcy. Niby bocian, ale żaba. Prostak, lecz ambitny. „Wieszczem chciałby być” – zżyma się Widmo. Zamiast wierszy płodzi dziecko – od niechcenia przekracza granicę między waporami idei a rzeczywistością. Wciśnięty na siłę w elegancki usztywniony stojakiem mundur wygląda pociesznie i żałośnie. Czak choć na głowę się zmieścił, do twarzy nie pasuje. Znać przebranie, błazenadę… rekonstrukcję? Jego rzeczywisty mundur to spodnie bojówki i luźna bluza z kapturem, a zamiast szabli w dłoni brzęczą klucze, śpiewając nam pytanie: czy cieć to, czy Gerwazy? Odpowiedź może być wskazówką – czym jest historia i tradycja dla tych obco-swojskich, którzy tak wiele o niej mówią?
07-05-2018
Teatr Narodowy w Warszawie
Jarosław Marek Rymkiewicz
Ułani
reżyseria: Piotr Cieplak
scenografia, kostiumy, światło: Andrzej Witkowski
muzyka: Paweł Czepułkowski
współpraca literacka: Barbara Klicka
animacje obrazów: Antoni Witkowski
obsada: Dominika Kluźniak, Anna Seniuk, Hubert Paszkiewicz, Piotr Grabowski, Jerzy Radziwiłowicz, Mariusz Benoit, Arkadiusz Janiczek, Paulina Korthals, Anna Ułas
premiera: 10.03.2018
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.