Samozsyłka do lamusa
Zesłanie w inscenizacji Mikołaja Grabowskiego według wspomnień sybiraka Konstantego Wolickiego to spektakl, który zmusza do porównań z dawnymi sukcesami wybitnego inscenizatora i Ateneum. Widać regres.
Z Zesłania wychodziłem z nieskrywanym smutkiem, bo wychowałem się na teatrze Mikołaja Grabowskiego, na zawsze pozostanie dla mnie mistrzem – oby nie tylko we wspomnieniach. Niestety, ostatnie lata w jego dorobku to w większości powtórki wcześniej wystawianych tytułów.
Gdyby to jeszcze były powtórki lepsze od pierwowzorów.
Pośród nowości był Cesarz w Ateneum, który meandrował między historią afrykańskiego satrapy, czyli bohatera książki Ryszarda Kapuścińskiego, a całkiem współczesnym obrazem naszego dzisiejszego władcy. Odżył teatr aluzji czasów Gierka, kiedy Cesarz powstał, tak jak teraz w wielu dziedzinach post-PRL też odżywa. Niestety, Zesłanie to znowu powrót. Tym razem do tekstu wystawionego w 1994 roku pod szyldem Teatru Mikołaja Grabowskiego, granego między innymi w Teatrze Małym w Warszawie, któremu szefował Paweł Konic.
Mikołaj Grabowski nie ukrywał, że to właśnie Konic podsunął mu Wspomnienia Konstantego Wolickiego z czasów pobytu na Cytadeli warszawskiej i na Syberii wydane we Lwowie w 1876 roku nakładem Księgarni Gubrynowicza i Schmidta. Konic podsunął książkę w latach osiemdziesiątych, wtedy była jednak niecenzuralna. Opis inwigilacji, terroru i prześladowań, na jakich oparty był carat, nie pozostawiał złudzeń, pokazując, że po rewolucji było w Rosji jeszcze gorzej. Zmieniły się tylko barwy i szyld ustroju.
Zesłanie, chociaż otrzymało w 1994 roku podtytuł Carski kabaret, nie cieszyło się powodzeniem, a może jest wręcz jednym z najmniej pamiętanych spektakli Mikołaja Grabowskiego. Można to ostatecznie zrozumieć. Polacy w 1994 roku pożegnali się już z bezpośrednim zagrożeniem Rosji i jej mutacji, sterując w stronę UE i NATO. Osobiście żałowałem, że Zesłanie nie zyskało większego odzewu. Toczyła się bowiem na początku lat dziewięćdziesiątych dyskusja o homo sovieticus, czyli o tym, ile, pomimo ustrojowej tranformacji, zostało w nas sowiecko-peerelowskich przyzwyczajeń. Na tym tle Grabowski przypomniał Polaka, który w pierwszej połowie XIX wieku w konfrontacji z Rosją czuł się jeszcze zbulwersowany jej azjatyckim okrucieństwem, ponieważ to, co proponowała podbitym narodom i swoim poddanym (przecież nie obywatelom), nie mieściło się Europejczykowi w głowie. Dla kolejnych pokoleń poddanych presji najpierw białego, a potem czerwonego caratu stało się to już codziennością. A przecież wciąż mieliśmy zachodnie aspiracje i chcieliśmy je realizować.
Jak można się domyślać, dziś powodem powrotu do Zesłania jest rosyjska wojna w Ukrainie, która, choć żyjemy w XXI wieku, obfituje w odwieczne i typowe dla Rosji sposoby podboju oparte na wojskowej agresji, sądzeniu obywateli okupowanych państw, porywaniu ich, zsyłaniu w głąb Rosji w celu niewolniczej pracy, a wreszcie przymusowej naturalizacji, co dotyczy głównie dzieci. W założeniach spektakl może więc robić wrażenie jak najbardziej współczesnego. W założeniu i zapowiedziach – tak, jednak tekst Wolickiego „przeklejony” bezrefleksyjnie w nowe dekoracje ujawnia próbę nieudanego recyclingu.
Wojna w Ukrainie trwa, ale nie o tym opowiada przecież Grabowski. Uwiodła go łatwość pracy ze znaną już sobie szlachecką gawędą, ta zaś wiedzie go nie do Ukrainy, lecz na nizinę mazowiecką, do Warszawy z lat trzydziestych XIX wieku, która ma przecież inną historię niż choćby Kijów w 2023 roku.
Polacy przegrali właśnie powstanie listopadowe, ze sceny Ateneum mowa jest o dwudziestu tysiącach emigrantów oraz bezsensownym w takich okolicznościach kontynuowaniu amatorskiej konspiracji, którą wzmagają lekkomyślni emisariusze z Paryża. W wyniku takiej dziecinady Wolicki mający związki z konspiratorami staje się dla carskiego aparatu najpierw podejrzany, a w końcu zostaje zatrzymany.
Słuchając wspomnień Wolickiego, możemy stwierdzić, że Polacy, będąc romantycznymi dziećmi w konspiracji, byli też naiwni w próbach przekupienia carskich urzędników. Wolicki nie poznaje się na tym, że oferta wręczenia łapówki jest częścią kafkowskiej gry, jakbyśmy powiedzieli z dzisiejszej perspektywy. Dopiero po sporych wydatkach nasz rodak orientuje się, że nie tylko nie odzyskał wolności, ale jeszcze opłacił wszystkie koszty swojej jazdy do więzienia, podwożąc uprzejmie osobistego wroga.
Grabowski rozgrywa przedsyberyjski prolog w charakterystyczny dla siebie, rapsodyczny sposób. Ograniczył scenografię do dwóch ruchomych białych kubików-zastawek, ławki i stołu – tu zaczyna się opowieść, tak jak zawsze, kiedy chce, by widzowie skoncentrowali się na słowie i sile opowieści. Narrację podzielił tradycyjnie między aktorki i aktorów, którzy stosownie do sytuacji zrastają się w wielogłosową postać, tworzą chór lub wykonują zadania podyktowane dialogami. Oglądamy Marię Ciunelis – najbardziej osadzoną w żałobnym popowstaniowym anturażu: czarnej sukni i w czepcu, Dorotę Nowakowską i Janusza Łagodzińskiego. Współcześnie ubrani są młodzi: Katarzyna Ucherska – w czarnych spodniach i takiego koloru jedwabnej koszuli, oraz Jakub Pruski – najbardziej współczesny w adidasowatych butach na słoninie, przypominający wymową Marcina Kalisza, jednego z aktorskich wychowanków Mikołaja Grabowskiego.
To Pruski na początku portetuje niedoświadczonego Wolickiego, którego w wieku starszym gra pozyskany z Teatru Dramatycznego Łukasz Lewandowski. Pruski przypomina mi nie tylko Kalisza, ale i Witolda z wielu spektakli Grabowskiego. Zczepiony z Katarzyną Ucherską obrazowo wykonuje z nią koliste fikołki, pokazując, na czym polega jazda kibitką. Ta zaś, gnając na wschód drogami utwardzonymi jedynie przez drewniane okrąglaki, przyprawia zesłańców o zmęczenie i mało głów nie urywa.
W scenie duetu Pruski-Ucherska można dostrzec rys świeżości, nawet jeśli jest to dynamika aktorskiego dyplomu. Im dalej jednak w syberyjskie lasy, tym bardziej ujawniają się poważne deficyty Zesłania. Znając bowiem i ceniąc najświetniejsze spektakle inscenizatora, czujemy, kiedy charakterystyczna adaptacja tekstu daje aktorom szansę na improwizacje. Kiedyś, w wykonaniu samego Mikołaja Grabowskiego i Iwony Bielskiej oraz ich współpracowników, były znakomicie wykorzystywane do rozkręcenia teatralnego żywiołu w jak najbliższym kontakcie z publicznością, by oszalała z radości i umarła ze śmiechu. Aktorzy Ateneum, i owszem, starają się wzbudzić komiczny efekt, multiplikując w szóstkę podobne działania, pokazując, między innymi, jak zesłańcy próbowali ocalić pieniądze przed Rosjanami – pakowali je w kiełbasiane błony i – gdy nie było innej możliwości – połykali. Można mieć wtedy nadzieję, że gra w tej zbiorowej scenie przeniesie się również na widownię. Czy to z powodu kostyczności aktorów, czy wysokiego proscenium, które nie zostaje przekroczone – tak się jednak nie dzieje.
W akcie drugim scen poprowadzonych dynamicznie jest więcej. Znajomością break dance imponuje zwłaszcza Łukasz Lewandowski. Przy tej okazji trudno nie zauważyć, że choreograficzna próba żartobliwego ożywiania spektaklu niefortunnie zbiega się z opowieścią o biciu zesłańców knutem, co jest wszak mało wesołą okolicznością. Trafniej rozgrywa Grabowski motyw ułaskawienia niepolitycznych więźniów przez carewicza wizytującego Syberię. Przy okazji definiuje istotę rosyjskiego systemu. Kłopot z ułaskawieniem polegał bowiem na tym, że carski ukaz, tak jak wszystkie inne, napisany był w tak niejasny sposób, że nie wiadomo było, jak go zrealizować. Czekanie na wykładnię zajęło dwa lata, po których okazało się, że z tysięcy zesłańców tylko dwóch może być objętych amnestią. Jeden z nich nie doczekał ułaskawienia. Drugi zaś dowiedział się, że polega ono na zesłaniu do innej guberni.
Nie chciałbym epatować moralnym rygoryzmem w sprawie wojny w Ukrainie, jednak jeżeli krytykowano ukraińską reżyserkę Saszę Denisową za to, że za dużo miejsca poświęciła w swoim poznańskim spektaklu Haga tak zwanym rosyjskim elitom zamiast skoncentrować się na cierpieniu Ukraińców – to czy pokazywanie, że Wolicki dzięki swojemu wykształceniu muzycznemu jako dyrygent zdobył uprzywilejowaną pozycję w w społeczności Tobolska, może mieć dziś jakiekolwiek sens?
Grabowski kładzie akcent na to, że Wolicki zyskał sobie uznanie Rosjan rezygnacją z bicia i kar cielesnych na rzecz innych, niefizycznych i w ten sposób okiełznał bandę pijanych muzyków-zesłańców, a nawet zaczął komponować dla nich. Ma to może walory oświeceniowej przypowiastki, jednak osiągnięcia polskiego Kandyda wobec kilkuset tysięcy ofiar trwającej właśnie wojny również tracą znaczenie. Wiadomo, że inaczej wychowani Rosjanie nie tolerowaliby kogoś takiego jak Putin. Teraz jednak bardziej zajmuje nas Ukraina.
Może w scenie gwałtu na polskiej szlachciance możemy dostrzec dzisiejszy los ukraińskich kobiet, choć ostatecznie ich los nie przypomina pokazywanej przez Grabowskiego farsy, odegranej przez rosyjskiego oficera-gwałciciela przed sądem. Dziś gwałcicieli się nie sądzi, tylko uważa za rosyjskich bohaterów. Tak jest chyba od II wojny światowej?
Wszystko to sprawia, że powtórka inscenizowanego przed trzema dekadami utworu o latach trzydziestych XIX wieku na Syberii pozostaje anachroniczna. Polacy oglądający dziś swoją martyrologię, gdy przez nasz kraj przetoczyły się miliony uciekinierek i uciekinierów z Ukrainy, to akt niezrozumiałego narcyzmu. Czekam na taki spektakl, w którym Grabowski będzie miał powód rozpocząć od charakterystycznej dla niego kiedyś gombrowiczowskiej frazy: opowiem wam inną historię. Nową.
05-05-2013
Teatr Ateneum im. Stefana Jaracza w Warszawie
Zesłanie
na podstawie Wspomnień Konstantego Wolickiego z czasów pobytu na Cytadeli warszawskiej i na Syberii
adaptacja, reżyseria i ruch sceniczny: Mikołaj Grabowski
scenografia i kostiumy: Zuzanna Markiewicz
muzyka: Olga Mysłowska
obsada: Maria Ciunelis, Dorota Nowakowska, Katarzyna Ucherska, Janusz Łagodziński, Jakub Pruski i Łukasz Lewandowski
premiera 22.04.2023
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.