Chyba nie ujdzie nam to na sucho
1. Robimy teraz w Chorei spektakl o uchodźcach. Ale nie – to nie jest o uchodźcach, to jest o nas. A może o uchodźcach w nas. Szczelina to spektakl tworzony przez teatr Chorea na motywach dramatu norweskiego pisarza Arnego Lygre Zanikam w tłumaczeniu Elżbiety Frątczak-Nowotny, parafrazach poezji mistycznej Rumiego i własnych tekstach aktorów.
To nie jest spektakl o uchodźcach, którzy nagle stracili dach nad głową i muszą ruszać w nieznane. To nie jest spektakl o tych, którzy nie wiedzą, dokąd idą, wiedzą tylko, skąd. To nie spektakl o uchodźcach, którzy tracą najbliższych, ale ciągle chcą żyć.
Szczelina to spektakl o nas i o was, którzy – mając dach nad głową i cokolwiek do zjedzenia – myślimy, że tak będzie zawsze i nie zdajemy sobie sprawy, że w każdej chwili możemy to wszystko stracić, bo ktoś nagle, bez zapowiedzi, zrzuci na nasz dom bombę, zatruje wodę albo odbierze prawo przebywania w tym mieście. To spektakl o naszych lękach i szukaniu nadziei. O tym, że każdy z nas jest, był lub będzie uchodźcą i najczęściej nie z własnego wyboru.
Sześć kobiet i jeden mężczyzna próbują opowiedzieć słowem, ruchem i śpiewem bardzo zwyczajne historie. Są w sytuacjach, w których stracili już wszystko. Nie mają niczego prócz nadziei, która chwilami zmienia się w instynkt przetrwania, a czasami w zgodę na utratę nadziei. Chciałbym bardzo, aby po tym spektaklu widz może nie przestał bać się Innego, ale myślał już o nim jak o człowieku – takim jak my. Demony odejdą, może zacznie się rozmowa…
Czytamy gazety, oglądamy wiadomości i chwilami chciałoby się uciec na jakąś arkę Noego i przeczekać ten zalew nienawiści i strachu. Albo przynajmniej na rok wyjechać do Nepalu, daleko od tej rzeczywistości. Jednak robiąc ten spektakl, czujemy się mniej bezradni wobec otaczającego świata. To strasznie naiwne, ale ja tak właśnie się czuję. Może dlatego, że walka z własną bezradnością zaczyna się od mówienia o niej, od nieodwracania głowy od tego, co się dzieje? Szukamy szczeliny, przez którą wpadnie promień światła, a my przedostaniemy się na drugą stronę beznadziei – już z odrobiną nadziei.
2. Mamy teraz pierwsze od setek lat pokolenia w tym kraju, które nie czują wojny na swojej skórze. Ale czy to automatycznie oznacza wymazanie z pamięci tych obrazów sprzed kilkudziesięciu lat, gdy jacyś ludzie nagle wyganiali naszych rodziców i dziadków z domów i kazali z innymi w tłumie iść w nieznane albo do najbliższego lasu? Gdy nasi rodzice i ich rodzice nagle musieli pakować jedną walizkę: trochę jedzenia i ciepłe ubranie, i ruszać w kierunku, gdzie być może ich ktoś przyjmie, a przynajmniej nie zabije? I szli dniami i nocami, aż znaleźli schronienie, bo znalazł się w końcu ktoś, kto im pomógł. Potem się kochali i tak mogliśmy się pojawić tu my i próbować zapominać o tej strasznej przeszłości.
Gdy zimą czterdziestego piątego mój ojciec uciekał wraz z piątką przyjaciół z Auschwitz (obecnie muzeum Oświęcim), został przyjęty na noc i nakarmiony, dopiero gdy się rozdzielili, w trzeciej wiosce. Groźba rozstrzelania całej wioski była okolicznością mocno ograniczającą współczucie i odruch udzielania pomocy. Ale mimo ryzyka w trzeciej wiosce nakarmili mojego ojca i zamienili mu niebiesko-szary pasiak więźnia politycznego na cywilne ubranie. Opowiadał mi, że nie pytali go, czy jest Żydem, Arabem czy Ruskim. Kazali mu tylko nad ranem iść dalej. Chciałbym tam wozić kwiaty co roku, ale ojciec nie pamiętał nazwy tej wsi i na wszelki wypadek nie chciał sobie przypominać.
3. Proponuję dla zdrowia mentalnego praktyczne ćwiczenia pozwalające uświadomić sobie kruchość, przemijalność i względność rzeczy(wistości), poczynając od Einsteina, kończąc na względności punktu widzenia wobec aktualnego punktu siedzenia. Te ćwiczenia można też wykonywać jako praktyki z coraz częściej niestety porzucanej dziedziny, czyli dziedziny pracy nad sobą. Ale warunkiem jest, by była to czysta praktyka, bez teorii. I nie przygoda wyobraźni, bo wtedy to będzie tylko literatura. Żeby coś zrozumieć i nabrać dystansu do wszystkich swoich fochów, frustracji i niespełnień, trzeba to zrobić na stówę w realu i bez asekuracji. I tak:
I. Odwiedzić noclegownię dla bezdomnych*
II. Wyłączyć prąd i gaz w domu na dwa dni**
III. Przenocować na ławce w parku lub na dworcu***
IV. Spędzić 24 godziny bez grosza i karty kredytowej w obcym mieście
V. Zapisać się na tydzień na wolontariat do jakiegoś domu pomocy społecznej
VI. Itp.(kolejne można wymyślać samemu)****
* Niedawno ktoś z Chorei zorganizował zbiórkę ubrań dla bezdomnych, po tym gdy parę osób zamarzło w Łodzi. Wypadło na nas, żeby to zawieźć. Gdy pojawiłem się w ośrodku pomocy, recepcjonista rozmawiający cały czas przez telefon zagonił mnie na koniec korytarza, pokazując na materac. Powiedziałem, że ja tu tylko na chwilę, że przywiozłem ubrania. Przerwał rozmowę i bardzo się ucieszył. I ja też. Bo był tam straszliwy tłok i smród, którego chyba bym nie wytrzymał przez całą noc. Czułem się wyróżniony – miałem gdzie spać tej nocy.
** I to mi się przydarzyło – za niezapłacenie rachunków. Były cholerne mrozy, a my przy świeczkach. Wszystko co wygodne, oczywiste i normalnie niezauważane, wpisane w rutynowe odruchy, stało się na dwa dni darami cywilizacji poza naszym zasięgiem.
*** Ale nie po imprezce. Świadomie i na trzeźwo.
**** Nie należy wykonywać tych ćwiczeń naraz, jedno po drugim. Kolejność jest dowolna.
4. Siedzę parę dni temu ze znajomą na ławeczce na Piotrkowskiej w Łodzi i jemy na spółkę starą drożdżówkę. Jest zimno i drożdżówka jest naprawdę stara, więc postanawiamy się zwijać. Wtedy podchodzi do nas uśmiechnięty młody człowiek. Pyta, czy nie podpisalibyśmy petycji o nieprzyjmowanie uchodźców. Wydawało mi się, że nie dosłyszałem, i pytam, czy petycję o przyjmowanie uchodźców. „Nie – uśmiecha się młody człowiek z wyrozumiałością – o nie-przyjmowanie”. „A dlaczego mamy ich nie przyjmować” – pytam. „Bo to jest inna kultura” – odpowiada młody człowiek. Od razu zrobiło mi się cieplej. „Czy ty wiesz – powiedziałem mu – że miasto, po którym chodzisz i zbierasz swoje podpisy, nigdy by nie powstało, gdyby cztery różne kultury, cztery różne narody nie dogadały się, żeby z małej wioski zrobić metropolię przemysłową i na równych warunkach handlować, produkować i konkurować ze sobą?”. „Ja sama jestem imigrantką” – dodała znajoma. „Rozumiem, są różne poglądy” – powiedział młody człowiek i szybko się oddalił. „A ja jestem Żydem z Warszawy!” – krzyknąłem za nim, ale już się nie obejrzał. Tylko paru przechodniów odwróciło głowy, patrząc na mnie z dezaprobatą, jakbym sporo wypił. „Widzisz, tak się zaczyna, od miłych, przystojnych, sympatycznych chłopców” – powiedziała znajoma.
5. Pobyt tolerowany to rewelacyjny spektakl, a raczej projekt realizowany przez Teatr Kana ze Szczecina i Teatr Szwalnia z Łodzi. A ściślej mówiąc przez Weronikę Fibich i Ewę Łukaszewicz. To spektakl, który według mnie powinien być pokazywany w każdym mieście w Polsce przez najbliższe pięć lat. Odbywa się zawsze w jakimś mieszkaniu dla kilkunastu osób. Zaczyna się od warsztatów kulinarnych z kuchni czeczeńskiej. Jedzenie jest pyszne i wszyscy w dobrych nastrojach zasiadają w pokoju, w którym z jakiegoś kawałka kartonowego pudła i poprzewracanych krzeseł, za pomocą różnych lampek i cieni na ścianie Ewa Łukaszewicz tworzy miasto. Dzięki opowieściom z Groznego i różnorodnym efektom światła i ciemności na ścianie widzimy, jak miasto na oczach dziecka (i naszych) zamienia się w kupę gruzów. A dzieci dalej chcą się bawić na tych gruzach.
Chciałem tu jednak opowiedzieć o czymś, co często towarzyszy temu spektaklowi. Aktorki nie tylko robią warsztaty kulinarne, ale też przeprowadzają z uczestnikami ankiety. Na pierwszej stronie uczestnicy są proszeni o spisanie rad dla nowo przybyłych uchodźców ze Wschodu. Zazwyczaj pojawiają się tam zalecenia, aby uczyć się pilnie naszego języka, poznawać kulturę, zachowywać się jak my. Na drugiej stronie jest pytanie: „Co ty mógłbyś zrobić, gdybyś musiał wyjechać, aby stać się »swoim« w obcym kraju, z inną religią i odmienną kulturą?”. I tu padały zwykle te same, a jednak w nowym kontekście odwrotne odpowiedzi: „trudno byłoby mi się uczyć obcego języka”, „inni powinni szanować moją kulturę i zwyczaje”, „powinienem dbać bardzo o zachowanie własnej tożsamości”. Obie części ankiety były wypełniane jedna po drugiej, a niewielu uczestników poczuło dyskomfort i sprzeczność.
6. Czy uda nam się zrobić o tym spektakl? O uchodzeniu, o lęku przed samym sobą, czyli przed Innym? O tym, że dopiero nie mając nic albo prawie nic, można zacząć współodczuwać? I że my też tak bardzo chcemy żyć, tak jak ci Inni? Będzie nam bardzo trudno. Pułapek na dydaktykę, moralizatorstwo i manipulowanie emocjami aż zbyt wiele. To dlaczego to robimy? Bo o niczym innym teraz się nie da…
24-02-2016
Podpisuję się pod słowami pani Basi. I co to za osiągnięcie ta Metropolia przemysłowa - wszędzie śmieci. Kulawa riposta. Wszyscy, których poznałem twierdzą, że Łódź to straszne zadupie, że nic tam się nie dzieje, że drożdżówki za stare.
Mam sporo wątpliwości związanych z Pana tekstem, ale generalna uwaga, a raczej odczuwamy przeze mnie niepokój, związany jest z faktem, że przedstawił Pan problemy jednej strony narastającego konfliktu, ukrywając fakt, że sa jasne dowody na zagrożenia wynikające z przyjazdu uchodźców. Przywolywanie historii Łodzi, totalnie nieadekwatnej do aktualnego problemu związanego z imigrantami, jest nieuczciwe wobec czytelnika. Gdyby imigrant skrzywdził bliską Panu osobę, nadal uważałby Pan, że problem to brak tolerancji ze strony Polaków? Jak wielu z nich ma Pan pod swoim dachem, zna osobiście? Da Pan gwarancję bezpieczeństwa Polakom? Ludzie się boją, a osoby publiczne krytykują z taką lekkością niepokój rodaków, ponieważ ich pozycja daje im możliwości ochrony. Uważam, że należy zrozumieć postawę ludzi, którzy będą ewentualnymi sąsiadami uchodźców, a nie jedynie doszukiwać się braku tolerancji. Pozdrawiam