AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/327: Bitwy wygrane

Michał Kotański, fot. Paweł Małecki  

Kiedy jakoś tak w okolicach Gwiazdki pisałem pół żartem pół serio o inkorporacji Islandii przez kielecki Teatr Żeromskiego, nie wiedziałem jeszcze, czego tak naprawdę dotykam. Jakie zjawisko próbuję śmiechem oswoić. Obwieszczony w prasie krajowej akt wpisania narodowej sceny ludu z Wyspy Gejzerów do katalogu nieruchomości świętokrzyskiej instytucji (uwaga – hiperbola!) świadczył nie tylko o mocarstwowych planach „Żeromskiego”, pokazywał również niezaprzeczalne osobiste talenty przywódcze dyrektora Michała Kotańskiego. W ostatnich dniach poszedłem tym tropem. Szukałem tematu na felieton, zobaczyłem, że nie grają w Kielcach żadnego z przedstawień, które chciałbym tam zobaczyć (póki co nie ma na afiszu nowej premiery Libera, bo zagrali ją dziewięć razy w kwietniu i prawdopodobnie chwilowo wyczerpali lokalną frekwencję, nie ma Wiosennej bujności traw Siegoczyńskiego, teatr nie chce przywrócić na afisz Rasputina Janiczak i Rubina, no i nie pasuje mi termin Hańby Podstawnego), machinalnie zacząłem więc klikać w dziennikarskie newsy z okolic ulicy Sienkiewicza. W te najstarsze sprzed 3 lat, te drugiej świeżości i we wszystkie najnowsze. To, co przeczytałem, sprawiło, że spontanicznie padłem na kolana przed monitorem laptopa. Odśpiewałem w tej pozycji Odę do radości i kilka pieśni religijnych („…oto jest dzień, oto jest dzień, który dał nam Pan!”), a potem cały tydzień byłem miły dla wszystkich.

Potrzebujemy dobrych wiadomości. Wiedzy o sytuacjach, w których teatr i ludzie teatru wygrywają z nieprzyjazną rzeczywistością: z politykami, urzędnikami, nieżyciowymi przepisami, wredną historią, pandemią, społeczeństwem i tak zwaną złośliwością rzeczy martwych. Z innymi ludźmi teatru również. Ten odcinek Kołonotatnika będzie precyzyjnie udokumentowaną opowieścią o 10 bitwach wygranych przez Michała Kotańskiego. Spróbowałem ułożyć je w mniej więcej chronologicznym porządku. Dziękuję wszystkim lokalnym dziennikarzom za obfitość źródeł.

Bitwa pierwsza: Michał Kotański vs organizator
Reelekcja dla dyrektora teatru to zawsze kwestia kluczowa. Czy da się dokończyć rozgrzebane sprawy repertuarowe i personalne, czy dostanie się szansę na doszlifowanie profilu? Kotański wchodził do Żeromskiego dzięki konkursowi zorganizowanemu po śmierci Piotra Szczerskiego, twórcy potęgi kieleckiej sceny, radzącej sobie doskonale w skali lokalnej i krajowej dzięki modelowi repertuaru, który zaspokajał zarówno gusty klasy średniej, jak i potrzeby młodych twórców i festiwalowej publiczności. W pierwszych sezonach Kotański prężył muskuły, pokazywał, że nikt z gwiazd mu nie odmówi. Ściągnął do Kielc Strzępkę i Demirskiego, Brzyka i Kleczewską, kontynuował współpracę z Janiczak i Rubinem, zaprosił Mikołaja Grabowskiego. Efekt PR-owy był wstrząsający, artystycznie – taki sobie. Gwiazdom nie zawsze udawały się spektakle dobre i kluczowe. Kotański spuścił z tonu, zaczął szukać twórców, którzy zostaliby w „Żeromskim” na dłużej, wrócił do repertuaru środka, płacił mniej, myślał bezpieczniej, zaczął sam reżyserować – świetnie przyjęto jego adaptację prozy Myśliwskiego. Wisiała nad nim decyzja o remoncie teatru, przeniesienia produkcji do sali zastępczej na ulicy Legionów. Myślę, że w przedłużeniu umowy pomogła Kotańskiemu skala przebudowy sceny i zaplecza. Na pewno nie podjąłby się tego zadania nikt nowy i nieumocowany w mieście i województwie. Kotański zachował substancję teatru, właściwie nie ruszył odziedziczonego zespołu aktorskiego, pozwolił rozwinąć się liderom. Nawet jeśli powstawały za jego dyrekcji spektakle ryzykowne politycznie, jak opowieść Brzyka o pogromie kieleckim, to program edukacyjny teatru, otoczka PR-owa, pozwalały rozbrajać tykające bomby zegarowe. W końcu 1 września 2019 roku Zarząd Województwa Świętokrzyskiego podjął uchwałę o drugiej (pięcioletniej) kadencji Michała Kotańskiego na stanowisku dyrektora Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach.

Bitwa druga: Michał Kotański vs Magdalena Kusztal
Tak zwany „spór o wicedyrektora” swoje apogeum miał w lutym 2020 roku. Michał Kotański poróżnił się z Magdaleną Kusztal (dyrektorką Departamentu Kultury i Dziedzictwa Narodowego Urzędu Marszałkowskiego w Kielcach) o to, kto powinien być wicedyrektorem teatru w trakcie jego przebudowy. Kusztal miała swojego kandydata na to stanowisko (swoją dawną zastępczynię z Kieleckiego Centrum Kultury), kwestionowała zarobki proponowane nowemu wicedyrektorowi (kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie). Kotański bronił się, twierdząc, że ktoś, kto nadzoruje inwestycję na 82 miliony złotych, powinien otrzymywać godne pieniądze. O dziwo stronę dyrekcji wziął Urząd Marszałkowski. „Osoba wskazana przez dyrektora Kotańskiego może bez zbędnej zwłoki rozpocząć prace związane z rozbudową, zna projekt. Człowiek z zewnątrz potrzebowałaby 2-3 miesięcy” – ocenił cytowany w mediach sekretarz województwa świętokrzyskiego. „Ostatecznie zarząd województwa przychylił się do propozycji dyrektora Kotańskiego, aby ten na wicedyrektora powołał Jarosława Milewicza, byłego pracownika Echo Investment”, pilnującego projektu rozbudowy teatru. Konsekwencją tego sporu był audyt u „Żeromskiego”, zapowiedziany przez dyrektorkę Kusztal. Kotański tłumaczył, że to nie zemsta, tylko normalna procedura, że za chwilę przechodzą jako instytucja pod współprowadzenie z ministerstwem, że zmienił się zarząd województwa, zaczynają przebudowę teatru i trzeba sprawdzić, w jakim stanie finansowym znajduje się placówka. Tłumaczenie dyrektora pozwoliło wszystkim stronom wyjść z tej sytuacji z twarzą.

Bitwa trzecia: Michał Kotański vs Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego
24 kwietnia 2020 roku o godzinie 12, w najgorszym punkcie pandemii, kiedy zamknięte było już wszystko, podpisano w siedzibie Teatru Żeromskiego w Kielcach umowę o współprowadzeniu teatru przez samorząd województwa świętokrzyskiego i ministerstwo kultury. Piotr Gliński czuwał nad tym aktem online. Wywalczenie współprowadzenia to niewątpliwy sukces Kotańskiego, większe pieniądze dla teatru, wzmocnienie pozycji dyrektora w lokalnych sporach. Jeszcze przed 2015 rokiem artyści scen polskich postulowali, by wszystkie sceny były współprowadozne przez ministerstwo w celu ochrony przed lokalnymi urzędnikami i ich próbami reformowania teatrów. Jednak w dzisiejszej sytuacji otwarcie ministerstwu furtki do nominacji dyrektora kieleckiej sceny może niepokoić wielu obserwatorów. Niby jest tak, że Kotański oddał część niepodległości instytucji, a niby nie jest, bo przecież województwo jest wzięte przez PiS i akurat w tym regionie Polski długo się to nie zmieni. Czyli de facto Kotański oddał Glińskiemu co najwyżej Niderlandy. Ludzie, którzy decydowali, decydują i będą decydować o jego losie, losie jego następcy pozostaną z grubsza ci sami. A więc i w tym przypadku same profity.

Bitwa czwarta: Michał Kotański vs Teatr TeTaTeT
Działo się to w 2020 roku. Michał Kotański wydał zarządzenie wewnętrzne zakazujące aktorom „Żeromskiego” występowania bez zgody dyrekcji w produkcjach innych teatrów. Warunek został wpisany w nowe umowy sezonowe. Sęk w tym, że osiem osób z jego zespołu grało jednocześnie w spektaklach Teatru TeTaTeT założonego przez Mirosława Bielińskiego, weterana kieleckiej sceny, i jego żonę Teresę. Teatr miał repertuar komediowy, wypączkował z rozrywkowych wieczorów i przedstawień kabaretowych reżyserowanych przez Bielińskiego jeszcze w czasach Szczerskiego. Przez kilka sezonów komediowe spektakle funkcjonowały na scenie „Żeromskiego”, potem TeTATeT przeniósł się do Kieleckiego Centrum Kultury. Istnienie w ramach zespołu drugiej, konkurencyjnej grupy, preferującej lżejszy repertuar, zawsze jest zagrożeniem dla urzędującego dyrektora i jego programu. Jeśli jego program będzie za bardzo progresywny, urzędnicy przy nowym rozdaniu mogą wskazać na lidera rozrywkowej grupy i powiedzieć: przecież na takie spektakle ludzie wolą chodzić. TeTaTeT nawet przy największej lojalności jego liderów wobec aktualnej dyrekcji zaciemniał obraz teatru, jego propozycje artystyczne mogły być łączone przez widzów z oryginalnymi produkcjami „Żeromskiego”. Kotański tłumaczył zakaz występowania u konkurencji faktem, że nie może płacić aktorom miejskiego teatru, skoro „Żeromski” podlega marszałkowi. TeTaTeT w chwili, kiedy otrzymał mocne wsparcie od prezydenta Wenty, zaczął być instytucjonalnym rywalem dla „Żeromskiego”, a nie niszowym offem. Powołując się na niebezpieczeństwo konfliktu interesu, dyrektor uniemożliwił pracę części zespołu u konkurencji. Aktorzy stracili możliwość dorabiania sobie, ale relacje między podmiotami zostały uporządkowane. W Kielcach to TeTaTeT uznał się za pokrzywdzonego decyzją dyrekcji, Kotański zablokował im repertuar, postawił aktorów w sytuacji wyboru. Albo jesteś u Kotańskiego, albo grasz u Bielińskiego. Mirosław Bieliński został w Teatrze Żeromskiego, ale chyba zrezygnował z występowania we własnych spektaklach. Małżonka odeszła. Zespół Kotańskiego wydał oświadczenie, że jest im w teatrze po prostu dobrze i czują się bezpiecznie, Teatr TeTaTeT wprowadził zastępstwa do swoich spektakli.

Spór Kotańskiego z Bielińskim miał charakter pokazowy. Dyrektor „Żeromskiego” postawił sprawę na ostrzu noża, tak jak kiedyś Jan Englert wobec Grażyny Szapołowskiej, przedkładającej jurorowanie w telewizji nad granie Tanga w Narodowym. Kotański zrobił test lojalności, uświadomił zespołowi, kiedy dochodzi do konfliktu interesu. Takie decyzje są ciągle przed dyrektorami scen publicznych w Warszawie, których etatowi aktorzy więcej grają na scenach prywatnych niż w miejscu pracy. Obciążenie socjalne płaci dyrektor macierzystej sceny, na udziale gwiazd we własnych produkcjach zarabia teatr prywatny. Kotański pokazał tylko, co trzeba będzie wyegzekwować w przyszłości na wielu polskich scenach, aby skończyć z blokowaniem etatów i artystycznym pasożytnictwem.  

Bitwa piąta: Michał Kotański vs wojewódzki konserwator zabytków
W tym momencie na chwilę zaburzymy chronologię. 2 maja 2022 roku prasa doniosła, że Anna Żak, wojewódzki konserwator zabytków, straciła piastowane przez prawie pięć lat stanowisko. Na wniosek Jarosława Sellina, wiceministra kultury, odwołał ją wojewoda Zbigniew Koniusz. Od dobrych kilku miesięcy szefowa Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków była w sporze z dyrekcją kieleckiej sceny dramatycznej. Konflikt dotyczył niewydania zgody na wyburzenie kamienicy sąsiadującej z przebudowywanym teatrem. Sprawa miała początek w listopadzie 2021 roku: teatr „Żeromskiego” stał się wtedy właścicielem działki z sąsiadującą z nim kamienicą pod adresem Sienkiewicza 32A. Ministerstwo wyłożyło cztery miliony złotych i zrealizowało zakup umożliwiający poważną rozbudowę zaplecza technicznego remontowanego teatru. To tak jakby teatr i jego zespół, a także kieleccy widzowie, dostali od cioci na urodziny cztery najnowsze modele ferrari. Dzięki dodatkowej przestrzeni będzie można grać na trzy strony sali teatralnej, co znacznie zwiększy swobodę scenografów. Powstaną trzy dwupoziomowe zapadnie sceniczne, kieszeń boczna i komin sceniczny ze zmotoryzowanymi sztankietami: stąd szybsze zmiany dekoracji. Pogrubiony o jeden gmach teatr zyska jednorodną elewację od strony deptaka, ale coś za coś – w związku z przeznaczeniem dobudówki musi zniknąć stara fasada kamienicy, projekt zakłada, że dodatkowa ściana od ulicy nie powinna mieć okien. Bo przecież zasłania techniczne zaplecze sceny. Konserwator protestowała, bo zabudowa kieleckiej ulicy, przy której mieści się teatr, była od lat wpisana do rejestru zabytków, więc kupiona przez ministerstwo kamienica także podlegała ochronie. Konserwator argumentowała, że chroniona bryła „nie powinna być poddawana jakimkolwiek zmianom i przekształceniom poprzez budowę nowego współczesnego aneksu w miejscu istniejącego budynku – kamienicy mieszkalnej (...), który byłby zintegrowany z budynkiem teatru”. Zgadzała się na jednokondygnacyjną nadbudowę, ale nie na zastąpienie starej fasady nową. Chodziło o „uszczerbek wartości historycznej i architektonicznej niezależnie od standardu budowlanego obiektów, kunsztu i wyrazu architektonicznego”. Opinia publiczna w Kielcach podzieliła się na pół: jedni chcieli większego teatru, inni bronili historycznego wyglądu tego fragmentu ulicy Sienkiewicza. Teatr wskazywał, że konserwator negatywnie zaopiniowała wszystkie przedstawione przez pracownię WXCA (wygrała konkurs na projekt) koncepcje rozbudowy teatru na działce po sąsiedniej kamienicy, także te z zachowaniem zabytkowej elewacji. Kotański, któremu marzył się „jeden z najnowocześniejszych technicznie teatrów w Polsce”, złożył wniosek do urzędu miasta „o ustalenie lokalizacji inwestycji celu publicznego”, jednak miasto zawiesiło postępowanie w tej sprawie, bo nie było zgody konserwatora. Dyrektorowi „Żeromskiego” pozostało odwołanie do generalnego konserwatora zabytków, a tym jest wiceminister kultury Jarosław Sellin. Skoro ministerstwo kupiło kamienicę, żeby ją przerobić na teatr, nie może tym samym firmować decyzji o niemożliwości przeróbki. Stąd dymisja Anny Żak. Rozumiem, że po odwołaniu wojewódzkiej konserwator na jej stanowisko przyjdzie nowy fachowiec, który zgodę da i nowa część teatru powstanie. Skończyliśmy przecież z imposybilizmem, prawda? Marcin Sztandera cytował w swoim artykule z „Gazety Wyborczej” wypowiedź wojewody komentującego odwołanie Anny Żak. Koniusz zarzucił konserwatorce „brak szybkich decyzji”, tłumaczył, że teatr „otrzymał pieniądze z budżetu państwa i musi dotrzymać terminów”. Kotański stanął przed dylematem: pamięć miejsca czy infrastruktura teatralna. I nie dziwię się jego wyborowi. Podziwiam, że w tym sporze wygrał i nie został nazwany czołowym dewastatorem polskich miast.

Bitwa szósta: Michał Kotański vs dobrzy sąsiedzi
Zaczął się remont teatru. I wtedy obudzili się sąsiedzi „Żeromskiego”. Twierdzili, że nowy budynek zmieni nasłonecznienie ich budynku. Nieruchomość straci na wartości. Teatr nie reagował na ich postulaty, twierdząc, że wszystko jest w zgodzie z przepisami. Wkrótce nastąpiła eskalacja. Mieszkańcy sięgnęli po spawarki i z pomocą metalowej siatki uwięzili samochody ekipie budowlanej. Kotański zwołał konferencję prasową i ogłosił, że zapoznał się z żądaniami sąsiadów. Ci powiedzieli, że nie będą przeszkadzać w remoncie za okrągłą sumę miliona złotych. O tyle miała spaść bowiem wartość mieszkań w ich kamienicy. Dyrektor nazwał to haraczem i odmówił spełnienia żądań. Teatr był gotów obniżyć bryłę budynku od strony sąsiedniej kamienicy o 5 metrów. Podobno negocjacje trwały dwa miesiące i nie przyniosły rezultatu. Ludziom chodziło tylko o pieniądze. Po wakacjach sprawa ucichła. Nie znalazłem żadnej informacji o zapłaceniu odszkodowania mieszkańcom przez teatr. Budowa trwa. Może pomogło upublicznienie konfliktu?

Bitwa siódma: Michał Kotański vs kielecka katedra
Lipiec 2021 roku, teatr rozbebeszony, wielka dziura pośrodku wewnętrznego dziedzińca, wyburzane ściany, zerwany dach „Żeromskiego”. W mieście słychać ogłuszający huk i warkot urządzeń używanych przez firmę Ann-Bud, która wygrała przetarg na przebudowę teatru. Przez ścisłe centrum Kielc biegnie trasa ciężarówek wywożących z terenu inwestycji przy Sienkiewicza „około 3,5 tysiąca metrów sześciennych gruzu, ale też 6 tysięcy metrów sześciennych gruntu wybranego pod budowę dwóch podziemnych kondygnacji nowych budynków” – PR-owcy teatru ekscytują się liczbami. – Oznacza to ponad kilkaset kursów ciężarówek”. I nagle w lokalnych mediach zaczyna krążyć list byłego radnego. Władysław Burzawa pisze: „Zwracam się do Państwa z prośbą o natychmiastowe wprowadzenie zmiany trasy, którą poruszają się samochody ciężarowe wywożące gruz. (…) Przejazd po bruku samochodów ciężarowych o jednostkowej nośności 32 ton, wykonujących setki kursów, spowoduje mikrowstrząsy, które poważnie zagrożą stabilności gruntu, na którym stoi kielecka katedra”. Relacja Aliny Janusz z jego obywatelskiej interpelacji brzmi dramatycznie („Gazeta Wyborcza – Kielce”): „Nadmieniam, że samochody te jeżdżą w odległości 15 metrów od murów katedry. Jak powszechnie wiadomo, kondycja tej budowli nie jest w idealnym stanie”. Na prezbiterium bazyliki od strony północnej widoczne jest pęknięcie! Fundamenty są w złym stanie! To się nie skończy po „wywiezieniu gruzu i ziemi – ostrzega pan Burzawa – przecież odbywać się będą kolejne kursy do remontowanego teatru, już z materiałami budowlanymi, między innymi z betonem”. W 1945 roku, kiedy do Kielc wkraczały wojska radzieckie – informuje szczerze zaniepokojony radny – grupa czołgów, przejeżdżając obok katedry, spowodowała takie drgania, że popękały mury bazyliki. Wniosek – teatr może i powstanie, ale równocześnie może runąć świątynia. Polscy katolicy, architekci, historycy nie darują barbarzyńskiej przebudowy, ingerencji w historyczne centrum. Paulina Drozdowska z kieleckiego teatru cierpliwie tłumaczyła dziennikarzom i obywatelom, że ciężkie pojazdy poruszają się po dwóch trasach i jest jeszcze jedna rezerwowa.

Ekipa budowlana i teatr zdecydowały się również zamontować w centrum Kielc specjalne maty na kostce i asfalcie w celu zamortyzowania drgań. Utwardzona powierzchnia przestała zagrażać starówce. Katedra, póki co, ocalała. Michał Kotański uniknął kolejnej miny przeciwpiechotnej.

Bitwa ósma: Michał Kotański vs Historia
Zniknięcie „odulicznej” części zabytkowego teatru mogłoby rozjuszyć przywiązanych do historii, a raczej do pewnego jej obrazu, kielczan. W końcu do dziś żyją w Krakowie ludzie, którzy żałują średniowiecznych kościółków z Placu Św. Ducha wyburzonych w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku, żeby zrobić miejsce dla Teatru Miejskiego, czyli późniejszego Teatru im. Juliusza Słowackiego. Mogłaby być z tego afera. Dlatego od samego początku przebudowy Michał Kotański podkreśla szacunek dla budowniczego i założyciela kieleckiej sceny, „bogatego przemysłowca, browarnika i filantropa” Ludwika Stumpfa. Nie da się ukryć, że z chwilą modernizacji „Żeromskiego” zmieni się z zewnątrz gmach teatru budowanego nieco „na wariata” od wiosny do jesieni 1877 roku przez zakochanego w warszawskiej aktorce przedsiębiorcę z Radomia. Ale po Teatrze Ludwika ma w środku budynku ocaleć wiele śladów. Cenne polichromie na klatce schodowej z lat siedemdziesiątych XIX wieku i inne z dwudziestolecia międzywojennego. Teatr chce eksponować przedmioty znalezione w schowkach: gazety drukowane cyrylicą, listy z epoki, ulotki teatralne z początku XX wieku, paczki papierosów z machorką sygnowane „Moskwa 1972”, 27 kopiejek – powielam informacje podane przez Lidię Cichocką w „Echu Dnia” z początku lutego 2022 roku. Służby prasowe „Żeromskiego” podały chwilę później do wiadomości, że znaleziono cegłę z nazwiskiem Stumpfa i był z tego taki szum, jakby święty Graal polskiego teatru dał się właśnie zlokalizować. Teatr zobowiązał się także do odnowienia na kieleckim cmentarzu rodzinnego grobowca Stumpfów, w którym nie spoczywa nawet fundator, tylko jego matka i brat. Jeśli gdziekolwiek w Polsce albo na świecie żyją jeszcze potomkowie Ludwika S. i dowiedzą się, jak Kotański dowartościowuje ich rodzinę, wyślą natychmiast dziękczynny list do zarządu województwa albo do kieleckiego Towarzystwa Miłośników Historii. Zachowanie dyrekcji należy uznać za modelowe.

Bitwa dziewiąta: Michał Kotański vs Solidarna Polska
Mariusz Gosek, poseł Solidarnej Polski, do niedawna sekretarz generalny tego ugrupowania, zrobił to, co robili przed nim inni prawicowi radni i parlamentarzyści w różnych zakątkach Polski. Poszedł drogą Patryka Wilda z Legnicy czy Adama Kality z Krakowa. Po zapoznaniu się z obywatelskim donosem lub po lekturze nieżyczliwych materiałów prasowych lokalni politycy zwykli pałać świętym oburzeniem na upadek obyczajów w teatrze, krzyczeć o kalaniu świętości i żądać dymisji dyrektora. Bo powstał antykatolicki i antypolski spektakl. Radny Kalita po Dziadach w Teatrze Słowackiego w Krakowie chciał natychmiastowego odwołania Krzysztofa Głuchowskiego. Kilka lat wcześniej radny Wild uznał opis spektaklu III Furie z repertuaru Teatru Modrzejewskiej za tekst promujący faszyzm i protestował na sesji przeciwko odznaczeniu Jacka Głomba. Tym razem poseł Solidarnej Polski zaapelował do marszałka województwa świętokrzyskiego Andrzeja Bętkowskiego z Prawa i Sprawiedliwości, organizatora Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach o szybką karną dymisję Michała Kotańskiego. Poseł Gosek, jak wszyscy wielcy awanturnicy w dziejach, nie chodzi do teatru, ale i tak wie, że spektakl Marcina Libera Ale z naszymi umarłymi według książki Jacka Denhela „obraża pamięć o ofiarach katastrofy smoleńskiej”. Powołał się na publikację w „DoRzeczy” i aluzję w tekście Przemka Guldy o tym, że pośród epidemii zombi z katedry wawelskiej wychodzi lekko nadpsuta para prezydencka. Gosek wyrokował na Facebooku: „Spektakl w prostej linii godzi i obraża uczucia wiernych i pamięć o zmarłych w katastrofie smoleńskiej, tragedii w wyniku, której zginęli Pan Prezydent śp. prof. Lech Kaczyński i Pierwsza Dama śp. Maria Kaczyńska”. Frazy Goska cytuję za artykułem Marcina Sztandera z „Gazety Wyborczej – Kielce” i korzystam z informacji zawartych w tekście Angeliki Kosiek relacjonującej obrady sejmiku.

Gosek przyznawał, że nie zna spektaklu z autopsji, że analizował wyłącznie zdjęcia i trailer widowiska. Głownie jednak zainspirowały go recenzje w eksperckim portalu. Poseł wierzy im, bo czemu recenzenci mieliby zmyślać. Sęk w tym, że krytyk interpretuje symboliczną sekwencję, symbol nigdy nie ma jednego znaczenia i rzadko bywa odczytany tak samo. Obraz sceniczny często jest otwarty na dopowiedzenia, to publiczność widzi w nim to, co chce zobaczyć. Cytując krytyka, który zobaczył coś w przedstawieniu, widzimy co najwyżej spektakl jego oczami, poddajemy się jego wizji rzeczywistości. Nie tak dawno zobaczyłem w modelu schodów w Debilu Ratajczaka schody smoleńskie, pamięć jakoś tak sama usunęła balustradkę po której wchodzi Kuba i reszta bohaterów sztuki Maliny Prześlugi. Scenograf Marcin Chlanda nie planował tego skojarzenia, zrobił po prostu funkcjonalny, surrealny obiekt sceniczny. Ja zobaczyłem schody smoleńskie bo Debil jest dla mnie sztuką o Polakach niepotrafiących zrozumieć rzeczywistości, a nie o niepełnosprawnym chłopcu. I tak samo Ks. Piotr z Dziadów to dla mnie na sto procent arcybiskup Jędraszewski, choć przeczy temu i kostium aktora i wypowiedzi ekipy Kleczewskiej. Po prostu chcę, żeby polski Kościół reprezentował w tym spektaklu pasterz Krakowa i nic mnie nie przekona, że jest inaczej. Jędraszewski pasował mi do Dziadów z listopada 2021 roku, pasował tak bardzo, że go w nich zobaczyłem. Mam na to argumenty, ale dopuszczam inne widzenie tej roli. Politycy czytający recenzje i wyciągający z nich wnioski o postawie obywatelskiej i poglądach politycznych artysty powinni jednak sprawdzić zawarte w nich informacje naocznie. Bo mogą pomylić to, co myśli i widzi krytyk, z tym, co w spektaklu naprawdę umieszczono. Teatr jest jednak sztuką mocno zsubiektywizowaną, bo rodzi się na styku sceny i widowni. Mariusz Gosek wytoczył armaty i spotkał się z ripostą Kotańskiego. Dyrektor odwinął się brawurowo: „W spektaklu nie ma sceny z parą prezydencką na Wawelu i nie rozumiem intencji posła Mariusza Goska, który twierdzi, że jest inaczej”. W końcu przeszedł do kontrataku. Nic tak nie przeraża polskich obywateli, jak groźba finansowego zadośćuczynienia: „Jeśli pan poseł udowodni, że w naszej sztuce jest scena z udziałem śp. pary prezydenckiej wychodzącej z grobu na Wawelu, to wpłacę 50 tys. złotych na podany przez posła cel lub zafunduję bezterminowe zaproszenie do naszego teatru. A jeśli tego nie zrobi, to ja będę go prosił o publiczne przeprosiny i wpłatę 50 tys. złotych na wskazany przez teatr cel”. Atak na repertuar teatru, na bluźnierczy spektakl zmienił się w kłótnię dwóch samców alfa. Kotański podkreślał, że nie pierwszy raz Gosek nie rozumie, co czyta (prośbę dyrektora o akceptację służbowego wyjazdu na spektakl Pożaru w Burdelu miał jeszcze jako radny zinterpretować jako żądanie sfinansowania wizyty w domu uciech i schadzek). Poseł wściekł się i grozi procesem o zniesławienie, ale trudno ukryć fakt, że afera się rozmyła. Marszałek Bętkowski wezwał na dywanik dyrektora i po rozmowie przyjął jego wyjaśnienia. Nie wyciągnie wobec Kotańskiego żadnych konsekwencji. Dziennikarze donoszą jednak, że „o sprawie wie Jarosław Kaczyński”. Radni poprosili o wersję wideo przedstawienia, obejrzą ją wspólnie, wyrobią własne zdanie na temat i zadecydują, czy coś wydarzy się dalej, czy nie. Nie boję się tych pokazów. W teatrze, tak jak i w filmie montaż czyni cuda.

Czekając na bitwę dziesiątą…
Doniesienia dziennikarskie z ostatnich trzech lat istnienia teatru w Kielcach czyta się jak polityczny thriller. Tak się wciągnąłem w kolejne walki z przeciwnościami losu, jakie stały się udziałem dyrektora Kotańskiego, że zapomniałem zupełnie o premierach, które cały czas odbywały się przecież na rezerwowej scenie „Żeromskiego”. No i jakoś tak głupio nawet wspomnieć na marginesie, że przez ten czas Kotański dwa razy ciężko przeszedł covid. Bo to była pewnie prawdziwa bitwa dziesiąta. Nie chciałem pisać hagiografii dyrektora z Kielc, lubię czasem z niego żartować, próbowałem pokazać, co znaczy bycie dyrektorem w mniejszym mieście. Jak się zdaje egzamin z przywództwa. Jaki ślad zostawia w mediach to całe „dyrektorowanie”. Czytajcie ku nauce i przestrodze, o wy, ludzie teatru, kandydaci do stanowisk najwyższych. Wniosek z tej lektury powinien być jeden: w życiu jest zawsze kurewsko ciężko, jednak dyrektorom bywa jeszcze gorzej.

04-05-2022

Komentarze w tym artykule są wyłączone