K/328: Ostatnie takie trio
Zerwanie współpracy przez trio artystyczne Maciej Kowalewski, Małgorzata Sikorska-Miszczuk, Wawrzyniec Kostrzewski, mające od 1 września 2022 roku objąć warszawski Teatr Komedia, prowadzi do kilku ciekawych spostrzeżeń i równie smutnych wniosków.
Wniosek pierwszy: Mówiły jaskółki, że niedobre są spółki.
Maciej Kowalewski powtórzył właśnie tak zwany „manewr Mikosa ”. Jak pamiętamy, konkurs na dyrektora Narodowego Starego Teatru w Krakowie wygrał duet Marek Mikos, Michał Gieleta, który bez reszty oczarował komisję konkursową (w jej składzie byli między innymi: Antoni Libera, Piotr Tomaszuk, Jakub Moroz), zostawiając w pokonanym polu Jana Klatę, Pawła Miśkiewicza i Jana Polewkę. To był maj 2016 i jak w tej słynnej piosence pachniała Saska Kępa, czyli mizerny kwietnik na Palcu Szczepańskim przy fontannie. Nowi dyrektorzy wyskoczyli jak diabeł z pudełka, a potem mężnie walczyli z pokonkursowym hejtem i protestami. Fotografowali się w pięknych czarnych garniturach. Snuli mocarstwowe plany, przekonywali w mediach, że mają papiery na Stary. Zwłaszcza Gieleta przekonywał. Mikos mówił, że jako były krytyk kocha scenę i przy Jagiellońskiej i nie pozwoli jej skrzywdzić. Nie minęły dwa miesiące i Marek Mikos – jak sam oświadczał – utracił zaufanie do Michała Gielety. Podobno na skutek kilku wywiadów i publicznych wypowiedzi reżysera, nieostrożnych sformułowań i podjętych bez konsultacji zobowiązań. Dyrektor naczelny pozbył się dyrektora artystycznego jeszcze przed formalnym rozpoczęciem kadencji. A nam się wydawało, że to Gieleta jest asem w rękawie ministerstwa, że to pod niego cały ten konkurs spreparowano, że Mikos będzie tylko od zarządzania i księgowości. A tu masz, szach i mat. Rachu-ciachu. Człowiek z drugiego planu wbił nóż w plecy partnerowi od dyrekcji i przejął samodzielną władzę. Zdradził za jednym zamachem i ministerstwo, i środowisko, i Stary Teatr. Wykiwał wszystkich. Naiwni płakali jak bobry, mądrzy kręcili z podziwem głowami. W każdym sensie był to konkursowy i dyrektorski majstersztyk.
Wiele wskazuje na to, że Maciej Kowalewski drobiazgowo „manewr Mikosa” zanalizował, uznał jego przydatność do własnych celów. Po co się dzielić władzą, skoro można spróbować się nią nie podzielić? Jakie to proste odkrycie, prawda? Kowalewski nie tylko doświadczeniem Mikosa się posłużył, on go nawet twórczo rozwinął. Zamiast samemu zwalniać niewygodnego współpracownika, trzeba wykonać taki ruch, po którego wykonaniu współpracownik zwolni się sam. Można mówić wtedy, że ma się czyste ręce, że się tego wcale nie chciało, że to oni, nie ja. Ja chcę dobrze, jestem otwarty, będę negocjował, tylko te okoliczności zewnętrzne, ciężkie czasy, trudne decyzje. Jeśli ktoś ich nie rozumie, nie zna realiów pracy w teatrze, musimy niestety się pożegnać, i już. To właśnie mówi Maciej Kowalewski, nawet kiedy milczy, kiedy odejścia Sikorskiej-Miszczuk i Kostrzewskiego nie komentuje. Kiedy ma się w garści realną władzę, to mówi to samo za siebie. Kowalewski już mówić nie musi. Zatem – jeśli „manewr Mikosa” polegał na wyprowadzeniu zaskakującego uderzenia w osobę, która się tego absolutnie nie spodziewa, „manewr Kowalewskiego” będzie się brał z umiejętnego wykorzystania nieświadomości osoby zainteresowanej współpracą, co do tego, w jakim punkcie akurat narasta decyzyjna masa krytyczna, w której współpracownik nie ma żadnego udziału.
Wniosek drugi: To co zlepione ad hoc, rozpada się nagle hic et nunc.
Inna historyczna paralela dla krachu przyjaźni i współpracy Kowalewskiego, Kostrzewskiego i Sikorskiej-Miszczuk to powstanie i upadek dramatopisarskiej grupy G8. Był sam początek XXI wieku (rok 2004), w samym środku boomu na nową polską dramaturgię, ósemka nowych autorów skrzyknęła się i zawiązała może nie w komunę twórczą i nie w kartel, co w konsorcjum pisarsko-reżysersko-producencko-właścicielskie. W kompleksie Koneser na Pradze stworzonej w dawnej wytwórni wódek Małgorzata Owsiany, Radek Dobrowolski, Jacek Papis, Michał Walczak, Monika Powalisz, Paweł Sala, Paweł Jurek i Małgorzata Mroczkowska zaczęli robić wspólny teatr pod nazwą „Wytwórnia”. Sugerowaliśmy wtedy, żeby nazwali się „Procent”, ale nie chcieli słuchać. Owsiany przyniosła kapitał, Papis, Walczak, Sala mieli reżyserować, w ciągu jednego sezonu miało się odbyć 8 premier rewolucjonizujących polski teatr.
A jednak coś zgrzytało od samego początku, dramatopisarze odpadali jeden po drugim, pierwszy nie lubił ciężkiej pracy, drugi nie miał czasu na pomaganie w premierach kolegów, ktoś „nie umiał w księgowość”, inny dostał propozycję nie do odrzucenia. Wytwórnia istniała chyba ze 3 - 4 sezony. Już po pierwszym z wyjściowego teamu zostało może 3 osoby. Najciekawsze premiery przyszły z zewnątrz G8 (Kalimorfa Marka Kality), te wyłonione z samego serca grupy jakoś kulały. Na koniec została sama Owsiany, ale i ona się poddała. Zamknięto Wytwórnię, zniknęła dla teatru klimatyczna sala Konesera. Może być i tak, że pamiętając o smutnym końcu G8, Maciej Kowalewski postanowił przyśpieszyć koniec tria. Po co czekać na koniec, skoro wiemy, że i tak nieodwołalnie nastąpi? Lepiej przenieśmy koniec na sam początek i skończmy to, co się nawet dobrze nie zaczęło. Trzeba przyznać jest w tym pewna logika i jest to pewna metoda funkcjonowania. Nie tylko w świecie sztuki.
Wniosek trzeci: W konkursach nie wygrywa rzeczywistość, wygrywają marzenia. I fikcje.
Analiza listu Sikorskiej-Miszczuk i Kostrzewskiego do wiceprezydent Aldony Machnowskiej-Góry, zastępczyni Rafała Trzaskowskiego do spraw kultury, nie pozostawia wątpliwości. Konkurs wygrało trio, program opracowało trio, wartością dodaną nowej dyrekcji Komedii także było trio. Sikorska-Miszczuk miała zapewnić warszawskiej scenie jakość dramatopisarską i problemową, Kostrzewski odpowiadał za stan reżyserii, Kowalewski, wracający po prawie 10 latach z niebytu (po likwidacji Teatru Na Woli w 2013 roku i przejęciu tej przestrzeni przez Teatr Dramatyczny), miał słabszą pozycję w rankingu dramatopisarzy i reżyserów od pary swoich współpracowników, ale dysponował niezbędnym w konkursie doświadczeniem dyrektorskim. Rozumiałem zasady tej współpracy tak, że w sposób naturalny liderują Sikorska-Miszczuk i Kostrzewski, a Kowalewski sprawdza, czy są pieniądze na program, szuka aktorów na etaty, podpisuje dokumenty, raz w sezonie może coś wyreżyseruje lub napisze sztukę, ale na pewno nie robi teatru autorskiego. Nie po to powołuje się trio by robić Teatr Sikorskiej-Miszczuk czy Teatr Kostrzewskiego. Dlatego póki trwało trio niemożliwy był także powrót do formuły teatru naczelno-dyrektorskiego, czyli Teatru Macieja Kowalewskiego. Przyczyną protestu i ewakuacji jego partnerów ma być plan wprowadzenia na afisz w tym roku wyłącznie utworów nowego dyrektora (pisał o tym Jacek Cieślak w „Rzeczpospolitej”) oraz zostawienie na reżyserskim etacie byłego szefa Komedii – Tomasza Dudkiewicza. Podobno Kowalewski chodził po Warszawie i proponował etaty ludziom, i tak się jakoś dziwnie składało, że mieli oni robić w jego teatrze to, co pozostała dwójka z tria. Sikorska-Miszczuk i Kostrzewski pomyśleli logicznie i zadali sobie pytanie: a gdzie my w tej układance? Co od nas będzie zależało? Co właściwie firmujemy? Zerwanie współpracy z Kowalewskim – sugerują oburzeni artyści – skutkuje zmianą oferty programowej zawartej w zwycięskim projekcie, podważeniem wyniku konkursu, złamaniem umowy z miastem. To grzech fundamentalny. Aczkolwiek całkiem to częsty trik konkursowy. Wpisuje się w program cuda-wianki: Klatę, Kleczewską, Marciniak, Jarzynę, Strzępkę, Warlikowskiego, Brooka, Raua, Ross, Lutza, a potem nikogo z tych państwa się nie zaprasza do współpracy. Bo nie ma terminów, bo są poza zasięgiem finansowym teatru, bo rzeczywistość zweryfikowała wstępne plany. Nikt dyrektora z fikcji programowych nie rozlicza, rozumiemy, jak trudno prowadzi się teatr. Właśnie coś takiego założył Kowalewski. Że konkurs to jedno, a repertuar zdobytego teatru to drugie.
Wniosek czwarty: Nie masz papieru, nie masz podpisu, nie brykaj chłopie zawczasu.
Podobno nominacja Macieja Kowalewskiego nie została jeszcze podpisana. Romana Osadnika też nie, Moniki Strzępki także. Rafał Trzaskowski miał ważniejsze sprawy na głowie, teraz jeszcze wojna i uchodźcy, USA, może przedwczesne wybory do sejmu. Kadencje i tak miały się zacząć po wakacjach. Dyrektorzy pozycjonują się w mieście, snują plany dotyczące pracy od września, rozmawiają, przebierają nogami z ochoty, recenzują, reformują warszawskie sceny a priori i per procura. Kowalewski poszedł w tych przedbiegach najdalej i chyba troszkę przelicytował.
Bunt i protest Sikorskiej-Miszczuk i Kostrzewskiego otwiera furtkę do weryfikacji wyniku konkursu. W końcu miasto nie otrzyma przecież tego, co chciało, programu, na jaki postawiło. I nie jest chyba tak dogmatyczne w tej kwestii jak ministerstwo w sprawie Mikosa i Starego. Zwinogrodzka i Gliński bali się całkiem stracić twarz po wierzgnięciu Mikosa. Robili dobrą minę do złej gry i po niecałych trzech latach, w pierwszym dogodnym momencie, wymienili nieudolnego, bojkotowanego przez środowisko i marginalizowanego we własnym teatrze dyrektora na nowszy, perspektywiczny model. Trzaskowski nie musi czekać, aż Kowalewski nie dźwignie Komedii. Podejrzewam zresztą, że dźwignąłby scenę, ale jednak w innym kierunku niż ten, jaki obiecywał w ramach tria. Może nominacji nie podpisać, może konkurs anulować i rozpisać nowy. Ta groźba wisi nad Kowalewskim. Miecz może spaść, jeśli tylko ratusz uzna, że mu się to opłaci, że znów, jak w przypadku wyboru Strzępki, zarobi parę punktów w środowisku.
Wniosek piąty: Ratusz nie umie w konkursy.
Afera pokonkursowa w Komedii, brak reakcji na kilka nieprawidłowości w przebiegu konkursu w Dramatycznym, podejrzenia co do przebiegu ostatecznych rozstrzygnięć personalnych w konkursie o dyrekcję Teatru Studio. Taki jest dorobek tego półrocza w Warszawie. Wynik zmagań o Teatr Komedia był do tej pory jedynym dobrze przyjętym przez środowisko konkursem warszawskim. A teraz i to się zawaliło. Nie nawołuję do żadnych zmian i weryfikacji, robienia kroków wstecz. Chciałbym tylko, aby miasto wnikliwie przeanalizowało problemy, jakie pojawiły się przy wybieraniu nowych władz trzech stołecznych instytucji. Kiedy wszyscy patrzą ci na ręce, nie możesz popełniać takich błędów. Nie tylko proces wyboru musi być transparentny i niepodważalny, trzeba zostawić także furtkę do reagowania pokonkursowego. Trzeba wymyślić i ustanowić jakiś tryb gaszenia pożarów, zażegnywania kryzysów wizerunkowych. Z takiej furtki prawnej albo związanej tylko z dobrym obyczajem mogłoby korzystać i miasto, i pokrzywdzeni konkursowicze. Na razie powstaje obraz bardzo długo zapowiadanych zmian w teatrach, nieudolnie przygotowanych konkursów, dyskusyjnych rozstrzygnięć i braku reakcji na własne błędy, środowiskowe protesty, spodziewane przesilenia.
11-05-2022