AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/331: A tymczasem w Krakowie…

Dziady, reż. Maja Kleczewska,
fot. Maz Bartosz  

Dzisiejszy odcinek Kołonotatnika zawiera gorący apel do polskich obywateli, a zwłaszcza krakowskich teatromanów, o uważne planowanie urlopów w lipcu oraz osobistą prośbę do Urzędu Marszałkowskiego o niezajmowanie się pierdołami, czyli gaszeniem pożaru, którego nie ma.   

***
Na niedzielę 10 lipca Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie zaplanował prezentację spektaklu Cezarego Tomaszewskiego Turnus mija, a ja niczyja. Potem chyba zacznie się okres urlopowy – aktorzy i widzowie rozjadą się na zasłużone wakacje, portierzy zamkną budynek na głucho. W każdym razie na afiszu teatru od poniedziałku – nic. Cisza. Dziura. Przerwa. Biała plama.

Dziwnie symbolicznie zabrzmi wówczas (już brzmi!) ten prześmiewczy i tylko z pozoru rozrywkowy tytuł – z akcentem na „mija” i „niczyja” – jakby dzwon bił na koniec sezonu, koniec dyrekcji Krzysztofa Głuchowskiego i zwiastował nieubłagalny odwet polityków, bezkrólewie w instytucji, porzucony zespół, straconą szansę na trwającą dłużej niż jeden rok wielkość. Lękam się nagłej ciszy tak samo, jak dziur w serze i przerw w dostawie prądu. Dlatego wychodzę na krakowski Rynek i drę się, ile sił w płucach: Polacy! Teatromani! Ludzie czynu! Bójcie się wakacji, bójcie się pustych polskich miast!

I już wyjaśniam, skąd ten krzyk. Jeśli istnieje jakikolwiek dobry termin dla organizatora na przedterminową, pozaproceduralną zmianę szefa podległej mu placówki, okres kanikuły bije inne terminy na głowę. Wakacje demobilizują, wakacje dezorganizują opór. Lipiec będzie gorący, kto żyw ucieknie z miasta. Ile osób przyjdzie wtedy na protesty? Przecież wszyscy będziemy na wakacjach: jakoś tak trudno z plaży w Grecji czy Chorwacji bronić zespołu i dyrektora. Kto będzie strzegł gabinetu Głuchowskiego przed uzurpatorem, kto stanie na schodach z flagą i transparentem, kto zaktualizuje profil „teatrjestnasz”? Trudno prowadzić transmisję online z pustych schodów, trudno wspierać dyrektora, który miota się gdzieś nad jeziorem w Finlandii z wędką i w bermudach, bo o zwolnieniu dowiedział się godzinę wcześniej z SMS-a od organizatora. Protesty facebookowe to śmiech na sali, marszałek Kozłowski zwyczajnie wyłączy powiadomienia w komórce albo laptopie i będzie uśmiechnięty od ucha do ucha siedział w urzędzie pod chłodnym strumieniem powietrza z wiatraczka na biurku, czytając przekazy dnia z centrali PiS. Jeśli odbierze telefon, to tylko z gratulacjami. Za pomysł, za termin, za wykonanie. Wakacje to najlepszy czas na przewrót pałacowy, ale zły dla rewolucji. Pooburzamy się z odległości, zwyzywamy wirtualnie złą władzę, okażemy duchowe wsparcie Głuchowskiemu, a kiedy wrócimy w sierpniu do Krakowa, okaże się, że już pozamiatane, nowy właściciel gabinetu zmienił w teatrze zamki i legitymuje aktorów przy wejściu.

I ja, o Polacy i teatromani! bardzo boję się poniedziałku 11 lipca, boję się z Krakowa wyjechać, boję się, że PiS czeka z decyzją, co dalej w Słowackim, tylko do teatralnych wakacji. Może nie będzie to dokładnie poniedziałek, ale na przykład środa lub piątek, kiedy skoncentrowani na feralnym dniu nieco odpuścimy, ujdzie z nas napięcie, pojawi się nadzieja, że nic się już w tym tygodniu nie stanie. Wystarczy, że znajdzie się coś, jakieś krajowe superwydarzenie, europejskie nieszczęście, rosyjskie bombardowanie, żeby decyzję o dymisji przykryć i dymisja zaraz będzie podpisana… Może już to jest zsynchronizowane z urlopem Głuchowskiego, z wyjazdem z Krakowa szefów teatralnych Związków Zawodowych. Może enigmatyczny następca czeka od dawna z walizką na Plantach, rozbił namiot i obserwuje sygnały dymne z urzędu marszałkowskiego. Wiadomo – biały dym – wchodzi! Wszyscy z jakiegoś powodu odwrócimy na moment głowę od teatru, zajmiemy się czymś przyjemnym i jasnym i nominant do teatru wejdzie…

Sytuacja jest tak zła, że każde odroczenie, każda zwłoka w czyszczeniu Słowackiego, będzie naszym, o bracia, zwycięstwem… Dlatego pilnujmy wakacyjnych poniedziałków, zwłaszcza tych lipcowych, drżyjmy o środy, strzeżmy się piątków! I rozmawiajmy, póki się da, z panem marszałkiem, przekonujmy nieprzejednanego, nawet jeśli czujemy, że to bez sensu. Nadzieja umiera ostatnia. Jeśli ktoś zna marszałka prywatnie, niech bierze go na wódeczkę i kiełbaski, jeśli spotka na ulicy, niech za rękaw złapie, po grzbietach dłoni całuje i prosi, żeby jeszcze nie teraz, nie teraz, nie… Nie walczymy przecież o dobro samego Głuchowskiego, bo dyrektor zapewne będzie miał miękkie lądowanie w jakiejś miejskiej instytucji. Prestiż zdobyty w walce z cenzurą zaowocuje przy konkursie na dyrekcję innego, niezależnego od PiS-u teatru. Walczymy o przyszłość Teatru Słowackiego. O zespół. O repertuar. O wolność artystyczną.

To nie jest walka na argumenty polityczne ani literaturoznawcze, nawet nie obrona prawa do kilku drażliwych scen z przedstawienia Kleczewskiej, bo Dziady po 24 lutego są już innym spektaklem, połowa aluzji z nich samoistnie wyparowała, zniknął jeden ze wskazanych w nim wrogów wolności, Strajk Kobiet został spacyfikowany w rzeczywistości, Marta Lempart zamilkła, Klementyna Suchanow zamilkła, rejestrujemy posłusznie ciąże w ministerstwie zdrowia, policja nie bije polskich kobiet, tylko pomaga kobietom ukraińskim. Wobec wojny w Ukrainie Polski Kościół Ludowy zachowuje się lepiej niż liberalny Papież Franciszek. Właściwie wszystko w Polsce i na świecie się zmieniło, nie zmienił się tylko cel organizatora – ukarać Krzysztofa Głuchowskiego za tamte, w dużej mierze historyczne już Dziady! Zwolnić dyrektora! Zakneblować teatr. Ukarać dla przykładu. Nic to, że wojna u granic, że uchodźcy, że wróci pandemia, nic to, że zimą gazu nie będzie, pieniędzy nie będzie, przesmyku suwalskiego nie będzie, pewne jest, że pod przykrywką i w ogólnym zamieszaniu urząd marszałkowski doprowadzi sprawę do końca.  

***
Oglądam na Play Kraków News kuluarową wypowiedź marszałka Kozłowskiego sprzed dwóch tygodni, w której padają słowa o „utracie zaufania do dyrektora”, niemożliwości współpracy i porozumienia, o konieczności podjęcia decyzji, której jednak na razie nie ma, bo jest „procedura odwoławcza”. A przecież z dość prostej do rozszyfrowania mimiki urzędnika wynika, że już wszystko jasne. Marszałek robi pauzę i nie stawia kropki nad „i”, tylko dlatego, że czeka na dogodny termin. Jest dumny z siebie, jest niezłomny, wyklęty, retorycznie wzmożony. Nic go nie niepokoi, nie boi się, że w konsekwencji tej decyzji zespół i repertuar najlepszej w tym sezonie sceny w Polsce rozwalą się w proch i pył w parę powakacyjnych miesięcy. Zemsta za Dziady Kleczewskiej i koncert Marii Peszek, dyspozycje od Ryszarda Terleckiego, sugestie kurator Nowak i obraza arcybiskupa Jędraszewskiego są ważniejsze niż przyszłość krakowskiej sceny, utrzymanie w niej dotychczasowego poziomu artystycznego i zapewnienie integralności zespołu.

„Po czynach ich poznacie” – powiada księga zapewne bardzo bliska panu marszałkowi. Słusznie. Sama prawda. Bo jeśli ktokolwiek w ostatnim sezonie działał na szkodę Teatru Słowackiego, to nie dyrektor Głuchowski, tylko właśnie marszałek Kozłowski z całym swoim zarządem. Destabilizował pracę teatru, doprowadził do zmniejszenia liczby premier, chaosu komunikacyjnego. Wspierał de facto ataki na teatr, zamiast bronić placówki przed naciskami z zewnątrz. Czy tak zachowuje się odpowiedzialny organizator? Eskaluje spór, zamiast go wyciszyć. Ile politycznych premier planował jeszcze Głuchowski, żeby nie dało się przejść do porządku nad tą jedną? Ile razy miałaby Marysia Peszek nie wystąpić w Teatrze Słowackiego, żeby udobruchać polityków PiS?  

Marszałek prze do zmian. Wbrew logice i interesowi społecznemu. Bo przecież dość łatwo można przewidzieć, co stanie się z samorządową instytucją po odwołaniu Głuchowskiego – siłowym wprowadzeniu nieakceptowanego następcy: bojkot nowego dyrektora, spadek przychodów, utrata widzów, obrzucanie się błotem w mediach przez frakcje artystów i urzędników. Można też całkiem dokładnie wyliczyć straty finansowe i wizerunkowe, jakie poniesie teatr w najbliższym czasie z powodu tej decyzji. Nie trzeba zaraz do tego wielkiej matematyki. Wystarczą analogie. Przećwiczyliśmy przecież w mieście podobny wariant zmiany dyrekcji i profilu sceny po przegranym konkursie Jana Klaty i wejściu Marka Mikosa do Narodowego Starego Teatru. To były trzy stracone sezony. Wszystkie raporty pokazały potem drastyczne spadki frekwencji. Marka Starego przestała się liczyć, wstyd był na pół Europy, do dziś teatr próbuje odzyskać utraconą renomę, mimo że od dwóch sezonów rządzi nim już inny dyrektor. Wtedy w osłabiony Stary Teatr walnęła dodatkowo pandemia, wybiła go z rytmu grania, premier, twórczego rozpędu. Teraz w Słowaka bez Głuchowskiego uderzy z pewnością krajowy kryzys gospodarczy. Będzie mniej pieniędzy, mniej widzów, mało nowych spektakli, poszybują w górę koszty stałe. Nie mówcie, że ministerstwo da, podreperuje budżet – przecież istnieją pisma, w których Piotr Gliński zarzeka się, że nigdy nie był zainteresowany współprowadzeniem Słowackiego. Dziwne by było, gdyby po odwołaniu Głuchowskiego nagle współprowadzeniem się zainteresował. Bo tylko potwierdziłby wszystkie nasze hipotezy o ukaraniu teatru za Dziady.

Jeśli w Słowackim nie będą pracować najlepsi, jeśli nie będzie pospolitego widzowskiego ruszenia, dobrej twórczej atmosfery, scena będzie miała gigantyczne kłopoty. A kto przyjdzie do teatru z narzuconym przez polityków dyrektorem, z wizją zdjęcia z afisza kontrowersyjnych Dziadów, buntem zespołu, ucieczką z etatów? Przypomnijmy, że pod apelem o pozostawienie Krzysztofa Głuchowskiego na stanowisku podpisali się wszyscy pracownicy teatru – rzecz niespotykana nawet w walce o Teatr Polski we Wrocławiu czy Narodowy Stary Teatr, gdzie jednak pojawiły się frakcje i konflikt interesów części zespołu.

Panie Marszałku, wybaczy Pan, ale trzeba być idiotą (uwaga – figura retoryczna, nieoddająca ani stanu rzeczy, ani opinii autora o Panu Marszałku!), żeby w czas wojny i inflacji, zmieniać dobrego dyrektora podległej Panu instytucji i ryzykować z kimś, kto nie tylko będzie się na chybcika uczył prowadzenia teatru-molocha, lecz także mierzył się z hejtem, protestami, bojkotem. Zjednoczonym zespołem wreszcie. To jest mission imposible. To się nie może udać. To jest przepis na katastrofę. Nawet Mateusz Morawiecki postawiony u steru Słowackiego nie zakłamałby rzeczywistości, nie ukryłby nieuchronnego krachu instytucji. Zamówcie ekspertyzy – nie u krytyków teatralnych, a u ekonomistów, analityków rynku, speców od PR. Organizator, który funduje prowadzonej przez siebie placówce publicznej taką czarną przyszłość, biedę, wstyd, zawirowania personalne, powinien liczyć się nie tylko z politycznymi, ale i prawnymi konsekwencjami swojej decyzji, z poniesieniem odpowiedzialności karnej włącznie. Jest chyba taki prawniczy termin – „świadome działanie na szkodę” firmy lub instytucji i bywa straszakiem na niefrasobliwych dyrektorów, podpisujących dokumenty bez czytania, zatrudniających niewłaściwe osoby, prowadzących do strat finansowych lub wizerunkowych. Urzędnicy nie powinni być i nie są wykluczeni spod takiej odpowiedzialności. Dobra kancelaria prawnicza może kiedyś przygotować taki zestaw zarzutów wobec prawomocności i skutków działań urzędu w sprawie Teatru Słowackiego. Wyjątkowo nieudolnych ministrów też się ciągnie po sądach, urzędnicy samorządowi nie są bezkarni. Dlatego zemsta na niepokornym dyrektorze wygląda może pięknie z perspektywy Nowogrodzkiej, ale rachunek ekonomiczny i potrzeba utrzymania rangi artystycznej sceny przy Placu Świętego Ducha powinna dyskwalifikować takie pomysły w zarodku. Trzymamy Głuchowskiego do końca kadencji. Potem można wybrać sobie jego następcę bez zawirowań i zagrożeń dla instytucji.

***
Piszę te zdania w poczuciu beznadziei. Bo jak przekonać pana marszałka, że to nie Głuchowski utracił jego zaufanie, ale przeciwnie – to marszałek nieodwołalnie traci je u krakowian, działając na szkodę instytucji, którą miał bezpiecznie pilotować. Marszałek Witold Kozłowski „nie widzi możliwości współpracy z dyrektorem Głuchowskim” i jest to zdanie tak samo prawdziwe, jak to, że ja też, jako mieszkaniec województwa małopolskiego nie widzę możliwości współpracy z panem marszałkiem, skoro nie docierają do niego racjonalne argumenty dotyczące konsekwencji jednej decyzji o odwołaniu dyrektora. Nie czuję się w Polsce i w mojej małej ojczyźnie bezpiecznie z takim marszałkiem. Kultura, a zwłaszcza teatr, też jest linią obrony, okopami przed złem. Dziady były naszym schronem, a Pan kierownika tego schronu właśnie wykopuje na zewnątrz schronu.

Panie Marszałku, proszę o chwilę namysłu, kiedyś w końcu odchodzi się z urzędu. Warto pomyśleć, co będzie dalej, jak się zapisze Pan w ludzkiej pamięci. Określenia „politruk”, „cenzor”, „prześladowca ludzi teatru” nie są najprzyjemniejsze w lekturze, a przecież dobitnie określą to, co się stanie, jeśli operację „odwołać Głuchowskiego” doprowadzi Pan do końca. Nie warto tak paskudzić sobie biografii. Trzeba zrobić wszystko, żeby godnie dożyć czasów, w których pójdzie Pan na spacer po Rynku, a obywatele nie będą buczeć na Pana widok. Prezydent Andrzej Duda miał taką wizję własnej emerytury po zakończeniu drugiej kadencji w pałacu, wystraszył się jej i proszę – kilka rzeczy w swojej prezydenturze pozmieniał, kilka ważnych wartości ocalił w ostatnich miesiącach. Czyli można. Nigdy nie jest za późno. Warto brać przykład z Pierwszego Obywatela. Przyszłość nie będzie wtedy tak mroczna, odpychająca i zimna. W końcu zawsze łatwiej nie podjąć trudnej i kosztownej decyzji, niż podjąć ją teraz – mimo że wakacyjny termin kusi. Zalecam zaniechanie.  

***
Gdyby jednak doszło do najgorszego i poniedziałek 11 lipca okazał się poniedziałkiem najgorszym z możliwych, warto zastanowić się, kogo urząd marszałkowski mógłby nominować tego dnia jako p.o. dyrektora Teatru Słowackiego? Jasne, że żaden szanowany artysta tego zaszczytu nie przyjmie z lęku przed powszechnym potępieniem. Nie wierzę w tak zwane duże nazwisko zajeżdżające z piskiem opon na Plac Św. Ducha. Żaden Klata, żaden Zadara na taki deal z PiS-em nie pójdzie. W makiaweliczny wariant, że marszałek Kozłowski, odwołując Głuchowskiego, mianuje na dyrektor Teatru Słowackiego Maję Kleczewską, obalając tym samym zarzut, że chodziło o cenzurę Dziadów – nie wierzę. Chociaż ja na miejscu marszałka chytrze poszedłbym w tym kierunku i na zdziwienie Nowogrodzkiej odpowiadałbym, że chodziło wam przecież o głowę dyrektora, a nie reżyserki. Za aferę z Dziadami odpowiada Głuchowski, który nie wykazał się dostateczną czujnością i ostrożnością jako menedżer placówki, a nie zmanipulowana artystka: PiS nie cenzuruje, PiS nie jest przeciwko artystom.

Niestety, nie będzie manewru z Kleczewską. Do Słowaka może przyjść albo lojalny urzędnik z półeczki „menedżer kultury” albo artysta w niesławie. Na przykład Adam Sroka. Jeszcze niedawno brał udział we wszystkich dyrektorskich konkursach. Ceniono jego Dziady sprzed 25 lat, poetyckie widowisko o młodych czarodziejach. Dyrektorował w Opolu i Radomiu, ma wszystkie cechy lojalnego współpracownika Zjednoczonej Prawicy na polu kultury. Obrażony na środowisko, niedoceniany, niezatrudniany, odstawiony na boczny tor, bardzo długo niewybieralny w konkursach, ale może przyszedł już czas, żeby postawić na dotąd niewybieralnych. Skoro obecnie PiS sekuje i odwołuje dyrektorów dogadujących się dotąd całkiem sprawnie z jego lokalnymi ekspozyturami władzy, to znak że walka klasowa zaostrza się. Partia potrzebuje bezgranicznie wiernych żołnierzy, a nie operatywnych sojuszników. Przy nominacji Sroki będzie się podkreślało jego dorobek literacki, nagrody, zwłaszcza tę ostatnią – niezależnych wydawców. Wspomni się projekt „Radom Odważny” promujący na początku tego stulecia nową dramaturgię. Nikt nawet nie zająknie się, że Adam Sroka dawno stracił kontakt z nowoczesnym teatrem, nic ważnego od dwóch dekad nie wyreżyserował. Teatr, który zna Sroka, w którym się poruszał jako artysta i dyrektor, już nie istnieje. Wezwanie go do Słowackiego, to podróż wehikułem czasu w nieznaną przeszłość, klonowanie drugiego Marka Mikosa. Piszę o tej kandydaturze, spekulowanej w nieoficjalnym plotkarskim obiegu, o groźbie Sroki w Teatrze Słowackiego, żeby trochę rozbroić zagrożenie. Taktyka amerykańskiego wywiadu, ogłaszającego od stycznia bieżącego roku rychły atak Putina na Ukrainę, nie powstrzymała agresji, ale przygotowała opinię publiczną na możliwość wojny, doprowadziła do przesunięcia terminów, rozbrojenia możliwych pretekstów. Może jak zaczniemy publicznie roztrząsać absurdalność nazwisk na giełdzie następców Głuchowskiego, ktoś się puknie wreszcie w głowę i wycofa z pomysłu. Marszałek albo Adam Sroka.

Taktyczny odwrót ma przed sobą wielką przyszłość. Nie tylko na wojnie.

08-06-2022

Komentarze w tym artykule są wyłączone