K/377: Same dobre opcje w sytuacji bez wyjścia
Konkurs w warszawskim Teatrze Dramatycznym był naprawdę silnie obsadzony: startowała czwórka urzędujących dyrektorów (Potocka, Raźniak, Jabrzyk, Rakowski), co dawno nie zdarzyło się na żadnym dyrektorskim castingu. I jeszcze dwójka rozpoznawalnych reżyserów znających ten zespół (Wieczur, Urbański). Ona odpowiadała za sukcesy zrealizowanych z tym zespołem przedstawień (Sztuka intonacji, Amadeusz), choć może zbyt silnie kojarzono ją z wizją Słobodzianka i pamiętano spięcia z aktorami przy ostatniej premierze w tym miejscu. On dobrze wypadł w niedawnym konkursie na szefowanie Teatrowi Współczesnemu, zapamiętali go członkowie komisji, zapamiętali przedstawiciele aktorów i ratusza. Wśród chętnych był także Michał Zadara, ale wyeliminowano go na etapie składania ofert z powodu brakującego lub wadliwego dokumentu.
Na moje oko ratusz powinien być zadowolony z liczby zgłoszeń i powagi zgłaszających się do tej pracy artystów. Sporo osób uwierzyło, że kryzys w Dramatycznym można zażegnać, że nie ma strat nieodwracalnych, że da się współpracować z zespołem, pogodzić oczekiwania aktorów i organizatora. Wymyślić Dramatyczny na nowo na warszawskiej i krajowej mapie teatralnej.
Wydawało się, że ekipa Rafała Trzaskowskiego potrzebuje szybkiej nominacji, że szuka osób z doświadczeniem, że chce ugasić pożar jeszcze przed wyborami prezydenckimi w 2025 roku, w których najpewniej włodarz Warszawy będzie startował, jak wygra, zastąpi go rządowy komisarz, a potem kolejne wybory. Brak decyzji, brak umiejętności naprawienia błędu, czyli pomyłki z dyrekcją Strzępki, jest wizerunkową kulą u nogi nie tylko prezydenta, ale przede wszystkim jego ludzi od kultury: Aldony Machnowskiej-Góry i Artura Jóźwika.
Nie mogę powiedzieć, że się nie starają. Nie przeciągali spektaklu z odchodzeniem byłej dyrektorki, znaleźli rozwiązanie z p.o., czyli Mariuszem Guglasem oraz Janem Czaplińskim, czuwającym nad realizacją zaplanowanych jeszcze przez Kolektyw premier i programującym WST. Konkurs był po to, żeby po wakacjach przyszedł na scenę przy Placu Defilad nowy człowiek i sprawił, by teatr zaczął normalnie funkcjonować, żeby zamiast prowizorki i niepewności była jaka taka stabilizacja. Czyli potrzebny był doświadczony ratownik, dyrektor-strażak od dogaszania zgliszcz i grzebania w popiele, dyrektor-terapeuta, co to dusze udręczone pogłaska i zaleczy oraz dyrektor-wskrzesiciel pędu i dumy instytucji. Ha! Znajdźcie mi osobę, która ma takie trzy dyplomy! – można desperacko zawołać. Ale można też założyć coś innego podczas przesłuchań konkursowych – wybierzmy kogoś, kto umie choć jedną z tych trzech rzeczy, które wymieniłem wcześniej. Bywa i tak, że jeden talent na początek wystarczy.
Wyczekiwany w środowiskowych emocjach konkurs został przeprowadzony i niestety nie doprowadził do wyboru żadnego z kandydatów. I jest to policzek dla wszystkich startujących w nim artystów. A jeszcze bardziej wyraz bezradności, zagubienia oraz braku decyzyjności warszawskiego ratusza. Jak to, naprawdę nikt się nie nadawał? Wszyscy byli za słabi na Pałac Kultury? W co grają Aldona Machnowska-Góra i Artur Jóźwik? Kogo chciał zespół?
Z informacji przekazanych mi przez osobę z wnętrza zespołu wynika jedno – nie można było nikogo wybrać, bo aktorzy z Dramatycznego są podzieleni na dwie albo nawet trzy frakcje. Są ludzie od Strzępki, ludzie po Słobodzianku, zwolennicy progresji i nieufni wobec progresji, normalsi i rewolucjoniści, ci, co chcą zachować miejsce pracy, i wielbiciele miotły. Jedni boją się dyrektorów-przemocowców, inni – kolejnych feministek w instytucji. Jedni poczuli moc i chcą decydować, drudzy nie chcą, żeby część grupy decydowała za innych. Zespół tak się skonfliktował, że przestał ze sobą rozmawiać, aktorzy nie chcą grać ze sobą w niektórych przedstawieniach, jeden kolega nie będzie występował z innym kolegą. Kandydat jednej grupy nigdy nie będzie więc kandydatem frakcji drugiej.
A przecież najnowsza polityka miasta to słuchanie załogi, oferowanie zespołom dyrektorów, jakich jawnie pragną: taki był wynik konkursu w TR Warszawa, Teatrze Współczesnym, Teatrze Kwadrat. Czasy szukania wyrazistych liderów z pomysłem na nowe otwarcie skończyły się po Michale Walczaku w Rampie, Monice Strzępce w wiadomym miejscu, anulowanym Macieju Kowalewskim, który skonfliktował się z partnerami z triumwiratu po wygraniu konkursu, a przed podpisaniem nominacji dyrekcyjnej w Teatrze Komedia.
Miasto przestało projektować i porządkować profile podległych mu instytucji teatralnych. Przynajmniej dwukrotnie rozczarowane (Komedia, Dramatyczny) zaczęło pytać teatralne załogi: a wy kogo chcecie?
I taka strategia sprawdzała się bardzo długo. Do czasu. Czyli jeden sezon.
W Teatrze Dramatycznym część zespołu zapraszała kandydatów na przesłuchania przedkonkursowe. Podobno różnie one wyglądały, jednych artystów zawczasu zniechęcano, drugim dodawano otuchy. Jak dowiadujemy się z wiarygodnego źródła, w dzień pracy komisji konkursowej zespół wysłał do trójki reprezentującej miasto maila z wiadomością, że popiera kandydatury Jacka Jabrzyka i Wojciecha Urbańskiego, a z resztą potencjalnych dyrektorów nie będzie chciał współpracować. I tu zaczyna się najdziwniejsza część sagi dyrektorskiej w Dramatycznym. Wbrew pozorom mail nie zmusił Aldony Machnowskiej-Góry i jej ludzi do prostego wyboru między dwoma typami społeczności aktorskiej, raczej zaczęła się eliminacja negatywna kandydatów i demonstracyjne niegłosowanie na nikogo. A przecież miasto mogło wskazać artystów chcianych przez jedną lub drugą frakcję z Dramatycznego albo w sytuacji klinczu zaproponować zespołowi osobę spoza tej dwójki, argumentując, że jej program był najlepszy, że tamci wypadli słabiej od kandydata miasta. Zdecydowaliśmy, bo teatr musi mieć szefa.
Wygląda na to, że miasto jednak nie miało żadnego swojego faworyta w puli kandydackiej, co jest, proszę wybaczyć, konkursowym partactwem. Przecież bardzo rzadko organizuje się w Polsce konkursy na dyrektorów teatrów, w których organizator liczy na ślepy traf i nie ma przynajmniej sprecyzowanych oczekiwań wobec oferentów: zróbcie mi teatr taki i taki. Owszem, typowany na zwycięzcę kandydat może przegrać, bo słabo się zaprezentował, bo była lepsza oferta, ale najczęściej z głosowań i narracji przed konkursem z grubsza wiadomo, kogo się szuka w danym mieście, w danej instytucji. A teraz w Dramatycznym ratusz był jak dziecko we mgle. Nie wiemy, kto będzie, zaskoczcie nas! Logicznie rzecz biorąc (choć logika nieraz nas gubi, mnie na przykład gubi), prezydencki team do zadań specjalnych powinien postawić na doświadczenie dyrekcyjne, wesprzeć kandydatów z mniejszych ośrodków. Sprawdzili się gdzie indziej, to można im zaufać. Ale w kluczowym momencie ratusz wycofał się z tej opcji, mimo że jedna osoba ze wskazań zespołu spełniała te kryteria.
Konkurs w Dramatycznym nie przyniósł rozstrzygnięcia. Miasto zarzekało się, że w ciągu czterech-pięciu dni powie, co dalej, czy kolejny „egzamin” przed komisją, czy nominacja w trybie ekspresowym. Mija drugi tydzień i cisza. Nadal trwa łapanka na dyrektora Dramatycznego. Podobno kolejny raz namawiano Annę Smolar. Ewę Pilawską proszono o przeniesienie się z Łodzi do Warszawy. Mówiono o Annie Augustynowicz i Michale Kotańskim, nawet Jan Klata był na giełdzie, ostatnie pogłoski wskazują na duet Mikołaj Grabowski-Tomasz Karolak. Już sam zestaw tych nazwisk pokazuje, że ratusz miota się od ściany do ściany. Chce spokoju jak za późnego Słobodzianka, chce repertuaru dla wszystkich, ale jednocześnie myśli o młodych i progresywnych, teatrze autorskim lub teatrze pokoleniowym naraz. Grupy aktorskie z Dramatycznego także sondują różne opcje personalne. Został jeszcze miesiąc do wakacyjnego zamknięcia teatrów. Kiedy poznamy nowego dyrektora lub dyrektorkę zasłużonej warszawskiej sceny? Czy ktoś w ratuszu myśli o tym, jak zostanie zaplanowany nowy sezon? Brak decyzji jest zawsze gorszy od najgorszej nawet decyzji. Brak decyzji obciąża osobiście Aldonę Machnowską-Górę, która zaangażowała swój autorytet w prawidłową obsadę dyrekcji Dramatycznego jeszcze za poprzedniej dyrekcji. Raz już spektakularnie poległa i teraz chyba boi się powtórki z rozrywki. Nie wie, co będzie dobre dla podległej jej instytucji, miasta i jej samej.
Mam w swojej naturze coś takiego, że muszę ludziom pomagać. Postanowiłem pomóc Warszawie i zaproponować kilka wariantów możliwego manewru personalnego lub strukturalnego. Radziłbym potraktować je przynajmniej w połowie poważnie. Moja moc niespełniających się przepowiedni, którą od lat posiadam, może przynajmniej wyeliminować (rzecz jasna w sferze symbolicznej) kilka najgorszych rozwiązań dla Teatru Dramatycznego. Poniższa lista dobrych rad dla Aldony Machnowskiej-Góry powstała na podstawie rozmów środowiskowych i towarzyskich improwizacji z radykalnym wyłączeniem napojów wyskokowych.
Opcja pierwsza:
Z braku jakichkolwiek dobrych rozwiązań należy utrzymać dalej prowizorkę z p.o. dyrektora Guglasem od decyzji i Czaplińskim od namysłu. O ile oczywiście obaj panowie się zgodzą. Stan prowizorki jest naturalnym stanem ducha polskiego. Prowizorka teatralna odpowiadała za wiele przełomów formalnych i wzlotów myśli. Nagłe nieoczekiwane zastępstwa to normalka w zawodzie aktora, kończenie spektaklu za kogoś – ważny obowiązek dyrektora artystycznego, kolegi reżysera. Może Guglas i Czapliński spróbują dokończyć kadencję Strzępki, a potem się zobaczy. Dokończyć, czyli przeprowadzić to samo, ale zupełnie inaczej. Wszyscy będą czekać na nową legalną dyrekcję, a tymczasem dyrekcja tymczasowa zrobi, co trzeba zrobić w teatrze. Niepostrzeżenie.
Opcja druga:
Aldona Machnowska-Góra sama przejmuje stery w teatrze. Tu powołam się na jej doświadczenie pracy w Teatrze Studio i stary zwyczaj ze świata budowniczych i architektów, że projektant nowego mostu pierwszy po nim przechodzi. Na pomoc można wezwać także stare przysłowie mówiące o tym, że trzeba wypić piwo, którego się samemu naważyło. Osobistą odpowiedzialność za bordello w Dramatycznym ponosi wiceprezydentka Warszawy. Jeszcze rok temu wydawało się, że to całkiem sensowna kandydatka do ministerstwa kultury, a teraz po klęsce wizerunkowej i kłopotach przysporzonych Trzaskowskiemu być może przejęcie funkcji dyrektora-menedżera sceny przy Placu Defilad i dobranie sobie dyrektora artystycznego będzie jedyną opcją dalszej kariery i awansu.
Nie byłby to przypadek odosobniony. Droga z samorządu do świata sztuki jest prawie tak samo popularna, jak awans ze świata sztuki na stanowisko urzędnicze. Tu powołam się na przykład z Częstochowy i opcję ratunkową, jaką wdrożono po rezygnacji Olafa Lubaszenki. W listopadzie 2022 roku jego miejsce zajęła Magdalena Woch, dotychczasowa zastępczyni naczelnika Wydziału Kultury, Promocji i Sportu Urzędu Miasta. Teatr kolejny rok trwa bez artysty dyrektora, pani Woch doradza reżyserka Agata Biziuk i tylko słyszymy o zapowiedziach konkursów.
We Wrocławiu w Teatrze Polskim po Cezarym Morawskim w parze z Janem Szurmiejem pojawił się Jacek Gawroński, były dyrektor Wydziału Kultury Urzędu Marszałkowskiego, i wygaszono problemy ze zbuntowanym teatrem, które trwały od czasów rządów Krzysztofa Mieszkowskiego. Słyszeliście, żeby ktoś z wrocławskiego Polskiego miał w ostatnich latach jakieś pretensje do marszałka? Bo ja nie słyszałem. A przecież zwykle o brak głośnych pretensji chodzi w relacjach władza lokalna-teatr.
I ostatni przykład: w Lublinie po nagłym odejściu Karoliny Rozwód bez konkursu na siedem lat dyrekcję Teatru Starego otrzymał Michał Karapuda, w chwili nominacji aktualny dyrektor Wydziału Kultury Urzędu Miasta Lublina. I co, da się? Da się. W teatrze spokój, bo rządzi były urzędnik. Wie najlepiej, czego chcą organizatorzy, na co dadzą pieniądze, a na co nie, jak ich pogłaskać, uhonorować, gdzie są rezerwy.
Żeby było jasne – nie kpię z tych nominacji, pokazuję tylko szerszą tendencję, która od lat jest obecna w polskim teatrze i definiuje często horyzont oczekiwań organizatora od instytucji.
Opcja trzecia:
Dajcie wreszcie jakąś dyrekcję Ryszardowi Adamskiemu, bo trzeba nagrodzić jego wieloletnie starania i uporczywe stawanie do nie tylko stołecznych konkursów. W Teatrze Dramatycznym byłoby dzięki tej nominacji przynajmniej dużo miłości, dawne idee Moniki Strzępki o polityce przytulania nabrałby wreszcie realnego kształtu. Jest to oczywiście propozycja polityczne niepoprawna i skazująca zespół i potencjalnego dyrektora na sporo wyrzeczeń.
Opcja czwarta:
Skoro nikt z doświadczeniem zarządzania w teatrach z mniejszych ośrodków, zdaniem miasta, nie nadaje się do prowadzenia Dramatycznego, a warszawskie siły dyrektorskie odmawiają współpracy, może trzeba pozwolić na start w drugim konkursie kandydatom wyłącznie z zagranicy. Albo nominować jakiegoś młodego twórcę z krajów ościennych, choćby z Ukrainy. Zespół zagranicznych twórców zaakceptuje łatwiej niż tych krajowych, bo zwyczajnie nie mają oni obciążonej hipoteki. I oni też nie znają zespołu Dramatycznego, nie wiedzą, kto jest z jakiej frakcji i kogo nie lubi, startują z carte blanche. Wybierzcie obcokrajowca. Co może pójść nie tak?
Opcja piąta:
Skoro zespół nie dogada się sam ze sobą, skoro nie zaakceptuje nikogo narzuconego przez organizatora, należy rozważyć wariant wrocławski – podzielić teatr, tak jak podzielił się spontanicznie Teatr Polski we Wrocławiu. A podzielił się na Teatr Polski w Podziemiu i Teatr Polski w Tymczasowej Okupacji. W Warszawie można ponazywać rozdzielony zespół analogicznie: Teatr Dramatyczny Poza Siedzibą i Teatr Dramatyczny Poszukujący Siedziby. I wysłać na tułaczkę po wynajętych stołecznych salach. A wtedy przy Placu Defilad – remont! To dobre rozwiązanie dla tych, którzy nie mogliby wytrzymać z kolegami pod jednym dachem. Pewnie po latach do odnowionego gmachu wróciłaby tylko jedna grupa i problem sam by się rozwiązał.
Jednak bardziej opłacalne byłoby wstrzymanie się z remontem i rozwiązanie znane ze stadionu San Siro w Mediolanie, na którym zgodnie od dziesięcioleci grywają wielcy lokalni rywale AC Milan i Inter Mediolan. W podzielonym Dramatycznym byłby dwie dyrekcje (co przy niedawnych pięciu etatach dyrektorskich w Kolektywnie nie byłoby wcale taką ekstrawagancją, jak się wydaje, wyszłoby nawet taniej). Dużą scenę wykorzystywano by na przemian w tygodniowych lub dwutygodniowych setach. Oczywiście administracja wspólna, zarobki równe, dwa różne i zarazem mniejsze zespoły, dwa zróżnicowane repertuary. Przykłady udanych rozwodów? Proszę bardzo. Czechosłowacja! Janda i Seweryn! No i po represjach w radiowej Trójce powstały w końcu dwa fajne radia: Nowy Świat i 357. Nic, tylko (się) dzielić.
Opcja szósta:
Iść do Canossy. Aldona Machnowska-Góra i Artur Jóźwik zakładają worki pokutne i boso, po śniegu idą do Otwocka, do pustelni Tadeusza Słobodzianka. Tam na werandzie przyznają się do pomyłki i proszą, żeby im wybaczył. Tadeusz Słobodzianek nie otwiera drzwi. Machnowska -Góra i Jóźwik zawodzą smutne pieśni błagalne, w końcu na kolanach żebrzą, żeby car wrócił. Oczywiście Tadeusz Słobodzianek, jak to ma w zwyczaju, po carsku odmówi, ale kusi mnie wizja, że jednak się zgadza.
Opcja siódma:
Szczęśliwa siódemka, czyli likwidacja. Skoro nie można wybrać nowego dyrektora, skoro nie ma kto przygotować repertuaru, skoro zespół się kłóci a ratusz jest niedecyzyjny, stawiamy instytucję w stan likwidacji, wszyscy pracownicy dostają wypowiedzenia i wielomiesięczne odprawy. Placówka zyskuje nową nazwę, znów pomocny jest remont. Do pustego budynku wchodzi nowy, skompletowany przez nominanta miasta zespół. Zaczyna się era Nowego Teatru Dramatycznego.
Opcja ósma:
Do trzech razy sztuka. Michał Zadara tak bardzo chce zostać dyrektorem teatru w Warszawie, że jest w stanie nawet jeszcze raz aplikować. Już bez piętrzenia mu przeszkód w postaci obowiązku skompletowania aktualnych dokumentów i zaświadczeń miasto decyduje się mu zaufać. Oczywiście z zastrzeżeniem, że jednak musi mieć gabinet, bo jakby co, gdzie go znajdą, jeśli będą mu chcieli po jakimś czasie skutecznie wręczyć odwołanie? Strzępce zostawiono papiery na portierni, ale portierzy w Dramatycznym ogłosili, że był to ostatni raz. W końcu są od pilnowania budynku, a nie kopert.
Opcja dziewiąta:
Jeśli nie rozdzielenie, to może połączenie? Zaufaniem miasta i osobiście Aldony-Machnowskiej góry od lat cieszy się Roman Osadnik. Oba teatry – prowadzony przez niego Teatr Studio-Galeria i Teatr Dramatyczny mieszczą się w tym samym gmachu. Bliskość jest kluczowa, bliscy ludzie mogą być razem. Teatr Dramatyczny ma już doświadczenie nagłych połączeń. Był przed laty Sloboplex (unia personalna Teatru na Woli i Teatru Dramatycznego), czemu nie stworzyć zatem Osadexu? Dwa sezony temu postulowałem, że przeprowadzka TR do nowej siedziby na Plac Defilad i istnienie trzech progresywnych scen na jednym kilometrze kwadratowym musi kiedyś zaowocować unifikacją tych instytucji, bo sens ich konkurencji o widza jest żaden. Nie powstanie najprawdopodobniej nowy gmach TR, ale resztę z wizji połączenia podobnych placówek można uratować. I kto by pomyślał, że zwycięzcą rywalizacji trzech progresywnych scen może zostać Roman Osadnik. A jednak. Jest tego dziś bliżej niż kiedykolwiek.
Opcja dziesiąta:
Do Dramatycznego wraca Monika Strzępka bez Kolektywu, który zdradził. Cieszy się Michał Centkowski. Smuci Agnieszka Szpila. Aktorzy protestujący przeciwko temu protestowi znajdują zatrudnienie etatowe na innych prowadzonych przez ratusz stołecznych scenach. Jest to rozwiązanie najradykalniejsze z radykalnych, ale osobiście boli mnie, że Wilgotna Pani, kultowa rzeźba kojarzona z dyrekcją Strzępki, została zamknięta gdzieś w teatralnych kazamatach. Może kiedyś jakaś młoda dziennikarka z TVP Info, robiąca reportaż o historii Teatru Dramatycznego, temperamentem i strojem przypominająca Agnieszkę z Człowieka z Marmuru, natrafi na nią w magazynie. Otworzy kłódkę i będzie filmować z ręki odpadającą pozłotkę z wielkiej waginy. – A co to? Tej nie znam! – powie. – A nie, nie… to nic ważnego – zarumieni się magazynier Łukasz Wójcik. W powrocie Strzępki chodzi mi o to, żeby tej opisanej wyżej sceny nigdy nie było.
Opcja jedenasta:
Dyrektorem Teatru Dramatycznego zostaje mój kolega krytyk Jacek Wakar. O Jacku Wakarze mówi się ostatnio, że pracuje wszędzie. Stara się za całe środowisko i cały polski teatr. W Dramatycznym chyba jeszcze nie pracował, więc z racji dawnej sympatii proponuję miastu jego kandydaturę. Wy, którzy śmiejecie się z krytyków i ich marzeń o dyrekcjach, zamilknijcie! Świetnym dyrektorem Teatru Polskiego we Wrocławiu był Krzysztof Mieszkowski, redaktor naczelny „Notatnika Teatralnego”. Czemu więc nie wysłać Wakara do Dramatycznego? Krytycy teatralni piszą świetne programy dyrekcyjne. Krytycy teatralni znają wszystkich reżyserów w tym kraju. Krytyków teatralnych boją się aktorzy, a jak się boją, to słuchają. Wakar jako dyrektor Dramatycznego mógłby mieć w ręku niebagatelną broń, narzędzie posłuchu i szacunku. Mógłby przecież pisać na blogu recenzje z premier swojego teatru, chwalić pracę kierowanego przez siebie zespołu, unieśmiertelniać w esejach najlepsze role i reżyserie. Dla teatru byłaby to niezwykła wartość dodana, wiano, które krytyk mógłby wnieść do instytucji. No i krytyk teatralny w roli dyrektora ma jeden kluczowy plus, który należy docenić. W odróżnieniu od dyrektorów-reżyserów krytyk-dyrektor nie reżyseruje spektakli w prowadzonej przez siebie placówce. Ci, którzy znają tę sytuację z autopsji, a zwłaszcza ci, którzy przeżyli próby do Heks prowadzone do samego końca przez Monikę Strzępkę, wiedzą, o czym mówię. Z Jackiem Wakarem nie przeżylibyście tego horroru drodzy aktorzy z Dramatycznego. Dlatego myślałbym o tej kandydaturze na poważnie.
29-05-2024