AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/378: Waldemar Raźniak: Moje zasługi, moje zasługi

Waldemar Raźniak, fot. Danuta Matloch  

Zanim omówimy wyniki konkursu w Starym Teatrze, warto skreślić kilka słów o odchodzącym dyrektorze. Podsumować na szybko jego pracę w gmachu przy Jagiellońskiej. Od chwili ogłoszenia przez ministerstwo konkursu na nowe kierownictwo krakowskiej i narodowej sceny, a zwłaszcza już po jego rozstrzygnięciu, zapadła wokół teatru zdumiewająca cisza. Nikt nie spiera się o to, jaki ten nowy Stary ma być, nikt nie komentuje wyboru komisji, nie podsumowuje mijającej kadencji Waldemara Raźniaka. Może czekamy na ogłoszenie programu zwycięskiego zespołu, może Stary Teatr i ministerstwo nie życzą sobie takiej dyskusji. Nie lubię czekać. Nie chcę siedzieć cicho. Zacznijmy więc od bilansu tej Raźniakowej dyrekcji. Przypomnijmy sobie najpierw punkt startu, bo jak zwykle wiele on mówi o punkcie dojścia: artysty, dyrektora, menedżera, stratega.

***
Waldemar Raźniak obejmował dyrekcję w Narodowym Starym Teatrze na jesieni 2020 roku. Przychodził po trzech latach rządów Marka Mikosa, bardzo dziwnego dyrektora, który wygrał konkurs zorganizowany przez Piotra Glińskiego i Wandę Zwinogrodzką, chcących odsunąć niewygodnego dla pisowskiej władzy Jana Klatę. Klata walczył o drugą kadencję z determinacją, na pół roku wyciszył nawet antyrządową krytykę w swoich wywiadach, liczył, że po katastrofie we wrocławskim Teatrze Polskim z narzuconą zespołowi dyrekcją Cezarego Morawskiego i upadkiem poziomu artystycznego tej instytucji nikt w ministerstwie nie zechce sobie zafundować kolejnej spektakularnej awantury. Okazało się jednak inaczej, ministerstwo zaaranżowało tandem znikąd, który musiał wygrać. Były krytyk i szef ośrodka telewizyjnego w Kielcach, Marek Mikos, startował w parze z działającym na emigracji reżyserem Michałem Gieletą. Mieli stanowić antidotum na repertuarowe wybryki Klaty, promować teatr środka, inaczej pojmować europejskość sztuki. Jak wiemy, Mikos bardzo szybko, bo jeszcze na wakacjach 2017 roku, obraził się na Gieletę i postanowił sam prowadzić teatr. Protestowała młoda publiczność Starego, cześć zespołu aktorskiego blisko związana z Klatą odeszła, w nowym sezonie wszyscy szanowani reżyserzy zbojkotowali propozycje pracy u Mikosa, mieliśmy czarne myśli o zgliszczach, jakie zostaną w miejscu legendarnej sceny. Mikos nie poddał się, nie rzucił dymisją, tylko zapraszał inscenizatorów z zagranicy, usiłował zmienić strukturę zespołu przez zatrudnienie studentów, którzy, jak liczył, będą mu wdzięczni za etat. Ale to była agonia ważnej polskiej sceny. Dalszy opór skutkowałby wariantem wrocławskim.

Wtedy sprawy w swoje ręce wziął zespół aktorski. Dogadał się z Mikosem, że pozwoli mu administrować teatrem, doprowadzi do zakończenia bojkotu, ale wszelkie kompetencje programowe znajdą się od teraz w gestii Rady Artystycznej. I to Rada, złożona z cieszących się zaufaniem zespołu aktorek i aktorów, prowadziła Stary przez półtora sezonu. Oni zapraszali twórców do pracy, z pomocą zaprzyjaźnionych reżyserów „odbierali” premiery na próbach generalnych, promowali studentów z AST na etaty w teatrze przy Placu Szczepańskim. Był to ewenement nie tylko na skalę krajową. Przykład samoświadomości zespołu, odpowiedzialność za wszystkie osoby zatrudnione, gmach, repertuar, historię sceny i jej mit. Zgniły kompromis okazał się jak zawsze w Krakowie lepszym rozwiązaniem niż beznadziejna walka z silnym aczkolwiek pogubionym przeciwnikiem. W końcu bezwład i puste trwanie dyrektora Mikosa stało się jasne nawet dla ministerstwa. Nazwano go pomyłką kadrową, przyjrzano się sytuacji w teatrze. W jednym z konkursów dyrekcyjnych gdzieś w Polsce wypłynęła postać młodego reżysera, Waldemara Raźniaka. Ministerstwo zaproponowało zespołowi Starego zmianę dyrektora. Raźniak nie kojarzył się z PiS-em, nie widywano go na miesięcznicach, nie klaskał nowej polityce kulturalnej, uczył w Akademii Teatralnej, współpracował z offem, był na rynku reżyserskim, nieźle przemawiał. Zespół zgodził się na te kandydaturę chyba trochę w myśl zasady: „Każdy lepszy od Mikosa”. Raźniak dostał swoją szansę. I tak doszliśmy do jesieni 2020 roku. Nowy dyrektor zaproponował doradztwo artystyczne młodemu dramatopisarzowi i reżyserowi, Beniaminowi Bukowskiemu, i zaczęło się to nowe otwarcie.

Zaczęło się od zamknięcia, bo przecież trwała pandemia i teatr uczył się nie grać, grać z doskoku w okienkach pogodowych, istnieć w Internecie i na live-streamach. Lockdowny sprzyjały pracy u podstaw, rozmowom wewnątrz zespołu. Raźniak namówił do powrotu na deski sceniczne takie symbole Starego jak Anna Polony i Edward Lubaszenko. Podziękował za aktywność Radzie Artystycznej i przejął pełną odpowiedzialność. Na jego konto poszła już sylwestrowa premiera Jeńczyny Strzępki i Demirskiego, premiery zamówionej jeszcze przez Radę, co to się nikomu prócz mnie nie podobała (premiera, nie Rada, Rada podobała się wszystkim!). A później…

***
Później miał pięć bezapelacyjnych sukcesów artystycznych: Trzy siostry i Pewnego długiego dnia Luka Percevala, Halkę Anny Smolar, Genialną przyjaciółkę Eweliny Marciniak i Dzieje grzechu Wojciecha Rodaka. Nikt i nic mu tego nie odbierze. Spektakle pojechały na wiele festiwali, są w repertuarze, można sobie samemu sprawdzić, jak wysoko latał i lata Stary. Czy jest to zasługa reżyserów, czy dyrektora? Zwycięstwo zwykle ma wiele matek i tak jest tym razem. Ale sporo tej chwały obiektywnie powinno pójść na konto Raźniaka.

Zostawił w repertuarze tak zwane stare spektakle z poprzednich dyrekcji, przedstawienia ważne dla krakowskiej publiczności, zespołu i krytyki. Jest w nich pamięć o teatrze, pamięć ról, pamięć epoki, w których powstały. Afisz nie został spacyfikowany, tak jak to nieraz działo się na przejętych przez niechciane postaci dyrektorskie scenach. Do tej grupy zaliczam Wesele i Wroga ludu Jana Klaty, Triumf woli i Rok z życia… Strzępki i Demirskiego, dwudziestopięcioletnie Rodzeństwo Krystiana Lupy, Pijaków Wysockiej i Pawia Królowej Świątka, Operę mleczaną Grabowskiego, Kopciuszka Smolar.

Raźniak z Bukowskim głównie jednak propagowali spektakle z cyklu, który nazwałem „bezpieczne baśnie”, są w nim: Marzenia polskie Piaskowskiego, Książę Niezłomny Warsickiej, dwie realizacje samego Bukowskiego: Arianie i Baśń o wężowym sercu, Sen nocy letniej Garbaczewskiego, Kowalski z Salome, Szpecht z Lemowskim Fiaskiem. Były to nierzadko spektakle bardzo udane, ale jakoś tak grzeczne i moralnie nieszkodliwe. Ostatni sezon upłynął Raźniakowi pod hasłem terapii grupowej i sztuk o chorobach (Joga Smolar, Niemęski Kubisiak, Schron przeciwczasowy Wierzchowskiego). Może diagnoza była taka, że właśnie tego potrzebuje dziś widz i aktor polski. W zbyt dużej komasacji tematycznej i podobieństwie formalnym wszystkie te ratunkowe spektakle zwyczajnie się nawzajem znosiły.

Długi czas nowa scena Starego Teatru służyła debiutującym młodym reżyserom, potem przeszła w tryb „teatr dla seniora” (Savanah Bay Opalskiego, Kochana Wisełko Grabowskiego, Strasznie śmieszne Kaim). Bardzo nieudanych, przestrzelonych produkcji miał Stary zaledwie kilka: już zdjęte z afisza Wymazywanie Klaudii Hartung-Wójciak i Witolda Mrozka z cyklu „zapraszamy do współpracy wpływowych krytyków i ekstrawaganckie reżyserki”, Obywatelkę Kane Rubina i Janiczak z cyklu „róbmy teatr polityczny, który naraz wkurza, nudzi i dziwi”, Orlando. Bloomsbury z cyklu „Czym jest feminizm? Początki”. Cudaczną Operą za trzy grosze Ersana Mondtaga zajmę się za chwilę. Może jeszcze bezreżyserski cykl wokalny Stary in Concert załapałby się w tej kategorii nietrafionych atrakcji dla publiczności.  

Mam oczywiście, jak każdy krytyk, jeszcze osobną rubryczkę na inne spektakle Starego z ery Raźniaka. Nazywa się: „Nie widziałem, nie miałem kiedy, nie chciało mi się pójść, ale nie żałuję” i są w niej Biesy Miśkiewicza, Art of Living Kalwat, Boa Sakowicza. Już pewnie tego za nowej dyrekcji nie nadrobię.

***
Powiedziałem kiedyś, że Raźniak i Bukowski robili bez przymusu, a z wyboru wymarzony, nowoczesny teatr PiS-u. Teatr o europejskim sznycie, bez polityki, bez skandali obyczajowych, bez atakowania Kościoła i rządzącej partii. Teatr, który się demonstracyjnie nie wtrącał. Owszem, w repertuarze były gorące nazwiska polskie i europejskie, były poszukiwania formalne, wchodził nowy język i nowe pokolenie. Istniało LGBTQ+, ale jako „ludzie, nie ideologia”, czyli bez ostentacji, grzecznie, elegancko i układnie, kubek w kubek tak samo jak na co dzień egzystują niewyoutowani geje w Prawie i Sprawiedliwości.

Narodowy Stary Teatr Raźniaka nie komentował rzeczywistości, nie zajmował się publicystyką, co najwyżej malutką szpileczkę wtykał, aluzyjką świecił, jak Piaskowski z Sulimą w Marzeniach polskich, w których prologu dorosły chłopiec w masce słuchający w dziecinnym rysunkowym pokoiku klechd o dawnej Polsce mógł być lub mógł nie być Jarosławem Kaczyńskim.  

Raźniak zachował poziom aktorski i realizacyjny Starego Teatru za cenę wyciszenia antysystemowego sprzeciwu. Ale jak to, powiecie, przecież czerwoną błyskawicę aktorzy podczas Strajku Kobiet na scenę wnosili, kosami w Weselu wciąż o podłogę stukali. Prawda. Jednak spektakle wprost odnoszące się do demonstracji i społecznego gniewu powstawały u krakowskiej konkurencji – w Teatrze Nowym Proxima (dwie premiery Iwony Kempy) i w Teatrze Słowackiego. Bezkrólewie w Starym, a potem zachowawczość ideową Starego Teatru za Raźniaka wykorzystał głównie teatr Głuchowskiego. To on stał na barykadzie, zadzierał z władzą, robił spektakle gorące i odważne: opowieść o Fallaci w Iranie Farugi, polityczny Hamlet Szydłowskiego, obrazoburcze i wyklęte Dziady Kleczewskiej, bezczelny i energetyczny musical 1989 Szyngiery. Narodowy Stary Teatr stał się drugim, a może nawet czwartym teatrem w Krakowie. Słowacki miał lepszy zespół i był spektakularnie prześladowany, Ludowy dwa razy wygrywał Boską Komedię, Łaźnia diagnozowała rzeczywistość na skalę niewyobrażalną w Starym (Konformista, Śnieg, Wałęsa w Kolonos).

Symbolem stagnacji i oderwania się Starego od tego, czym naprawdę żyje i czego potrzebuje polski widz, była Opera za trzy grosze Brechta w reżyserii sprowadzonego z Niemiec Ersana Mondtaga. Jej premiera odbyła się w tym samym czasie, co 1989 w Słowaku. Ersan Mondtag pierwszy raz w Polsce, Szyngiera pierwszy raz w musicalu, tu przaśne komentarze do wojny w Ukrainie, naskórkowa krytyka gangstera Putina i raszystów, tam opowieść o Polsce niepokornej, gotowej do buntu, śpiewającej o potrzebie pozytywnego mitu, odebrania prawicowej narracji naszej historii. W spektaklu ze Słowaka nastroje społeczne po Strajku Kobiet i sprzeciwu wobec PiS nakładały się na dzieje Solidarności, w przedstawieniu ze Starego kompleksy i gorycz aktorów zostały uwięzione w martwej ekspresjonistycznej konwencji teatralnej. Nie mam pretensji, że Raźniak i Bukowski zaprosili Mondtaga do Krakowa, widziałem dwa niemieckie przedstawienia reżysera i wydał mi się ciekawym twórcą o bardzo oryginalnym języku. Jednak na aktualizacji Brechta poległ tak samo, jak aktorzy Starego na wokalu i choreografii. Okazał się artystą nieodpowiedzialnym, chaotycznym, niestroniącym od używek.

Ten przykład pokazuje, czym chwilami stawał się Stary Teatr i czym chciał być, ale za tej dyrekcji nie mógł.

Raźniak i Bukowski mieli za zadanie uratować substancję teatru i to im się udało. Przychodząc z nadania PiS-u, mogli spektakularnie wierzgnąć lub narzucić prawicowy kurs. Trzecim wyjściem było siedzieć cicho, żeby władzy nie drażnić. Wybrali czwarte rozwiązanie – udawać, że robi się swoje, a wokoło nic się nie dzieje, bo teatr musi przetrwać. Postrzegana w tej kategorii misja w Starym raczej się udała. Pamiętając o tym założeniu, można oceniać tę kadencję pozytywnie. Jako obywatele i opozycjoniści Raźniak i Bukowski nie zaistnieli, jako kuratorzy młodego Starego, grzeczni ratownicy, cementownicy substancji odnieśli sukces. Nie wiem, czy mamy prawo zarzucać dyrektorom brak odwagi, niechęć do demonstracji sprzeciwu. Dyrektor odpowiada osobiście za etaty zespołu, za budżet, za brak zawirowań personalnych i ekonomicznych. Chce mieć jakąś publiczność. Dobrą prasę. Ma jakieś poglądy polityczne, strategie życiowe. Z pewnych powodów Waldemar Raźniak wybrał inną metodę działania niż zmuszony do oporu Krzysztof Głuchowski.

***  
Najpoważniejsza wizerunkowa wtopa Raźniaka to była szopka z powrotem Jana Klaty do Starego, nieudana próba zrealizowania Ptaków Arystofanesa. W pewnej chwili dyrektor przestraszył się radykalizmu tego spektaklu, Klaty, który wróci na stare śmieci i odzyska mentalnie zespół. Klata zrozumiał, że zostanie użyty do wzmocnienia pozycji dyrektorskiej Raźniaka. Do premiery nie doszło, Klata zagroził zdjęciem swoich starych spektakli z repertuaru. Raźniak je zostawił i ostatecznie wygrał. Został na polu bitwy jako ten, kto przynajmniej wykonał gest pojednania. Drugą sprawą znacznie mniejszego kalibru było oskarżenie twórców spektaklu Magnetyzm serc o plagiat. Trochę pobulgotały oskarżenia i tłumaczenia w mediach społecznościowych, po czym sprawa przycichła, spektakl jest grany. Trzecim niekomfortowym przypadkiem było oskarżenie dyrektora przez Michała Borczucha o przejęcie jego wizji inscenizacyjnej Czarodziejskiej Góry. Z pomysłu na wprowadzenie tego tytułu na afisz Starego dyrektor ostatecznie się wycofał. Raźniak aż do ostatniego sezonu nie reżyserował w prowadzonej przez siebie instytucji, dopiero teraz, na koniec dyrekcji, odbędzie się jego premiera według Małej Apokalipsy Tadeusza Konwickiego.

***
Reasumując – Waldemar Raźniak nie robił złego teatru, zebrał do kupy zespół i repertuar Starego, manewrował w ramach przestrzeni wolności, jaką mu zakreślono lub sam sobie nakreślił. Powiedział kiedyś publicznie (zapytany przeze mnie, co zrobiłby na miejscu Głuchowskiego, gdyby wybuchła mu taka premiera jak Dziady Kleczewskiej), że u niego w teatrze nie byłoby to możliwe, pacyfikował wszelkie niebezpieczne sceny i konteksty jeszcze na etapie rozmów z realizatorami. Kontrolował przekaz, żeby zabezpieczyć instytucję.

Inna sprawa, jak układały mu się stosunki z zespołem, o co się spierano, czego od niego wymagano, co postulowano. Tego niestety nie wiemy. Wiemy, że pod koniec jego kadencji obie strony (Raźniak z Bukowskim i zespół) były już sobą zmęczone. Zespół chciał zapewne przyśpieszenia i nowego rozmachu (tajemnicą poliszynela jest, że aktorzy Starego bardzo przeżywają popularność spektakli ze Słowaka, ranią ich ochy i achy na temat zespołu z Placu Świętego Ducha). Raźniak ze swoją postawą bezpiecznej jazdy pasem awaryjnym po autostradzie już nie nadawał się na nowe czasy. Może gdyby 15 października 2023 roku kto inny wygrał wybory, bezpiecznik w postaci Raźniaka byłby niezbędny dla Starego Teatru, teraz, w nowej sytuacji, Raźniak zrobił swoje, Raźniak może odejść.

Nie sądzę, żeby poniósł w Starym klęskę. Ocalił zespół, repertuar, doprowadził do kilku ważnych premier. Ma papiery na prowadzenie innych polskich scen. W kategoriach piłkarskich mówilibyśmy, że uchronił drużynę przed widmem spadku z ekstraklasy, poprowadził ją w paru widowiskowych spotkaniach. Ale o mistrzostwo ligi Stary będzie się już bił pod innym trenerem.

05-06-2024

 

Oświadczenie Waldemara Raźniaka

Komentarze w tym artykule są wyłączone