AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Kołonotatnik: Przyszłość polskiej teatrologii

Geniusz w golfie, reż. Weronika Szczawińska,
Narodowy Stary Teatr w Krakowie, fot. Magda Hueckel  

1.
Upadek polskiej krytyki ma jednak swoje jasne strony. Przestali do mnie dzwonić o różnych dziwnych porach przedstawiciele Kostrzewa PR. I już nie muszę pokrętnie tłumaczyć, czemu nie przyjdę na najnowszą premierę warszawskiego Teatru Druga Strefa.

2.
Co tu kryć – zafascynowała mnie i zainspirowała niby-relacja Małgorzaty Piekutowej z ostatnich WST. A zaczynała się tak:
Miałam napisać reportaż uczestniczący z 34. Warszawskich Spotkań Teatralnych. Tymczasem w piątek 4 kwietnia zamiast na inaugurującej festiwal premierze Nocy żywych Żydów znalazłam się na Torwarze, na meczu Pucharu Davisa, w którym Jerzy Janowicz dostał lanie od siedemnastolatka. „Cały czas jakoś czułem z zewnątrz, że wszystkie siły ponadludzkie są przeciwko mnie” – mówił po przegranej Janowicz; czułam podobnie – tekst zamówiony, akredytacji brak, ani chybi zmowa sił nieczystych. Wyjaśnianie nieporozumienia trwało cały weekend. Na Spotkaniach zameldowałam się w poniedziałkowy wieczór. Obejrzałam sześć z ośmiu festiwalowych spektakli (…)

Od wielu lat jestem cichym wielbicielem recenzji teatralnych autorstwa pracowników naukowych i teatrologów teoretyków. Opowieść o trudach w docieraniu na spektakl, horror opuszczenia mieszkania lub przyjaznych murów uniwersytetu, wreszcie opis perypetii związanych z niemożnością wejścia na salę, bo w kasie nic nie wiedzą, żadne zaproszenie nie czeka, najeżonej bagnetami linii obrony Obsługi Widowni sforsować się nie da, staje się w nich ważniejsza od samego przedstawienia i jego analizy. Małgorzata Piekutowa przemyca w swoim tekście druzgocąca diagnozę naszej niezaradności zawodowej, bo przecież teatrolog to ktoś, kto przypali wodę na herbatę, zgubi się w pociągu, w ważnej dyskusji nie odróżni Libera od Libery. Prawie zawsze teoretycy teatru udowadniają czytelnikowi, że są rzeczy ważniejsze i przyjemniejsze od oglądania przedstawień: książki, kino, sport, zwykłe, skromne życie. Tym razem jednak w niby-relacji Piekutowej zawiera się rzecz o wiele donoślejsza. Autorka rzuca nowatorską ideę teatrologii przyszłości. Nazwijmy ją Projektem Krytyki Zaniechanej. W zakres tej dyscypliny naukowej wchodziłyby wszystkie teksty nienapisane, nieukończone, tematy zarzucone i odłożone ad acta. Każdy z nas ma przecież takie przedstawienia, o których nigdy nie opowiedział, na które nigdy nie dotarł. Krytyka Zaniechana zajmowałaby się wzajemnymi relacjami między tymi potencjalnymi, a jednak nieistniejącymi artykułami. Dla historii polskiego teatru ważne mogłoby być zbadanie, czemu profesor Grzegorz Niziołek nie napisał o jakimś przedstawieniu, a powinien, albo profesor Dariusz Kosiński nie obejrzał, a mógł. Artyści dorzuciliby do puli spektakle niezrealizowane, a dziennikarze rozmowy nieodbyte. Reżyser Oliver Frljić pobłogosławiłby naszym badaniom. Opowieść o niemożności obejrzenia przedstawienia rozpoczynałaby każdy większy esej. Ja wzorem Małgorzaty Piekutowej zrelacjonowałbym okoliczności, w których nie dotarłem na przedstawienie Geniusz w golfie Weroniki Szczawińskiej w przedświąteczny czwartek. Kto to wymyślił, żeby spektakl zamiast o 19.00, 19.15 czy 19.30 zaczynał się w Starym Teatrze o 18.00? Opisałbym, jak pocałowałem teatralną klamkę, jak złorzeczyłem w duchu Wielkiemu Czwartkowi, jak wizualizowałem sobie ironicznie uśmiechnięte twarze bileterek, gdybym jednak wdarł się do holu. Czytelników teatromanów zainteresowałby zapewne fakt, że w ten oto sposób nie powstanie być może nigdy tekst o cyklu przedstawień ze Starego ze Swinarskim w tle, a nawet jeśli powstanie, to będzie już zupełnie innym tekstem.

Może to jest panaceum na kryzys polskiej krytyki? Płacono by nam za niepisanie. Dzwoniłbym do zaprzyjaźnionych dyrektorów teatru z niewinnym pytaniem: „Za ILE mam nie obejrzeć waszej nowej premiery?”

3.
Frljić przyprawił w Europie gębę Staremu i Klacie. A rykoszetem dostała Strzępka.To już chyba pewne. Tandem Magda Grudzińska – Weronika Szczawińska wygrał konkurs na dyrektora Teatru Bogusławskiego w Kaliszu. Trzymam kciuki za dziewczyny, bo to w końcu byłe teatrolożki, ale jednocześnie martwię się, żeby nie popełniły błędów Klemma w Jeleniej Górze i Łysaka/Wodzińskiego w Poznaniu. Kalisz to trudny teren. Poczytajcie o dyrekcji Izabelli Cywińskiej i Andrzeja Wanata. Lokalne elity kontestowały spektakle Kleczewskiej i Dudy-Gracz za czasów Roberta Czechowskiego. Na premierach u Michalskiego gościł kwiat wielkopolskiej polityki, a młodzież bojkotowała Festiwal Sztuki Aktorskiej z powodu cen biletów. Oczywiście nie znam programu i planów Grudzińskiej i Szczawińskiej, ale mam pewność, że w Kaliszu nie da się prowadzić teatru tylko progresywnego, nastawionego na eksperyment. Nawet ze wsparciem ogólnopolskiej krytyki i szybkim przełożeniem na festiwalowe zaproszenia. Repertuar kaliskiego teatru będzie musiał być jakimś kompromisem. Nie wiem, czy nowe szefowe są przygotowane na rozmowy z urzędnikami, którzy będą żądać bajki dla dzieci na afiszu albo spektaklu dla ludzi, farsy nawet. Prowadzenie teatru w małym mieście to nie to samo, co dużego festiwalu w dużym mieście. Ceniąc Szczawińską jako reżyserkę, zastanawiam się, czy jej teatr nie okaże się zbyt hermetyczny, zbyt intelektualny. Owszem, ostatnio kaliska publiczność oglądała i przyjmowała entuzjastycznie nie najłatwiejsze przecież spektakle Macieja Podstawnego i Jacka Jabrzyka, ale już Passini się nie przyjął. Szczawińska to jednak kategoria ciężka. Bardzo formalny i erudycyjny teatr. Reżyserka świetnie pracuje z aktorami (a kaliski zespół jest więcej niż przyzwoity), potrafi ich edukować, zaprosi zapewne do współpracy młodych reżyserów eksperymentatorów z jej kręgu. Czy kaliska widownia ją kupi, tak jak zaakceptowała ją w Kielcach czy Koszalinie? Pamiętam z prowadzonych z nią spotkań z publicznością zniecierpliwienie w chwili, kiedy okazywało się, że widzowie nie rozumieją, myślą inaczej, mają inny gust. Uczestnicząc ponad dekadę temu razem z Magdą Grudzińską w wielu spotkaniach z urzędnikami szczebla lokalnego zastanawiam się, czy Grudzińskiej nadal starcza cierpliwości, by tłumaczyć decydentom od kultury rzeczy dla menedżera i Europejki oczywiste. Ciekawe, że wtedy, dziesięć lat temu, przysypiałem podczas negocjacji prowadzonych przez Magdę, bo zwyczajnie nudziła, mówiła jakby bez energii. Ale uwaga – efekt ten znikał, gdy tylko przechodziła na język angielski: rozmowa tryskała energią, była szybka i dowcipna. A może to jest pomysł na rozmowy z kaliskimi urzędnikami, które zapewne szybko staną się zmorą nowej dyrekcji? Grudzińska i Szczawińska powinny się z nimi komunikować w godnym, jasnym i szlachetnym języku lorda Byrona i Williama Szekspira! Nie zazdroszczę obu Paniom tych pierwszych sezonów "rozpoznania walką". Pewnie będą miały przeciwko sobie część lokalnej prasy, kaliscy bourgeois będą krytykować ich strój, fryzury, zachowanie na oficjalnych rautach. Katarzyna Deszcz opowiadała mi, że dochodziło do takich rozmów z przedstawicielkami częstochowskiej śmietanki towarzyskiej, kiedy sama szefowała teatrowi Mickiewicza u stóp Jasnej Góry.

A może przesadzam? Może od razu będzie w Kaliszu laurowo i jasno?

4.
Małe wspomnienie z Gruzji, w której nigdy nie byłem. Eksprezydenci tego pięknego, starożytnego kraju, wielce zasłużonego dla historii światowego teatru, Zwiad Gamsachurdija i Eduard Szewardnadze, byli za młodu odpowiednio: poetą i krytykiem teatralnym oraz poetą i dramatopisarzem. Nie wiem, czy połączyła ich jakaś szczególnie zajadła recenzja, w każdym razie wiele lat później Szewardnadze obalił Gamsachurdiję. A potem Szewardnadze został obalony przez rewolucję róż. Były teatrolog Gamsachurdija zginął w gruzińskich górach, prowadząc z reżimem Szewardnadze walkę partyzancką. Szewardnadze wymierzoną w siebie rewolucję przeżył, może dlatego, że nic mi nie wiadomo o związkach jego następcy Micheila Saakaszwilego z teatrem.

5.
Środa
Oglądam Macieja Nowaka w Top Chef, a może w Master Chef… 
Mniam.

Czwartek rano
Przypomina mi się list otwarty Agaty Diduszko-Zyglewskiej, żądającej, żeby natychmiast mianować byłego dyrektora Instytutu Teatralnego szefem jakiegokolwiek teatru w Warszawie, nie przeszkadzać mu w kandydowaniu, nie rzucać kłód pod nogi, bo taki ekspert, menedżer, teatrolog absolutnie nie może się marnować. Warszawa, Polska, polski teatr zawdzięcza mu zbyt wiele. Przyłączam się do tego głosu.

Piątek wieczorem
W Krytyce Politycznej sonda, kto powinien zostać po Zdrojewskim nowym ministrem kultury. Agata Diduszko-Zyglewska przepytuje w tej sprawie Agatę Adamiecką-Sitek, która wysuwa kandydaturę Macieja Nowaka. Generalnie zgadzam się z obiema paniami.

Sobota, przed świtem
Wybory prezydenta Rzeczypospolitej już za rok. Na ewentualne pytanie Agaty Diduszko-Zyglewskiej o to, kto powinien wystartować jako ponadpartyjny, niezależny kandydat i na kogo powinniśmy my, teatrolodzy, zagłosować, wyrywam się przed szereg i odpowiadam wyborczym sloganem: „Tak czy owak – Maciej Nowak”!

Sobota, południe
Zdrętwiały mi dłonie od zaciskania kciuków. No i zjadłbym coś.

7.
To mógłby być nawet ogólnokrajowy trend – zatrudniają nas w instytucjach, o których ostatnio pisaliśmy dobrze.Dowiedziałem się z dwóch różnych zagranicznych źródeł, że tak zwane „środowisko europejskich reżyserów” oburzyło się na wieść, że Monika Strzępka wzięła po Oliverze Frljiciu Nie-Boską komedię w Starym Teatrze. „Skandal! Strzępka – łamistrajk!” – wołano. Dziwne. W kraju nikt tego tak nie komentował, nie ma przecież żadnego moratorium na ów tytuł ani na pracę u Klaty. Fakt zdjęcia nieukończonego spektaklu przed premierą i konflikt dyrektora Starego z realizatorami niekoniecznie jest przez nas oceniany aż tak jednoznacznie. Wahałbym się przed zakwalifikowaniem tego przypadku jako aktu cenzury albo polityczno-obyczajowego kunktatorstwa. Nie czuję, żeby ewentualne reżyserowanie przez Strzępkę Krasińskiego nawet w tym samym składzie aktorskim, który miał wystąpić u Frljicia, było czymś dwuznacznym moralnie. Strzępka powinna się raczej zastanowić, czy da się pracować w Krakowie w dwóch teatrach naraz – w Łaźni Nowej i w Starym – i czy nie będzie jej u nas zwyczajnie za dużo. Na pewno jednak Frljić przyprawił w Europie gębę Staremu i Klacie. A rykoszetem dostała Strzępka.

8.
Ostatnio często chodzę na spektakle do krakowskiej szkoły teatralnej. Bo to taki teatr bez dąsów, bez ideologii. I przyjazny dla teatrologa. Ogłoszenie obsługi przed wpuszczeniem na salę: „Zapraszamy na spektakl. Osoby z biletami, wejściówkami, zaproszeniami oraz pan Drewniak mogą wejść”.

9.
Z niejakim smutkiem przyjąłem do wiadomości, że kolega Miernik przestał pisać felietony i podjął etatową pracę w lubelskim teatrze. To mógłby być nawet ogólnokrajowy trend – zatrudniają nas w instytucjach, o których ostatnio pisaliśmy dobrze. Przejrzałem swoje teksty z ostatnich lat. W okolicach Krakowa miałbym szansę jedynie na zaczepienie się w „Gazecie Olkuskiej”. Dział: nekrologi.

10.
Doszły mnie słuchy (znów z dwóch źródeł!), że krytyk Z. wziął udział w seksualno-narkotycznej orgii z reżyserem A. i kilkoma młodymi aktorkami. Mnie jak zwykle nikt nie powiadomił na czas. Mam o to lekką pretensję do reżysera A., o którym pisałem w samych superlatywach, a o ile wiem krytyk Z. nie pisał wcale. Tak zwany reportaż uczestniczący z tego niewątpliwie artystycznego zdarzenia miałby nieocenioną wartość badawczą.

Polska teatrologia ma przed sobą wielką przyszłość.

28-04-2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę: