Bez celu
Nie wszystkie pomysły warto realizować. Patrzyłem na Smoleńsk Late Night Show, powtarzając w myślach dwa słowa: po co? Nie tylko, po co ja na to patrzę (dobra, najpierw z ciekawości, potem z obowiązku), ale przede wszystkim po co ten spektakl w ogóle powstał? Mogło być obrazoburczo, mogło być prześmiewczo, mogło być (na to akurat nie liczyłem) analitycznie. A było po prostu totalnie nijako.
A w dodatku było jak w najbanalniejszej z obyczajówek. Dwie pary pojawiają się w telewizyjnym programie na jakiś tam temat (naprawdę nieważne jaki) i siedząc na kozetkach, krok po kroku dają upust tłumionym emocjom dotyczącym ich związków. Tu okazuje się, że stewardesa wykorzystuje jetlagowe zmęczenie, by ukrywać wypaloną miłość do partnera, głupawego urzędnika w którymś z ministerstw, tam wychodzi na jaw, że mykolog i kontrolerka lotów, mimo że lubią ostentacyjnie się obściskiwać, to niewiele się swoim życiem interesują. Choć tkwią w tych związkach od lat, to prawdy o sobie dowiedzą się w ciągu dziewięćdziesięciu krytycznych minut, gdy ni stąd, ni zowąd wyleją z głębi siebie wiadro żalów. Na koniec, po winku, kobiety pójdą swoją drogą, faceci – swoją. Tyle problemu. A ponieważ nie od dziś wiemy, że największy jest ambaras, żeby dwoje chciało jednocześnie, to głębia tego typu konstatacji rzadko rozpala czyjkolwiek zapał. Niemniej reżyser i dramaturg traktują sprawę równie poważnie, jak Freud sny o szafie.
W teatrze fabułki tego typu rozgrywają się zwykle w trakcie proszonych kolacji lub na stypach. Ale ponieważ twórcy spektaklu mają ambicję analizowania współczesnego społeczeństwa z dystansem, to sadzają pacjentów w studiu telewizyjnym. I ponieważ mają wyuczony imperatyw ocierania się o sprawy ważne, to tematem programu czynią katastrofę smoleńską (powiedz, co myślisz o katastrofie, a powiem ci, kim jesteś). No i wszystko – zgodnie z przepisem na oryginalność oraz zasadą walki z tonem serio – okraszone jest zdystansowanym śmiechem: głównie reżysera i dramaturga, w mniejszym stopniu patrzącego na to z boku widza. Po raz kolejny dostajemy zatem niby-kampową opowieść o siermiężności polskiej popkultury sprzed lat i zestaw insiderskich żarcików, które – domyślam się – zgodnie z nazwą śmieszą tych, którzy są inside, ale nużą tych, dla których głównym źródłem wiedzy jest tekst wypowiadany ze sceny. A jest to tekst przegadany, sucharowaty i gramatycznie nieskładny (począwszy od błędnej odmiany liczebników, na negacyjnych rusycyzmach skończywszy).
I wiem, że jest to kolejna odsłona projektu „Nowy i Młodzi”, więc powinienem dawać spektaklowi szansę. Mam też świadomość, że przekaz sztuki nie musi być powszechny. Nie wypieram także z głowy faktu, że moje moce poznawcze nie są nieograniczone. A jednak jestem zirytowany patrzeniem na spektakl, który jest o niczym i jest nijaki. Czytam w „Gazecie Wyborczej” notatki ze spotkania z reżyserem i dramaturgiem Smoleńska, a tam ledwie muśnięte refleksją zdania w stylu „Pomyślałem sobie, że naszym jedenastym września była katastrofa smoleńska, również trauma zbiorowa”. „Smoleńsk nie łączy, Smoleńsk dzieli”. „Dlaczego nie możemy się w tym wydarzeniu spotkać?” I zastanawiam się, jak na mizerii tych obserwacji ktokolwiek chciał zrobić spektakl. I dlaczego nikt w odpowiednim momencie nie wezwał twórców Smoleńska do ponownego przemyślenia projektu. Choćby w chwili ukończenia scenariusza… No, chyba że scenariusz powstawał na bieżąco, więc nie dało się już zatrzymać produkcyjnej maszynerii. Ale jeśli tak było, to – po pierwsze – jest to szantaż; po drugie zaś, należy zadać pytanie o to, jak można było dać carte blanche scenarzystom, dla których elementarne doświadczenie dramatopisarskie wciąż pozostaje w fazie projektu. Najbardziej smoleńska w tym Smoleńsku jest metoda, czyli „nie możemy teraz zawrócić”.
Aktorzy robią, co mogą, i ratują, ile się da. Łukasz Gosławski (urzędnik) jest tu naiwnym marzycielem o medialnej sławie, przykutym na co dzień do biurka i wciśniętym w niezasznurowane, pewno niewygodne buty. Paweł Kos (mykolog) z wdzięczną lekkością parodiuje zamkniętych w świecie własnych zainteresowań profesorów-ekscentryków. Katarzyna Żuk (kontrolerka lotów) jest mistrzynią miarowego pointowania. Karolina Bednarek (stewardesa), choć do zagrania dostała z całej czwórki najmniej, to świetnie bawi się szorstką ironią. Roli dla Damiana Sosnowskiego w zasadzie nie napisano (uszyto mu ptasi kostium; mieści się w nim, choć nie wiem, czy mu pasuje), a Bartoszowi Cwalińskiemu kazano się wygłupiać w roli konferansjera telewizyjnego talk show. Problem w tym, że odmierzana ślamazarnie odpalanymi dżinglami dramaturgia tego programu jest równie nieekscytująca, jak montaż pierwszych programów tego typu w TVP, gdzieś trzy dekady temu, zaś napisane Cwalińskiemu (także jego piórem) kwestie – równie nieśmieszne, jak tyrady gości dzisiejszych programów śniadaniowych. Jest niby agresywny jak Conan Barbarzyńca (domyślam się, że pseudonim to sugestia, iż robi miazgę ze swoich gości), ale łatwiej by mu było, gdyby musiał recytować alfabet (byłoby chociaż absurdalnie), a nie napisane studniówkowym stylem dowcipy niedowcipne.
Szedłem do teatru z przekonaniem (niekoniecznie podszytym radością), że zobaczę spektakl, który powstał w słusznej sprawie. Że będzie ostry, może nawet niesmaczny. I że w imię jakichś wyższych wartości w stylu „wolność sztuki” czy „prawo do kontrowersji” będę musiał go bronić. I pewno, gdyby chodziło o te wartości, to bym go bronił – bo chociaż wiedziałbym, że po coś to robię. Ale po co miałbym bronić Smoleńska w Teatrze Nowym? Nie wiem. Podobnie jak osoby odpowiedzialne za powstanie tego spektaklu nie wiedzą, po co on powstał.
PS W spektaklu – jak informuje afisz – jest także choreografia i reżyseria światła. Jedno i drugie bardzo dyskretne. Niedyskretna jest zaś scenografia Mirka Kaczmarka (nie wiem, która to jego praca w tym roku): trzy wielkie parawany, które szczęśliwie uda się wykorzystać jeszcze w wielu innych przedstawieniach.
21-12-2022
Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi
Piotr Pacześniak, Jakub Zalasa, Bartek Cwaliński
Smoleńsk Late Night Show
reżyseria: Jakub Zalasa
dramaturgia: Piotr Pacześniak
scenografia i kostiumy: Mirek Kaczmarek
wideo: Adrian Cognac
muzyka: Jakub Zalasa, Piotr Pacześniak
choreografia: Anna Obszańska
reżyseria światła: Bartosz Fatek
kurator projektu „Nowy i Młodzi”: Remigiusz Brzyk
obsada: Karolina Bednarek, Bartosz Cwaliński, Łukasz Gosławski, Paweł Kos, Damian Sosnowski, Katarzyna Żuk
prapremiera: 17.12.2022
galeria zdjęć Smoleńsk Late Night Show, reż. Jakub Zalasa, Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi ZOBACZ WIĘCEJ
It's a game. Five dollars is free. Try it It's not an easy game ->-> 카지노사이트.com
W przypadku "Smoleńsk Late Night Show" mam wrażenie, że twórcy mieli chęć zrobić coś kontrowersyjnego, ale nie do końca wiedzieli, co chcą osiągnąć. Spektakl jest nijako, bo nie jest ani obrazoburczy, ani prześmiewczy, ani analityczny. Po prostu jest.hydrogenexecutor.app
Po obejrzeniu wiem że ten spektakl to Haniebna głupota za którą się płaci. Gratuluję recenzji i żałuję że za nieudany produkt teatralny nie zwraca się za bilet a nawet w tym przypadku płaci odszkodowanie. Szkoda teatru
Akurat, stanę w obronie autora recenzji. To może być nawet krótka recenzja w komentarzu, przepraszam. Tak się składa, że teatrolog z wykształcenia, teatr lubi. Po co by poświęcał badaniu jego tyle lat, jeśli nie lubiłby? Spod pióra recenzenta wyszło też parę pochlebnych, bądź bardziej pozytywnych, niż ta, recenzji na temat sztuk w Nowym czy sztuk osób młodych. A więc nie możemy też mówić o tendencyjnym zamknięciu. Jest to w końcu jedyna recenzja do tej pory, która analizuje spektakl teatrologicznie i go interpretuje, kąśliwie to prawda, ale chociaż jakkolwiek krytycznie, a nie tylko opisowo. Wypowiadając się, jako osoba, która chodzi do teatru często i czyta dramaturgię często (nie jest to forma wywyższania się, a jedynie zaznaczenie innej perspektywy, jaką będzie ta moja), muszę się podpisać. Jest to teatr, którego celu (dla mnie) nie widać. Było wiele sztuk o Smoleńsku, podobnie jak wiele o odchodzeniu od mitologii Polski. Można obejrzeć „III Furie” i przesłanie jest mniej więcej to samo, co to, które było inspiracją dla twórców. Oba są niejako o mitach Polski. A jednak spektakl Libera, przynajmniej dla mnie, sprawił, że coś przeżyłam. Choć podjął się tematu romantyzmu polskiego czy piętna wojny (a ile razy teatr się tego podjął, prawda?), także tej części, której nie chcemy pamiętać. A sam reżyser (M. Liber) także często nawiązywał do mediów współczesnych i popkulturowych (np. radia). Nawet jeśli mnogość spektakli o danej tematyce nie zawsze powinna odtrącać od ponownej reinterpretacji, jej w spektaklu Nowego nie widzę. Podobnie jak punktu widzenia, który sprawia, że chce mi się wierzyć, że jest młody, chociażby estetyką teatralną (a przepraszam na nią patrzeć będę). A dzielą mnie ledwo 2-3 lata w dół, od wieku twórców. Środki sceniczne „Smoleńsk Late Night Show” są środkami, które pojawiały się w wielu sztukach, obecnie już 40/50-letnich osób tworzących w teatrze (Klata, Liber, Strzępka i Demirski - tak mniej lub bardziej). A nawet jeśli, nie powoływać się na sam aspekt lekko nużącej powtarzalności formy, to dramaturgia spektaklu jest faktycznie, w mojej opinii, mało minimalistyczna i skonkretyzowana, a przez to nużąca, bo faktycznie przegadana. Z niecierpliwością czekam na spektakle AST, w których nie będzie tyle intelektualnych monologów albo manifestów brzmiących, jak na kozetce u terapeuty (wypowiadanych z wysoką postświadomością emocjonalną, średnio naturalną dla każdej codziennej konwersacji), a jednocześnie tylko mechanicznie zmieszanych z easter eggami współczesnego przyziemnego świata, także popkultury. Dla mnie nie jest to żaden zwrot ku przyziemności przeżycia, gdyż twórcy nadal uczynili to, formą swojego tekstu, z piedestału pewnej poetyki artystycznego podejścia (a tak to brzmi gdy słyszę formę niektórych kwestii, chociażby Człowieka Orła i patrzę na całokształt inscenizacji). Brak tu decyzji na coś, bardziej odważnie i zdecydowanie. Czy na konwencję (bardziej z artystycznym przytupem, pewnie też przez wzgląd na temat, kontrowersyjnym), ani na prawdę, naturalność i przyziemność tematu (jak to ma miejsce w teatrze dokumentu, świetnym przykładem jest tegoroczne „1.8 M” Wyrypajewa). Same montaże różnych podejść nie są złe, ale ciężkie do realizacji czegoś, co ma być przyswajalne i dotykać, a nie jest tylko teatralnym montażem atrakcji. Bowiem dialogi i tekst, nie brzmią naturalnie, jak bardzo osoby grające by się nie starały. A widać, że tak miały brzmieć. Gdyż od 5 osób grających (nie licząc w większości postaci Conana) nie czuć żadnej innej konwencji grania, niż grania, po prostu ludzi. A jednak nie czułam, że spotykam się z człowiekiem w tym teatrze. A z wizją artystyczną i to dość skomplikowaną, może nie mającej zbyt dużo czasu, aby jeszcze się ułożyć (chodzi o czas procesu powstawania, nie o wiek twórców). Nie mniej broniąc się od bycia marudą. Wierzę, że Zalasa i Pacześniak mają dużo jeszcze do zaoferowania i życzę im jednak nierealizacji gróźb, które dostają zapewne obecnie z Twiterra czy forum niezależna.pl. „Ludowa historia Polski” była naprawdę dobrym teatrem, a ich opracowanie muzyczne do „Smoleńsk Late Night Show” było dla mnie najmocniejszą częścią tego spektaklu. Podchodźmy jednak otwarcie do ludzi, w tym recenzentów, o różnych opiniach, a nie zamykajmy się na rozmowy po spektaklu, o swoich odczuciach (każde są inne). Mam nadzieję, że sama ekipa twórcza, także się na nie nie zamknie.
Totalna prawda o tym nieszczęsnym nowo…tworze
jak ktoś kto w każdym słowie nie lubi teatru może pisać o teatrze to jest recenzja? byłam widziałam ten Smoleńsk to dobry spektakl może niech ktoś pisze recenzje kto nie ma tyle jadu