AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

…budzą się upiory

Doktor habilitowana kulturoznawstwa, adiunkt w Zakładzie Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autorka i współautorka książek i artykułów wydanych w Polsce i za granicą.
A A A
Drumming, Anna Teresa De Keersmaeker, fot. Herman Sorgeloos  

Książka wydana z okazji dwudziestolecia festiwalu Malta nosi tytuł Energetyczne nakłucie. Za pomocą tego terminu starano się oddać rolę, jaką przez dwa dziesięciolecia pełniła w Poznaniu Malta. W tym roku okazało się, że „energetyczne nakłucie” przebiło balon kryjący moce, jakich lepiej byłoby nie uwalniać.

Nie da się ukryć (choć czasem próbowano, jak w programie DD TVN, gdzie w relacji z festiwalu nie wspomniano ani słowem o całym zamieszaniu), że najważniejszym spektaklem tegorocznej Malty był ten, który się nie odbył. Lecz to właśnie odwołana Golgota Picnic w reżyserii Rodrigo Garcii była owym „energetycznym nakłuciem” – z tym, że nakłuwającymi nie byli zaproszeni artyści. Najwyraźniej niektórzy bardzo dosłownie odebrali czysto kurtuazyjne słowa dyrektora festiwalu, Michała Merczyńskiego, który we wstępnym tekście katalogowym napisał: „Każda edycja festiwalu jest zaproszeniem do rozmowy i świętowania, tworzy niezapomniany pejzaż wspomnień, przeżyć i obrazów. Zapraszam Państwa do jego współtworzenia”. W tym roku współtworzenie zaczęło się od niszczenia.

Merczyński wskutek swojej decyzji o odwołaniu prezentacji spektaklu Garcii ściągnął na siebie wiele nieprzychylnych komentarzy i oskarżeń o wprowadzanie cenzury. Nie potrafię powiedzieć, czy zrobił dobrze, czy źle, decydując o odwoływaniu Golgota Picnic. Nie potrafię przyłączyć się ani do licznego chóru atakujących, ani też nielicznych broniących decyzji Merczyńskiego, ponieważ wydaje mi się, że w tych okolicznościach nie było żadnego dobrego wyjścia. Opór i protest musi być indywidualną decyzją każdego człowieka – tak robili ci, którzy w latach 80., wiedząc o nieuchronnej interwencji ZOMO, i tak szli na manifestacje. Trudno natomiast zmuszać do stawania w obronie spektaklu ludzi, którzy są zwykłymi pracownikami centrum kultury i którzy jako pierwsi padli ofiarami wyzwisk i wrogich działań obrońców wartości chrześcijańskich i dobrego imienia Jezusa z Nazaretu. W tym kontekście pierwsze słowa spektaklu Garcii, że Chrystus nie czuje, by mógł swoich wyznawców jeszcze czegoś nauczyć w praktykowaniu nienawiści, zabrzmiały niemal proroczo. Ja natomiast znalazłabym kilka rzeczy, których dobry Bóg mógłby nauczyć swoich wyznawców – na czele znaleźć by się mogło np. samodzielne myślenie i miłość bliźniego, o której tyle jest mowa w Księdze.

Wiem natomiast z całą pewnością, że żaden dyrektor wydarzenia artystycznego nie powinien być stawiany w tak tragicznej sytuacji, w jakiej znalazł się osamotniony Merczyński. Zaatakowany przez posłów PiS, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Archidiecezji Poznańskiej, Młodzież Wszechpolską, kilku hierarchów kościelnych, radnych i de facto prezydenta miasta, w jakim festiwal się odbywa, oraz wiele innych „patriotycznych” organizacji, dyrektor przez długi czas usiłował prowadzić racjonalny (korzystając z tradycji europejskiego Oświecenia) listowy dialog z adwersarzami na argumenty, czemu towarzyszyło całkowite désinteressement władz państwowych, skutecznie ignorujących fakt, że pewien wysoki rangą przedstawiciel Kościoła katolickiego nawołuje do ogólnokrajowych rozruchów i kamienowania bluźnierców (bo taki był w gruncie rzeczy sens niby-łagodzącej sytuację wypowiedzi biskupa w czasie poznańskich obchodów święta Bożego Ciała – dla zainteresowanych: http://pl.gloria.tv/?media=625997). W ciągu kilku dni przenieśliśmy się z dwudziestopierwszowiecznej Europy na ponadczasowy Bliski Wschód. Żaden dyrektor wydarzenia artystycznego nie powinien być stawiany w tak tragicznej sytuacji, w jakiej znalazł się osamotniony Merczyński.Żaden dyrektor wydarzenia artystycznego nie powinien być stawiany w tak tragicznej sytuacji, w jakiej znalazł się osamotniony Merczyński.Prezydent RP nie odpowiedział w żaden sposób na list siedmiu tysięcy obywateli, którzy zwrócili się do niego z prośbą o chronienie konstytucyjnych wartości, wśród których jest zapisana wolność wypowiedzi (także artystycznej). Policja w Poznaniu odmówiła ochrony legalnemu spektaklowi, który – wbrew temu, co twierdził jeden z protestujących posłów PiS – nie podlegał wymogom Ustawy o imprezach masowych, ponieważ odbywał się w zamkniętej przestrzeni centrum kultury i wejść na niego miało 240 osób. Jako powód braku możliwości zabezpieczenia policja podała, że organizatorzy protestów nie wypełnili zobowiązań, jakie nakłada na nich Ustawa o zgromadzeniach – „osoby zgłaszające wyżej wskazane zgromadzenia nie podjęły do tej pory żadnych kroków organizacyjnych związanych z właściwym ich zabezpieczaniem, a co za tym idzie pokojowym ich przebiegiem” (za pismem Komendanta Miejskiego Policji do festiwalu Malta). Policja więc umyła ręce w geście iście Piłatowskim. W podobnym tonie odpowiedziano także Teatrowi Kana w Szczecinie, kiedy zapowiedziano tam czytanie tekstu Garcii, a którego siedziba mieści się kilkadziesiąt metrów od szczecińskiej delegatury Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i niewiele więcej od Wojewódzkiej Komendy Policji. Jedyny głos sprzeciwu wobec gróźb użycia przemocy skierowanej do uczestników festiwalu (Młodzież Wszechpolska swój list żądający usunięcia Golgota… z programu zakończyła wieloznacznym: „festiwal może przecież odbyć się całkiem spokojnie”) popłynął z ust świeżo mianowanej minister kultury, Małgorzaty Omilanowskiej.

Niemożność zaprezentowania spektaklu Garcii nie była kompromitacją Merczyńskiego czy kierowanego przez niego festiwalu. To, czego byliśmy świadkami, to jedna z wielu klęsk państwa polskiego, które nawet nie przejawia chęci (nie mówiąc o podjęciu jakichkolwiek prób) bronienia konstytucyjnych praw swoich obywateli (nawet jeśli jest ich mniejszość, to i tak pozostają obywatelami). Jak zachować się powinno przyzwoite państwo w sytuacji światopoglądowego sporu wywołanego spektaklem, dała przykład Francja, ale do jej obywatelskiej republiki Polsce jeszcze bardzo, bardzo daleko. Obecnie obraliśmy raczej szybki kurs na Lewant.

Słabość Merczyńskiego objawiła się właśnie tym, że próbował podjąć racjonalną dyskusję, u podłoża czego istniało jego przekonanie, że słowa w jakiś sposób opisują rzeczywistość i że za ich pomocą można docierać do „prawdy” – „tego, co jest” (np. w spektaklu). Polscy biskupi i grupy prawicowe natomiast (choć pewnie sami się o to nie podejrzewają) są o wiele bardziej ponowocześni i traktują słowa języka polskiego nie jako desygnaty rzeczywistości, lecz wyłącznie jako performatywy. To ich słowa budują rzeczywistość: „spektakl jest bluźnierstwem” i żadne argumenty nie zmienią tego wyperformowanego „faktu”. Jest to zresztą dobrze osadzone w tradycji chrześcijańskiej – dlaczego współcześni polscy katolicy (kibice, wszechpolacy, radni poznańscy) mieliby być jak ten niewierny Tomasz, co to musiał zobaczyć, żeby uwierzyć? Nie, im realność nie przeszkadza, wierzą co prawda nie Bogu (który w Księdze mówi o wolnej woli, wybaczeniu, miłości bliźniego i innych podobnych niedorzecznościach), ale na pewno swojemu biskupowi, który wzywa do rozróby. I tak miłość bliźniego realizuje się przez podduszanie potencjalnych widzów nienawistnego spektaklu. Z tak potraktowanym językiem nie sposób podjąć racjonalnej dyskusji, w której słowa miałyby opisywać istniejące realnie fakty (dlatego pomylenie przez posła Jaworskiego Asturii z Austrią nie ma tak naprawdę żadnej mocy kompromitującej wiedzę reprezentanta narodu).

Absolutnym olśnieniem tegorocznego festiwalu był dla mnie wiekowy już spektakl Drumming (1998) Anne Teresy de Keersmaeker. Odwołana Golgota… zdominowała tak naprawdę refleksję na temat tegorocznego festiwalu, przytłumiła jego wartość jako wydarzenia artystycznego – czemu trudno się dziwić. Trudno więc powiedzieć, czy była to „dobra” artystycznie edycja, tym bardziej że w przypadku trwającego trzy tygodnie wydarzenia mamy raczej do czynienia z kilkoma niezależnymi od siebie gatunkowo „podfestiwalami”, korzystającymi z nazwy-parasola Malta Festival. Dlatego każdy ma taki festiwal, jaki sobie stworzył i wychodził. Z całego tego mrowia, którego z przyczyn czasowych nie sposób ogarnąć, wybrałam dla siebie te najbardziej teatralne propozycje. Nie o wszystkich z nich warto pisać – obawiam się, że potrzeba zagospodarowania tak wielu dni spowodowała, iż w programie znalazły się także propozycje co najmniej przypadkowe. Skupię się zatem na tych kilku, które w mojej opinii były wartościowymi propozycjami, a przynajmniej takimi, z którymi warto podyskutować.

Absolutnym olśnieniem tegorocznego festiwalu był dla mnie wiekowy już spektakl Drumming (1998) Anne Teresy de Keersmaeker. Po doświadczeniach z Fase (premiera 1982), które było dla mnie formą bardzo precyzyjnej, ale jednak wyłącznie umuzycznionej musztry, udałam się na ten spektakl wyłącznie z recenzenckiego i poznawczego obowiązku. Lecz to, co w Fase z perspektywy czasu było wyłącznie ćwiczeniem eksplorującym nową formę ruchu i ekspresji, w Drumming zamieniło się w fascynującą, niemal barokowo rozbudowaną, a równocześnie jakoś prostą w ruchu i inscenizacji formę, której rytm – zarówno dźwiękowy, jak i nawet bardziej: działania – wciągał bez reszty. Było to jak obserwowanie sprawnego, pozornie chaotycznego, lecz bardzo płynnie działającego organizmu, na który składały się zindywidualizowane ruchy tancerzy. Niemal godzina obserwacji tego spektaklu przemknęła błyskawicznie, tak jakbym została przez tancerzy w choreografii de Keersmaeker zahipnotyzowana.

Główny program Malty, zwany od kilku lat Idiomem, był w tym roku poświęcony Ameryce Łacińskiej: Mieszańcom. Kurator Idiomu, Rodrigo Garcia (zbieżność nieprzypadkowa), zapraszając do stworzonego przez siebie programu, równocześnie dawał wyraz braku wiary, by w ten sposób można było dać nam – bądź co bądź mieszkańcom peryferyjnego kraju Starego Kontynentu, którego przedstawiciele także odkrywali i kolonizowali Amerykę Łacińską – jakąś wiedzę o teatrze i kulturze tej ostatniej. Jak napisał w tekście kuratorskim: „Europa nie może powstrzymać się od swojej żałosnej i paternalistycznej ingerencji: uważa, że jest w stanie odkryć latynoamerykańskich artystów niczym egzotyczne owoce, drogocenne kamienie czy niezwykłe ptaki”. Jeśli o mnie chodzi, rzeczywiście żadnego takiego odkrycia nie dokonałam – ale pewnie dlatego, że jestem żałośnie i paternalistycznie europejska. Najciekawszym z tej części programu spektaklem było dla mnie Discurso de un hombre decente Mapa Teatro/ Heidi, Rolf Abderhalden – „to teatr-laboratorium założony w 1984 r. w Paryżu przez kolumbijskich reżyserów o szwajcarskich korzeniach”, którzy od 1986 roku pracują w Bogocie. Lecz trudno byłoby poszukiwać w tym spektaklu „egzotyki”; to bardzo sprawnie, w duchu awangardowej tradycji (również europejskiej) przeprowadzona krytyczna opowieść o problemie produkcji narkotyków, nakreślona w relacji do interesów rozmaitych grup oraz władzy. Historię narkotykowego bossa Pablo Escobara potraktowano jako punkt wyjścia do dyskusji na temat legalizacji narkotyków, dyskusji, która w sposób jak najbardziej realny rozpoczęła spektakl. Aktorka na scenie przepytywała osobę zaangażowaną w Polsce w przeciwdziałanie narkomanii na temat lokalnego prawodawstwa. Spektakl oscylował między deliryczną opowieścią a teatrem dokumentalnym, tworząc w ten sposób bardzo sugestywną wizję ludzi uwikłanych w niejednoznaczność wydarzeń, w jakich biorą udział. Był przy tym ironiczny i chwilami autentycznie zabawny.

Chciałabym jeszcze wspomnieć o Królu Learze, przepisanym przez Garcię (wciąż tego samego) wariancie szekspirowskiego dramatu w reżyserii Emilia Garcii Wehbiego. Garcia Wehbi znalazł współczesne odpowiedniki różnych scen szekspirowskich tekstów. Tym, co je spina w spektaklu Wehbiego, jest coś, co można by nazwać „wspólnotą stołu”. Kolejnym wystąpieniom artystów, które miały najczęściej formę bezpośredniej przemowy do widzów, towarzyszyły niezwykle smakowite zapachy gotującego się posiłku. Końcowa katastrofa to wielka bitwa na występujące w dużej obfitości jedzenie. Scena robi się brudna i śliska od resztek pokarmów (podobnie jak aktorzy). Czyżby kolejny obraz „zachodniego” konsumpcjonizmu?

W katalogu festiwalowym można przeczytać, że Garcia Wehbi potraktował Szekspira w sposób przewrotny i pełen ironii. Takim też ironicznym nawiasem miała być końcowa scena, w której aktor zwraca się wprost do widowni z komentarzem na temat marnowania jedzenia w sytuacji światowego głodu. Brzmi to tak, jakby artyści chcieli powiedzieć: zdajemy sobie sprawę z tego, co robimy i ponieważ świadomie używamy tego jako środka artystycznego, nasze działanie tak naprawdę nie jest po prostu niszczeniem jedzenia. Bardzo wyraźnie widać tu jednak, jak traktowanie spektaklu jako zdarzenia „tu i teraz”, performatywnej, antyiluzyjnej realności (co w tym przedstawieniu przejawiało się całą serią działań aktorskich – na czele z przemawianiem wprost do widzów poprzez wybitnie antyiluzyjną obecność psa na scenie, który konsekwentnie odmawiał bycia biernym obiektem działań aktorskich i sam w sposób nieopanowany bardzo wyraziście performował, na koncercie w ramach spektaklu i odczytaniu odezwy przeciwko cenzurze kończąc) unicestwia możliwość zaistnienia takiego ironicznego nawiasu. Problem Leara we współczesnej kulturze został sprowadzony do konsumpcyjnego śmietnika.

Czy patrząc z tej perspektywy awantura wokół Golgota… nie stała się dla Malty rodzajem bolesnego, ale bardzo potrzebnego przypomnienia, że życie jest gdzie indziej? będę ukrywać, że ja osobiście wolałam poprzedni format Malty, bardziej zwarty czasowo i uliczny. Bardzo ceniłam to przenikanie zwykłego życia miasta ze spektaklami teatralnymi przygotowanymi specjalnie na ulicę. Obecnie, w mojej opinii, miejskość festiwalu jest projektowanym przez kuratorów i animatorów rodzajem lekko utopijnego (i chwilami dość stereotypowego) „doświadczania miasta”. Jest oderwanym od codziennego życia mieszkańców wydarzeniem, które ma ich przekonać, że miasta można „używać” inaczej, niż to zwykle czynią. Owszem, można, ale czy ten rodzaj doświadczania da się przenieść poza moment festiwalu? Czy rozmaite działania artystyczne nie są jedynie alternatywną (w domyśle artystyczną, więc bardziej wartościową) formą spędzania wolnego czasu, rozrywką dla miejskiej klasy średniej? Czy patrząc z tej perspektywy awantura wokół Golgota… nie stała się dla Malty rodzajem bolesnego, ale bardzo potrzebnego przypomnienia, że życie jest gdzie indziej? I że jeśli chce się, jak działo się to na początku festiwalu, rzeczywiście współtworzyć kształt rzeczywistości nie tylko kulturowej, ale także społecznej i politycznej, to przestrzeń publiczna, jaką jest miejska ulica, i tak przywoła do siebie artystów. Bo to tam w sposób najskuteczniejszy i najbardziej realny można kształtować obywatelską sferę publiczną. To w końcu tam odnaleźli się i spotkali ludzie – widzowie i ich artyści, którzy stanęli w obronie nie tylko (a na pewno nie przede wszystkim) sztuki, ale także kształtu polskiej sfery publicznej.

Moja dawna studentka, która zajmuje się obecnie i uprawianiem teatru, i animacją kulturową, powiedziała mi, że doświadczenie czytania Golgota Picnic na Placu Wolności było dla niej bardzo budujące. Kiedy rozpoczęło się czytanie, osób zagłuszających i protestujących było trochę więcej niż tych, które prezentowały tekst Garcii. Tyle że wraz z upływem czasu do czytających dołączali przechodnie, a protestujących – najwyraźniej odgórnie zorganizowanych – została taka sama liczba. Na koniec czytających było więcej i to budziło otuchę mojej dawnej studentki. Oby rzeczywiście ta mobilizacja przeciwko zawłaszczaniu coraz większej liczby sfer ludzkiego życia przez katolicką prawicę trwała trochę dłużej niż festiwal. Jeśli rzeczywiście wkraczamy w czas wypraw krzyżowych i Kościół katolicki będzie co jakiś czas wskazywał nową Jerozolimę do zdobycia, to sam karnawał nam nie wystarczy.

Na koniec, ku przypomnieniu, przywołam znany wiersz-pouczenie antynazistowskiego pastora Martina Niemöllera:

Kiedy przyszli po Żydów, nie protestowałem. Nie byłem przecież Żydem.
Kiedy przyszli po komunistów, nie protestowałem. Nie byłem przecież komunistą.
Kiedy przyszli po socjaldemokratów, nie protestowałem. Nie byłem przecież socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem. Nie byłem przecież związkowcem.
Kiedy przyszli po mnie, nikt nie protestował. Nikogo już nie było.

W Poznaniu przyszli już po artystów i ćwiczących jogę. Na razie jest jeszcze komu stawać w ich obronie.

30-07-2014

Malta Festival w Poznaniu, 9-29.06.2014.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (4)
  • Użytkownik niezalogowany Luka
    Luka 2014-08-05   13:04:06
    Cytuj

    Popieram Gość napisał(a):

    Czy zamiast takich histerycznych kawałków portal nie mógłby zamieścić rzeczowego omówienia spektaklu Garcii? Do Polski dotarły zapisy filmowe przedstawienia, opublikowano też tekst, więc materiał jest. To z pewnością lepiej posłużyłoby debacie, niż recenzowanie protestujących i insynuacyjny styl, w jakim celuje Autorka.

  • Użytkownik niezalogowany Gość
    Gość 2014-08-02   10:04:10
    Cytuj

    Czy zamiast takich histerycznych kawałków portal nie mógłby zamieścić rzeczowego omówienia spektaklu Garcii? Do Polski dotarły zapisy filmowe przedstawienia, opublikowano też tekst, więc materiał jest. To z pewnością lepiej posłużyłoby debacie, niż recenzowanie protestujących i insynuacyjny styl, w jakim celuje Autorka.

  • Użytkownik niezalogowany Bartek
    Bartek 2014-08-01   22:36:10
    Cytuj

    "...traktują słowa języka polskiego nie jako desygnaty rzeczywistości, lecz wyłącznie jako performatywy." A to się kobita nadęła.

  • Użytkownik niezalogowany M. Sławik
    M. Sławik 2014-07-30   21:10:29
    Cytuj

    Autorka zaprezentowała się m. in. jako demagożka, insynuatorka oszczerczyni w stylu skrajnie lewicowym.