Cały ten zgiełk
Nosexnosolo Agnieszki Jakimiak powinno być grane do końca świata. Tego świata, w którym komuś przechodzi jeszcze przez myśl, że wysoka pozycja w zawodowej hierarchii może dawać prawo do upokarzania i krzywdzenia innych.
W 2018 roku dwudziestu byłych pracowników Troubleyn, zespołu Jana Fabre’a podpisało list otwarty, oskarżając reżysera i dyrektora o molestowanie i nieetyczne metody pracy. Fabre miał w niewybrednych słowach krytykować ciała tancerek, a wybrane zapraszać na nagie sesje zdjęciowe, podczas których dochodziło do molestowania. Jeden z byłych współpracowników przyznał, że już w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku Fabre używał wobec swoich podwładnych sformułowania no sex no solo – stawiał sprawę jasno, bez seksu z szefem nie było mowy o tanecznej solówce. W czerwcu bieżącego roku Fabre’owi postawiono zarzuty o przemoc, znęcanie się, molestowanie i napaść seksualną – grozi mu pięć lat więzienia, co nie zmienia faktu, że kolejne jego spektakle są hojnie dotowane z publicznych pieniędzy.
Biorąc pod uwagę moment opublikowania listu otwartego w sprawie Fabre’a (wrzesień 2018) i upublicznienie tekstu Agnieszki Jakimiak (czerwiec 2019) inspirowanego tą sprawą, dramat musiał powstawać w ekspresowym tempie. A choć można w nim poczuć potrzebę reakcji na rzeczywistość, nerw i energię protestu, to jednocześnie jest kunsztowną konstrukcją, która, pozostając głosem w sprawie, oddaje też wielość języków, jakimi się o niej mówi; także brak społecznej umowy, wspólnej postawy wobec #MeToo, narracji, która nie wzbudzałaby sporów i wątpliwości.
Premiera Nosexnosolo Agnieszki Jakimiak odbyła w Komunie Warszawa dwa lata temu, tuż przed zamknięciem teatrów z powodu wybuchu pandemii. Spektakl powstał w koprodukcji z Wrocławskim Teatrem Współczesnym, na wrocławską premierę trzeba było jednak poczekać dwa lata. Wcześniej, w 2019 roku, mieliśmy okazję zobaczyć inscenizowane czytanie tego tekstu, po rozstrzygnięciu III edycji konkursu dramaturgicznego Strefy Kontaktu, w którym został wyróżniony.
Nowa odsłona Nosexnosolo została we Wrocławiu pokazana dzień po tym, jak na internetowej stronie miesięcznika „Dialog” zamieszczono tekst Jonasa Vanderschuerena opisujący, co wydarzyło się po ujawnieniu nadużyć dokonanych przez Fabre’a. I kilka dni przed kolejną, tym razem polską burzą wokół #MeToo, związaną z festiwalem Boska Komedia, na którym pod pseudonimem Ulisses Ghawdex pojawił się oskarżony o przemoc wobec studentek krakowskiej AST Paweł Passini, a na liście gości, zaproszonych do debaty o przemocy w polskim teatrze – jej sprawcy.
Te koincydencje pokazują, jak bardzo tekst Jakimiak pozostaje aktualny i jak bardzo płonne są nadzieje autorki, zarysowane w finale tej opowieści, gdzie na awanturę wokół Fabre’a spogląda się z perspektywy czasu, kiedy nikomu już nie przychodzi do głowy, żeby – o zgrozo – gwizdnąć na kobietę na ulicy. Tymczasem w rzeczywistości mamy za sobą kolejne dwa lata, mamy falę calloutów wywołaną oświadczeniem Anny Paligi, która przetoczyła się przez szkoły teatralne i wiele polskich scen, mamy mnóstwo debat, konferencji, programów naprawczych, nowych stanowisk dla pełnomocniczek i pełnomocników do spraw przemocy. A mimo to w programie dyskusji odbywającej się na największym festiwalu teatralnym w Polsce padło pytanie o to, kto kapitalizuje #MeToo. Czyli, mówiąc wprost, kto na #MeToo zarabia, kto z tego procesu samooczyszczania środowiska czerpie zyski, komu się ta cała historia, mówiąc kolokwialnie, opłaca. To wszystko podgrzewa atmosferę sporu, który dzieli środowisko teatralne, także tę jego część, którą poza tą jedną kwestią łączy wspólny światopogląd.
Z jednej strony mamy bowiem listę zarzutów wobec dyrektora Boskiej Komedii, Bartosza Szydłowskiego, kolejne oświadczenia zaproszonych na festiwal twórczyń, decyzje uczestników debaty o wycofaniu się z udziału w niej, z drugiej – zarzuty o maccartyzm, o feministyczny dżihad, o samosądy dokonywane przez che-guevarystki, którym marzą się plutony egzekucyjne. Jak wynika z lektury tekstu Vanderschuerena, zderzenie tych dwóch frakcji jest czymś typowym w kontekście oskarżeń o molestowanie i przemoc. Skoro więc można było się tego spodziewać, dlaczego nie zadbano o przestrzeń dla dialogu?
Te i inne wątki zarysowuje, niejako wyprzedzając fakty, w swoim tekście Jakimiak – jest tu i bełkot teatrologów o balansującej na granicy kontrowersji praktyce, zmniejszający rozmiar winy Fabre’a („czy naprawdę chcemy skreślić całą, obszerną, pogłębioną i dojmującą twórczość wybitnego artysty jednym, zasłyszanym i pochodzącym z drugiej ręki hasłem no sex no solo?”), jest deprecjonowanie ofiar (ta, co wszczęła rejwach, była przecież, umówmy się, taką sobie tancerką), jest prężenie muskułów przez oskarżonego o molestowanie i przemoc reżysera. To wszystko mocno osadzone w faktach, bo jeśli chodzi o treść, punktem wyjścia dla Nosexnosolo jest z jednej strony, list otwarty twórców związanych z Troubleyn, doświadczających przemocy ze strony Fabre’a, a z drugiej, jego protekcjonalna odpowiedź na te zarzuty.
Natomiast forma została zapożyczona od Raymonda Queneau, z jego Ćwiczeń stylistycznych. U Queneau znajdziemy dramaturgicznie błahą historyjkę o przepychance w autobusie i podsłuchanym urywku dialogu o brakującym guziku, za to jak opowiedzianą! W 99 wersjach, sprawozdawczo, chwiejnie, płynnie, emfatycznie, poetycko, na luzie… Osoba, tryb, tonacje, styl, perspektywy – to wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie.
Tak jest też u Jakimiak, która wychodzi z założenia zarysowanego we wstępie – że oto mamy do czynienia z historią powtarzalną do znudzenia, z jedną z dziesiątek, może setek wersji tego samego schematu, jedną z tych, które „dzieją się tak często i pozostają takie same samiutkie w każdym szczególe, że trudno je opowiadać, trudno je nawet streszczać, bo w każdych warunkach wywołają falę powszechnego zmęczenia i poczucie bezkresnej nudy”. Co można zrobić, żeby uratować je przed zapomnieniem i obojętnością? Opowiedzieć jeszcze raz, ale na milion sposobów.
Tych sposobów ostatecznie pozostanie kilkanaście, wystarczająco dużo, żeby w ciągu pięćdziesięciu minut dać widzowi wrażenie kalejdoskopowej różnorodności. Zderzają się ze sobą próby unieważnienia winy Fabre’a i krzywdy ofiar z przywołaniem ich perspektywy, mieszają się języki: polski i niderlandzki, suchy, wyprany z emocji i nasycony wściekłością, rozpaczą, sprzeciwem. Mamy język tabloidu, plotki, donosu, mamy intymne, zduszone strachem wyznanie. Pełna wolność, jeśli chodzi o formę, pod warunkiem, że towarzyszy jej jeden temat. I że każdą z tych miniatur kończy tytułowe no sex no solo – słowa, którymi Fabre definiował być albo nie być tancerki w zespole, w spektaklu podkreślone charakterystycznym dżinglem.
Równie intrygująca, jak dramaturgia jest inscenizacja tego tekstu, rozpisanego na dwójkę aktorów (we Wrocławiu oglądaliśmy debiutującą w Nosexnosolo Małgorzatę Gorol, która gra tu na zmianę z Jaśminą Polak, i Jana Sobolewskiego), którym towarzyszy muzyk Kuba Ziołek. Oglądamy coś w rodzaju średnio zabawnego, niezdarnego, a tak naprawdę dojmująco smutnego kabaretu. Co i rusz jednak na sali rozlega się śmiech, który zaraz potem cichnie, bo my wszyscy z tym śmiechem czujemy się mocno niezręcznie. I o to właśnie tu chodzi – o podtrzymanie przez pięćdziesiąt minut poczucia niezręczności, żenady, obciachu, z którym mamy do czynienia.
Duet tancerzy wbiega na scenę półnago, w barokowych perukach. Widzimy dwa niepewne, bezbronne ciała oprószone pudrem, dwójkę osieroconych wykonawców rozglądających się w popłochu za swoim reżyserem, mistrzem, przewodnikiem, katem. Jan? Jan Fabre? – wołają bezradnie, zaglądając w kulisy. A potem przerzucają się w teleekspresowym tempie rolami, na przemian wchodząc w skórę kata i ofiary. Zderzenie tego, co się wydarzyło w Troubleyn, z lekką formą tego baletu na dwójkę aktorów daje efekt piorunujący. Widzimy rozpaczliwość wysiłków, żeby nadać sprawie Fabre’a odpowiednią rangę i wagę oraz ich daremność, kiedy zostają unieważnione ironią, protekcjonalnym tonem, wyparciem. Gorol i Sobolewski wykonują przed nami całą serię wariacji na temat tego, co wydarzyło się w Antwerpii, ale najbardziej przejmujący są w jednej z ostatnich scen, kiedy z ich postaci wylewa się cały potok wyzwisk pod adresem reżysera, którymi prawie mu odpowiedzieli na słowną agresję. I to prawie wydaje się kwintesencją problemu, w którym przemoc zamiata się pod dywan – bo wstyd, bo strach przed końcem kariery, przed upokorzeniem, przed środowiskowym ostracyzmem.
W Nosexnosolo są aptekarsko wymierzone proporcje między tonacją serio a braniem w nawias, są wszystkie cechy teatralnego stylu Jakimiak: precyzja, oszczędność komunikatu, pozorna lekkość, która przykrywa śmiertelną powagę. I jest czysta, przerażająco trafna diagnoza.
08-12-2021
Wrocławski Teatr Współczesny i Komuna//Warszawa
Nosexnosolo
reżyseria i tekst: Agnieszka Jakimiak
przestrzeń, kostiumy i wideo: Mateusz Atman
muzyka: Kuba Ziołek
współpraca koncepcyjna: Mateusz Atman, Jaśmina Polak, Jan Sobolewski, Kuba Ziołek
światło: Daniel Piastowski
dźwięk: Maciej Duszyński
występują: Jaśmina Polak/Małgorzata Gorol, Jan Sobolewski, Kuba Ziołek
galeria zdjęć Nosexnosolo, reż. Agnieszka Jakimiak, Wrocławski Teatr Współczesny i Komuna//Warszawa ZOBACZ WIĘCEJ
.
.
.
To jest performans grany w tej samej formie co wtedy.
Panie dyrektorze, konsultowałam tę kwestię z reżyserką – powiedziała to, co i Pan poniekąd potwierdza, że wrocławska wersja z 2019, którą również widziałam, była inscenizowanym czytaniem, teraz natomiast mamy już nie czytanie, ale spektakl i w tym sensie jest to wrocławska premiera, w dodatku w częściowo nowej obsadzie. O tamtym pokazie piszę zresztą w tekście, Z szacunkiem, Magda Piekarska
Marek Fiedor napisał(a):
Premiera Nosexnosolo Agnieszki Jakimiak odbyła nie w Komunie Warszawa ale we Wrocławskim Teatrze Współczesnym, 30 czerwca 2019 r. w ramach III Festiwalu Dramatu SRTREFY KONTAKTU Czytania, na którym prezentowaliśmy czytania performatywne sztuk nagrodzonych w Konkursie Dramturgicznym.