AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Chłopcy z ferajny w słynnych niebieskich prochowcach

Najlepsza wiosna, reż. Natalia Korczakowska, Teatr Współczesny w Szczecinie
Doktor habilitowana kulturoznawstwa, adiunkt w Zakładzie Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autorka i współautorka książek i artykułów wydanych w Polsce i za granicą.
A A A
fot. Natalia Kabanow  

Michał Bajer, laureat Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej z 2014 roku, specjalnie na zamówienie szczecińskiego Teatru Współczesnego napisał tekst Najlepsza wiosna. W tym miejscu wypadałoby napisać, czego ten tekst dotyczył, jednak mimo spędzonych w teatrze dwóch godzin, usilnych rozmyślań nadal nie potrafię tego dokładnie powiedzieć.

Można co prawda tak jak część osób, z którymi rozmawiałam po premierze, powiedzieć sobie: „Jestem chyba za głupi/a, by to zrozumieć”. Statystycznie jest to jednak mało prawdopodobne, by aż taka liczba mało kumatych zebrała się akurat na tym spektaklu. Aktorzy, którzy wyszli na brawa, też nie wyglądali na zadowolonych z siebie (niesłusznie) i z tego, co dane im było współtworzyć (słusznie). Nie da się zrzucić odpowiedzialności za to fiasko także na reżyserkę, choć niewątpliwie wiele ona w usensownieniu tego tekstu nie pomogła. Natalia Korczakowska zdaje się jednak mocno wierzyć w Bajera jako dramaturga, skoro na pięć wystawień jego tekstów trzy są jej autorstwa.

Można by pomyśleć, że zaczęłam pisać tę recenzję od końca, lecz ja tylko próbuję się w ten sposób dopasować do poetyki tego spektaklu, który, jak można przeczytać w zapowiedzi, „zaczyna się od końca tej [o Bonnie i Clydzie] historii – od wejścia do własnego domu pachnącego nowością i wyciągnięcia rewolweru”. Pozostaje uwierzyć tej zapowiedzi i z takiego punktu widzenia opisać to, co można zobaczyć w foyer dużej sceny Teatru Współczesnego. Najdłuższa wiosna grana jest w miejscu gotowym, ewentualnie – znalezionym. Ogromna przestrzeń foyer i równocześnie bufetu teatralnego została zamieniona w bardzo pracowicie odrobione wnętrze i zewnętrze niewątpliwie zamożnego domu. Z lewej strony jest ganek będący wejściem do domu. Za każdym razem, kiedy któraś z postaci ma „wejść” do wnętrza domu, przeciska się wąskim przejściem między ścianą foyer a scenografią po to, by wejść na schody, zniknąć w przybudówce, a następnie wyjść z prawej strony, gdzie stoją meble sugerujące, że oto patrzymy na elegancki salon. A w nim znajdują się: skórzana kanapa i fotele jak z brytyjskiego klubu dla gentlemanów, dwie stojące lampy z abażurami z frędzlami, pod ścianą nieduży okrągły stolik, a kawałek za nim wisi wyraziście żółta suknia. Jest jeszcze patefon z ogromną tubą, perski dywan, czyli wszystko, co jest potrzebne, by zaznaczyć, że wnętrze należy do ludzi zamożnych, z dobrym gustem. To zewnętrze z wnętrzem zleje się w jedno, kiedy Wiktor (Konrad Beta) w czasie dyskusji w salonie przymocuje do zewnętrznej ściany domu zdjęcie swojej żony Mai (Magdalena Wrani-Stachowska), która zdaje się tracić kontakt z rzeczywistością. Natomiast z lewej strony nieco przed gankiem znajdują się autentyczna lada i kredens zwykle służące do sprzedawania w przerwach spektakli napojów i przekąsek. W świecie przedstawionym są one kuchnią głównych postaci. Innym gotowym elementem tej scenografii są potężne schody z prawej strony, które prowadzą na widownię Współczesnego. Opanowanie takiej gotowej, ogromnej przestrzeni to z jednej strony wyzwanie, a z drugiej zaproszenie do przygody zerwania z tym, co z góry ustalone, sprawdzanie, zabawa tym, co taka przestrzeń daje. Reżyserka postanowiła pójść po linii najmniejszego oporu i odbudowała w foyer klasyczny układ scena-widownia, w którym przestrzeń gry była ogromna, bardzo szeroka, a dla widzów został skrawek przestrzeni pod jedną ze ścian. Miałam wrażenie, że realizatorzy powtórzyli tu błąd, jaki często popełniają moi studenci, przygotowując własne scenki – zagospodarowują całą dostępną im przestrzeń, zapominając, że gdzieś musi się znaleźć miejsce dla obserwatorów oraz – jeśli widzowie są unieruchomieni – że powinni oni móc widzieć to, co akurat dzieje się w jakiś zakamarkach, na skraju sceny i tym podobne. Tu niestety tak nie było. Na dodatek dość komiczny efekt wywoływało pojawienie się w bardzo realistycznej (bo prawdziwej) scenografii elementów z realnego świata. W kąciku za ladą umieszczono stanowisko dźwiękowca, który w pewnej scenie znalazł się w centrum uwagi, kiedy obok niego stała postać ze spektaklu – Wiktor. Mężczyzna wykręcał głowę, jakby stosując metodę „na strusia” chciał widzów przekonać, że go tam nie ma. Z drugiej natomiast strony sceny, którą stanowiły schody, stał pulpit oświetleniowca, a na samych schodach, tuż poza kręgiem światła, siedzieli ostatni widzowie, dla których nie znalazło się miejsce pod ścianą. To zderzenie gotowych przestrzeni, które miały udawać prawdziwe miejsca, z elementami, jakie tę „prawdziwość” zaburzały, tworzyło irytujący dysonans. Mając do dyspozycji taką przestrzeń, jaką jest foyer, potraktowano ją wyłącznie jak gotową scenografię, którą można ograć (jak schody po których schodziły kobiety wydobyte z mroku kręgiem punktowego światła), ale której nie umie się wykorzystać dla dobra przedstawienia, odtwarzając frontalne ustawienie przestrzeni gry i obserwacji.

Nietypowa przestrzeń, nawet kiedy potraktuje się ją typowo, wymaga od aktorów odmiennych umiejętności wykonawczych. W tak wysokiej przestrzeni z nie najlepszą akustyką odwołano się do pomocy mikroportów, co można zrozumieć. Niezrozumiałe natomiast jest to, dlaczego głosy aktorów dochodziły do widzów jedynie z prawej i lewej strony (czyli stamtąd, gdzie stały głośniki), a nie z miejsca, gdzie znajdowały się postacie. Tworzyło to kolejny dziwny efekt oderwania dźwięku słów od osoby je wypowiadającej, co z kolei usztuczniało całą akcję. Na dodatek po to, by głosy były słyszane w przeciwległym końcu sali, głośniki ryczały, ogłuszając tych, którzy znajdowali się w ich bezpośrednim sąsiedztwie. Mam pewne podejrzenia (niezweryfikowane, więc nie wiem, czy prawdziwe), że to, co można było uznać za ewidentne błędy techniczne, było jednak wynikiem celowego działania i wynikało z ewidentnego zafascynowania amerykańskimi filmami gangsterskimi z lat trzydziestych i czterdziestych (ewentualnie opowiadającymi o tamtych czasach). Przywołanie postaci Bonnie Parker i Clyde’a Barrowa to zaledwie jedna ze wskazówek. Inną jest właśnie estetyka przedstawienia stylizowanego na film gangsterski. Pierwsza scena rozpoczyna się od strzałów, które – jak się wydaje – skutkują morderstwem. Lecz za moment okazuje się, że to nie było „naprawdę”, że strzelanina to jedynie taki rodzaj towarzyskiej gry, ale dlaczego i po co – nie zostaje w żadnej chwili wyjaśnione. Strzelanie wraca jeszcze kilka razy, lecz nie ma pewności, czy tym razem to już „naprawdę” (tym bardziej, że nie za każdym razem pistolet odpala).

Akcja zbudowana jest tak, jakby była połączeniem filmu gangsterskiego, kryminału i dramatu psychologicznego – klimat (ale tylko on) przywołuje zarówno Chinatown, jak i Żegnaj laleczko, ale też Chłopców z ferajny, co widać choćby w kostiumach postaci. Magdalena Wrani-Stachowska jako Maja ze swoją zieloną suknią i rudymi włosami przełożonymi przez lewe ramię jest stylizowana na Ritę Hayworth, więc duch Gildy też gdzieś się nad całością unosi. W zaplątanej fabule jest wszystko, co jest niezbędne, by stworzyć ciekawy miszmasz: niepewność tego, co się wydarzyło z poprzednimi lokatorami, dawna służąca (Iwona Kowalska) odnaleziona w szafce kuchennej, która następnie staje się panią z towarzystwa, dziwna siostra (Maria Dąbrowska) powtarzająca wciąż coś o jakiejś grze oraz dwóch najpewniej gangsterów (Konrad Beta, Maciej Litkowski) oraz Maja, która, nie wiadomo dlaczego, zaczyna się utożsamiać ze służącą. Różnica jednak między tamtymi fabułami filmowymi a dramatem Bajera jest taka, że tam każdy najdziwniejszy szczegół okazuje się czemuś służyć i w efekcie pozwala widzowi ułożyć sobie rozsypane elementy w jedną całość, która stopniowo się przed nim ujawnia. W Najlepszej wiośnie nic się nie wyjaśnia, narracja kończy się w równie absurdalnym momencie, jak się zaczyna. Nie wiadomo, czy akcja była retrospekcją jakiejś dawnej zabawy, wspomnieniem, czy może rzeczywiście zagadką kryminalną. Wydaje się iż Bajer i Korczakowska postawili na niedopracowane wyjście à la Witkacy. Z tym, że w ich wykonaniu „mózg wariata na scenie” okazał się być strzępami móżdżku po polsku w foyer.

15-06-2018

galeria zdjęć Najlepsza wiosna, reż. Natalia Korczakowska, Teatr Współczesny w Szczecinie <i>Najlepsza wiosna</i>, reż. Natalia Korczakowska, Teatr Współczesny w Szczecinie <i>Najlepsza wiosna</i>, reż. Natalia Korczakowska, Teatr Współczesny w Szczecinie <i>Najlepsza wiosna</i>, reż. Natalia Korczakowska, Teatr Współczesny w Szczecinie ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Współczesny w Szczecinie
Michał Bajer
Najlepsza wiosna
reżyseria i opracowanie muzyczne: Natalia Korczakowska
scenografia i światło: Anna Met
kostiumy: Marek Adamski
obsada: Maria Dąbrowska, Iwona Kowalska, Magdalena Wrani-Stachowska, Konrad Beta, Maciej Litkowski
prapremiera: 3.06.2018

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: