AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Cudów nie ma?

Historia o miłosiernej, czyli testament psa, reż. Remigiusz Brzyk, Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu
Dziennikarka, opublikowała kilka tysięcy tekstów, pracowała w Wydawnictwie Miejskim Posnania, gdzie tworzyła portal kulturapoznan.pl i pełniła obowiązki redaktor naczelnej miesięcznika „IKS”, autorka książek Miasto w teatrze i Rozmowy wokół Zygmunta Warczygłowy, od dwóch dekad prowadzi zajęcia warsztatowe poświęcone dziennikarstwu na poznańskim Uniwersytecie Artystycznym, aktywnie zaangażowała się w działania Sztabu antykryzysowego na rzecz poznańskiej kultury, a także organizację Poznańskiego Kongresu Kultury.
A A A

Remigiusz Brzyk nie wierzy w siłę moralitetu. Może zatem zamiast sztuki Ariano Suassuny powinien wystawić jakąś inną, która moralitetem nie jest? Kto wie, czy wtedy nie uwierzyłabym w jego spektakl.

Żałuję, że nie widziałam Testamentu psa przygotowanego przez Brzyka ze studentami wrocławskiej szkoły teatralnej w ramach pracy dyplomowej. Spodziewam się, że mogło to być przedstawienie gorące, oparte na energii płynącej z młodzieńczej kontestacji, na silnym wewnętrznym przekonaniu, iż świat zszedł na psy, na wierze, iż bunt wobec tego „spsienia” najlepiej wyrażać za pomocą szyderstwa i kpiny. Spodziewam się, że młodych aktorów ta praca „niosła”, „rozsadzała”. Pewnie mogłabym temu ulec, przymykając oko na braki w scenicznych środkach debiutantów i dając im (już nie zawodowe, ale ludzkie) prawo do niedostrzegania tego, co z szyderstwa i kpiny wynika na dłuższą metę. To prawo przysługuje wszak wszystkim buntownikom. Bez niego nie mieliby mocy burzenia starego świata i energii do budowania go na nowo. Świadomość, że wszystko prędzej czy później do dawnego (w gruncie rzeczy) porządku tak czy owak wróci, jest na tym etapie zbędna, a nawet niepożądana.

Nie widziałam jednak tego spektaklu. Mogę go sobie tylko wyobrażać i wierzyć w to, że bym mu uwierzyła.

Nie wybieram się za nimi do piekła

Zobaczyłam za to jego wersję „sprofesjonalizowną”, repertuarową. Część studenckiej obsady trafiła bowiem do zespołu Teatru Nowego w Poznaniu. Efekt tej wspólnej pracy nie ma dla mnie, niestety, mocy młodzieńczego buntu. Co gorsza, nie jest też dojrzałym głosem w naszym odwiecznym, a jakże dziś aktualnym, sporze dotyczącym prawd ostatecznych (ostatecznie religijnych i ostatecznie świeckich).

Na scenie dokonało się dziwne pomieszanie amatorskiej nieporadności i zawodowej pewności. Za jego sprawą Testament psa w Nowym pęka po wielokroć. Rozsypuje się na kawałki. Błyska czasem zgrabną, dowcipną sceną, ale w całości nie przekonuje, choć usiłuje się go podać widzom na iskrzącej cekinami cyrkowej tacy, mającej – zdawałoby się – zdolność łączenia wszystkiego ze wszystkim.

Nie pójdę za tymi cyrkowcami do samego piekła, żeby przechytrzyć diabła, a potem rozśmieszyć pana Boga (choć to właśnie kocham w moralitecie najbardziej). Opowiadają bowiem dowcipy z długą brodą, a to grzech śmiertelny. Poza tym od teatru chciałoby się czegoś więcej niż doraźność (a nawet w tej sprawie nie wystarczy przenieść akcji z brazylijskiej prowincji na prowincję polską) oraz prześmiewczość.

Nie taka prosta prawda

Sztuka Ariano Suassuny jest napisana bardzo wartko. To moralitet klasyczny, w którym losy bohatera wziętego wprost z życia toczą się na granicy wpływów złych i dobrych mocy. W moralitecie owe moce raz są personifikowane bardzo dosłownie, a kiedy indziej potraktowane jako byty abstrakcyjne. Niezależnie od okoliczności używają też masek, przebierają się za siebie nawzajem, żeby bohater i widzowie mieli się nad czym zastanawiać, zanim dobrniemy po licznych perypetiach do finału. W finale zaś wszystkie maski opadają i wygrywa dobro prawdziwe. Proste, prawda? Więc w czym tkwi problem?

W spektaklu Brzyka prawdy (choć o „całą prawdę” chodzi mu najbardziej) nie ma, bo nie ma też dobra. Jest duża doza krytycyzmu zaprawionego gorzką ironią, jest przekora, spryt, dowcip, są elementy zwykłej, ludzkiej przyzwoitości, ale to jeszcze za mało. Tym bardziej że zła wszędzie całe mnóstwo, pokazano je w sposób karykaturalny, prześmiewczy, szyderczy, czasem nawet okrutny. Znamy to zło z codzienności. Tak, czai się w dorobkiewiczowskich skłonnościach biznesmenów, których stać na wszystko; w cynicznym cwaniactwie polityków, którzy nie zawahają się sprzedać za bezcen najszlachetniejszej idei; w głupocie i pazerności księży, którzy są gotowi nie tylko po katolicku pochować psa (to wokół tego wątku zawiązuje się intryga sztuki i przedstawienia), ale również go ochrzcić, bierzmować, a może i (w duchu franciszkańskim) wyświęcić. Kłopot w tym, że teatr niczego właściwie z tą doraźnością nie robi, tylko podaje nam ją ze sceny w skali jeden do jednego. Owszem, puszcza do widza oko, podlewając wszystko kabaretowym sosem, ale nasza rzeczywistość pławi się w tym sosie sama z siebie. Żyjemy w coraz mniej zabawnym kabarecie na co dzień. To z tym nie radzimy sobie najbardziej.

Obraza uczuć teatralnych

Nie wierzę im wszystkim nie dlatego, że źle grają („młodzi” mają jeszcze czas na granie, a „starzy” grają aż za dobrze, aż do zagrania się). Nie wierzę im dlatego, że prowadzą nas donikąd. To ślepa uliczka. Nie wierzę narratorowi-pajacowi wystylizowanemu na rockowego proroka, on się tylko wygłupia i szalenie mu się te wygłupy podobają. Nie wierzę dwóm urwisom, którzy robią wszystkim kawał – bardzo się starają, ale na scenie są przede wszystkim aktorami grającymi swoje role. Nie wierzę piekarzowej, choć jej karykatura odmalowana jest z mistrzowską precyzją. Nie wierzę politycznemu cwaniakowi, bo serwuje mi wyłącznie popis znakomitego opanowania wielu komediowych gagów. Nie wierzę proboszczowi, choć kilka razy dotyka istoty tematu. Nie wierzę przeoryszy, choć to wyjątkowo smacznie narysowana postać. Nie wierzę diabłu i jego pomocnikowi, bo skutecznie chowają się ze swoimi scenicznymi przebraniami. Nie wierzę Matce Boskiej, bo nie mówi wszystkiego, co ma do powiedzenia, dając się zamknąć reżyserowi w plastikowej butelce zwieńczonej pozłacaną koroną ludycznej religijności i otoczyć girlandą kiczowatych wstążeczek. Nie wierzę Jezusowi, choć moment, w którym pojawia się na scenie w pełnym rynsztunku ortodoksyjnego Żyda, jest zdecydowanie najlepszym fragmentem spektaklu.

Nie wierzę im wszystkim nie dlatego, że źle grają („młodzi” mają jeszcze czas na granie, a „starzy” grają aż za dobrze, aż do zagrania się). Nie wierzę im dlatego, że prowadzą nas donikąd. To ślepa uliczka. Konkurs w pluciu na odległość. Kto kogo bardziej opluje, ten wygrywa.

Zgadzam się, że zasłużyliśmy na indywidualne i zbiorowe kopnięcie w tyłek za katolicyzm made in Poland. Ale z całą resztą już się nie zgadzam, więc bardzo proszę dopisać mnie do listy tych, których wymienia się na końcu tego przedstawienia jako „dotkniętych”, z jednym wszakże zastrzeżeniem, to nie moje „uczucia religijne zostały obrażone”. Ucierpiały wyłącznie „uczucia teatralne”.

Spełnione marzenie reżysera

Siedząc na widowni Nowego, tęskniłam za Testamentem… obejrzanym dawno, dawno temu w Katowicach, podczas Festiwalu Sztuki Reżyserskiej Interpretacje. Tekst Suassuny wyreżyserował wtedy w warszawskim Teatrze Rozmaitości jego świeżo upieczony dyrektor, Piotr Cieplak. Do dziś porusza mnie i wzrusza bez trudu wydobyta z pamięci po niemal dwóch dekadach ostatnia scena tego przedstawienia. Na Sąd Ostateczny stawili się tam na scenie literalnie wszyscy, i aktorzy, i widzowie. Boskie wyroki brzmiały tak surowo, jakbyśmy słyszeli przez megafon własne, najgłębiej skrywane wyrzuty sumienia. A miłosierdzie miało zaskakująco ludzki wymiar. I było znacznie bardziej namacalne niż w jakiejkolwiek pozascenicznej (a zwłaszcza kościelnej) rzeczywistości. Było dobrem prawdziwym.

Do Testamentu… się wraca. Wracał po wielokroć Konrad Swinarski. Wrócił też Cieplak. Brzyka też to, zdaje się, czeka. I dobrze. Umie nas już szczypać, kąsać i doprowadzić do ściany. Poczekam cierpliwie, aż wpadnie na to, że ściana to nie koniec świata (o zaświatach taktownie nie wspomnę). Aż odkryje, że szopka to konwencja, którą można oczywiście wyśmiać albo nawet zburzyć, ale najpierw trzeba się zorientować, co zrobić, żeby rzeczywiście poruszyć figurki, które ją tłumnie wypełniają.

Tymczasem wyszłam po jego spektaklu w poczuciu, że cudów nie ma. Pewnie tego właśnie chciał najbardziej jako reżyser. Ale ja wiem, że teatralne cuda się zdarzają, choć – rzeczywiście – nie za każdym razem.

7-10-2013

galeria zdjęć Historia o miłosiernej, czyli testament psa, reż. R. Brzyk, fot. Bartłomiej Sowa Historia o miłosiernej, czyli testament psa, reż. R. Brzyk, fot. Bartłomiej Sowa Historia o miłosiernej, czyli testament psa, reż. R. Brzyk, fot. Bartłomiej Sowa Historia o miłosiernej, czyli testament psa, reż. R. Brzyk, fot. Bartłomiej Sowa ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu

Ariano Suassuna 

Historia o miłosiernej, czyli testament psa

przekład: Danuta Żmij, Witold Wojciechowski

reżyseria i scenografia: Remigiusz Brzyk

muzyka i opracowanie muzyczne: Filip Kalinowski

obsada: Antonina Choroszy, Gabriela Frycz, Anna Mierzwa, Julia Rybakowska, Martyna Zaremba, Filip Frątczak (gościnnie), Mateusz Ławrynowicz, Aleksander Machalica, Adam Mortas (gościnnie), Andrzej Niemyt, Bartosz Nowicki (gościnnie), Czesław Skwarek (gościnnie), Ildefons Stachowiak, Szymon Piotr Warszawski (gościnnie), Mariusz Zaniewski oraz Grzegorz Gołaszewski

premiera: 14.06.2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany Joanna Puzyna
    Joanna Puzyna 2013-10-09   09:54:10
    Cytuj

    Ewo, Brzyk już zaliczył powrót do tego tekstu. Przed lat wystawił go w Łodzi, w Teatrze Nowym, już wtedy przenosząc akcję na polską prowincję i wyostrzając tematykę społeczną. Widziałam to przedstawienie. Pozdrawiam!