Dinozaur rządzi
Dwie premiery w Teatrze Stu, Kolacja na cztery ręce i Raj, są dla recenzenta pułapką. Nie dlatego, że trudno pisać o nieudanych przedstawieniach – trudniej pisać o takich, w których zamysł reżyserski jest dość kruchy, a jego realizacja opiera się na kilku pomysłach, jakie nie tworzą spójnej koncepcji inscenizacyjnej albo przeciwnie: założenia są tak przejrzyste, że oglądanie spektaklu nie sprawia żadnej przyjemności lub nawet irytuje.
Kolacja na cztery ręce, o której pisała już Malwina Głowacka, ma przede wszystkim bawić. I to na całego. Nie będę tu powtarzała opisu przedstawienia – to świetnie zrobiła już Głowacka, przywołując również polską historię wystawień sztuki Paula Barza. Sztuki dobrze skrojonej, czyli takiej, która, choć pozornie łatwa, przyjemna, a przy tym zapewniająca widzowi satysfakcję (wszak bohaterami są dwaj geniusze, Bach i Haendel, zatem odbiorca może poczuć się dopuszczony do tajemnic Sztuki i zarazem podejrzeć prywatność Wielkich Artystów), jest równocześnie dla realizatorów sporym wyzwaniem. Wiadomo przecież, że najtrudniej wystawiać ze smakiem tego typu utwory.
Malwina Głowacka opisała już niektóre efektowne sceny z przedstawienia Krzysztofa Jasińskiego, wspomniała również o tym, jak spod klapy fortepianu (sic!), na którym z pasją gra Bach (Olaf Lubaszenko), wydobywa się dym, co wzbudza szczery aplauz widowni. Dodam jeszcze, że grający Schmidta Maciej Miecznikowski tuż przed przerwą wychodzi na scenę z gitarą i zaczyna grać przebój Zacznij od Bacha, zachęcając publiczność do śpiewania. No i publiczność śpiewa…
Dodam od razu, że nie formułuję zarzutów pod adresem aktorów występujących w Kolacji na cztery ręce i Raju, bo jestem przekonana, że po prostu wypełniali postawione przez reżyserów zadanie. I owo zadanie czy też kształt spektakli, jakie realizowali Jasiński i Pluskota, wydaje mi się największym problemem.
Kokieteria Kolacji na cztery ręce, o której pisała Malwina Głowacka, pojawia się – i to w stopniu większym – w Raju. Dramat Franzobla służy reżyserowi do prowadzenia nieustannej gry z publicznością. Tyle że nie bardzo wiemy, kto i z kim gra, bo tropów jest wiele. Franzobel buduje nieoczywisty świat, w którym aktorzy/postaci usiłują dociec nie tylko tego, kim są i gdzie się znajdują, ale też czy w ogóle jeszcze żyją. W spektaklu Pluskoty zaś owszem, sugeruje się nam owe zawiłości, ale wszystko od początku wydaje się jasne, skoro jeden z aktorów paraduje w koszulce teatralnego festiwalu. Podobną koszulkę wygrywa zresztą jeden z widzów, kiedy skąpo ubrana hostessa losuje numer miejsca z ogromnego kosza zawieszonego na kształtnej piersi.
Nie znam dramatu Franzobla, po obejrzeniu spektaklu w Stu mogę jedynie domyślać się jego struktury i zamysłu. Właściwie oglądamy serię dowcipów sytuacyjnych, jednym z głównych tematów wydaje się prywatność aktorów. To dziwne, że reżyser uznał, że właśnie to najbardziej zainteresuje widzów. Że żarty z Mirosława Zbrojewicza, aktora z ciekawym dorobkiem teatralnym i filmowym, mają być jedną z atrakcji przedstawienia. Jasne, jest w tym autoironia i dystans: aktor Krzysztof Pluskota i aktor Krzysztof Kwiatkowski zazdroszczą koledze sławy i powodzenia, tylko co z tego wynika? Nie wiem również, co wynika z długiej sceny gry w kalambury, w której dwaj koledzy usiłują odgadnąć, co przytrafiło się trzeciemu.
Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, o czym jest to przedstawienie. Czuję się nieco bezradna wobec tego montażu zabawnych w zamyśle scen, które coraz bardziej męczą i irytują. Piszę to z żalem: miałam przed sobą dobrych aktorów, tekst Franzobla również mógł budzić pewne nadzieje.
Dwa przedstawienia w Teatrze Stu prowokują jednocześnie do postawienia pytania istotniejszego od formułowania ocen poszczególnych spektakli. Pytania o uczciwość wobec widza i rodzaj relacji, jaką chce się z nim nawiązać. Wiem, bilety na przedstawienia Stu sprzedają się świetnie; na tej scenie grane są również naprawdę dobre przedstawienia, które obejrzałam z satysfakcją – między innymi Body art Artura Barona Więcka czy Firma dziękuje Marka Gierszała. Ale oglądając Kolację na cztery ręce i Raj, czułam się wystrychnięta na dudka. Byłam przekonana, że idę na spektakle dobrze zrobione: przemyślane, porządnie zrealizowane, rzetelnie zagrane. Zobaczyłam jednak przedstawienia, które nie dość, że nie wykorzystują potencjału tekstu, to jeszcze czynią z aktora wykonawcę kabaretowego. Widz może poczuć się oszukany: dobrzy aktorzy wykonują zadania poniżej swoich możliwości, wieloznaczność kwestii zostaje sprowadzona do scenariusza serii gagów, a on sam ma się śmiać z mało wybrednych dowcipów.
Formułuję tak ostre opinie, bo trudno mi się pogodzić z faktem, że jestem w teatrze traktowana w ten sposób. Jedynym momentem, który wywołał mój uśmiech podczas oglądania tych przedstawień, była scena w Raju, w jakiej pojawia się dinozaur. Dinozaur wchodzi na dwóch nogach jednego z aktorów, ale wygląda imponująco: ma sympatyczny, choć nieco groźny pysk, łapy, zębiska. A jeśli ów stwór wywołał we mnie jedyne pozytywne emocje w ciągu dwóch teatralnych wieczorów, to naprawdę robi się niewesoło.
29-01-2016
galeria zdjęć Kolacja na cztery ręce, reż. Krzysztof Jasiński, Raj, reż. Krzysztof Pluskota, Krakowski Teatr Scena Stu ZOBACZ WIĘCEJ
Krakowski Teatr Scena Stu i Teatr Kamienica w Warszawie
Paul Barz
Kolacja na cztery ręce
przekład: Jacek St. Buras
reżyseria: Krzysztof Jasiński
scenografia i kostiumy: Andrzej Lewczuk
dźwięk: Łukasz Faliński
światło: Szymon Szczęsny
obsada: Emilian Kamiński, Olaf Lubaszenko, Maciej Miecznikowski
premiera: 6.11.2015
Krakowski Teatr Scena Stu
Franzobel
Raj
przekład: Marek Szalsza
reżyseria: Krzysztof Pluskota
scenografia: Hanna Sibilski
muzyka: Jacek „Budyń” Szymkiewicz
obsada: Mirosław Zbrojewicz, Szymon Kuśmider/Krzysztof Pluskota, Krzysztof Kwiatkowski/Otar Salaridze oraz Joanna Sajdur i Tomasz Nowak
premiera: 10.01.2016
Szkoda, że recenzent czuje się bezradny wobec ...
Do napisania tego komentarza sprowokowała mnie powyższa recenzja pani Olgi Katafiasz.Otóż pozwolę sobie całkowicie nie zgodzić się z tą recenzją zwłaszcza w odniesieniu do spektaklu "Raj" reżyserowanego przez Krzysztofa Pluskotę. Powołam się w tym miejscu na słowa znanego,nie żyjącego już krytyka literackiego i teatralnego profesora Jana Błońskiego,który zawsze powtarzał:"teatr jest dla widza a nie dla krytyka teatralnego". W "Raju" reżyser prowadzi nieustanną grę z publicznością i to się mu doskonale udaje, a o to chodzi w teatrze "Stu" gdzie łączność widza z aktorami jest wyjątkowo bliska.Pani Olga Katafiasz ma problem i nie wie kto i z kim gra,nie za bardzo też wie o czym jest przedstawienie, bo jak sama się przyznała,nie zna dramatu Franzobla. Ja też nie znam i nie jestem w dodatku teatrologiem,ale wydaje mi się,że zrozumiałem o co w tej sztuce chodzi.Jeżeli chodzi o uczciwość wobec widza i relacje z nim,to jak wytłumaczyć fakt,że na spektaklu "Raj" był komplet publiczności do samego końca,a na wychwalanym spektaklu "Firma dziękuję" wiele osób ( w ostatnim tygodniu) opuściło teatr w przerwie po pierwszym akcie?? Jeżeli zaś dinozaur w spektaklu "Raj" wywarł na pani Oldze Katafiasz jedyne pozytywne emocje,to serdecznie radzę odpocząć sobie od recenzowania i najlepiej wybrać się do teatru "Groteska" w Krakowie,bo tam oprócz dinozaurów można też zobaczyć inne ciekawe zwierzęta..... Na koniec uwaga: nie wiem czy pani Olga Katafiasz wie dokładnie co oznacza słowo "hostessa"? Otóż na premierze "Raju" owszem były w kuluarach hostessy z "TAURON" (sponsora teatru STU), natomiast Joanna Sajduk współpracując z aktorami spektaklu (chodziła na próby przedpremierowe )grała rolę "króliczka",wypowiadając kilka zdań i będąc ubrana w strój odpowiedni do tej roli. Co prawda nie jest zawodową aktorką, ale wystąpiła w kilku serialowych odcinkach telewizji TVN,ma też obycie sceniczne nie związane ściśle z teatrem.Nie wiem skąd z kolei mniemanie,że dinozaur w "Raju" chodził na nogach aktora?? Myślę,że z normalnej uczciwości wypadałoby przeprosić wspomnianą panią Joannę Sajduk za określenie jej "hostessą" w spektaklu "Raj" bo nie grała ona tam takiej roli...
Z przykrością muszę się zgodzić z autorką recenzji. Miałam nieprzyjemność być wśród publiczności spektaklu Raj i .... Po prostu wciąż nie mogę uwierzyć, że ten spektakl został w taki właśnie sposób zrealizowany. Poza postawionymi przez autorkę zarzutami, chciałam jeszcze dodać jeden, który niestety dla mnie dyskwalifikuje to przedstawienie w przedbiegach - kompletny brak wizji całości i tego co tak naprawdę chce się przekazać. Wielokrotnie bywałam w teatrze, jestem wielką fanką opowieści wszelkich, natomiast powyższa okazała się być kompletnie niespójna. Spektakl, który raz pokazuje nam dinozaura, za chwilę króliczka playboya, piosenkę o zbroi rycerza i jego fizjologii w niej (nie chcę być nadmiernie graficzna), a zaraz potem dodaje nam parafrazę słów Szekspira i do tego głos Boga... W porównaniu do np. spektaklu "Paw Królowej" w teatrze Starym, który ma ciekawą, choć kontrowersyjną konwencję, może się podobać lub nie, przedstawienie Raj chce się przypodobać wszystkim- w efekcie zatraca jakikolwiek sens. Najdziwniejsze jednak dla mnie jest to, że ludzie chyba myśleli, że tak ma być. To, że wszystko jest zmieszane w jednej pseudo(!)egzystencjalnej sztuce i zaserwowane w jednym z poważanych krakowskich teatrów... Radzę autorom przedstawienia zastanowić się na przyszłość nad tym, co tak naprawdę chcą pokazać, a zarazem przekazać.