Dobre złego początki
Pippo Delbono zwykł mawiać: „Opowiedz sobie swoją historię, opierając się na nieuporządkowanych scenach i obrazach mojego teatru” . Jego spektakle, takie jak La menzogna czy Questo buio feroce1, rzeczywiście bardziej przypominają utwory poetyckie niż uporządkowaną historię, mającą swój wyraźny początek, rozwinięcie i zakończenie.
Pomiędzy jedną a drugą sceną nie musi istnieć związek logiczny. Poszczególne fragmenty nielinearnej fabuły nabierają głębszego sensu tylko wtedy, gdy widz wykaże się chęcią skonfrontowania tego, co ogląda w teatrze, ze swoim własnym doświadczeniem życiowym. Tym razem jednak Delbono zabrał się za reżyserowanie opery Don Giovanni Mozarta, dzieła nie przez siebie zainicjowanego, które posiada swoją z góry daną fabułę, złożoną z logicznie wynikających z siebie zdarzeń. Liczyłam na to, że włoski artysta zburzy jej przyczynowo-skutkowy rytm, być może pewne fragmenty odrzuci, poprzekręca słowa, każe solistom krzyczeć lub nerwowo chichotać, w każdym razie – wyraźnie da widzom do zrozumienia, że to jest jego wizja Don Giovanniego, przeznaczonego nie tylko dla uszu (i oczu) muzykologów oraz miłośników opery.
No i zawiodłam się – nie wiem, czym wizja Delbono różni się od innych wersji historii o rozpustnym kochanku-oszuście. Czy powodem takiej nieporażającej świeżą energią interpretacji były problemy w komunikacji z artystami poznańskiej Opery, o których Delbono mówił podczas spotkania z prasą? Według włoskiego reżysera, śpiewacy i tancerze blokowali na próbach swój potencjał poprzez poczucie tworzenia Sztuki przez duże „S”, przez co nie potrafili dotrzeć do duchowej warstwy swojej pracy. Cóż, po obejrzeniu wspólnego dzieła Delbono i artystów Teatru Wielkiego muszę stwierdzić, że potencjał twórczy samego reżysera napotkał chyba również pewne blokady.
A zapowiadało się intrygująco: na nieodsłoniętej kurtynie pojawia się portret Mozarta, z offu słychać głos Delbono, przedstawiającego się jako reżyser niniejszej opery. Opowiada on o smutnym losie kompozytora, którego pochowano w zbiorowym grobie, niczym nic nieznaczącego rzezimieszka. Obok obrazu Mozarta zjawia się ruchomy portret Bobò – głuchoniemego aktora Compagnii Pippo Delbono, ucharakteryzowanego na austriackiego twórcę. Głos zastanawia się nad tym, czy potrafimy wyobrazić sobie Bobò jako Mozarta, który dożył sędziwego wieku. A może chodzi o to, że Bobò i Mozarta łączy społeczne odrzucenie i geniusz artystyczny?
Odniosłam wrażenie, że poznański Don Giovanni miał dwóch reżyserów, z których jeden (to znaczy Delbono) zajął się tylko i wyłącznie początkiem I i końcem II aktu. Kiedy kurtyna idzie w górę, a orkiestra rozpoczyna uwerturę, oczom widzów ukazuje się rząd leżących na środku sceny ciał, ubranych w czarne stroje. Trwają w tym układzie dobrą minutę, trzymając wszystkich przybyłych na premierę w napięciu, jakby za ich pomocą próbowano przekazać nam jakąś tajemnicę. Te ułożone blisko siebie ciała przywodzą na myśl zmarłych, złożonych (tak jak Mozart) w zbiorowym grobowcu. Skojarzenia z nekropolią potęguje scenografia, ograniczająca się do ciemnych, monochromatycznych ścian z otworami drzwiowymi przy krótszych bokach sceny. Ścianę znajdującą się naprzeciwko widowni skonstruowano tak, by mogła się w miarę potrzeb akcji rozsuwać.
Delbono twierdzi, że wszystkie jego spektakle odnoszą się w jakiś sposób do śmierci, więc taka grobowa atmosfera w Don Giovannim nie powinna dziwić nikogo, kto widział wcześniej choć jedno przedstawienie Włocha. Na początku pomyślałam więc, że robi się ciekawie. Przez całe następne trzy godziny czekałam na to, by zrobiło się jeszcze ciekawiej, lecz – niestety – spotkał mnie zawód. Odniosłam wręcz wrażenie, że poznański Don Giovanni miał dwóch reżyserów, z których jeden (to znaczy Delbono) zajął się tylko i wyłącznie początkiem I i końcem II aktu.
Przez większą część trwania opery drażnił mnie ruch sceniczny lub raczej jego brak. Czy to, że artyści poruszali się jak przysłowiowe kołki, rzeczywiście wynikało z niezrozumienia wizji reżyserskiej Delbono? A może to sam Delbono nie za bardzo wie, co począć z ciałem aktora-śpiewaka? Wszak nie da się nim tak operować, jak ciałem performera w przedstawieniach nieopartych na wykonywanej na żywo muzyce. Dlaczego? Po prostu – niektóre ruchy mogą blokować przeponę, ściszać głos solisty, co nie oznacza, że śpiewakom operowym pozostaje tylko stanie na baczność. Gdy jednak popada się w drugą skrajność – zbytniej ekspresji gestycznej – cierpi na tym jakość samego śpiewu, co wyraźnie uwidoczniło się w partiach Donny Elviry, wykonywanych przez Wiolettę Chodowicz (odniosłam wrażenie, że solistka desperacko próbowała sprostać wymogom reżysera, w efekcie tracąc czystość i pewność głosu).
O niedostatecznym zaznajomieniu się reżysera ze specyfiką pracy w operze świadczyła również scena, w której Don Giovanni wyprawia ucztę i opłaca muzyków, by umilili czas jego gościom. Instrumentaliści, ustawieni na dwóch krańcach sceny, blisko kanału orkiestrowego, stali się nic nieznaczącą ozdobą (po prostu słabo ich było słychać). Wydaje mi się, że Mozart w tym fragmencie zaplanował muzyczne zawody pomiędzy operową orkiestrą, rozlokowaną w kanale, a umiejscowionymi na scenie muzykami, „opłaconymi” przez Don Giovanniego. Niestety, nic nie wskazywało tutaj na owo rywalizacyjne zacięcie, a szkoda, bo scena ta mogłaby stać się muzycznym majstersztykiem.
Partie baletowe stworzyły ciekawą interpretację danse macabre, choć tę „śmiercionośną” przenośnię podkreślał bardziej strój tancerzy (czarne obcisłe ubrania z czerwonymi akcentami, takimi jak szarfy czy pióra) niż same ich ruchy. Znowu miałam poczucie, że reżyserowi zabrakło pomysłu na wykorzystanie obecności tancerzy w operze.
Na uznanie zasługują za to soliści, a zwłaszcza Iwona Hossa, która stworzyła spójną postać Donny Anny, pragnącej pomścić śmierć ojca, Krzysztof Bączyk grający rolę Masetta, mającego swoje powody ku temu, by nienawidzić Don Giovanniego, oraz Jeongki Cho, czyli Don Ottavio, starający się o rękę Donny Anny. Ten ostatni wprost poraził mnie swoimi wokalnymi zdolnościami, kiedy w partii solowej bez problemu, z wdziękiem i pewnością wyśpiewywał długie fragmenty muzyczne na jednym oddechu. Śpiew Stanisława Kuflyuka, tytułowego Don Giovanniego, również pozostaje bez zastrzeżeń. Kuflyuk, nie da się ukryć, potrafi także grać twarzą, choć wyczytać z niej można przede wszystkim zapowiedź emocjonalnego szoku u każdego, kogo na swej drodze spotka rozpustnik Giovanni. Trudno uwierzyć, by ktokolwiek poddał się takiemu „urokowi”. O wiele bardziej atrakcyjną (a przy okazji wnoszącą do całej historii dozę humoru) postacią okazał się Leporello, grany przez Wojciecha Śmiłka.
Na koniec muszę przyznać, że nie jestem wielką fanką opery jako formy teatralnej, za to od dawna uważałam siebie za fankę twórczości Delbono. Niestety, poznański Don Giovanni nie zmienił moich ogólnych odczuć związanych z operą, za to (również – niestety) ostudził moje entuzjastyczne podejście do twórczości słynnego Włocha. Chyba że wszystkiemu winny jest mur, który stanął pomiędzy reżyserem a artystami Teatru Wielkiego.
1 Program do spektaklu Don Giovanni, Poznań 2014, s. 6.
7-04-2014
galeria zdjęć Don Giovanni, reż. P. Delbono, Teatr Wielki im. S. Moniuszki w Poznaniu ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu
Wolfgang Amadeusz Mozart
Don Giovanni
libretto: Lorenzo da Ponte na podstawie sztuki Moliera Don Juan
reżyseria, choreografia, scenografia i reżyseria świateł: Pippo Delbono
kierownik muzyczny: Gabriel Chmura
kierownictwo chóru: Mariusz Otto
obsada: Krzysztof Bączyk/ Rafał Korpik, Mikołaj Adamczak/ Jeongki Cho, Wioletta Hodowicz/ Monika Mych-Nowicka, Iwona Hossa/Magdalena Nowacka/ Agnieszka Adamczak, Rafał Korpik/ Jerzy Mechliński, Stanisław Kuflyuk/ Robert Gierlach, Barbara Gutaj-Monowid/ Natalia Puczniewska, Adam Pałka/ Wojciech Śmiłek
chór i orkiestra Teatru Wielkiego w Poznaniu
premiera: 22.03.2014