Drugiej takiej nie ma
Annie Wilkes, była pielęgniarka zamieszkująca amerykańskie odludzie i psychofanka autora popularnych romansideł, to bezsprzecznie jedna z ikon lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku – tak za sprawą popularnej powieści Stephena Kinga, który powołał do życia Annie, jak i dzięki kinowemu hitowi Roba Reinera, adaptacji Misery z fenomenalną, nagrodzoną Oscarem Kathy Bates w roli głównej. W tamtym czasie i jeszcze długo później bohaterka Kinga straszyła nas jako przedstawicielka gatunku american psycho, mocno wpisanego w realia i specyfikę kultury zza oceanu, choć wcielającego także i bardziej uniwersalne, „międzykontynentalne” lęki – od tych niesionych przez galopujący kapitalizm, po te wywoływane przez wizję nowego millenium. Dzisiaj, trzydzieści lat po debiucie Annie w przestrzeni zbiorowej wyobraźni, jej postać niespodziewanie wyszła z cienia i nabrała nowego znaczenia. Porażająco egalitarnego, bliskiego nam bez względu na zajmowaną szerokość geograficzną.
Misery w reżyserii Krzysztofa Babickiego, najnowsze przedstawienie Teatru Miejskiego w Gdyni, jest adaptacją scenariusza Williama Goldmana (znakomitego hollywoodzkiego twórcy nagrodzonego dwoma Oscarami), który na potrzeby wspomnianego filmu Reinera przełożył powieść Kinga. Przedstawienie oglądamy w foyer Teatru Miejskiego, w jego spowitej półmrokiem przestrzeni majaczy skromna, częściowo mobilna scenografia Hanny Szymczak (także autorki kostiumów): buzujący ogniem mały piecyk, drewniane krzesło, niewielkie biurko. I szpitalne łóżko, na którym budzi się w pierwszych fragmentach przedstawienia Paul Sheldon (Szymon Sędrowski), jak się szybko okazuje – popularny pisarz, który sławę zyskał za sprawą serii bestsellerowych powieści. Wyraźnie obolały mężczyzna jest skołowany, nie wie, co się z nim dotychczas działo, nie pamięta okoliczności, dzięki którym znalazł się w obcym domu. Z pomocą przychodzi mu właścicielka domostwa, na pierwszy rzut oka nieśmiała i skromna Annie (Dorota Lulka). Kobieta przedstawia się jako była pielęgniarka, która uratowała Paula z wypadku samochodowego i od tamtego czasu opiekuje się nim w domu odciętym od reszty świata przez śnieżną zawieję. Annie nie ukrywa swojego oszołomienia towarzystwem Paula, bo tak się składa, że jest jego „największą fanką”. Drugiej takiej nie ma. I ten właśnie fakt okaże się być za moment źródłem poważnych „problemów” obojga.
Niewielkie, dość ciemne foyer Teatru Miejskiego to idealna przestrzeń dla thrillera według pomysłu Stephena Kinga. Bliskość widowni i sceny potęguje klaustrofobiczność świata Annie i Paula, akcentuje też poniekąd wiodący mechanizm regulujący ich relację – powolne, ale metodyczne przekraczanie kolejnych sfer cudzej intymności, osobności. Ów mechanizm uruchamia Annie, zafascynowana nie tyle Paulem, co wytworem jego wyobraźni. Kobieta otacza poważnie poturbowanego w wypadku pisarza nadgorliwą opieką, bowiem jest on rodzicielem tej, która stanowi cały świat Annie: Misery. Paul stworzył tę postać jako główną bohaterkę swojej serii niezwykle poczytnych romansów. Annie, jak prędko wychodzi na jaw, lokuje w literackiej bohaterce wszystkie swoje uczucia i pragnienia. Misery jest dla niej przyjaciółką, siostrą, matką i córką jednocześnie. Jest obiektem miłości narcystycznej, niezaspokojonej i nieuświadomionej do końca. Jest bezpiecznym lustrem, w którym Annie ogląda samą siebie przepuszczoną przez filtry fantazmatycznych marzeń. Momenty, w których Annie opowiada z egzaltacją o Misery, odkrywają przejmujące niespełnienie opiekunki Paula w sferze międzyludzkich relacji. Samotna kobieta wychowywana była przez apodyktyczną, przemocową matkę i jako dorosła osoba nie potrafi nawiązać z nikim trwałego, niosącego satysfakcję związku. Dlatego Paul musi trwać, bo on jest gwarantem istnienia jej „ukochanej” Misery. Problem jednak w tym, że pisarzowi nie wystarczają już sława i pieniądze, chciałby osiągnąć uznanie także jako twórca „ambitnej” literatury. A w takiej dla Misery nie ma miejsca. Dla Annie odkryte przypadkiem plany „pozbycia się” Misery wywracają do góry nogami cały świat. Dla Paula – okazują się tego świata porażająco prawdopodobnym końcem.
Podstawą opowieści o Paulu i Annie jest napięcie, początkowo o niejasnej proweniencji, ledwie wyczuwalne, ale z chwili na chwilę coraz bardziej intensywne i mroczne, przechodzące w finale w grozę rodem z horroru, którego przecież King jest niekwestionowanym mistrzem. Krzysztof Babicki produkuje je w swoim przedstawieniu z wprawą i w scenicznej przestrzeni zaprojektowanej w spójny, konsekwentny sposób. Dwójka bohaterów jest niemal przez cały czas obecna w kameralnej przestrzeni sceny, a cały świat budowany jest tu właściwie na fundamencie ich rozmów. W tak skonstruowanym przedstawieniu bardzo łatwo zauważyć jest wszelkie aktorskie potknięcia czy niedostatki. Niemal wolna jest od nich kreacja Doroty Lulki – bardzo wiarygodny i niezwykle dojmujący obraz tożsamościowego zagubienia, samotności i karykaturalnego wręcz chwilami egoizmu. Pozbawiona upiększającego makijażu twarz bohaterki Doroty Lulki to przede wszystkim czujne oczy, których zimne spojrzenie wielokrotnie kłóci się z rozciągniętymi w uspokajającym uśmiechu ustami. Jej Annie stawia nas po wielokroć na emocjonalnym rozdrożu – boimy się jej, ale zarazem współczujemy; śmieszy nas ona, ale też i chwilami rozczula. Inaczej rzecz ma się z bohaterem Szymona Sędrowskiego. Aktor znany z komediowego talentu wydaje się być nad wyraz spięty w początkowych fragmentach przedstawienia, przez co jego gra niepokojąco bliska jest przerysowaniu, a na pewno mało wiarygodna. Po jakimś jednak czasie Sędrowski wydobywa zapisane w Misery pokłady (auto)ironii i jego bohater objawia się na scenie w całej swojej okazałości – jako pyszałkowaty pisarz, egoistyczny ojciec i partner, który niespodziewanie traci to, co przez większość swego życia trzymał niepodzielnie w garści: całkowite panowanie nad sytuacją. Ale Paul Sędrowskiego to także, podobnie jak Annie, człowiek bardzo osamotniony, nieskonfrontowany z własnymi lękami i pragnieniami, zamknięty w bańce fantazji. Szymon Sędrowski bardzo dobrze te tony wygrywa, przez co łatwiej wybaczamy mu aktorski falstart w pierwszych fragmentach spektaklu. Mariusz Żarnecki, wcielający w przedstawieniu Szeryfa Bustera, realizuje bez zarzutu dalszy plan teatralnej historii.
Przedstawienie Krzysztofa Babickiego jest w pewnym stopniu realizacją szalenie popularnego ostatnimi czasy trendu – powrotu do estetyki, semantyki i mitologii lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Figura Misery – postaci osaczającej tak niespodziewanie, jak i permanentnie – może być poniekąd uznana za realizację lęku przed tym, co bardzo współczesne i notoryczne dzięki rozwojowi wirtualnego świata. Sytuacja, w której doświadczamy nagłego zainteresowania szybko przeradzającego się w akty opresji, nie jest, niestety, niecodzienna, a postaci bliźniaczych do Annie jest w naszym współczesnym świecie wbrew pozorom całkiem sporo. Ujawniają się one w bezpiecznej, bo przynajmniej z pozoru zapewniającej anonimowość przestrzeni Internetu. Ale to przekucie nostalgicznych obrazów sprzed trzydziestu lat w narzędzie interpretujące najnowszą rzeczywistość to tylko jeden z powodów, dla których warto obejrzeć Misery w reżyserii Krzysztofa Babickiego. Tym najistotniejszym jest świetnie zbudowana opowieść o (współ)uzależnieniu, o samotności i o bardzo radykalnej, bo horrorowo wyolbrzymionej próbie autodefinicji. Teatralna adaptacja prozy Kinga przenosi na deski sceny wszystko to, za co cenimy amerykańskiego „mistrza horroru”: napięcie, klimat tajemnicy, fabułę pełną niedomówień i raczącą nas nagłym twistem, a także wielowymiarowych bohaterów i bohaterki. Ale także czarny humor, którego na kartach powieści nie brakuje, a który u Babickiego ujawnia się wielokrotnie; najpełniej w scenie uroczystej kolacji-randki. Co ciekawe, gdyńska adaptacja wolna jest od tego, co stanowi najsłabszy punkt prozy Kinga. Mowa o zazwyczaj „niefortunnie”, niezbyt sprawnie zbudowanych zakończeniach – czego zresztą świadom jest sam King i za co zdarza mu się samego siebie wyśmiać (choćby na katach powieści To). W przedstawieniu Krzysztofa Babickiego finał nie bawi pod żadnym względem. Na pewno zaś straszy, bo podaje w wątpliwość tak radykalnie obwieszczaną przez Annie tezę na temat jej wyjątkowego statusu. „Drugiej takiej nie ma” – mawia o sobie Annie. Doprawdy?
14-01-2022
Teatr Miejski im. Witolda Gombrowicza w Gdyni
William Goldman/Stephen King
Misery
tłumaczenie: Jacek Kaducza
reżyseria: Krzysztof Babicki
scenografia i kostiumy: Hanna Szymczak
muzyka: Marek Kuczyński
ruch sceniczny: Katarzyna Maria Migała
obsada: Dorota Lulka, Szymon Sędrowski, Mariusz Żarnecki
premiera: 11.12.2021
galeria zdjęć Misery, reż. Krzysztof Babicki, Teatr Miejski im. Witolda Gombrowicza w Gdyni ZOBACZ WIĘCEJ