Ekwilibrystyka przemocy
Już we foyer sceny przy ulicy Paulińskiej z głośników słyszymy ostrzeżenie: wszystkie nasze rozmowy są nagrywane. Dla bezpieczeństwa, rzecz jasna. Potem robi się jeszcze dziwniej: przez godzinę publiczność zamknięta zostaje w ciasnej przestrzeni, a czwórka aktorów albo jest ofiarą bliżej nieokreślonego, lecz groźnego systemu, albo wręcz przeciwnie – służy mu, zmuszając widzów do poddania się opresji.
Czwórka aktorów albo jest ofiarą bliżej nieokreślonego, lecz groźnego systemu, albo wręcz przeciwnie – służy mu, zmuszając widzów do poddania się opresji.
Niby abstrakcyjnej – bo nikt nikomu bezpośrednio nie zagraża – ale zadziwiająco sugestywnej. Spektakl Teatru Barakah to seans przemocy, takiej, która tylko pozornie pozostaje na poziomie języka.
Ana Nowicka czyta Dyktanda Stanisława Lema nie jako ćwiczenia z ortografii (Lem początkowo pisał krótkie, zabawne teksty, by uczyć poprawnej pisowni swojego siostrzeńca), ale z przemocy właśnie. Pierwszym przekazem, jaki otrzymujemy po wejściu do sali, jest informacja, że niepoprawni uczniowie, nieradzący sobie z ortografią, zgodnie z zarządzeniem ministra edukacji zostaną wysłani do obozów koncentracyjnych. Robi się surrealistycznie, ale i niebezpiecznie.
Dwie kobiety i dwóch mężczyzn skanduje ów komunikat jeszcze kilkakrotnie, niczym refren, a owa powtarzalność ma nie tylko organizować strukturę przedstawienia (istotnie, wyznacza jego rytm), ale też przypominać o sytuacji, w jakiej się wszyscy znajdujemy. W zamkniętym pomieszczeniu, wśród – w większości – obcych ludzi. Obserwowani przez aktorów, a może jeszcze kogoś, kogo istnienie jedynie przeczuwamy. Nie jest przyjemnie.
Nie jest przyjemnie, mimo że teksty wydają się zabawne, jak choćby ten o mężobójczyni: „Żona pana Ambrożego nadziała ruski pieróg drzazgami i potłuczonym szkłem. Pan Ambroży konał trzy dni. [...] Wieczorem rzekł kat przy kapuśniaku do żony: »Ale ci była dziś egzekucja, wieszałem mężobójczynię i mówię ci, żono, że uśmiałem się jak suseł«”. Albo inny, zaskakujący pointą: „Móżdżek mojej przyjaciółki, jej rączki, brzuszek i nóżki pokryte są szczecinką, co do mnie – jestem tylko nieznacznie kostropaty. W dzieciństwie cierpiałem na szczękościsk, padaczkę, wodogłowie i czkawkę. […] Obecnie mam odnóża przepiękne, choć lewe jest krótsze od prawego, ale dla wyrównania prawe jest znacznie grubsze. Uszy miałem prześliczne, lecz mi je mrówki zjadły. […] Zważywszy wszystko, rzec mogę, że zmyślny ze mnie jaszczur”.
W przedstawieniu Any Nowickiej to, co mogłoby uchodzić za – ekscentryczne, co prawda, ale jednak urocze – opowiastki dla dzieci i dorosłych, staje się niebezpieczną grą. Tych opowieści, podobnych do przytoczonych powyżej, słuchamy przecież z rosnącym napięciem. Wynika ono z nieustannego balansowania pomiędzy tym, co jeszcze zabawnie niedorzeczne, a tym, co już wymyka się z bezpiecznego kokonu surrealizmu i staje się bliskie naszej pamięci o systemach totalitarnych lub jeszcze gorzej – naszej wiedzy o tych obecnych. Bo ów początkowy komunikat (brzmi dość surowo: „Zgodnie z nową ustawą wydaną przez ministerstwo oświaty, zamiast złych stopni za błędy ortograficzne młodzież szkolna będzie kierowana do obozów koncentracyjnych. […] Przewiduje się uwięzienie do lat czterdziestu”) nie jest wypowiadany z dystansem czy ironią, ale jak najbardziej serio, a owemu tonowi służy również kształt plastyczny przedstawienia.
Owo przełożenie Lemowskich makabresek na język przedstawienia wydaje się nader trafne: aktorzy brawurowo wykonują kolejne, niekiedy dość zaskakujące zadania. W ciasnej sali przy Paulińskiej czwórka aktorów, ubranych w przedziwne kostiumy, nieprzypominające codziennych ubrań, uszyte z grubego płótna i zniekształcające sylwetki, nie tylko wypowiada teksty Lema, ale również wykonuje szereg precyzyjnie zaplanowanych układów choreograficznych. Najpierw z ciemności wyłaniają się w pozach, jakie po dłuższym czasie muszą wywoływać ból – powykręcani, przyklejeni do starych kaflowych ścian. Nie inaczej będzie w następnych odsłonach, kiedy ich ciała będą albo wyginane w każdy możliwy sposób, albo wleczone po podłodze. Tylko w nielicznych momentach aktor zachowuje fizyczną swobodę, a ciało nie jest kolejnym narzędziem opresji – i jednocześnie jej podmiotem („Słówka błędnie wypisane będzie się młodzieży wypalać na czole białym żelazem. […] Komendant obozu będzie dysponował bogatym repertuarem kar: włosiennicą, madejowym łożem, hufnalami do podkuwania, a także wygłodzonymi lwami, które zgodnie z zarządzeniem ministra będą niepoprawnym wyrywały nogi z miejsca, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę”).
Owo przełożenie Lemowskich makabresek na język przedstawienia wydaje się nader trafne: aktorzy brawurowo wykonują kolejne, niekiedy dość zaskakujące zadania. Odniosłam jednak wrażenie, że układowi tekstów brakuje wyraźnej dramaturgii – utrzymują uwagę widza dzięki własnej atrakcyjności, nie zaś dzięki wyraźnej koncepcji układu. W godzinnym spektaklu takie zaniechanie grozi pewną mechanicznością odbioru. Zwłaszcza jeżeli tak dobitnie określa się temat i konstruuje tak ostro sytuację widza-podglądacza, który za chwilę może stać się jednym z osadzonych w obozie dla tępych uczniów. Dziwność i potworność, które mają – jak się zdaje – potężnieć z dyktanda na dyktando, stają się poręcznym chwytem. A to sprawia, że po powrocie do domu natychmiast wyciągamy z półki Lema, zaś o spektaklu zapominamy. Trochę szkoda, bo sposób na lekturę Dyktand, jaki zaproponowała Nowicka, jest naprawdę oryginalny – tyle że jego efektowność nie wypełni ani nie zastąpi dramaturgii przedstawienia.
9-07-2014
galeria zdjęć Dyktanda, reż. Ana Nowicka, Teatr Barakah w Krakowie ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Barakah w Krakowie
Stanisław Lem
Dyktanda
adaptacja i reżyseria: Ana Nowicka
muzyka: Maciej Jabłoński
scenografia: Monika Kufel
kostiumy: Kajetan von Kazanovsky
choreografia: Tomasz Foltyn
obsada: Monika Kufel, Anna Piróg-Karaszkiewicz, Paweł Plewa, Paweł Wolsztyński
premiera 27.06.2014