Etos, patos, dupa zbita
Passini to jednak nie Pasolini. Bramy raju są półtoragodzinnym wideosmętem o niczym.
Ani to rycerski epos, gdyż bohater heroiczny hasa po scenie w plastikowej zbroi, podciągając rzemyki naramienników niczym przedszkolak szelki. Ani to zmysłowa uczta – zwielokrotnione postacie uprawiają seks w manierze Globisz/Segda, czyli w szczelnie zapiętych ubraniach. Ani wreszcie rozliczenie z wielkimi manipulatorami historii – co mógłby sugerować literacki pierwowzór Jerzego Andrzejewskiego, nie ma tu bowiem ani historii, ani manipulatorów.
Teatr zaczyna być bezradny już nie tylko wobec życia – o co mniejsza, bo od wielu lat nie tam szukamy ekstazy czy choćby inspirujących wrażeń, ale i wobec sztuki pojmowanej jako wyzwolenie, przepoczwarzanie, bunt czy choćby banalna kontestacja tego, co już było. We wrocławskim przedstawieniu nie widzimy niczego na scenie, co poruszałoby wyobraźnię widza. Oto ściany maszynowni obnażone z dekoracji, wielki blaszany ekran zawieszony w tle, że niby czasy rycerskie, stalle wysunięte na proscenium, że niby traktat duchowy. A wszystko statyczne, niczego niesugerujące, banalne. Ani teatr, ani literatura, ani życie.
Niewiele więcej da się powiedzieć o postaciach. Większość czasu zajmuje im posiadywanie w owych stallach, dreptanie po wyświetlonym na podłodze z rzutnika labiryncie oraz zamieranie w pozach sklepowych manekinów. Bywa, ktoś na podłodze położy się, ktoś kucnie. Czasem wchlupnie się do miniaturowego basenu, czasem się z niego wychlupnie. Zatrzyma się przy jednym z bodaj czterech kamieni, odejdzie od kamienia. Jest pomiędzy nimi nastroszony pustymi gestami kaznodziei Spowiednik w franciszkańskim habicie, który chce dziecięcą krucjatę zatrzymać – tylko że o tym, iż jest to w ogóle jakaś XIII-wieczna krucjata, wiemy z programu i historii literatury, nie z wydarzeń na scenie.
We wrocławskim przedstawieniu nie widzimy niczego na scenie, co poruszałoby wyobraźnię widza. Passiniemu idzie bowiem nie o politykę czy metafizykę, a o seks, a raczej o jego brak lub o erotyczne niespełnienia. Kochać się chcą wszyscy ze wszystkimi. Dzieci krucjaty (w programie tzw. postaci Białe) i ich postarzone alter ego. Tylko Ludwik z Vendôme, hrabia na Chartres i Blois (Włodzimierz Dyła), jest zdeklarowanym homoseksualistą, niestety o kompletnie plakatowym wizerunku – kocha niewinnych, porzuca zbrukanych, omamiwszy ich majątkiem i statusem społecznym, po czym chlupie na tyłek do basenu i zamiera. Jak to sponsorzy płatnego seksu.
Scena erotycznego obłapiania-się taplania we wspomnianym basenie Ludwika z Aleksym Białym (Piotr Bondyra) ma niestety w sobie tyle erotyzmu, co sesja Natalii Siwiec w „CKM”. Jest upozowana. Podobnie jak nagabywanie Jakuba (Krzysztof Kuliński) przez Blankę (Elżbieta Golińska) – powiedzmy równie erotyczne niczym reklama chickenburgerów z bibliotekarką w roli głównej. Jakby po mnie skakało babsko w portkach, też wybrałbym burgera.
Pozostali już tylko mnożą seksowne niebyty. Kucając, tarzając się po podłodze, łkając w rękaw spowiednika, plączą zeznania: Maud kocha Jakuba, Robert kocha Maud, Blanka jest kochanką Aleksego z rozsądku, choć oboje marzą o seksie z Jakubem. A Jakub niestety albo spożywa kozie sery, albo poleguje w szałasie. Prof. Lew-Starowicz tego nie ogarnie. Jakub podobno niekiedy nago. I w towarzystwie. Ale to tylko plotki, nie obrazy sceniczne.
Kiedy wreszcie i rozpostarty na wietrzyku historii Spowiednik łka, iż on także chętnie by pobrykał – zamarłem. W finale odezwał się wreszcie i ksiądz Goliard – postać spinająca ramy spektaklu, błazen, pedofil i morderca (ciekawa interpretacja Krzysztofa Boczkowskiego) szydzący ze świata nawiedzonych idealistów, lecz i budzący nieco groteskową grozę – z jednej bowiem strony emocjonalne opuszczenie dzieciaków skutkuje łatwością występków, o czym czytamy w mediach, z drugiej oznacza wychowanie pokoleń bez autorytetu, o czym piszą socjologowie.
To przesłanie dość ważne, jednak banalne i nieco rozmyte w błazeńskich grymasach Goliarda, w skrobaniu pazurami diabła po blaszanym dekorze-ekranie, próbach spektaklu jednego aktora – thrillera przywołującego koszmarne życie trędowatych, kulturowych zombie średniowiecza. Niewiele widzom pomagają z rozumieniu idei reżysera ruchome twarze-maski bohaterów nadnaturalnej wielkości, wyświetlane pod patetyczną muzykę elektroniczną i kłapiące niewyraźnie dziobem. Jest nowocześnie i bez sensu zarazem.
Zapowiadano Passiniego jako mesjasza teatru dramatycznego. A przecież ta jego robota jako żywo przypomina przepis Gabrieli Zapolskiej z Tragicznej prawdy na postać polskiego chłopa w teatrze ludowym. Tylko nie ma tu policzków rumianych, lecz pobielone kredą, nie ma barów tęgich, lecz obandażowane ciała, nie ma płócien krochmalonych, lecz blaszane ekrany – by było i dość nowocześnie, i niemal metafizycznie. I tylko – powtarzam – ani ze sztuką interpretacji dzieła literackiego, ani z epoką multimediów jakoś to wszystko nie koresponduje.
W tym niby-teatrze wystarcza pięć minut spowiedzi Macieja Tomaszewskiego (zgwałcony, uwiedziony i oszukany przez Ludwika Aleksy), by pojąć, że do stworzenia traumy scenicznej wystarczy klarowny rysunek ciała, znakomita dykcja, panowanie nad gestem i emocją, wyrażenie myśli poprzez przemyślany ruch, by machnąć ręką na wszystkie inscenizacyjne graty: dekoracje, muzykę, światła i ekrany, kostiumy. Trzeba po prostu mieć coś do powiedzenia i wyczuć, w jakim tempie tę prawdę oznajmiamy, by nie znużyć. Tomaszewski to wie. Reszta się snuje, snuje, snuje.
Być może szuka reżysera lub księgowej. Daj Boże, że doczytując Andrzejewskiego.
3-03-3014
galeria zdjęć Bramy raju, reż. P. Passini, Wrocławski Teatr Współczesny ZOBACZ WIĘCEJ
Wrocławski Teatr Współczesny im. E. Wiercińskiego
Jerzy Andrzejewski
Bramy raju
adaptacja i reżyseria: Paweł Passini
scenografia i kostiumy: Anna Met
muzyka: Daniel Moński, Paweł Passini
projekcje: Maria Porzyc
obsada: Bogusław Kierc, Włodzimierz Dyła, Krzysztof Boczkowski, Ewelina Paszke-Lowitzsch, Maria Kania, Jerzy Senator, Michał Szwed, Elżbieta Golińska, Marta Malikowska, Maciej Tomaszewski, Piotr Bondyra, Krzysztof Kuliński, Maciej Kowalczyk
premiera: 22.02.2014
nie kocha??? dobre sobie...Pan Pułka chyba cierpi na brak miłości fizycznej:), że o psychicznej nie wspomnę, jeśli jeszcze taką pamięta ów profesor...ale widać pociesza się Natalią Siwiec w CKM-ie:) BRAWO!!!! Tylko się od Pana uczyć....pytanie brzmi:"CZEGO się uczyć?" Chamstwa? nieumiejętnego radzenia sobie z frustracją? z wiekiem?z brakiem seksu może?????chamstwo to zjawisko dość pospolite...dziwi mnie, że tak bardzo Pan się nim karmi...nie tylko w tym tekscie powyżej...ale cóż innego może robić pospolity cham? przeglądać strony z gołą Natalią Siwiec:) i aż szkoda Bogu winnej Natalii...
Och! Pana chyba nikt nie kocha?!