Farsa z Mrożka
Przedstawienie z gatunku szkodliwych. Z Mrożkowskiej Policji robi się tu farsę, a jej polityczny wymiar sprowadza do sugestii, że w polityce nic się nie zmienia. Widz wyjdzie z teatru rozbawiony, a w dodatku przekonany, że zobaczył nieśmiertelną klasykę i mądrą refleksję o władzy. Że bawił się i uczył jednocześnie. To nie jest Mrożek.
Wszystko się powtarza, nic się nie zmienia i tak już będzie zawsze – diagnoza domorosłych mędrców, która rozgrzesza nie tylko z bierności, ale nawet z oburzenia się na cokolwiek. Myślenie, które – jeśli się w nie wierzy – gwarantuje nawet poczucie pewnej wyższości nad tymi wszystkimi niewygodnymi pieniaczami, którzy jeszcze na coś się nie zgadzają, z czymś walczą, czegoś chcą uniknąć. Myślenie, które klasykę literatury każe wyekspediować do abstrakcyjnej przestrzeni „zawsze i wszędzie”. Patrzyłem na tego Mrożka w Teatrze Nowym, zastanawiając się nad motywacjami realizatorów spektaklu: siedemdziesiąt minut wdzięczenia się do dobrego samopoczucia widzów i wciskania im do głów, że oglądają wreszcie Mrożka po bożemu i właśnie dzięki temu ostrego jak brzytwa. Tyle tylko, że ostra była najwyżej ta brzytwa, która wycinała z tekstu wszystko, co dziś – przez zbieg okoliczności – mogłoby być politycznie niepoprawne. Smutna sprawa: odniosłem wrażenie, że dziś Nowy bardziej dmucha na zimne, niż Mrożek dmuchał w latach pięćdziesiątych, pisząc swoją sztukę. Wszystko się powtarza? No właśnie nie.
Historia Więźnia, byłego spiskowca, który postanawia podpisać lojalkę, bo wszyscy inni już podpisali, została przepisana przez Martynę Quant, dramaturżkę Nowego. Większych zmian fabularnych nie ma: gdy ostatni aresztowany odzyskuje wolność, policja, aby uzasadnić swoje istnienie, musi zamykać swoich współpracowników; jako pierwszy do celi trafia kolaborujący z nią tajny Prowokator. Tymczasem były Więzień staje się najlepszym zausznikiem Generała, siejąc postrach wśród dawnych wrogów. Dramat jest znany, choć pewno gorzej niż parę innych utworów Mrożka, zaś adaptację przygotowano tak, by nie było widać, że cokolwiek adaptowano. Pojawia się co prawda niemrożkowskie przekleństwo „kur…” (tyle napisałem, bo też tylko tyle słyszymy), nie-Mrożka zdradza również koślawa językowo kwestia o „zakładaniu ubrania” (porzekadło redaktorów: zakłada się nogę na nogę, ubranie się wkłada). Wszystko jednak wydaje się na miejscu, a w każdym razie po bożemu. Niestety nie jest, zaś kierunek zmian jest zadziwiający.
Co najmniej od dekady teatr współtworzony przez dramaturgów (nie mylić z dramatopisarzami) przyzwyczaił nas do spektakli, w których z pierwotnego tekstu zostawało niewiele: wycinano bohaterów, dopisywano kwestie, skreślano całe monologi. Można było lubić, można było się krzywić (ja najczęściej się krzywiłem). Zwykle ingerowano w utwór, by dodać znaczenia albo podkreślić to, czego nie umiano podkreślić w sposób mniej inwazyjny. Tych zmian nie ukrywano, co zresztą niektórym ułatwiało zrozumienie ich sensu.
W Nowym jest à rebours dostajemy spektakl, który – jak za starych czasów, gdy teatr musiał się cenzurować – lubuje się w aluzjach, ale zadziwiająco – nawet jak na tamte, cenzorskie czasy – abstrakcyjnych. Opowieść prowadzona jest w ten sposób, by już po pierwszych minutach opowieści o srogiej władzy, która straszy wrogów więzieniem, i przed którą wszyscy kapitulują, spotkała się z pomrukami zrozumienia publiczności: „ach, ten klasyk, Mrożek, wciąż aktualny”. A gdy pomruk przez salę przejdzie, to polityczność Policji kończy się. Później jest już tylko farsa, która może niektórych widzów dziwi (dowcipniś z tego Mrożka!), ale większość cieszy – bo przecież oglądają, jak myślą, spektakl polityczny, a w dodatku taki, co bawi! Niemal nikt nie zauważy, że z dramatu Mrożka wycięto wiele Mrożka i wiele teatralności.
Martyna Quant nie chce ryzyka jakiegokolwiek ukonkretnienia. I jeśli ktoś czytał Policję, to szybko zauważy, że w Nowym rozmywa się próbę nazwania władzy po imieniu. „Niech żyje wolność/władza/demokracja!”– krzyczą bohaterowie w jej adaptacji, nie zaś jak u Mrożka: „Niech żyje nasz Infant i jego wuj Regent!”. Ta zmiana nie jest kosmetyczna – abstrakcja nie ma twarzy – „Infant i jego wuj Regent” przeciwnie. Tym bardziej, że portret Infanta i Regenta powinien wisieć na scenie. W Nowym – wobec abstrakcyjnych okrzyków – wisi jedynie małżeńskie zdjęcie bohaterów, które robi za sztampową ozdóbkę… Bo co, bo twórcy nie chcieli wskazać, jaką twarz ma Infant, a jaką Regent? Bo nie chcieli, by – zgodnie z didaskaliami – bohaterowie wstawali i kłaniali się portretom za każdym razem, gdy mowa o Infancie i Regencie? Bo nie chcieli robić sztuki o kulcie wodza? Ta zmiana powoduje lawinę kolejnych – wszelkie inwektywy, które padają u Mrożka pod adresem władców z twarzą, tu mają wymiar niegroźnej abstrakcji. A kiedy już nie można zmieniać tekstu, bo nielogiczne stałyby się dialogi (pisze Mrożek: „Proszę spojrzeć na naszego Infanta, mały co?”, a Quant nie możne napisać , że „mała jest demokracja”), to w adaptacji Nowego pojawia się postać – „niewysoki szef departamentu śledczego”…
Równolegle do tego unieszkodliwiania tekstu prowadzona jest wytężona praca mająca na celu uczynienie z Policji farsy. Jak w klasykach bulwarowego gatunku: muszą być żarty erotyczne – dopisuje się romans Naczelnika i Żony prowokatora – tu koniaczek na skucie lodów, tam truskawkowy afrodyzjak; musi być rechot z rzeczy naprawdę nieśmiesznej – dopisuje się pobicie Więźnia tak, by nie mógł później usiąść (publiczność zrywa boki!); musi być finał, w którym coś musi się nie udać – dopisuje się wejście Żony prowokatora z rosołem, przez co widzowie śmieją się do rozpuku, zupełnie zapominając o sensie ostatniego zdania u Mrożka: „Niech żyje wolność”… Więzień z filatelisty staje się w adaptacji Nowego artystą, bo przecież dla tej części publiczności, która ma już dosyć udziwnień współczesnego teatru psującego jedynie dobre samopoczucie nie ma nic zabawniejszego od artysty, który publicznie deklaruje, że nie będzie już mieszał się w politykę… Reżyser też nie bawi się w półśrodki – bomba, od której miał zginąć generał, jest jak z kreskówki o piratach (podobnie zresztą jak dodane do sztuki kajdany). A że nie ma farsy bez szafy, w której nie mieszczą się kolejni kochankowie, to tu mamy na scenie klatkę, do której nie mieszczą się kolejni aresztowani. Śmiechu jest więcej niż na poprzedniej premierze w Nowym, Czego nie widać. Czyli – rozumiem – sukces!
Dobrze zapamiętam Sławomira Suleja (Naczelnik Policji), który nie działając wbrew reżyserskiej konwencji, umiał nadać swojej postaci jakieś gogolowskie cechy. To potrafią aktorzy: za wielkim biurkiem siadał tak, że wydawał się zupełnie karzełkowaty, przygnieciony mechanizmami władzy; na przemianę Więźnia i jego współpracę z Generałem reagował w taki sposób, że nikt nie wątpił w cynizm dawnego aresztanta. Wojciech Bartoszek (Generał) wnosił do finału komizm o wiele szlachetniejszy, niż oczekiwałaby od niego ta farsowa konwencja. Zresztą z pomnikowymi pozami, w płaszczu – niemalże – z bobrowym kołnierzem, był może najbardziej Mrożkowski.
Spektakl w reżyserii Ryszarda Brylskiego ma bardzo niewiele wspólnego z przedstawieniami, które uznaje się za poszukujące, za podejmujące artystyczne ryzyko. Jego myślą przewodnią wydaje się postulat obniżenia poprzeczki. Dramaturżka wychodzi z założenia, że język Mrożka jest dziś niezrozumiały, więc monologi skraca, słowa, które uznaje za trudne (na przykład „huncwot”) – wyrzuca, mnóstwo rzeczy pisze po swojemu (zamiast bon motu „Już mi się sklęsło” słyszymy „Już mi się goi”). Wybrana przez reżysera farsowa konwencja mogłaby jakoś grać ze strukturą tekstu Mrożka (bądź co bądź sięgającego po konstrukcyjną sztampę dość celowo), ale tu jest pomysłem pozbawionym drugiego dna. Geometryczno-klaustrofobiczna scenografia (Wojciech Żogała) nie zmienia faktu, że, gdyby w pierwszym rzędzie ustawić kamerę, mielibyśmy film formatu telewizyjnego. Takie filmy łatwo zdobywają publiczność. Jak ktoś woli, by było trudno – jak ktoś oczekuje, że teatr stworzy u niego pewien dyskomfort – to się w Nowym nie naje.
1-03-2017
galeria zdjęć Policja, reż. Ryszard Brylski, Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi
Sławomir Mrożek
Policja
adaptacja: Martyna Quant
reżyseria: Ryszard Brylski
scenografia: Wojciech Żogała
kostiumy: Katarzyna Adamczyk
światło: Rafał Wróblewski
muzyka na żywo: Damian Siuta, Bartosz Gułaj
obsada: Wojciech Bartoszek, Wojciech Droszczyński, Artur Gotz, Mirosława Olbińska, Krzysztof Pyziak, Sławomir Sulej
premiera 18.02.2017
Jestem pod wrażeniem rzetelności recenzenta. Sięgnął po tekst, by wskazać, z jaką szkodliwością zmieniono tekst Mrożka. Jestem pod wrażeniem zmienności nastrojów recenzenta. To już teatr czytający klasykę inaczej jest passe? Krzywi się recenzent na taki teatr? To ciekawe... Może nie chodzi o żadnego Mrożka ani o jakieś tam aktualizacje czy politycyzacje etc., tylko o to, że zmienia się skład osobowy Nowego, przez co "nie było miejsca dla ciebie", znaczy dla Pana?
Po co się takie słabizny w ogóle wystawia?
Po powrocie Mrożka do Polski bodajże Kopciński w wywiadzie dla Teatru zaczepił o „Policję” – że aktualna w kontekście 11 września i teorii spiskowych o prowokacji wewnętrznej. Mrożek zignorował pytanie i odpowiedział na zupełnie inne. Po tym nazwałam Mrożka tchórzem i oportunistą.
Ta sztuka pokazuje tylko, że Mrożek sie potwornie zestarzał.