Gekiga według Verdiego
W czerwcu 2016 roku usiedliśmy obok siebie na krzesełkach miejskiego stadionu podczas pożegnalnego spektaklu Ewy Michnik. W przerwie Marcin Nałęcz-Niesiołowski zapytał, co warto zmienić we wrocławskiej operze. – Wyprowadzić spektakle na plac Wolności i grać latem, jakby to była Arena di Verona – odrzekłem bez namysłu.
Musiałem poczekać, by Nabucco w inscenizacji Krystiana Lady złamało klątwę kamiennej pustyni pośrodku miasta. Plac Wolności w istocie jest teatralną dekoracją. Zielona promenada nad fosą, mroczny modernistyczny gmach policji, ceglane neogotyckie zamczysko sądu, szklano-drewniana arka NFM-u, secesyjne kamienice przy Włodkowica w tle, klasyczny pałac królewski i Muzeum Teatru, efektownie odrestaurowana kamienica pod numerem 4, gotycki kościół trojga świętych, olśniewający modernizm Monopolu – wreszcie kolumnada na tyłach opery, przy której zbudowano scenę.
Totalny eklektyzm. Wystarczy, by dostać estetycznego zawrotu głowy, zanim zabrzmiały pierwsze takty kompozycji Giuseppe Verdiego.
1.
Spektakl zaczął się od rodzajowych scenek. Dwa tysiące widzów czyniło rwetes, gdyż metalowe bariery ciasno otuliły gmach opery. Policja wygasiła ruch samochodowy. Niebo sympatyzowało z publicznością. Mimo chmur ni kropli deszczu. Zaciekawieni przechodnie przypatrywali się fankom opery w lnach, jedwabiach i koronkach. Wielu nobliwych mężczyzn nosiło muszki do letnich marynarek. Ale było widać i młodych z bidonami miętowej herbaty. Wchodzimy od strony ul. Świdnickiej niczym na koncert rockowy – wzdłuż food trucków, bufetów, namiotów. Bilety zamieniamy na foliowane opaski z nadrukiem „Nabucco”. W przerwie okaże się, że to identyfikatory, które umożliwią powrót z półgodzinnego spaceru.
U szczytu schodów widać wielkiego płóciennego bałwana okręconego sznurami. Głośniki instruują właścicieli smartfonów o tym, czego nie wypada robić ze względów technicznych – sprzężenia mogą przeszkodzić śpiewakom otulonym mikrofonami. Ponieważ amfiteatr plastikowych krzesełek dość szeroko wzniósł się nad placem, Didzis Jaunzems musiał zdyscyplinować swą wyobraźnię. Wybudował schody w nieludzkiej skali wiodące ku pomostom piętra i ku gigantycznemu obrotowemu posągowi-portretowi Baala, który niebawem, niczym dwulicy Janus, wyłoni się spod ciasno zasznurowanego żagla. Z przesłaniem, że twarz każdego człowieka, który nie umie współczuć, może być obliczem zła.
Jest jeszcze wielkich rozmiarów ekran, gdyż pamięć o minionych czasach w libretcie zrelacjonują filmy utrzymane w manierze czarno-białych niemych dokumentów. Ale ekran to również transmiter współczesności. Zobaczymy kolorowe doniesienia z wydarzeń, które wypełnią kamienną piramidę. Każda władza docenia monumentalność architektury. Operatorzy kamer w dyskretnych czerniach towarzyszyć będą – niczym korespondenci wojenni – bohaterom tego placu Wolności. Wolności – jak się okaże – zaskakująco współczesnej.
2.
Piątek, godzina 20.30. Wciąż błękit nad głowami, więc jeszcze bez magii. Szemrząca publiczność siada na ciasno spiętych fotelikach. Nastrój święta. Trochę pikniku. Pogaduszki. Powitania. Wspominki. Po kwadransie spomiędzy bufetów i pracowników technicznych, a także gapiów ulicznych wchodzą przechodnie ubrani w stylu lat trzydziestych ubiegłego wieku. Artdecowskie inspiracje widać na sukniach, pantofelkach, kołnierzach. Można odnieść wrażenie, że przeglądamy plakaty starego kina. Jest pastelowo, letnio, spacerowo, pogodnie. Dzieciaki w szkolnych mundurkach. Prawie jak na okładce Samotnego białego żagla Katajewa. Bo podobnie magiczna zda się opowieść Verdiego/Lady. I podobnie dramatyczna. Pod urodą życia drzemią ludzkie potwory i bestie wojny.
Po kwadransie wchodzi orkiestra pod batutą Marcina Nałęcza-Niesiołowskiego. Mości się pod sceną – dosłownie. Na scenie, tuż przed głęboką i szeroką arkadą dla muzyków i ponad nią, Nabucco zmagać się będzie z Żydami Jerozolimy.
3.
Wolty estetyczne wypełniają współczesną sztukę ludu. Z przyczyn politycznych operowy XIX wiek uwielbiał historyczne przebieranki i tak zwane żywe obrazy. Uwielbiał romantyczny monumentalizm. Co w dziele Verdiego słychać i widać. W takiej konwencji scenicznej aktorzy zazwyczaj stali i przewracali oczami – kochając lub mordując. Zupełnie jak – znacznie później – w Metropolis Fritza Langa, wszakże niespodziewanie blisko estetyki współczesnego Nabucco Lady. Oglądamy przecież superwidowisko historyczne w kostiumach współczesności. Herosów, ich gwałtowne gesty i zmrużone gniewem oczy oraz rozanielone grymasy kochanków. Kamery to pokazują bez ironii.
Narracja Temistoklesa Solery zapewne była dla Włochów ważna. Napisał ją w przeddzień Wiosny Ludów, kiedy Włosi marzyli o niepodległości. Komiks noir jednak to nie jest. Działoby się konsekwentniej. I szybciej. A tak, w oryginale – mimo zmetaforyzowania dziejów Włochów-Żydów pod butem Babilonu, czyli Europy po Kongresie Wiedeńskim – dramatyzmu postaci i zdarzeń nie wspiera błyskotliwa akcja, lecz tradycyjne popisy solistów.
Najogólniej – z tego, co widać było na wyświetlaczu libretta: lud błaga o ratunek. Fenena, córka Nabucca, władcy babilońskiego, kocha Izmaela, księcia żydowskiego. Lud błaga o ratunek. Nabucco najeżdża Jerozolimę. Żydzi wkręcają zakochanych w intrygę polityczną. Ale – jak to w życiu – pojawia się druga, lecz w istocie pierwsza kochanka Izmaela, Abigail, pierworodna córka Nabucca, lecz bękart. I mąci.
Nabucco chce zabić Żydów – przy okazji Fenenę, gdyż oszalał w żądzy władzy. Izmael – tu motyw heroiczny – zasłania kochankę i odtrąca Abigail. Potem jest już tylko bardziej skomplikowanie. Wielokrotna zemsta. Nabucco nastaje na Żydów. Abigail na Fenenę. Nabucco chce zostać bogiem, więc sporo wokół awantur i gróźb. W akcie trzecim Abigail detronizuje Nabucca. Lud błaga o ratunek.
W akcie czwartym rzeczy się porządkują – Nabucco wstaje z łoża boleści, odzyskując rozsądek, ratuje Fenenę. Posąg Baala (w spektaklu Lady o dwu twarzach Nabucca-Abigail) rozgrzany do czerwoności wewnętrznym ogniem reflektorów niczym lawą, dymiąc, popiskując styropianem, efektownie rozpada się. Abigail traci tron, Baal pozycję bóstwa. Lud dziękuje za ratunek. Hymn na cześć Jahwe wieńczy dzieło.
Całusy, przytulania dorosłych, podskoki dzieciątek. Konwersja wiary kilku bohaterów nie jest wykluczona. Prawie Gra o tron!
4.
Od pierwszej minuty rozumiemy, że wrocławskie operowe political fiction ma trzy poziomy estetycznej gry. Pierwszy to oryginał Verdiego. Wciąż czarujący muzycznie, choć archaiczny aranżacyjnie. Drugi skonstruowali Natalia Kitamikado, która przebrała Babilończyków za postacie z mangi, i Kenzo Kusuda, który ułożył ich nieco mechaniczny, zmilitaryzowany ruch sceniczny. Trzeci wybudował Didzis Jaunzems – ten prowadzi bohaterów tropem swoistego Minecrafta, gdyż piramidy schodów i gigantyczny posąg zmienią swą postać w trakcie wydarzeń niczym budowla z klocków – oto świątynne schody w przerwie zmienią się w kazamaty Jerozolimy.
Jest jeszcze intrygujący, spinający całość zamysł reżyserski. Świat, którego bronią Żydzi przed barbarzyństwem Nabucca, jest właściwie kolekcją obrazów, które dobrze znamy z muzeów. To wysublimowany zapis codzienności Żydów i ich obrzędów metafizycznych. Jak w Spotkaniu Bruno Schulza zwykłość i codzienność mają jednak drugie dno – bywa, jak w tym Nabucco, że jest to dno dyktatorskiej władzy, gwałtu, przemocy, śmierci ustanawianej dla kaprysu i szaleństwa władcy. Ale także z powodu skłonności wielu z nas do zgody na przemoc.
W kalejdoskopie tańca-zbrodni siepaczy Nabucca obrazy ulegają zniszczeniu. Tradycja cięta jest i rwana na strzępy nieznaczących brytów. Żydzi, którzy wyprowadzają swe życie-kolekcję z Jerozolimy, taszczą drewniane ramy skrzyń, by cokolwiek ocalić. I tu najpiękniejsza scena wieczoru – oto artefakty tradycji zamknięte w skrzyniach-arkach, brutalnie zsunięte w quasi-mur przez barbarzyńskich Babilończyków, zamykają zrozpaczony tłum w ciasnej klatce getta. Niezwykle pomysłowe i przejmujące. Gdyby nie wścibstwo operatorów kamer, nie widzielibyśmy zbrodni, lecz w miarę estetyczny konstrukt, za którym wszakże dokonuje się kaźń.
Miasto samoistnie wsparło zamysł artystów. Turkot przejeżdżających tramwajów wzmocnił poczucie współodczuwania zdarzeń scenicznych. Poczułem dreszcz, słysząc coś, co zdało się dalekim echem historycznych wywózek Żydów do obozów zagłady.
Lada, dokonując z zespołem artystów tej dystopijnej kombinacji czasów i estetyk, osiągnął cel. Stworzył spektakl błyskotliwy, inteligentny, wzruszający i inspirujący. Jak na dzieło operowe Verdiego – rewelacja. Oto zawędrowaliśmy do zupełnie innego kosmosu. Niezwykle bliskiego naszym czasom i słabościom. Atrakcyjnego poznawczo i estetycznie. Być może akcenty intelektualne i puenty Solery wydają się teatralnie patetyczne, ale – w tej interpretacji – ogołacają nas ze złudzeń. W niczym nie jesteśmy lepsi ni mądrzejsi w 176 lat po premierze.
5.
Wrocławskie superwidowisko to efektowny spektakl. Oczywiście, są koszty artystyczne, które trzeba zapłacić za muzykę graną w otwartej przestrzeni. Niska arkada orkiestronu jednak przytłumiła brzmienia z werwą prowadzonej orkiestry. Powietrze odebrało muzyce rezonans sceny. Za to głośniki i mikrofony udanie wspierały śpiewaków – to świetny wieczór Kruma Galabova w partii wystylizowanego na Kadafiego Nabucca, Anny Lichorowicz jako wyjątkowo perfidnej Abigail (w toczku niczym znane nam damy bardzo współczesnego dworu), Feneny w hollywoodzkiej interpretacji Jadwigi Postrożnej. Oklaskiwano gorąco Jakuba Michalskiego w partii Arcykapłana.
Nieco rozczarował chór – kultowe Va pensiero, na które zawsze czeka publiczność teatralna, tym razem było zbyt powolne, więc nieenergetyczne i jakby niczyje. Stało się raczej kołysanką niż pieśnią wolności, która podrywa publiczność z krzeseł. Z kolei należy docenić – spektakl rozgrywał się przecież na wielu planach – niezwykłe zdyscyplinowanie śpiewaków, tancerzy, chóru, dzieci w swych etiudach. To był jeden organizm. Podziwiałem także wiele dobrych zdarzeń aktorskich – jak w scenie poniewierania chorego Nabucca na wózku inwalidzkim przez triumfującą Abigail. Mocno współcześnie i symbolicznie zrozumiałem upokorzenie chorego bohatera i strącenia tego wózka ze stopni pałacu władzy.
Mimo gorących oklasków nie było bisu. I to jedyny skandal premiery.
06-06-2018
galeria zdjęć Nabucco, reż. Krystian Lada, Opera Wrocławska (scena plenerowa) ZOBACZ WIĘCEJ
Opera Wrocławska, scena plenerowa
Giuseppe Verdi
Nabucco
libretto: Temistocle Solera
dyrygent: Marcin Nałęcz-Niesiołowski
reżyseria: Krystian Lada
Scenografia: Didzis Jaunzems
reżyseria świateł: Maarten Warmerdam
choreografia: Kenzo Kusuda
kostiumy: Natalia Kitamikado
realizacja dźwieku: Tanel Klesment
obsada: Krum Galabov (gościnnie), Anna Lichorowicz, Jadwiga Postrożna / Aleksandra Opała, Volodymyr Pankiv (gościnnie) / Alexander Anisimov (gościnnie), Adam Zdunikowski (gościnnie) / Aleksander Zuchowicz, Karolina Filus (gościnnie) / Aleksandra Malisz, Paweł Walankiewicz / Edward Kulczyk, Jakub Michalski / Marcin Grzywaczewski
premiera: 25.05.2018