Glińska&Masłowska dzieciom
Agnieszka Glińska zrealizowała w warszawskim teatrze Studio sztukę dla dzieci i młodzieży Jak zostałam wiedźmą. Oparta jest ona na książce dla dzieci pióra Doroty Masłowskiej (zwanej poematem, bo częściowo stanowiącej zapis rytmicznego rapu) pod tym samym tytułem.
Po atrakcyjnych scenicznie spektaklach: Pippi Pończoszance (2007, wznowienie 2010, T. Dramatyczny) i Wiedźmach (2008, T. Lalka), reżyserka znów wybrała formę dużego widowiska – tu z jarmarczno-cyrkowymi kostiumami, brokatem, laserami, balonikami i projekcjami na rozciągniętym nad sceną ekranie i obrotówką, na której tańczą postacie w scenach zbiorowych. Dekoracji jest mało i są raczej umowne, rekwizyty tylko funkcjonalne i niezbędne. Zachowana została epicka forma, opowieść bardziej niż na dialogu polega na formie opisowej i narracji trzecioosobowej. Nazwałabym to przedstawienie – z uwagi na ilość piosenek w aranżacji pojedynczej i grupowej – ćwierćmusicalem. Występuje – po raz pierwszy na scenie poza macierzystym Wrocławiem – Kinga Preis, poza tym Dominika Ostałowska, Dorota Landowska i Paweł Wawrzecki (że wymienię tylko kilka osób spośród bardzo mocnej aktorskiej obsady). Mocniejsza od niej wydaje się tylko transowa i bajkowa muzyka Wojciecha Waglewskiego, który ze swoim „młodzieżowym” obecnie składem zespołu Voo Voo bodaj przez pięć pierwszych spektakli grał na scenie na żywo (miałam szczęście na nich trafić). Najsłabszy wydał mi się tekst – z pewnością ambitny, lecz nie wybitny. Bo – że pozwolę sobie zarapować: na kon-cie ma/ lep-sze ka-wał-ki/ Ma-słow-ska.
Nazwałabym to przedstawienie – z uwagi na ilość piosenek w aranżacji pojedynczej i grupowej – ćwierćmusicalem. Mówimy: Masłowska, a w domyśle: język. Masłowska ma uszy jak lepy na muchy, przylepiają się do nich powiedzonka i idiomy z języka powszedniego, z kanonu literackiego, z wszelkiej maści gwar miejskich, korporacyjnych, dresiarskich, dziecięcych, młodzieżowych, supermarketowych, internetowych, fejsowych czy smartfonowych – i co tam jeszcze słychać na ulicy, w piaskownicy, na bankiecie i w klozecie. Są rejestrowane, przerabiane, ustawiane w specyficznym inwersyjnym szyku zdaniowym, melanżowane na zasadzie: wysokie z niskim; czyste z brudnym, eleganckie z obrzydliwym, głupie z rozsądnym, realne z onirycznym. Nie brak też charakterystycznych dla dziecięcego języka koprolalii. Masłowska wychwytuje zmiany; godzi i wadzi się z nimi; z nimi rapuje, hip-hopuje i rymuje; je także krytykuje i wyśmiewa, kiedy nie pasują do jej aksjologicznej drabiny. Więc jak pisze bajkę, to nie bajkę kanoniczną, tylko bajkę utkaną z realiów dzieciom znanych, z liczmanów obowiązujących w ich świecie pojęciowym. A zmiany są takie, że jak mamy figurę wiedźmy, to już nie w lesie i nie w chatce z piernika. Dzisiejsze dziecko w lesie bywa rzadko albo wcale, natomiast wielkopowierzchniowe magazyny odwiedza z rodzicami kilka razy w tygodniu. Chatkę z piernika zastępuje szkolny sklepik oferujący snickersy i twixy. Nawet kiedy na placu boju trwają problemy podejmowane w baśniach Perraulta, to scenografia do nich musi być diametralnie różna. A i wartości też ulegają zmianie. Kiedy autorka wprowadza pojęcie głodu, to najczęściej jest to głód gromadzenia pod hasłem „więcej, więcej, więcej”, naczelnym hasłem wszechobecnego konsumpcjonizmu, którym osobiście gardzi. Tak naprawdę zagłębia się w roztrząsanie na przykładach odwiecznego ludzkiego dylematu: być czy mieć, przy czym próbuje też sama sobie odpowiedzieć na pytanie, czy istnieje, czy w ogóle jest możliwe uosobione w człowieku idealne dobro bądź też czyste zło. Czyni to w poetyce marzenia sennego, nie dba więc o logikę i następstwo zdarzeń, ale nie wychodzi jej z tego urocza fantazja lekka jak mydlana bańka, tylko raczej babranie się w brudzie, błocie i szambie. Zamiast więc logiki przyczynowo-skutkowej mamy świat symboli, często symboli świadomie odwróconych, jak świecąca aureolka na głowie Wiedźmy podającej się za Dobrą Wróżkę, aureolka wprost zaczerpnięta z tak zdobionych, podłączonych do prądu figurek Matek Boskich z ogródków i ulic polskich miasteczek.
„Jak tak wracam do domu, zła, zmarznięta, mokra,
idę i ze złością zaglądam ludziom w okna.
A mieszkam na świata skraju, dwa lata zabiera mi dojść tam,
a okno przy oknie, a w każdym się świeci,
a wszędzie, gdzie zaglądam,
czy firanka w nim ze złota, czy z gazety starej,
wszędzie siedzą tak samo, telewizję oglądają
i liczą, czy więcej, więcej, więcej mają,
czy tak jak zawsze: za mało, za mało, za mało”.
Song Wiedźmy (Preis) to obserwacja konsumpcjonistycznych postaw dzisiejszych rodziców i dzieci, bo to „one tak zręcznie, lepiej nawet od nas obracają się w tej kapitalistycznej rzeczywistości, w schemacie: pragnienie –nabytek – krótka satysfakcja” – stwierdza w wywiadzie na temat swojej książki Dorota Masłowska, zwracając uwagę na jej podtytuł: „Powieść autobiograficzna dla dorosłych i dzieci”. I dodaje: „Chciałabym uzyskać coś pomiędzy baśniami Grimmów a Toy Story, zupełnie oldskulowy tajemniczy klimat Klechd sezamowych zmiksować z animacjami Pixara”. Dlatego śmiało zestawia „zabawki z różnych porządków i światów”, z czego wychodzi „jakaś spotworniała arka Noego”. Arka, która co prawda unosi się na falach potopu, ale niczego nie ocala.
Fabuła jest prosta – głodna Wiedźma w towarzystwie swych wiernych Sępów-asystentów wypatruje po domach smacznego dziecka, a gdy takowe znajduje w osobie milutkiej dziewczynki (Ostałowska), okazuje się ona niestrawna, bo zbyt dobra. Na wykrywaczu dobra lokuje się w skali 1:10 na siódmej pozycji (relatywnie nisko, gdyż po cichu upycha niezjedzone obiady w tapczanie i rysuje sobie gołą nauczycielkę angielskiego pod prysznicem), zatem trzeba do niej domieszać trochę niedobrego chłopczyka, samoluba z nieodłączną paczką chipsów i iPhonem (Łukasz Simlat). Próba wpływania na decyzje dziewczynki obsypanej pyłem sennym okazuje się zabiegiem obosiecznym, bo choć mała staje się trochę Wiedźmą, to i Wiedźma przejmuje od swej ofiary trochę dobra. Są i inne rekwizyty: siatka na bachory firmy Bachorołap (Nb. sponsora spektaklu, bo w dzisiejszych czasach każda impreza musi mieć sponsorów), odmieniacz myśli w aerozolu czy iPuderniczka drugiej wiedźmy, działającej w świecie mody, która nie je dzieci, bo ciągle musi się odchudzać, jeździ czarną wołgą i używa nazwiska Żuleria von Mocz. Na filmie widać, jak Wiedźma buszuje po Śmidlu w poszukiwaniu kolejnych czarów w aerozolu, jak się zachwyca, że bogaci mają pałace z Castoramy. I tak się toczy akcja między sypialnią, supermarketem i stacją benzynową, a wehikułami są konik na biegunach (konik stacjonarny, co do trzech nie bardzo umie zliczyć – uroczy Paweł Wawrzecki), wózek na zakupy, wyimaginowane auto, którym nadjedzie mama, wkręci się w sytuację i – używając miłości, dobroci, determinacji i zdrowego rozsądku pomoże naszej dziewczynce uwolnić się od sennego koszmaru…
Ta pozorna antybajka jest jedną z najbardziej propagandowych, obciążonych jednoznacznym morałem bajek, jakie ostatnio widziałam. Entuzjazm widowni i brawa wywołują taneczno-śpiewane numery, laserowa walka wiedźm, parodia takich evergreenów popkultury jak Mam tę moc, Wyginam śmiało ciało czy Hakuna matata. Ludzie śmieją się też na każdą aluzję do komputerowych strzelanek, i na firmowy produkt Masłowskiej, czyli rymy typu: „kasjerka kaprawym oczkiem spod daszka firmowego słodko zerka”, „mój konik bujany zawsze jest spłukany”, „baba gruba jak góra i jak grób ponura”, „Ta dziewczynka/ sprawiła/ że pociekła jej ślinka” i zwroty: „do nienawidzenia”, „daj się karnąć” ( w sensie: przejechać), czy cisza taka, „że tylko słychać jak się hotdogi obracają na statoilach”. Choć w istocie adresata tego przedstawienia trudno określić – dla małych jest zbyt długie i skomplikowane, dla nastolatków jednak trochę infantylne, dla wymagających dorosłych – takich jak ja – mimo aktorskich starań za mało żywe i za mało śmieszne, choć oczywiście ja też nie wyobrażam sobie dzisiaj na scenie satysfakcjonujących powrotów do „prawdziwej” chatki z piernika. Ta pozorna antybajka jest jedną z najbardziej propagandowych, obciążonych jednoznacznym morałem bajek, jakie ostatnio widziałam (a widziałam mnóstwo, w samym maju przez cztery dni ze dwadzieścia tytułów na festiwalu w Bielsku-Białej, a potem w stołecznym mieście Warszawie). Masłowska bowiem wypowiada się kategorycznie w metaforyczny sposób na temat ją jako matkę najbardziej obchodzący. W cytowanym już wywiadzie wypowiedziała się wprost, że ważne jest „uczulenie dzieci na to, że więcej, więcej niekoniecznie prowadzi do lepiej, lepiej… Zastanawiałam się, jaką szczepionkę chciałabym zaaplikować współczesnym dzieciom, na co je uczulić, i myślałam, że właśnie na to”.
6-06-2014
galeria zdjęć Jak zostałam wiedźmą, reż. Agnieszka Glińska, Teatr Studio w Warszawie ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Studio Warszawa
Dorota Masłowska
Jak zostałam wiedźmą
reżyseria: Agnieszka Glińska
scenografia i kostiumy: Agnieszka Zawadowska
muzyka: Wojciech Waglewski
obsada: Monika Krzywkowska, Dorota Landowska, Monika Obara, Dominika Ostałowska, Kinga Preis, Marcin Bosak, Marcin Januszkiewicz, Modest Ruciński, Łukasz Simlat, Paweł Wawrzecki, Mirosław Zbrojewicz
premiera: 26.05.2014
bardzo fajna sztuka.