AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

I tak nikt mi nie wybaczy

Nie smućcie się. Ja zawsze będę z wami, reż. Wiktor Rubin, Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie
Absolwentka Uniwersytetu Gdańskiego, doktor nauk humanistycznych. Referentka krajowych i międzynarodowych konferencji naukowych poświęconych literaturze i kulturze. Publikowała m.in. w internetowym „Dzienniku Teatralnym” oraz w miesięczniku „Teatr”. Współpracowała z Centrum Sztuki Współczesnej „Łaźnia” i Nadbałtyckim Centrum Kultury w Gdańsku. Mieszka w Gdyni.
A A A
fot. materiał Teatru Jaracza  

Z jednej strony – ostatnie przedstawienie Jolanty Janiczak i Wiktora Rubina niczym nas nie zaskoczy. Prawdopodobnie znajdziemy w nim wszystko to, co otrzymaliśmy (w mniej lub bardziej przewrotnej wersji) w wielu wcześniejszych spektaklach duetu, chociażby w tryptyku kieleckim czy przedstawieniach gnieźnieńskich: kobiecą postać, która, upraszczając, z wnętrza opresyjnego systemu podejmuje próbę opowiedzenia siebie autorskim językiem. Z drugiej jednak strony postać Justyny Szafryńskiej (świetna rola Mileny Gauer), która latem 1877 roku współdoświadczyła w warmińskim Gietrzwałdzie maryjnych objawień, uruchamia nostalgiczno-niepokojącą opowieść, w której sprawą nadrzędną staje się kwestia (samo)wybaczenia. W Nie smućcie się. Ja zawsze będę z Wami Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie Janiczak i Rubin mówią o niej tak przejmująco, jak chyba nigdy dotąd.
W niewielkiej ciemnej przestrzeni Sali Margines czerń scenicznych desek zajmują dwa spore obiekty: mobilne (jak się później okaże) konstrukcje zbudowane z drewnianych podestów i metalowych rusztowań. Na każdym z podestów stoi łóżko przykryte zgrzebną szarą pościelą, przy nim szafka z drobnymi przedmiotami. Niedaleko ustawionych obok siebie „pokoików” znajduje się stanowisko krawieckie – z maszyną, siedziskiem, wiklinowym koszem. Te główne punkty scenografii Łukasza Surowca dopełniają ustawione na czarnej podłodze szeregi błękitnych plastikowych butelek z wodą, białe baniaki z kranikami, rzędy polnych kamieni. Z perspektywy widowni (linie czarnych krzeseł otaczające sceniczną przestrzeń z czterech stron) scenograficzna kompozycja przywołuje na myśl dziecięcą układankę: „mieszkanko” zbudowane z tego, co pod ręką, z zabawek i wakacyjnych pamiątek zebranych na podwórku. W porządku fabularnym przedstawienia ta ciemna, minimalistyczna przestrzeń wielokrotnie zmieni swój charakter, splecie ze sobą czasy, miejsca oraz – jeśli o takie rozróżnienie chcemy się pokusić – sacrum i profanum. Na jednym ze swoich poziomów zawsze jednak będzie tym, co rozpoznajemy w niej najpierw: codziennością dwóch wczesnonastoletnich dziewcząt, na które znienacka spadła „łaska” i które nie wiedzą, jak zarządzać tym doświadczeniem i jak ulokować w nim siebie, które sklejają niezdarnie (i w pewnym ujęciu – w tej właśnie kondycji pozostaną już na zawsze) łaknące zabawy i beztroski dziewczyństwo z powagą oraz wyjątkowością bycia boską tłumaczką i posłanką. Co ciekawe, to ten właśnie konflikt będzie jednym z ważniejszych tematów przedstawienia: spór między „należnościami” dzieciństwa/nastoletniości a obowiązkami zbyt wczesnej i nazbyt poważnej dorosłości. Opozycja, co ważne, ulokowana obok podziału na święte i świeckie, niezależna od sacrum i/czy profanum. „Trzynastoletnie dzieci oderwane od rodziców, rodzeństwa, rówieśników, świeżego powietrza” – zauważa tę inicjalną dla historii dziewcząt, dziecięcą opresję Delegat Apostolski (Radosław Hebal), przybyły w celu zbadania nieobecności Justyny w opowieści o gietrzwałdzkich objawieniach. To on za pomocą śpiewnej modlitwy otwiera przedstawienie Janiczak i Rubina, wprowadzając nas w pełną ciemnych plam historię nastoletnich wizjonerek.

Olśniewające wizualnie, ostentacyjnie recyklingowe kostiumy Marty Szypulskiej (wspieranej przez asystentkę Natalię Dziarczykowską) miksują powidoki ikonicznych filmowych kadrów (dzieła Jaromila Jireša czy Siergieja Paradżanowa) z estetyką ludowej religijności i wraz ze scenografią Surowca budują teatralną plastykę, która zbliża sceniczną rzeczywistość przedstawienia do opowieści misteryjnej, spajającej hagiografię z apokryficzną fantazją, łączącej nadmierną powagę i przeestetyzowany humor. Reżyserka świateł Monika Stolarska i autor muzyki Krzysztof Kaliski pocieniowali całą teatralną przestrzeń, nadając jej atmosferę duszną, dwuznaczną, nieustannie napiętą, ale też miejscami przerysowaną i ciepłą – niczym w ludowej baśni czy w odpustowej historyjce. Chór Matek Boskich (Jagoda Białek, Izabela Myc-Kobus, Monika Stępień, Aleksandra Wajzer, Olcha Zakorchemna i Ewa Zdrojewska) w białych dresowych szatach, z makijażami jak z hiszpańskiej ikonografii, obwieszonych odpustowymi artefaktami i w koronach ze świec migocących żółtym blaskiem towarzyszy obleczonemu w przesadzoną czerń Delegatowi Apostolskiemu w zainicjowaniu historii maryjnych objawień. „Przypominam, że wizjonerki były dwie” – melorecytują Matki Boskie, które wspólnie z kościelnym dostojnikiem osadzają wiodącą narrację w tak charakterystycznych dla teatru Janiczak i Rubina ramach śledztwa. W 1877 roku, od czerwca do września, dwie dziewczynki: dwunastoletnia Barbara (Aleksandra Kolan) i jej o rok starsza koleżanka Justyna, blisko sto sześćdziesiąt razy zobaczyły i usłyszały Matkę Boską. Maryja objawiała im się na przykościelnym klonie, a przekazywane przez nią w gwarze warmińskiej nauki dotyczyły losów kościoła i jego lokalnych wyznawców i wyznawczyń. Matka Boska zaleciła dziewczynkom wstąpienie do zakonu Szarytek, co też uczyniły, rezygnując z „przekleństw niewinności” na rzecz klasztornej dyscypliny i żmudnej pomocy potrzebującym. Przez jakiś czas ich życie zgodnie się rymowało. Jednak pewnego dnia Justyna zniknęła z klasztoru, a jej losy spowiła mgła niedomówień, przypuszczeń i pretensji. „Na tym, co po niej zostało, nie można polegać” – stwierdza surowo Matka Przełożona (Barbara Prokopowicz), świadkini w prowadzonym śledztwie. Posłuszna klasztornym regułom Barbara szybko wprowadzona została na drogę prowadzącą ku statusowi świętej. Justyna, która jako pierwsza zobaczyła Matkę Boską, a później sprawiedliwie współdzieliła wizje z młodszą koleżanką, zniknęła, rozmyła się w rozczarowaniu otoczenia. „Była pierwszą twarzą tego objawienia, teraz nie sposób znaleźć jednej fotografii” – zauważa podejrzliwie Delegat.

Na poziomie fabularnym przedstawienie stanowi swoistą rekonstrukcję losów Justyny, jej relacji z Barbarą, ze społecznością Szarytek, a po odejściu z klasztoru – z mężem Raymondem (Maciej Pesta) i córką Anną Marie (Marta Markowicz). Janiczak i Rubin badają także jej relację z religijną wspólnotą w rozumieniu szerszym niż klasztor i nade wszystko – związek Justyny z objawieniami, jej relację z „cudem”. Co ciekawe, Nie smućcie się… nie jest rozprawą o przemocowości wspólnoty religijnej (czy też dokładniej – wspólnoty katolickiej), lecz raczej rozmową o istocie bycia w takiej strukturze, jaka by ona nie była; o warunkowanym indywidualną sytuacją miejscu bycia w niej i wynikających z tej pozycji ograniczeniach, ale też możliwościach. Obraz Kościoła, jego zamknięcia na ludzką różnorodność, jego skrajnej hierarchizacji i jego zakleszczenia w nieprzekraczalnych dogmatach i ustawieniach, dostrzeżemy tutaj raczej na poziomie teatralnej materii niż słowa: w kolcach zakonnego łóżka, w powtarzalności sztywnych gestów Matki Przełożonej i Barbary, w ciasnocie i ponurej szarzyźnie klasztornego krajobrazu. W Nie smućcie się… Jolanta Janiczak i Wiktor Rubin przyglądają się raczej nie instytucji i jej mechanizmom, lecz konkretnym, funkcjonującym w jej sztywnych ramach osobom. Gęsty, drobiazgowy język sztuki Jolanty Janiczak sprawnie i sugestywnie buduje drugoplanowe postaci żyjących w kościelnych strukturach kobiet, obrazując je jako tożsamości z jednej strony bardzo starające się upodobnić do „jakiegoś” nadrzędnego, pożądanego sposobu funkcjonowania, z drugiej jednak strony posiadające swoje własne, niezbywalne cechy. Matka Przełożona w świetnej roli Barbary Prokopowicz reprezentuje „bezuczuciową” surowość obycia, ale i pewien rodzaj rozczarowania trudem „wychowywania” wizjonerek. Poświęcone na modelowanie dziewcząt lata wydają się nie dawać jej wystarczającej satysfakcji: Justyna wymknęła się jej naukom, a Barbara przyswoiła je z nudną nadgorliwością. Kreowana przez Aleksandrę Kolan Barbara deklaruje bez ogródek potrzebę egzystencjalnego „prowadzenia”. Życie według podanych wzorów zapewnia jej, wiecznie sztywno uśmiechniętej, poczucie bezpieczeństwa, identyczność klasztornych dni – spełnienie i zadowolenie. Od czasu do czasu tylko jej uśmiech spina żal, że Matka Przełożona swoim uczuciem obdarzyła nie tę posłuszną i zawsze dostępną, lecz tę, która tak gwałtowanie uciekła.

Pod względem inscenizacyjnym olsztyńskie przedstawienie operuje gestem czytelnym i klarownym, prostym, ale zarazem otwierającym wachlarze znaczeń. „Żywot” niepokornej Justyny ma tutaj kształt swego rodzaju teatru w teatrze, wymuszonej śledztwem inscenizacji. Wszystkie postaci ważne dla jej losów znajdują się na scenie, część z nich, jak te grane przez Macieja Pestę i Martę Markowicz, w pierwszych fragmentach przedstawienia siedzą nieporuszenie, w skupieniu przyglądając się scenicznej rzeczywistości i uruchamiając się w odpowiednim, „swoim” czasie. Kolejne punkty biograficznej fantazji wzmacniane są dobitnymi gestami, jak założenie wywróconego na wewnętrzną stronę habitu czy doklejanie twarzy ziejącemu pustką obliczu Matki Boskiej. Ta zresztą scena przedstawienia jest chyba jedną z najbardziej przejmujących w całym spektaklu. Po odejściu z klasztoru Justyna zatrudnia się jako krawcowa i wiąże ze swoim klientem, Raymondem. Córka pary, Ann Marie, jest w przedstawieniu swoistą personifikacją dwuznacznych, często kłócących się pragnień Justyny; jest odbiciem jej tęsknot, jej osobności i samotności. Kostium grającej Ann Marie Marty Markowicz to obcisły kombinezon w szary wzór, na który nałożona jest dziewczęca, biała sukienka. Ciało obleczone ściśle strojem w specyficzny wzór przywołuje na myśl skórę węża, być może tego, którego Justyna znalazła w klasztornej celi, oswoiła czułym gestem i zabrała ze sobą podczas ucieczki. Anna Marie, córka Justyny, jest niejako powtórzeniem roli węża w życiu wizjonerki – jest od niej zależna, przywiązana do niej, nawykowo pragnąca czułości i bliskości. Z tą jednak różnicą, względem zwierzęcia, że Ann Marie nigdy nie dostaje od matki tego, czego rzeczywiście potrzebuje. W przejmującej scenie doklejania obrazowi Matki Boskiej twarzy, córka mówi o tym, jak wyrwała tę część obrazu i zjadła ją. A następnie poszukiwały z matką oblicza, które można by dokleić w miejsce pustki. W opowieści dziewczyny wyraźne jest przekonanie o niepowtarzalności twarzy Justyny, przekonanie, które wypowiedziały między wersami także Matka Przełożona i Barbara. Temu przeświadczeniu towarzyszy dojmująca tęsknota – za twarzą, która wydaje się być wiecznie niedostępna, nieobecna, skierowana w inną stronę. W przeciwieństwie do, co paradoksalne, mieniącej się wielością wizerunków Matki Boskiej. „Jedną twarz Maryi można szybko zastąpić inną bez pytania. Twarzy mojej matki nie da się zastąpić żadnym podobnym wizerunkiem” – mówi córka Justyny, wypowiadając w toku „śledztwa” jeszcze kilkukrotnie swoją tęsknotę za matką, mówiąc o deficycie uczuć, o emocjonalnej niedostępności. „Jej życie zawsze jest gdzie indziej” – kwituje smutno permanentną nieobecność matki.
Życie Justyny po odejściu z klasztoru zdaje się dziać między chęcią wyplenienia z siebie zakonnych nawyków a próbą kompulsywnego przeniesienia ich na grunt „świecki”. Janiczak i Rubin nie stawiają tutaj diagnoz, nie oceniają, a jedynie dywagują: czy to wieczne rozdarcie jest wynikiem klasztornej „tresury”, czy też może przeciwnie – jest konsekwencją indywidualnych potrzeb, realizacją świadomie wybranego egzystencjalnego projektu. Jedno jest tu mocno wyczuwalne: Justyna pragnie wybaczenia, tę chęć formułuje  już w pierwszych momentach „śledztwa”. „Czy ktoś mi kiedyś wybaczy? Czy wrócę do normalnego życia?” – mówi w inicjalnych partiach opowieści o sobie samej. Czy to pytanie łączyć mamy z życiem w klasztorze, czy z życiem po odejściu z niego? A może „normalność”, za którą tęskni Justyna to ta, sprzed wizji na przykościelnym klonie? Ale nawet fragment przedstawienia, kiedy Justyna roztrzaskuje zmurszały kawałek drewna (pozostałość klonu?), nie daje nam jednoznacznej odpowiedzi na te wątpliwości.

W finale bardzo dobrego, świetnie zagranego przedstawienia Jolanty Janiczak i Wiktora Rubina oglądamy nagranie wideo. Milena Gauer w stroju Justyny-zakonnicy przemierza obcojęzyczne ulice, rozdaje przechodniom ulotki, „świętą wodę” z Gietrzwałdu. Aktorka wyjaśnia spotkanym osobom istotę teatralnego projektu o Justynie, chęć przypomnienia postaci wizjonerki, upamiętnienia jej. Jest w tym nagraniu coś niezwykle poruszającego, być może chodzi o to, że jest ów performans gestem, za którym tak tęskniła Justyna Szafryńska, a którego sama sobie dać nie umiała, nie potrafiła. Że jest gestem wybaczenia?

10-04-2024

Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie
Jolanta Janiczak
Nie smućcie się. Ja zawsze będę z wami
reżyseria: Wiktor Rubin
scenografia i video: Łukasz Surowiec
kostiumy: Marta Szypulska
muzyka: Krzysztof Kaliski

reżyseria świateł: Monika Stolarska
ruch sceniczny: Magda Jędra

obsada: Milena Gauer, Radosław Hebal, Aleksandra Kolan, Marta Markowicz, Maciej Pesta, Barbara Prokopowicz
Chór Matek Boskich: Jagoda Białek, Izabela Myc-Kobus, Monika Stępień, Aleksandra Wajzer, Olcha Zakorchemna i Ewa Zdrojewska
premiera: 22.03.2024

galeria zdjęć Nie smućcie się. Ja zawsze będę z wami, reż. Wiktor Rubin, Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie Nie smućcie się. Ja zawsze będę z wami, reż. Wiktor Rubin, Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie Nie smućcie się. Ja zawsze będę z wami, reż. Wiktor Rubin, Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie Nie smućcie się. Ja zawsze będę z wami, reż. Wiktor Rubin, Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie ZOBACZ WIĘCEJ
 

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (3)
  • Użytkownik niezalogowany seo
    seo 2024-04-19   17:24:51
    Cytuj

    I’m going to read this. I’ll be sure to come back. thanks for sharing. and also This article gives the light in which we can observe the reality. this is very nice one and gives indepth information. thanks for this nice article... https://www.posterprintcenter.com/backlit-film.html

  • Użytkownik niezalogowany run 3
    run 3 2024-04-15   11:43:42
    Cytuj

    You should still learn more about run 3 games because they're so popular right now, even though I'm sure you'll need what you learned in that post.

  • Użytkownik niezalogowany 카지노사이트
    카지노사이트 2024-04-10   23:06:12
    Cytuj

    It's a game. Five dollars is free. Try it It's not an easy game ->-> 카지노사이트