AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Kolejne jądro czegoś tam

Trzecia pierś, reż. Jarosław Tumidajski, Teatr Współczesny w Warszawie
Doktor habilitowana kulturoznawstwa, adiunkt w Zakładzie Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autorka i współautorka książek i artykułów wydanych w Polsce i za granicą.
A A A
fot. Magda Hueckel  

Za każdą tragedią mężczyzny stoi jakaś kobieta. Egzemplifikacją tej myśli jest Trzecia pierś Ireneusza Iredyńskiego, którą w warszawskim Teatrze Współczesnym wystawił Jarosław Tumidajski.

Iredyński nie jest obecnie często wystawianym autorem, a i w latach popularności dramatopisarza ten utwór nie był wystawiany zbyt często. Warszawska inscenizacja jest piątą od momentu powstania tekstu na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Nie wiem, dlaczego przez dziesięciolecia teatry nie sięgały po ten dramat, nie wiem również, po co sięgnął po niego obecnie Tumidajski. To, co i jak przedstawia w tekście Iredyński, może na początku lat siedemdziesiątych, kiedy dogasał ruch kontrkulturowy w swojej idealistycznej postaci i wydawał owoce w postaci terroryzmu i rozmaitych patologicznych sekt, wspólnot czy rodzin, było czymś odkrywczym i ukazywało mechanizmy manipulacji i kontroli. Współcześnie wiemy o tym chyba dużo więcej, a liczne wytwory kultury i sztuki, zarówno filmowej, jak i teatralnej, a nawet operowej rozpracowywały temat „kontr-grup”, uciekających od społeczeństwa i zwykłego życia. Trzecia pierś nie jest w stanie powiedzieć tu nic nowego, a swoim ujęciem obecnie wydaje się być niebywale stereotypowa, a także staroświecka.
 
To ostanie najsilniej ujawniło się w rysowaniu postaci bohaterów – dwóch mężczyzn i kobiety, którą jeden z nich, Tomasz (Mariusz Jakus), wykreował na przywódczynię „wspólnoty” (tak o mieszkańcach doliny tworzących sektę mówią postacie). Kobieta (Magdalena Żak) ma na imię Ewa (zbieżność z pramatką nieprzypadkowa) i dzięki swej urodzie oraz magnetyzmowi o wiele lepiej nadaje się do tego, by pociągnąć za sobą tłumy, niż faktyczny przywódca i ideolog. Tomasz jest kaleką i sam uznał, że wizerunkowo kiepsko nadaje się na symbol nowego stylu życia. Takie obrazowanie postaci kobiety – jako irracjonalnej, samiczej famme fatale, i mężczyzny – jako  kierującego jej postępowaniem, wybierającego ją ze względu na jej aparycję, czterdzieści lat temu może mieściło się w interesujących schematach fabularnych, współcześnie raczej (mnie przynajmniej) drażni. Kobieta ma być atrakcyjna, bo tylko wtedy może dobrze wypełniać swoją rolę, nawet kiedy chodzi o przywódczynię. Mężczyźni mówią co prawda o jej magnetyzmie i tym, że wydaje się, jakby wiedziała coś więcej niż zwykli ludzie, tylko dlaczego reżyser nakazał scenicznej Ewie pojawiać się przez niemal cały spektakl w powabnym dezabilu? Czyżby to magnetyzm jej młodego ciała działał tak na uciekinierów od cywilizacji? Kiedy więc Ewie wyrasta trzecia pierś (z boku, poniżej lewej) od razu czuje się jak „potwór” (tak o sobie mówi) i postanawia popełnić samobójstwo, przekonana, że z takim defektem nie może już porywać za sobą wyznawców. Przeszkadza jej w tym Tomasz, bo wie, że jako kaleka na przywódcę się nie nadaje. Dlatego postanawia podsunąć jej outsidera – nowego przybysza do doliny „wolności i miłości” – Jerzego (Szymon Mysłakowski). On od razu orientuje się, że przywódczyni wzywa go dla seksu. Ona natomiast używa swego obdarzonego dodatkową piersią ciała, by go do siebie przywiązać i podporządkować. Jest jak trujący bluszcz – musi się na kimś oprzeć i opleść go, by zachować swoją siłę. Ewa chce użyć Jerzego do zamordowania dwóch innych członków sekty, którzy wiedzą o jej świeżo wyrosłym biuście. Czuje się bowiem zagrożona, że kiedy jej tajemnica się wyda, reszta wspólnoty ją odrzuci. Jeden z tych wytypowanych do zabicia jest lekarzem, który powiedział jej, iż piersi nie można usunąć, bo spowoduje to raka. Taki pogląd co prawda oddaje dobrze ugruntowane w latach siedemdziesiątych przekonanie, że guzów ruszać nie można, bo zrobi się z tego nowotwór, ale dziś tego rodzaju eksplikacje brzmią śmiesznie, a branie ich na serio przez kobietę powoduje, iż widzimy w niej monstrualną idiotkę. Równocześnie przemieszanie tego rodzaju absurdów i stereotypów z psychologizmem postaci oraz życiowym prawdopodobieństwem powoduje, iż całość historii staje się dość banalna oraz nachalnie przewidywalna.

Tym, co w przedstawieniu Tumidajskiego tekstowi Iredyńskiego próbuje nadać wymiar przypowieściowo-uniwersalizujący, jest scenografia autorstwa Mirka Kaczmarka. Przedstawia ona coś na kształt rajskiego ogrodu, lecz przedstawionego w bardzo tradycyjnej konwencji teatralnej. Tuż przy nogach pierwszego rzędu widzów znajdują się kępy trawy, poustawiane w równych szeregach. Zarówno trawa, jak i inna roślinność namalowana na wyciętych formach sprawia wrażenie jakby bajkowej, nierzeczywistej. Jest jak fantastyczna roślinność w wyobrażeniu raju. Między tymi bujnymi zaroślami znajdują się zwykłe meble – stół, łóżko, w głębi lodówka oraz pojedyncze, lecz dość gęsto ustawione bambusowe pnie. Ten element z kolei odsyła do jakiejś egzotycznej, tropikalnej dżungli, które to wrażenie potęguje jeszcze dym, wiszący przez cały czas przedstawienia w powietrzu niczym wilgotna mgła, oraz duchota małej Sceny w Baraku. Ta ikonosfera jest bardzo czytelnym przywołaniem innej historii o szaleństwie i władzy, zagrożeniach ucieczki od cywilizacji – Jądra ciemności Conrada. Ten kontekst wizualny niestety obnaża to, że w zarówno Iredyński, jak i Tumidajski nie są w stanie powiedzieć nic poznawczo głębszego niż to, co stworzył Korzeniowski, a co potem genialnie strawestował Coppola. Równocześnie to scenografia tworzy niemal całą teatralność tego przedstawienia. Wszystko bowiem, co chciałby nam powiedzieć autor (a reżyser chyba nie czuł, że chce do tego dołożyć coś własnego), zawarte jest w słowach. Dzięki dialogom dowiadujemy się, co się dzieje, to one wprowadzają nas w sytuacje, by w końcu zamienić się w długie tyrady, wyjaśniające, na czym polega konflikt racji w tej historii.

Wkładem własnym dramaturga w ten conradowski schemat mówienia o antyutopii jest wprowadzenie postaci kobiety, przez której strach i głupotę, całkiem miły mężczyzna zostaje przymuszony do popełnienia podwójnej zbrodni, zamienienia doliny „miłości i wolności” w obszar żyjący w poczuciu zagrożenia (wymyślonego), do stania się tyranem, a na koniec jeszcze rozpicia się, kiedy ona po zbrodniach, jakich dla niej dokonał, nagle na miesiąc znika. Ona natomiast jako wdzięczna i potulna samiczka udaje się do miasta, by jednak odciąć sobie trzecią pierś, a następnie wrócić i wyznać mu, że teraz chce mieć z nim dziecko, dzięki któremu zapomną o wyrządzonym złu i już wszystko będzie dobrze. W związku z tym nagromadzeniem uczuć spektakl grany jest głównie na krzyku oraz wywalanych emocjach, co niestety czyni go jeszcze bardziej banalnym i stereotypowym, a także – wraz z upływem czasu – męczącym. Już od czasów biblijnych wiadomo, że to kobiety są powodem nieszczęść mężczyzn. Pierwsza była Ewa, co namówiła mężczyznę do zżarcia jabłka. Ewa stworzona przez Iredyńskiego na pewno nie będzie ostatnią w kulturze, przez którą tylu mężczyzn zginęło. Permanentne szukanie powodu własnych nieszczęść poza sobą jest dowodem niedojrzałości. Tylko po co ciągle o tym przypominać przy pomocy staroświeckich tekstów?

11-02-2019

galeria zdjęć Trzecia pierś, reż. Jarosław Tumidajski, Teatr Współczesny w Warszawie <i>Trzecia pierś</i>, reż. Jarosław Tumidajski, Teatr Współczesny w Warszawie <i>Trzecia pierś</i>, reż. Jarosław Tumidajski, Teatr Współczesny w Warszawie <i>Trzecia pierś</i>, reż. Jarosław Tumidajski, Teatr Współczesny w Warszawie ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Współczesny w Warszawie
Ireneusz Iredyński
Trzecia pierś
reżyseria i opracowanie muzyczne: Jarosław Tumidajski
scenografia i kostiumy: Mirek Kaczmarek
światło: Katarzyna Łuszczyk
obsada: Mariusz Jakus, Szymon Mysłakowski, Magdalena Żak
premiera: 26.01.2019.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: