AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Lalki w kontekście i bez

9. Festiwal Teatralny KONTEKSTY, 28 listopada – 1 grudnia 2019, Poznań
Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, członek redakcji portalu „Teatralny.pl”. Pisze dla „Teatru”, kwartalnika „nietak!t”, internetowego czasopisma „Performer” i „Dialogu”. Współautor e-booka Offologia dla opornych. Współorganizuje Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej we Wrocławiu.
A A A
fot. Rami Shaya / Michał Strokowski  

No i jak tu pisać o festiwalach lalkowych? Zaczynasz i już na wstępie wiesz, że wyznaczone z góry rozsądne limity znaków z pewnością zostaną przekroczone, a i tak będziesz miał poczucie, że nie o wszystkim wspomniałeś. Nie rozstawiłeś należytej ilości akcentów, nie rozwinąłeś zasugerowanych wątków, nie pogłębiłeś rozpoczętych analiz. Co gorsze, zapomniałeś o czymś ważnym! Bo lalki, a żeby być precyzyjnym, teatr formy, to ostatnio – streśćmy się ekstremalnie w jednym słowie – „obfitość”. Tematów, podejść, rodzajów docelowej publiczności. Obfitość wyraźniejsza niż w instytucjonalnym teatrze dramatycznym, a bliższa temu, co ostatnio dzieje się w offie.

Poznańskie Konteksty wspaniałym tego przykładem. Powiedzmy od razu – nie dlatego, żeby od razu było wiadomo, tylko dlatego, żeby wyraźnie zaznaczyć punkt wyjścia – dziewiątą edycję festiwalu uznaję za udaną. I to z wielu różnych powodów. Przede wszystkim organizatorom z Teatru Animacji należy pogratulować doboru spektakli. Jak sami o tym piszą: „Szukaliśmy ich długo. Codziennie wyostrzaliśmy zmysły: sprawdzaliśmy za horyzont i nasłuchiwaliśmy w głuchej ciszy. Czasami wpadały na nas znienacka. Innym razem musieliśmy się srogo napracować, by móc je Państwu pokazać”. Wysiłek, jak się okazało, był wart podjęcia. W każdej z zaproponowanych pozycji poczułem to „coś”, obecność czego stanowiła – tu znowu odwołuję się do notki wstępnej z programu – intuicyjne kryterium wyboru. „Coś”, co zachwyca, wzrusza, ale też zaprasza, by zboczyć z udeptanych i przez to wygodnych szlaków, spróbować innych, nieznanych tropów i tropik.

W kontekście wspomnianej obfitości zadbano o należytą różnorodność gatunkową i formalną, rozpiętą między skromniutkim monodramem (wspaniały warsztatowo i pełny szczerego zaangażowania występ Karoliny Martin z jej Trzema ćwierciami do śmierci) a inscenizacyjnie rozbudowanym ukłonem w stronę teatru dell’arte (przewrotna i arcyzabawna Miłość do trzech pomarańczy Pawła Aignera). Między pokazami, w trakcie których nie pada ani jedno słowo (urzekająca i całkowicie rozbrajająca Minutka, artystyczne cudeńko, w którym trójka młodych lalkarzy z Teatru Baj pochyla się nad tematem starości, odnajdując w jesieni życia niepowtarzalne piękno) a musicalem, w którym niegodzące się na nędzną półegzystencję w teatralnych magazynach lalki urządzają popisową sceniczną rewoltę (egzystencjalnie niepokojące La la lalki Artura Romańskiego).

*
Świetnie, że do Poznania oprócz teatrów z Warszawy czy Białegostoku przyjechały też zespoły z Kielc i Słupska. Pierwszy z nich przywiózł rzecz wyborną – spektakl Pod adresem marzeń, który przez ostatni rok z wielkim powodzeniem podróżuje po festiwalach teatralnych. W pełni zasłużenie. Można by nawet powiedzieć, że w ten sposób dopełnia się wymyślony przez Elżbietę Chowaniec i Marka Zákosteleckiego świat sceniczny. Zespół, będący zbiorowym ambasadorem budynku kieleckiego Teatru Lalki i Aktora, tego, w którym w przeciągu jego długiej i frapującej historii spełniały się liczne marzenia, teraz urzeczywistnia te nasze. Marzenia o teatrze wrażliwym, mądrym, a jednocześnie lekkim i estetycznie wysmakowanym. Przypomnę, że przedstawienie trafiło do finału Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, gdzie wyróżniona została scenografia Marka Zákosteleckiego.

Scenografia, tym razem w wykonaniu Pavla Hubički, jest też bezwzględnym atutem kieleckiego Švejka. Wbrew niespodziewanie licznym głosom krytycznym śmiem twierdzić, że nie jedynym. Joanna Zdrada czyta tę klasyczną pozycję z kanonu dwudziestowiecznej literatury antywojennej jeżeli nie zupełnie, to co najmniej w znaczącym stopniu, wbrew przyjętym kanonom i asocjacyjnym obrazkom ze zbiorowego imaginarium, w którym postać pucołowatego, dobrodusznego wojaka ma swoją ugruntowaną (w znacznym stopniu dzięki realizacjom dla małego ekranu) pozycję. Reżyserka wydobywa z utworu – który, jak się okazuje, nie jest już wcale taki poczytny, więc funkcjonuje bardziej w postmodernistycznym imperium cytatów i przeróbek – jego mroczną, brutalną stronę. Uwypukla strukturalną przemoc, którą podszyte okazują się te na pierwszy rzut oka zabawne i przewrotne historyjki. Absurdalność i idiotyzm ludzkiego zachowania w spektaklu Zdrady staje się zaledwie bladym cieniem, symptomem absurdalności i idiotyzmu samej wojny, tej uniwersalnej maszynki do przemielenia zarówno pojedynczego człowieka, jak i całych narodów. Maszynki, nad którą nikt, tak naprawdę, nie jest w stanie sprawować kontroli.

**
Każdy więc, jak to się mówi, miał szansę znaleźć coś dla siebie. Nawet ci, którzy wolą oglądać spektakle na boso, przebywając przez cały czas na scenie. Czyli nie tyle oglądać, co w nich uczestniczyć. Współtworzyć w tandemie z własnymi pociechami, inspirując się propozycjami aktorów-performerów. Dokładnie takie nietypowe doświadczenie gościom festiwalu zaproponował kolektyw Holobiont z Poznania.

W ciągu niecałej godziny młodzi i starsi bawią się wspólnie, bawią się mądrze, eksplorując możliwości wynikające z połączenia ruchu, świetnie dobranych fragmentów muzycznych i kredek pastelowych. _on_line_, wbrew pierwszym skojarzeniom z internetową pajęczyną, jest przedsięwzięciem ze wszech miar „analogowym”. Angażującym różne zmysły, rodzaje sprawności i inteligencji, przez co – w dzisiejszych czasach nieustannego hipnotyzowania dzieci niebieskimi ekranami – wyjątkowo cennym. Pomysł, wydawałoby się, prosty, a jednak wymagający artystycznej wyobraźni, precyzji w wielu drobnych detalach, pozawerbalnych zdolności komunikacyjnych, a przede wszystkim otwartości i umiejętności dzielenia się własną fascynacją. Kupuję go w całości i najgoręcej polecam wszystkim rodzicom, którzy mają poczucie humoru i nie boją się trochę ubrudzić. Tym bardziej, że wydarzenie jako całość daje ważne świadectwo temu, że sztuka jest blisko. Mało tego, tworzyć ją można nie tylko w śmiertelnie poważnym skupieniu, ale też z nieskrępowaną radością i przy zaangażowaniu dosłownie całego siebie.
 
Ruch i obraz stał się głównym tworzywem Virginii Wolf Białostockiego Teatru Lalek. Spektaklu równie minimalistycznego i równie dobrze obchodzącego się bez słów. Co wcale nie zdziwi, skoro inspiracją dla twórców był picture book autorstwa Kyo Maclear i Issabele Arsenault. Ukryty w tytule i kreatywnie wyeksponowany na scenie wilk, jak próbują tłumaczyć twórcy, „jest przygnębieniem, melancholią i bólem, które urosły do tego stopnia, że nie sposób ich kontrolować”. Chce się natychmiast dodać – i nie tylko. Bo owo „i nie tylko” w tej właśnie formie, czyli bez żadnych konkretów, daje szanse na odczytanie przedstawienia poza rejestrami psychologicznymi. W każdym razie z przykrością, która jest jednocześnie wyrazem uznania dla potencjału spektaklu, stwierdzam, że twórcy nie udźwignęli pełni ciężaru tak intrygująco zbudowanej przez dwójkę aktorek metafory. Zbyt łatwo im poszło z tym „oswojeniem wilka”. Szczególnie w niezbyt wyraźnie puentującej sprawę końcówce. 

***
Powtórzmy raz jeszcze – każdy mógł znaleźć jakąś pozycję dla siebie. Wydłubać rodzynkę z festiwalowego ciastka. Ci zaś, którzy wiernie towarzyszyli większości zaplanowanych pokazów, mieli adekwatny przekrój tego, czym obecnie żyje polski teatr formy. Poważnie zastanawiano się nad tym podczas panelu dyskusyjnego „Najnowsze ścieżki teatru lalek”, który poprowadził Karol Suszczyński.

Cieszy mnie, że wśród tych ścieżek znajdziemy i taką, która prowadzi od rozwiązań znanych, oswojonych i powielanych do eksperymentów pokroju Halo, Kosmos!, prapremiery Teatru Animacji, której całkiem zasadnie nadano miano zmysłowiska. Dlaczego? Otóż historia nietuzinkowej przyjaźni między Stworką, jedyną taką istotą na całej planecie, i dżdżownicą Dżodżo angażuje przede wszystkim zmysły słuchu, dotyku i zapachu. Natomiast całą warstwę wizualną, będąc wydarzeniem dostępnym dla widzów niewidzących, pozostawia na okup naszej wyobraźni. Wystarczyło, że Malina Prześluga i Julia Szmyt zadbały o to, żeby ta niesamowita podróż superinteligentnym statkiem kosmicznym Jazgolot dostarczała dziesiątki impulsów do jej – nomen omen – polotu. Wspaniale spisała się cała ekipa aktorska (Julianna Dorosz, Aleksandra Leszczyńska, Danuta Rej, Krzysztof Dutkiewicz i Artur Romański), która przez cały czas, kiedy wygodnie siedzieliśmy w krzesłach za pomocą specjalnego zestawu słuchawkowego do reszty wciągnięci w świat przedstawiony, performowała przed mikrofonem binauralnym. To nowe i nietypowe przedsięwzięcie, lecz z pewnością mające ogromny artystyczny potencjał.

Nie mniejszy potencjał, jak dowodzi tego jeden z kontekstowych hitów, ma powrót do dzieł znanych i epokowych. Tylko że wracać do nich należy, mając na takie ponowne spotkanie pomysł, chęć i cierpliwość, czego przykładem Don Kichot Grupy Coincidentia i Teatru Pinokio. Spektakl mądry i piękny, wielowymiarowy, przyjazny dla widza, a jednocześnie nie zawsze tak oczywisty, jakby się mogło wydawać. No i ta wspaniała, brawurowa w każdym tego słowa znaczeniu tytułowa kreacją Pawła Chomczyka, którą w ostatnim dniu festiwalowym słusznie dowodził, że bez klasyki, bez tych wspólnych punktów odniesienia, nie ma tak naprawdę współczesności. Bo nie tylko technologią stoi kultura. A stoi niekiedy takimi właśnie błędnymi rycerzami z La Manchy, którzy walczą co prawda z wiatrakami, ale zwyciężają przecież z tandetą i bezmyślnością.

13-01-2020

 

9. Festiwal Teatralny KONTEKSTY, 28 listopada – 1 grudnia 2019, Poznań

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: