Nasłuchując fal
Był synem zwykłego nauczyciela z przedmieść Wiednia, miasta, którego prawie nie opuszczał i z którym nierozłącznie było związano jego krótkie życie. Muzyką interesował się od samego dzieciństwa.
Pierwszych lekcji gry na skrzypcach udzielał mu ojciec. Komponować zaczął, mając zaledwie 15 lat, i w ciągu następnych piętnastu stworzył ponad tysiąc utworów muzycznych. Nigdy się nie ożenił i nie miał dzieci. W jednym z domów publicznych zaraził się syfilisem, chorobą, którą w tych czasach leczono mocno osłabiającymi organizm porcjami rtęci. Zmarł 19 listopada 1828 roku, mając 31 lat. Nazywał się Franz Peter Schubert.
Tej biografii, nawet w tak skrótowej wersji, nie znajdziecie w przedstawieniu Magdy Szpecht Schubert. Romantyczna kompozycja na dwunastu wykonawców i kwartet smyczkowy. Przeczytać o losach kompozytora można w numerze tradycyjnie ukazującego się z okazji wałbrzyskich premier „Nieregularnika Teatralnego”. Natomiast w samym spektaklu z ziemskich spraw wiedeńczyka pozostały tylko urywki jego dziennika, wyświetlane na ścianach improwizowanej sali w Starej Kopalni. W nich Schubert ukazuje się jako osoba zrozpaczona, osamotniona, niepotrafiąca się odnaleźć w tym świecie, wręcz deklarująca niemożliwość autentycznej bliskości między ludźmi. W każdym zdaniu wyczuć da się głęboki wewnętrzny kryzys, cierpienie i przeczucie bliskiego końca.
Tymczasem bije żywe, pulsujące serce spektaklu – kwartet smyczkowy d-moll Der Tod und das Mädchen (Śmierć i dziewczyna). Utwór ten pierwotnie powstał jako pieśń do tekstu Matthiasa Claudiusa: „Jestem przyjacielem, nie przychodzę karać./ Bądź dobrej myśli! Nie jestem dziki,/ W ramionach mych błogo będziesz spać”. Zdania te, wyświetlane podczas przedstawienia, mogą służyć jako motto do spektaklu. Są też specyficznym refrenem, który nieustannie, nieubłaganie powraca, przypominając o tym, o czym tak naprawdę nigdy nie da się zapomnieć. Łacińskie memento mori z nakazu moralnego staje się egzystencjalnym przekleństwem.
Cokolwiek by można próbować przedstawieniu zarzucić, to odmówić twórcom wnikliwej i skrupulatnej pracy nad wymiarem akustycznym chyba się nie da. Wielka zasługa w tym Wojtka Blecharza – absolwenta Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie, który swój doktorat z dziedziny kompozycji uzyskał na wydziale Muzycznym Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego. To w jego aranżacji słyszymy utwory Schuberta. Niektóre fragmenty Blecharz stworzył specjalnie do przedstawienia, niekiedy wykorzystując kompozytorskie triki, których bogaty w muzycznych geniuszy wiek dziewiętnasty jeszcze nie znał, jak chociażby polirytmię. W ten sposób muzyka w Schubercie… zdecydowanie wyparła tekst i mowę. W całym prawie dwugodzinnym spektaklu samych słów jest zaledwie z tysiąc, o czym dowiadujemy się ze wstępnego filmiku, w którym pokrótce wyjaśniony zostaje „punkt wyjścia” i „punkt dojścia” całego projektu.
Jak już mogliście się domyślić, Schubert. Romantyczna kompozycja na dwunastu wykonawców i kwartet smyczkowy nie jest typowym spektaklem. Magda Szpecht w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu (z którym już współpracowała podczas 15. Edycji Dni Dramaturgii) powraca do strategii reżyserskiej ze swojego poprzedniego spektaklu, czyli Delfina, który mnie kochał. W nim za pomocą fragmentów filmów dokumentalnych, choreografii, nowych mediów, zapisów odgłosów wydawanych przez delfiny, próbowała zobrazować historię międzygatunkowego romansu, który miał miejsce w latach 60. ubiegłego stulecia podczas eksperymentu amerykańskiego neurologa Johna Lilly’ego. „Staram się uciekać od perfekcji, teatralnego wykonawstwa, na rzecz czegoś mniej oczywistego, nieoczekiwanego” – zdradza reżyserka w wywiadzie dla „Nieregularnika”.
W Schubercie… postanowiła przeciwstawić, zestawić czy nawet zderzyć (zależy od obranego punktu widzenia) wirtuozowskie wykonania czwórki profesjonalnych muzyków z choreograficznymi improwizacjami osób starszych. Nie chodziło rzecz jasna o „zatańczenie” Schuberta. Żadnej prymitywnej ilustracyjności. Tak samo starość nie jest tu starością wystawioną na pokaz, demonstratywną, mającą drażnić i prowokować. Jej wymiar cielesny nie za bardzo rzuca się w oczy. Każdy z szóstki zaproszonych studentów Uniwersytetu Trzeciego Wieku dostał „sobowtóra” w postaci aktora z Teatru Dramatycznego (stąd ta dwunastka tytułowych wykonawców). Zamierzone podobieństwo fizyczne, długa wspólna praca i częsty efekt lustrzanego odbicia sprawiają, że trudno nie widzieć w każdej z par pewnej całości. Wyglądają jak jedna osoba, która dziwnym trafem, wbrew wszelkim temporalnym ograniczeniom, dziś wieczorem funkcjonuje naraz w swych dwóch różnych wiekowo postaciach. Tak jakby każdy miał za sobą zmaterializowany cień własnej młodości. Czy na odwrót – miał przed sobą najprawdziwszy obraz własnej starości.
Badając możliwości własnego ciała, różnorakość wyrażanych za jego pomocą emocji, leciwi wykonawcy badają też otaczającą ich przestrzeń, chociaż stworzona przez Zuzannę Golińską scenografia nie zaprasza do większej interakcji. Abstrakcyjne konstrukcje z dykty, przypominające ozdoby parków czy skwerów (niektóre z nich wypełnione są wodą, inne przypominają „opuszczone” postumenty) pozostają raczej pewnym semantycznym naddatkiem, który sprzyja różnorodności sposobów odbioru przedstawienia. Jednak nawet gdyby twórcy zupełnie zrezygnowali ze scenografii, z tym ostatnim nie mieliby żadnych kłopotów. Przedstawienie pełne jest interpretacyjnych możliwości. Najprawdopodobniej dlatego, że do niczego widza nie zmusza, nie stawia żadnych tez. Oglądając Schuberta…, można na przykład zastanawiać się nad statusem scenicznym nieprofesjonalnych wykonawców. Można też snuć refleksje na temat śmierci i starości. Można wczuwać się w losy kompozytora… Niemniej jednak w pewnym momencie tej emocjonalnej odysei poczułem, że mój wewnętrzny Homer nie sili się już na kolejne heksametry. Usiadł cicho na brzegu tego muzycznego morza i uważnie nasłuchuje fal, ciesząc się jak dziecko, że ślepota w tym wypadku nie jest żadną przeszkodą.
4-04-2016
galeria zdjęć Schubert. Romantyczna kompozycja na dwunastu wykonawców i kwartet smyczkowy, reż. Magda Szpecht, Teatr Dramatyczny im. J. Szaniawskiego w Wałbrzychu ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu
Schubert. Romantyczna kompozycja na dwunastu wykonawców i kwartet smyczkowy
reżyseria: Magda Szpecht
dramaturgia: Szymon Adamczak
scenografia i kostiumy: Zuza Golińska, współpraca: Małgosia Golińska
muzyka: Franz Schubert, Wojciech Blecharz
choreografia: Paweł Sakowicz
obsada: Sara Celler-Jezierska, Karolina Krawiec, Rozalia Mierzicka, Małgorzata Zielińska, Michał Kosela, Filip Perkowski oraz Janina Mikołajek, Róża Sochan, Elżbieta Sejda, Ryszard Godlewski, Zbigniew Sowiński, Ryszard Wróblewski
kwartet smyczkowy: Tomasz Kulisiewicz – skrzypce, Włodzimierz Brzeziński – skrzypce, Bożena Papała – wiolonczela, Zofia Kowalczyk – altówka
premiera: 6.03.2016