AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Nie-odchodzenie

Bezmatek, reż. Marcin Liber, Teatr Ludowy w Krakowie
Teatrolożka i filmoznawczyni.
A A A
fot. Klaudyna Schubert  

To krótki spektakl, trwa niespełna pięćdziesiąt minut. Trudno jednak się od niego uwolnić – na długo po pierwszym obejrzeniu przedstawienia na Scenie pod Ratuszem pamiętałam nie tylko pojedyncze obrazy, ale też towarzyszące im emocje. Bezmatek w adaptacji Marcina Libera wybrzmiewa nieco inaczej niż książka Miry Marcinów. To bez wątpienia jedna z zalet tego kameralnego spektaklu, w którym Katarzyna Tlałka i Maja Pankiewicz tworzą sceniczny świat tak sugestywnie, że łatwo w nim odnaleźć własne doświadczenie utraty. A jednocześnie ratują przed zatraceniem się w nim, bo Bezmatek to również opowieść o sile, jaką dają nam ci, których kochamy najsilniej i najwierniej.

Bezmatek Miry Marcinów określany bywa jako „literatura funeralna”. Intymność miłosnego listu, skierowanego do przedwcześnie zmarłej matki, miesza się z niemal wykrzyczaną niezgodą na jej nieobecność. Narratorka ma trzydzieści kilka lat, gdy miała piętnaście, usłyszała od psychologa, że jest „właściwie mamą swojej mamy”. Bo mama nie była jak z te z czytanek dla grzecznych dzieci. Charakterna, nieco szalona, dużo paliła i zbyt dużo piła. Wnosiła w życie dziecka, a potem dorastającej dziewczyny wiele niepokoju. Była jednak centrum świata, jedynym punktem odniesienia. „ Jej nie ma jej nie ma jej nie ma jej nie ma jej nie ma jej nie ma jej nie ma jej nie ma jej nie ma. Powtarzam to sobie, żeby przestać czekać, zacząć żyć – choć pewnie nic takiego jak «zacząć żyć» nie istnieje. Ale pamiętam, że żyłam. Zanim umarła”.

Jak zaadaptować afabularną prozę, złożoną z fragmentów wspomnień, nieuporządkowanych myśli, jakie pojawiają się tuż po przebudzeniu czy nagle w środku dnia albo z tych uporczywych, nie dających spokoju, powracających nieustannie? Prozę, w której obrazy z dzieciństwa i młodości – równie ulotne, co sugestywne – mieszają się z tymi z „tuż przed”, z roku od postawienia diagnozy do śmierci matki? Jak zaadaptować obrazy właśnie: matki siedzącej co rano w kuchni nad szklanką kawy, tracącej na wadze niby bez powodu, bo dopiero później, za późno, okaże się, że to jeden z objawów? Jak opowiedzieć o matce – „substancji silnie uzależniającej”, która w opowieści Marcinów nie pojawia się bezpośrednio, a jedynie we wspomnieniu, boleśnie naznaczonym jej nieobecnością. Choć przecież „nasze życia: moje i mojej matki, stały się nieznośnie podobne”. Jak zaadaptować świadectwo „smutku ostatecznego”?

U Marcinów matka i córka tworzą mikrokosmos, ich relacja zdaje się po części unieważniać wszystkie inne – poza tą, jaką bohaterka buduje z własną kilkuletnią córką. Babcia i ciotki, mniej lub bardziej przypadkowi mężczyźni i lepsi lub gorsi psychoterapeuci pozostają w cieniu jak postaci drugoplanowe albo statyści. Inaczej w spektaklu Marcina Libera: obok Matki (Katarzyna Tlałka) i Córki (Maja Pankiewicz) na scenie występuje także Muzyk, któremu zmarła matka (Adam Witkowski). Dzięki temu inaczej rozkładają się napięcia między kobietami i – co najważniejsze – ich relacja zyskuje nowy kontekst. Matka i Córka, odmiennie niż u Marcinów, nie funkcjonują w oderwaniu od innych, w samowystarczającym i samonapędzającym się układzie miłości i tęsknoty. Jeśli trzecią postacią jest Muzyk, któremu zmarła matka – to istnieją inne matki, inne córki, synowie. Wprowadzeniem w sceniczny świat bohatera Liber nie tylko zuniwersalizował książkę Marcinów (matki tracą również mężczyźni; nie każda córka musi być „właściwie mamą swojej mamy”, choć ta na scenie pewnie jest; nie wszystkie relacje między rodzicami i dziećmi bywają toksyczne), ale uczynił historię o żałobie również opowieścią o sile przetrwania.

Przedstawienie Marcina Libera urzeka prostotą. Na scenie tylko kilka prostych sprzętów: lodówka (z której na początku spektaklu wychodzi Córka), deska do prasowania, taborety. Niby dom, ale dziwnie opustoszały albo porzucony w wyniku niespodziewanej, pospiesznej przeprowadzki. W tej przestrzeni rozegra się dramat – niekiedy rozdzierający, ale chwilami wywołujący nostalgiczny uśmiech. A nawet śmiech, bo jedną z głównych zalet tego przedstawienia jest brak patosu. Paradoksalnie, mówiąc o nieukojonym żalu, Maja Pankiewicz i Katarzyna Tlałka, ale również Adam Witkowski, unikają nadmiernych emocji. Bo Bezmatek Libera jest niczym „Bajka o żałobie”, jeden z mikrorozdziałów książki Marcinów, kończąca się wstrząsającym wersem: „I chociaż żyła”.

Córka Pankiewicz żyje niejako na przekór, w wiecznej niezgodzie, nieustającej rozpaczy. Ale na scenie ów stan wydaje się tak naturalny, bo aktorka nie epatuje gwałtownością w jego wyrażaniu. Wręcz przeciwnie: po prostu trwa, opowiadając o Matce, żartując z nią, zdając relację z wykonywania pośmiertnego makijażu. A Matka? Pojawia się najpierw w stroju pszczelarza, jej twarz przysłania kapelusz – taki chroniący twarz hodowcy przed rojem. U Marcinów przywoływana jedynie we wspomnieniu matka wydaje się kobietą niespełnioną, choć pozbawioną pretensji do świata, raczej podejmującą z nim nieustanną grę o wyczekiwane szczęście. Matka Tlałki, przeciwnie, emanuje nie tylko spokojem, ale też przedziwnym pogodzeniem się z losem? śmiercią? tęsknotą za tym, co się utraciło lub czego nigdy się nie osiągnęło? Kondycje postaci – Matki, Córki i Muzyka, któremu zmarła matka – nie są oczywiste, a jednocześnie nie odczuwałam potrzeby, by je dookreślać. Czy Matka przemawia do nas i do Córki z zaświatów, rajskiej pasieki, gdzie nie odczuwa już fizycznego bólu i gdzie porzuciła nadzieje na jakąkolwiek odmianę? To wydaje się nieistotne, bo ważniejsza okazuje się relacja dwóch kobiet w pozornie tylko odmiennej sytuacji. I Matka, i Córka opowiadają o śmierci tej pierwszej, obie wygłupiają się, zachęcając publiczność do wyrażania aplauzu w chwilach, gdy mówią o diagnozie, umieraniu, nakładaniu szminki na martwe usta. Albo kiedy opowiadają o reakcjach otoczenia na żałobę, którą przecież powinno się przeżyć szybko, nie wprawiając nikogo w zakłopotanie, nie absorbując zanadto swoim stanem, najlepiej – niezauważalnie.

Przedstawienie kończy się podobnie, jak się zaczęło: Córka i Matka pojawiają się w strojach pszczelarzy. Tym razem mówią o śmierci – tej domowej albo szpitalnej, naturalnej i tej „cesarskiej”. Wymiana zdań brzmi jak rozmowa młodych matek, dzielących się doświadczeniami z połogu. Dusze chorują po śmierci niczym przedwcześnie urodzone dzieci, lepiej służy im karmienie piersią. Jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało, krąg życia się domyka. Może w tym znaleźć można bodaj cień nadziei na schronienie przed rozpaczą?

20-04-2022

Teatr Ludowy w Krakowie
Bezmatek
na podstawie książki Miry Marcinów Bezmatek
reżyseria i adaptacja: Marcin Liber
muzyka: Adam Witkowski
obsada: Maja Pankiewicz, Katarzyna Tlałka, Adam Witkowski (gościnnie)
premiera: 17.10.2021

galeria zdjęć Bezmatek, reż. Marcin Liber, Teatr Ludowy w Krakowie Bezmatek, reż. Marcin Liber, Teatr Ludowy w Krakowie Bezmatek, reż. Marcin Liber, Teatr Ludowy w Krakowie Bezmatek, reż. Marcin Liber, Teatr Ludowy w Krakowie ZOBACZ WIĘCEJ
 

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (3)