Nieobecność widoczna
Teatr im. Wandy Siemiaszkowej w Rzeszowie
fot. Maciej Mikulski
Teatr jest zawsze spotkaniem międzyludzkim: bezpośrednim – jak to między widzem i aktorem; pośrednim – możliwym za sprawą tego bezpośredniego, kiedy dzięki aktorom spotykamy się z reżyserem, jego pomysłami, ideami. Podobnie jest z festiwalami teatralnymi – w wielu przypadkach są zakomponowaną myślą, którą programujący pragnie się podzielić z widzami. Czasem takie spotkanie ma wymiar niemal metafizyczny, kiedy festiwal jest głosem osoby, której już z nami nie ma. Wtedy osoba taka, choć nieobecna, jest nadal widzialna i odwrotnie – jej nieobecność jest bardzo widoczna.
Tak stało się w przypadku tegorocznego, piątego, jubileuszowego Festiwalu Nowego Teatru, którego program był ostatnim zadaniem, jakie wykonała Joanna Puzyna-Chojka, zmarła tragicznie w lecie tego roku jego dyrektor artystyczna. Otwierając festiwal, stojący na scenie dyrektor Jan Nowara co jakiś czas bezwiedne zwracał się w kierunku miejsca ze swojej prawej strony – tego, gdzie zawsze dotąd stała dyrektor artystyczna. Tak jakby nadal chciał przekazać jej głos albo też szukał u nieobecnej potwierdzenia dla tego, co mówił. Ten nieświadomy gest bardzo wyraźnie ukazywał rolę, jaką pełniła osoba Joanny.
Program rzeszowskiej imprezy Puzyna-Chojka zamknęła tuż przed wyjazdem, w trakcie którego tragicznie zginęła, zdążyła jeszcze wybrać spektakle warte jej zdaniem zaproszenia. Miała plany – jak to zwykle ona – wzbogacenia prezentacji przedstawień o cały program wydarzeń towarzyszących. Tego już zrobić nie zdążyła, więc piąta edycja imprezy różniła się bardzo od poprzednich, co dodatkowo czyniło nieobecność Joanny bardzo widoczną. Równocześnie rzeszowskie spotkanie zostało w pewien sposób poświęcone Jej pamięci. Jedyna rozmowa panelowa, jaka miała miejsce, przygotowana przez Katarzynę Kręglewską, współpracowniczkę Joanny, zatytułowana „Nowy teatr – kondycja, idee, perspektywy”, była próbą zarówno zrekonstruowania samej koncepcji „nowego teatru”, jak i opowieścią o tym, jak rozumiała ją Puzyna-Chojka. Dyrektor Nowara zaprosił też na festiwal zespół studentów z uniwersyteckiego Teatru nieUGiętych ze spektaklem Coś w rodzaju gniewu, którego Joanna była reżyserem. W pewnym sensie tegoroczny festiwal stał się czymś na kształt pożegnania i równocześnie wspólnego przeżywania żałoby dla tych, którzy ją znali i z nią współpracowali. Formą upamiętnienia pierwszej dyrektor artystycznej była także minuta ciszy w teatrze przed ogłoszeniem werdyktu.
W trakcie dyskusji panelowej jako jeden z wyróżników „nowego teatru” wymieniono dotrzymywanie kroku rzeczywistości – zarówno w jej wymiarze wydarzeniowym, jak i przemian zachodzących w estetyce. Myślę, że ta właśnie myśl bardzo dobrze oddawała profil programowy festiwalu. W związku z mniejszymi niż wcześniej środkami do konkursu w tym roku stanęło zaledwie pięć przedstawień uzupełnionych o jedno „czytanie performatywne” oraz jeden performans. Jak zwykle na finał imprezy wystąpili studenci krakowskiej AST z przedstawieniem dyplomowym z 2017 roku: „post-wodewilem” Kochanie, zabiłam nasze koty na podstawie tekstu Doroty Masłowskiej. Ów „post-wodewil” przypomniał mi inny dyplom aktorski sprzed wielu, wielu lat, a mianowicie Złe zachowanie z (wtedy jeszcze) warszawskiej PWST. Tu też młodzi aktorzy zaprezentowali się jako bardzo sprawni śpiewający i tańczący wykonawcy, dający prozie Masłowskiej swoją świeżą energię. I choć dla mnie, osoby z innej epoki, perypetie bohaterów wydawały się bardziej amerykańsko-serialowe niż życiowe, to spektakl oglądałam z dużą przyjemnością, być może właśnie dzięki owej „post-wodewilowej” formie, która brała rzeczywistość przedstawioną w ironiczny nawias.
Pozostałe z imprez towarzyszących nie posiadały aż takiej energii. Czytanie (Kobiet) Apetyt na Szekspira Olivii Negrean przez minimalną inscenizację (co jest w pełni zrozumiałe) nakazywało skupić się na walorach samego tekstu. Jego oryginał powstał w języku angielskim, na polski przetłumaczony został przez reżyserkę, Magdalenę Mosteanu. Niestety to, co można było usłyszeć ze sceny, było zaledwie „draftem” tłumaczenia, dość nieporadnym językowo, na czym najprawdopodobniej zaważyło zanurzenie reżyserki w brytyjskim kontekście. W związku z tym kobiety z dramatów Szekspira mówiły niezindywidualizowanymi językami, w których czasem zbyt mocno przebijała potoczność wyrażania się, która w żaden sposób nie charakteryzowała trwalej postaci.
Natomiast drugą z imprez towarzyszących był performance w reżyserii Martyny Łyko zatytułowany Veni, Vidi, VR, w którym dwoje aktorów, mających na twarzach okulary wiralowe, przemieszczało się mentalnie przez krajobraz stworzony przez grafików komputerowych. To, co każde z nich widziało, widzowie mogli obserwować na ekranach znajdujących się ponad ich głowami. Aktorzy natomiast głośno dzielili się swoimi wrażeniami z VR, a ich słowa pojawiały się w formie zapisu na trzecim z ekranów. Po kilkunastu minutach obserwowanie tego stało się dla mnie koszmarnie nudne, bo ile można słuchać kwestii w rodzaju „czuję się jak...” czy „chodź teraz tam”, obserwując dwoje nieruchomych ludzi i dość ubogi świat stworzony przez grafika?
Prezentacje konkursowe, niemal bez wyjątku, były natomiast bardzo ciekawe i prezentowały wysoki poziom artystyczny. Swoim zachwytem nad otwierającym festiwal spektaklem Beniowskiego. Ballady bez bohatera z Teatru Nowego w Poznaniu już się dzieliłam na tych łamach. Powtórne jego obejrzenie umocniło mnie w poczuciu, że to bardzo dobre przedstawienie. Niestety dużo większa niż Mała Scena w Poznaniu widownia rzeszowskiego teatru nie pozwoliła osiągnąć wszystkich, tak ważnych dla odbioru tego spektaklu, efektów dźwiękowych. Rozczarowaniem był dla mnie Orestes Centrali w reżyserii Michała Zadary. Spektakl ten miał przyjechać do Rzeszowa dwa lata temu, wtedy w ostatniej chwili twórcy zrezygnowali z grania na festiwalu. Przedstawienie, jakie można było zobaczyć w tym roku, było już raczej cieniem siebie samego. Z oryginalnej obsady wystąpili w nim tylko Barbara Wysocka oraz muzyk Jacek „Budyń” Szymkiewicz, dwaj pozostali aktorzy grali w zastępstwie. Być może długie niegranie spowodowało, iż przedstawieniu brakowało energii, a grę aktorską zastępowało czasem zagrywanie się. Chaos na scenie nie wyglądał na celowy i zaplanowany, wydawał się raczej wynikiem braku kontroli nad przebiegiem przedstawienia.
Z dwoma kolejnymi spektaklami mam duży kłopot. Co jest istotniejsze: ciekawa i dobrze dopracowana forma teatralna czy też może to, co przedstawienie sobą mówi? Ten problem połączył dla mnie przedstawienia: Ku, Klux, Klan. W krainie miłości zabrzańskiego Teatru Nowego oraz nagrodzoną przez widzów Hańbę Johna Maxwella Coetzeego z Teatru Ludowego w Krakowie. Proza Coetzeego zrobiła na mnie wrażenie powielającej rasistowskie oraz seksistowskie stereotypy. W swoim przedstawieniu Wierzchowski chciał być może zbudować pomost między naszym teraz, a RPA po zakończeniu apartheidu. Podszedł do tego nieco niekonsekwentnie: z jednej strony w słowach pojawiają się cały czas nazwy miast z Południowej Afryki: Johannesburg czy Kapsztad, z drugiej, aktorzy – nawet ci grający czarnoskórych – nie są w żaden sposób na nich wystylizowani, mówią za to na przykład z podkrakowskim akcentem. W scenie przyjęcia natomiast wyraźnie, dzięki muzyce i formie tańca, przedzierzgają się w Afrykańczyków. Po co? Dlaczego? Coetzee buduje swoją narrację z punktu widzenia białego, heteroseksualnego mężczyzny, który traktuje kobiety jako przedmioty przydatne w jego (samo)rozwoju i nabieraniu świadomości, a które w jego opowieści pozbawione są samodzielności egzystencji, są jedynie aspektami jego istnienia. Dodatkowo wydaje się traktować przemiany, jakie zaszły w jego kraju, z perspektywy uprzywilejowanego, który stracił swoją wyjątkowość. Scena z komisją uczelnianą, która ma ocenić jego relację ze studentką, przypomina kpiny z realnej Komisji Prawdy i Pojednania, jaka miała być próbą rozliczenia się z rasistowską przeszłością RPA. Bardzo trudno było mi przyjąć perspektywę założoną przez Coetzeego i Wierzchowskiego, dlatego nawet bardzo dobra gra aktorów (szczególnie Anny Pijanowskiej) nie była w stanie zmienić mojego co najmniej ambiwalentnego stosunku do tego przedstawienia.
W przypadku Ku Klux Klanu brakowało mi stworzenia kontrapunktu dla opowieści mieszkańców „białego Południa”, którzy przez cały spektakl wprost ze sceny głosili swoje rasistowskie i szowinistyczne idee. W ten sposób przedstawienie stało się trybuną nienawiści, z której bezkarnie (wszak to tylko teatr) można głosić dość przerażające poglądy. Pointa, w której okazuje się, że miasteczko jest jednolicie białe nie dzięki wszechogarniającej miłości, a dzięki temu, że przejeżdżających przez nie czarnoskórych po prostu władze zamordowały, jest zbyt słaba, by stanowić przeciwwagę dla tego, co głoszone jest przez cały spektakl. I znów: co z tego, że przedstawienie jest dobrze zagrane? Przez to może być tylko bardziej niebezpieczne.
Nagrodzone przez dziennikarzy Lwów nie oddamy, które miało premierę przy okazji festiwalu TRANS/MISJE, zajmuje się problemem relacji polsko-ukraińskich i powstało na podstawie reportaży przeprowadzonych przez reżyserkę Katarzynę Szyngierę. Jest w nim prawdziwa, głęboka refleksja oraz metateatralność, która dodaje przedstawieniu lekkości i humoru. Jury dziennikarskie nagrodziło spektakl z Rzeszowa „za zespołową pracę artystyczną, która doprowadziła do powstania przedstawienia będącego prawdziwym, a nie wyłącznie odegranym dialogiem rozmaitych racji, oraz za uczciwe, szczere i autentyczne wykorzystanie formy teatru w teatrze, a także za inteligentną ironię rozbrajającą stereotypy”. Mogę się podpisać pod tym zdaniem z pełnym przekonaniem, podobnie jak pod ciągiem dalszym uzasadnienia: „Jury dziennikarskie pragnie również wyrazić opinię, iż nagroda, jaką na jubileuszowej, piątej edycji festiwalu otrzymał zespół rzeszowskiego teatru, jest w pewnej mierze także efektem wysiłków, poszerzania horyzontów intelektualnych i estetycznych, jaką to pracę od początku istnienia nowej formuły festiwalu podejmowała Joanna Puzyna-Chojka. Nagrodę tę chcielibyśmy zadedykować Jej Pamięci”.
Jeden etap istnienia Festiwalu Nowego Teatru został nieodwołalnie zamknięty. Poziom artystyczny tegorocznej edycji pozwala mi jednakże wierzyć, że zostanie on zachowany także w kolejnych latach. Joasiu, do końca wykonałaś świetną pracę.
02-01-2018
Festiwal Nowego Teatru, Rzeszów, 19-24.11.2018