AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

(Nie)śmieszne staruszki

 

Wiesław Michnikowski śpiewał kiedyś, że „wesołe jest życie staruszka”. Zgodnie z logiką piosenki kabaretowej, starszy pan zawsze znajdzie dla siebie jakąś pociechę, nawet w kwiecie wieku „tu biuścik zachwyci, tam nóżka”. Co jednak ma zrobić kobieta, która pochowała już męża, odchowała dzieci i teraz jedyne, co na nią czeka, to stary fotel w kącie ciemnego pokoju? Pogodzenie się z upływającymi latami jest dla niej o tyle trudne, że potrzeba adoracji nie przemija równie szybko jak uzasadniająca ją uroda. Nic zatem dziwnego, że kobiece próby ucieczki przed starością są znacznie bardziej desperackie i przez to bywają niekiedy doprawdy osobliwe.

Z takiego założenia wyszedł francuski pisarz Christian Giudicelli, autor komedii Pierwsza młodość, którą na scenie Teatru Powszechnego w Radomiu wystawiła właśnie Julia Wernio. Jest to prosta historia dwóch obcych sobie i całkowicie różnych kobiet po sześćdziesiątce, które połączyła samotność oraz chęć przezwyciężenia gnuśnej i spychającej w apatię starości. Ich przypadkowe spotkanie staje się początkiem wspólnej podróży po Francji, w czasie której obie panie spróbują odnaleźć na nowo radość życia.

Kameralna przestrzeń teatralnej sali pełna jest kolorowych i niekoniecznie pasujących do siebie elementów. Aby ukazać wszystkie miejsca akcji bez potrzeby zmian scenografii, na scenie znalazły się jednocześnie biało-czarna posadzka dyskotekowej sali, elegancki fotel z domu jednej z bohaterek, żelazne łóżko taniego paryskiego hotelu, zielona ławka parkowa i stoliki z krzesłami. Na bocznej ścianie co pewien czas wyświetlane są ponadto biało-czarne fotografie rodem z rodzinnego albumu. Tę estetyczną różnorodność uzupełnia szeroki zestaw wykorzystanych utworów muzycznych, wśród których znalazły się zarówno klubowe rytmy, przebój Franka Sinatry, jak również kantaty Jana Sebastiana Bacha. Trudno oprzeć się wrażeniu, że podstawową zasadą przyświecającą autorkom tej inscenizacji (reżyserce i scenografce) jest kicz, o którym Milan Kundera pisał w Nieznośnej lekkości bytu, że jest on absolutną negacją wszystkiego, co w życiu nie do przyjęcia, czyli przede wszystkim śmierci.

W tak skonstruowanym świecie, rozpiętym pomiędzy wysokim a niskim, funkcjonują jedynie dwie bohaterki. Pierwsza z nich, nauczycielka Rene (Iwona Pieniążek), to elegancka, wykształcona i skromna ateistka pochodząca z bogatego domu. Jej pozycję najlepiej określa prosta czarna sukienka z białym kołnierzykiem, niewielka torebka w ręku, starannie ułożona fryzura oraz powściągliwe maniery. Druga, Simone (Danuta Dolecka), jest jej całkowitym przeciwieństwem – pełna życia, strojna sroka o utlenionych włosach i obwieszona tanią, plastikową biżuterią. Obie spotykają się podczas szkolnego balu, na który zostały zaproszone przez dyrekcję, chociaż nikomu w gruncie rzeczy nie zależało na ich obecności. Początkowo siedzą w przeciwległych końcach sceny oświetlonej kolorowymi światłami tańczących reflektorów, które symulować mają imprezowe efekty specjalne. Rene spokojnie pije drinka, próbując zabawiać kulturalną rozmową niewidzialnego barmana. Zna swoje miejsce i prawa w tej sytuacji, zachowuje się w sposób, który społeczeństwo określiłoby jako stosowny do jej wieku. Z kolei Simone neguje taką konwencję i po wypiciu sporej ilości alkoholu śmiało rusza na podbój parkietu. Kiedy Rene decyduje się pomóc jej w powrocie do domu, nawet nie podejrzewa, jak ważna będzie to dla niej decyzja.

Pierwsze sceny spektaklu wyraźnie pokazują przewagę energicznej Simone nad poważną tradycjonalistką Rene. Choć to pierwsza z nich zachowuje się nieprzyzwoicie, swoją spontanicznością zdecydowanie szybciej zdobywa sympatię widowni. Jest wesoła i odważna, dobrze czuje się wśród ludzi. Zupełnie inaczej niż jej przypadkowa towarzyszka, żyjąca w luksusowym, acz pustym domu przypominającym, zdaniem Simone, grobowiec ożywiany jedynie brzmieniem kantaty Bacha. Ciepła i empatyczna kobieta postanawia odwdzięczyć się nowej koleżance i dlatego zabiera ją do swojego domu, w którym żyje z rodziną syna. Kobiety pozornie dzieli wszystko, jednak zadziwiająco łatwo zdobywają nawzajem swoje zaufanie i sympatię. Szybko przychodzą im zwierzenia, co w teatrze wzbudza pewną nieufność. Gotowość bohaterek do dzielenia się własnymi wspomnieniami i tajemnicami już na samym początku znajomości odznacza się naiwnością i sentymentalizmem, które sprawiają, że obie postaci szybko tracą na wiarygodności. To poczucie zwiększają jeszcze poszczególne kwestie z tekstu Giudicelliego, w którym co jakiś czas padają zdania typu: „W tej zmienności nastrojów upatruję zaczątek przyjaźni” albo: „Improwizuję, słuchając bicia własnego serca”. Rażą one tym bardziej, że nie zostały potraktowany ironicznie – ich dosłowność i poważny ton brzmiący ze sceny stawiają Pierwszą młodość na równi z argentyńskimi telenowelami.

Podobnie nieudolny wydaje mi się sposób rozgrywania scen z epizodycznymi bohaterami dramatu. Ponieważ w spektaklu występują jedynie dwie aktorki, w tego typu sytuacjach dialogują z powietrzem. Słyszymy jedynie ich odpowiedzi, czasem zawarta jest w nich potencjalna kwestia rozmówcy (w stylu: „Mówi pan, że nie da nam śniadania, bo nie mamy czym zapłacić?”), jednak wrażenie pewnego braku pozostaje tutaj bardzo silne.

Oczywiście można próbować taką decyzję Wernio wytłumaczyć, poza wymogami konstrukcyjnymi tekstu, także osamotnieniem obydwu bohaterek. Starsze kobiety żyją wśród ludzi, ale są przez nich ignorowane i to w gruncie rzeczy skazuje je wyłącznie na własne towarzystwo. Dotyczy to nie tylko Rene, ale również Simone, za której żywiołowością kryje się tak naprawdę głęboka potrzeba bycia zauważonym czy zwyczajnie – kochanym przez bliskich. Kiedy obie docierają do jej mieszkania, ujawnia się konflikt z synem i synową, którym nie odpowiada temperament seniorki. Wielka awantura, jaką Simone przeprowadza ze swoimi domownikami, ewidentnie zrównuje społeczne pozycje dwóch kobiet. Dlatego decydują się na wspólny wyjazd do Paryża. Ich wyprawa ma podwójny cel: Rene chce odzyskać utraconą radość życia, Simone zaś – przestać rozpamiętywać przeszłość, szczególnie szczęśliwe lata spędzone z ukochanym mężem.

Radomska Pierwsza młodość zwraca uwagę na problem, jaki teatr w Polsce ma z tematem starości.Od tego momentu akcja Pierwszej młodości gwałtownie przyspiesza. Składają się na nią krótkie scenki rodem z amerykańskiej komedii obyczajowej, których komizm opiera się na absurdalnych połączeniach sytuacji znanych wśród współczesnej młodzieży z nieporadnością nieprzyzwyczajonych do nich kobiet. Zostają więc kolejno okradzione na dworcu, wyrzucone z hotelu za nieobyczajność i z restauracji za niezapłacenie rachunku. Wszystkim wyzwaniom próbują sprostać na własny sposób. Skradzioną walizkę można przecież zastąpić inną należąca do jakiegoś nieuważnego pasażera, pruderyjnego recepcjonistę oszukać przebieranką i bajeczką o starym małżeństwie, a zjedzone śniadanie odpracować. Do teatralnej zabawy zaciągnięte zostają więc podstawowe i wypróbowane środki farsowe, takie jak chociażby wspomniane przebieranki i zamiany ról. W wykonaniu dwóch wiekowych dam efekt powinien być w założeniu jeszcze bardziej komiczny. Tak się jednak nie dzieje, ponieważ jest on już zdartą kliszą teatralną, której konwencję łapiemy w mig. Nawet jego apogeum, czyli scena ulicznych tańców, w której Rene i Simone dołączają do palących marihuanę Afrykańczyków grających na bębnach, wywołuje co najwyżej delikatny uśmiech pobłażliwości. Mechanizm komediowy w tym wypadku nie działa tak jak powinien, ponieważ został oparty na zbyt abstrakcyjnym kontraście.

Co więcej, obie aktorki trudno posądzić o seniorską apatię. Danuta Dolecka jest prawdziwym wulkanem energii. Jej Simone to lekko zbzikowana ekscentryczka, która wciąż chce czerpać z życia pełnymi garściami. Nie boi się wyzwań, ryzyka ani ośmieszenia. To ona w kryzysowej sytuacji z hotelarzem decyduje się przebrać za mężczyznę i udawać szanownego małżonka Rene. W tym związku jest niewątpliwie tą, która decyduje i działa. Zapewne dlatego tak fascynuje Rene, której brak w życiu odwagi i spontaniczności. Zahukana starsza pani z dobrego domu łatwo ulega jej wpływom, dzięki którym wyzwala w sobie witalność. Niestety widać jednak, że jej powściągliwość obca jest samej aktorce, która z trudem powstrzymuje swój temperament. Dlatego też jej bohaterka tak bardzo potrzebuje Simone, choć jednocześnie zbyt łatwo i szybko pozbywa się swojej świętoszkowatości. Powstaje jednak pytanie, co kieruje drugą kobietą, której również bardzo zależy na towarzystwie właśnie Rene.

Odpowiedź zdaje się tkwić w szczegółach, które Julia Wernio podkreśla dosyć wyraźnie – zarówno na poziomie tekstu, jak i samej inscenizacji. Jakby nie ufała domyślności widzów, pokazuje brak zgody Simone na przemijające życie. Wciąż każe jej uciekać od niego do przeszłości, w której była młoda, aktywna i zakochana. To z nią wiąże wyświetlane slajdy ze zdjęciami z dawnych lat. Żywiołowość bohaterki interpretuje jako próbę zagłuszenia samotności i tęsknoty za czasem, który już bezpowrotnie minął. W obecności Rene w jej życiu widzi sposób na wyrwanie bohaterki w tego zamkniętego kręgu wspomnień utrwalonych na fotograficznej kliszy. Znamienne, kiedy pod koniec spektaklu Simone zaczyna narzekać na swój kręgosłup. W końcu dopuszcza do siebie świadomość bólu i słabości własnego ciała, co jest pierwszym krokiem do pogodzenia się z nim. To jedyny naprawdę szczery moment w spektaklu, kiedy intensywności życia wyrażonej w tańcu towarzyszy cień jego utraty. Psuje go jednak powracający lejtmotyw całego spektaklu w postaci tańca dwóch kobiet do spokojnej melodii Cheek to cheek. Na scenę po raz kolejny wdziera się sentymentalny kicz, którego tak obawiał się Kundera.

To bardziej twórczy i, co ważniejsze, potrzebny kierunek poszukiwań niż kolejna próba zasłonięcia problemu teatralnymi gagami. Mimowolnie radomska Pierwsza młodość zwraca uwagę na problem, jaki teatr w Polsce ma z tematem starości. Zazwyczaj spychany na dalszy plan bądź całkowicie ignorowany, rzadko kiedy bywa głównym przedmiotem refleksji reżyserów. Bywał intensywnie wykorzystywany przez gatunki komediowe i farsowe, gdzie głupi, naiwni i zrzędliwi starcy dawali się okpić przedstawicielom młodszego pokolenia. Ten schemat, który odbiera starym ludziom godność, wydaje się już dzisiaj mocno zużyty i wymaga nowego spojrzenia. Zadanie to jednak o tyle trudne, że bardzo cienka jest w nim granica pomiędzy empatią i zrozumieniem problemu a jego wyszydzeniem bądź – w drugą stronę – obdarzeniem cukierkową laurką.

Niewiele jest sensownych przykładów współczesnej dramaturgii, która w dojrzały sposób próbuje opowiedzieć o starości. Poza inscenizacjami utworów Samuela Becketta i Ronalda Harwooda trudno o takie próby. Swego czasu dużą popularnością cieszył się Śmieszny staruszek Tadeusza Różewicza, który doczekał się także inscenizacji w formie Teatru Telewizji z Wojciechem Pszoniakiem w tytułowej roli. Kilka lat temu ciekawą próbę zmierzenia się z tematem podjął Łukasz Kos, realizując krótki plenerowy spektakl na warszawskim Placu Konstytucji pod znamiennym tytułem Starość jest piękna. Obalał w nim stereotypy dotyczące osób starszych oraz sposobu ich postrzegania przez młodzież. Tutaj tekst, domagający się uznania podstawowego prawa do zachowania godności i szacunku wobec osób starszych, zyskiwał na autentyczności dzięki konfrontacji z przypadkowym widzem. Pośpiech i obojętność części przechodniów wobec teatralnego wydarzenia czy powierzchowna uwaga innych wpisywały się w przesłanie spektaklu. Dobrze przyjęty przez widownię, również tę emerytalną, pozostawiał potrzebę refleksji nad obojętnością wobec starszego pokolenia, które przecież nie oczekuje od nas tak wiele.

Innym udanym pod tym względem przedsięwzięciem był spektakl Krystyny Meissner Hopla, żyjemy! oparty na Miłości w czasach zarazy Márqueza. Jego bohaterami reżyserka uczyniła dwoje starych, w młodości zakochanych w sobie ludzi, którzy po latach spotykają się w domu opieki i próbują odbudować swoją miłość. Co istotne, Meissner udało się nie sprowadzić ich do papierowych figur czy pary śmiesznych i żałosnych staruszków, ale przywrócić im prawo do uczucia i życia zgodnego z własnymi pragnieniami niezależnie od wieku czy stanu zdrowia. Wydaje się, że to jest lepszy, bardziej twórczy i, co ważniejsze, potrzebny kierunek poszukiwań niż kolejna próba zasłonięcia problemu teatralnymi gagami. Te zostawmy lepiej Kabaretowi Starszych Panów.

21-11-2014

galeria zdjęć Pierwsza młodość, reż. Julia Wernio, Teatr Powszechny im. Jana Kochanowskiego w Radomiu Pierwsza młodość, reż. Julia Wernio, Teatr Powszechny im. Jana Kochanowskiego w Radomiu Pierwsza młodość, reż. Julia Wernio, Teatr Powszechny im. Jana Kochanowskiego w Radomiu Pierwsza młodość, reż. Julia Wernio, Teatr Powszechny im. Jana Kochanowskiego w Radomiu ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Powszechny im. Jana Kochanowskiego w Radomiu
Christian Giudicelli
Pierwsza młodość
reżyseria: Julia Wernio
scenografia: Elżbieta Wernio
obsada: Danuta Dolecka, Iwona Pieniążek
premiera: 07.11.2014 

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: