Niezatarte
Spektakl taneczny Ślady w poznańskim Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki miał być, wedle intencji szefa zespołu baletowego tej instytucji, Roberta Bondary, powrotem do historii owego zespołu, przeglądem istotnych śladów pozostawionych tam przez kilku wybitnych choreografów, a zarazem istotną konfrontacją świetnej przeszłości z tym, co w Teatrze Wielkim dzieje się teraz, w roku 2021. A dzieje się sporo i całkiem nieźle, że przypomnę choćby rewelacyjnego Trojana, czy wysmakowanego, a zarazem rozbuchanego inscenizacyjnie Don Juana. Zespół godnie i pracowicie przetrwał najgorsze okresy pandemii, zachowując swój podstawowy skład i gotowość do podjęcia nowych wyzwań, zarówno w tańcu klasycznym, jak i nowoczesnym.
Ślady rozpoczęły się od mocnego uderzenia, sięgnięto bowiem po choreografię Conrada Drzewieckiego do Adagia na smyczki i organy Tomaso Albinioniego z 1967 roku (Drzewiecki kierował wówczas baletem Teatru Wielkiego, który opuścił w 1973 roku, zakładając Polski Teatr Tańca – Balet Poznański).
Trzeba przyznać, że ta, zdawałoby się „archaiczna” już dziś, choreografia wciąż robi ogromne wrażenie. Powolny tok rozwijającej się niespiesznie muzycznej narracji narzuca tancerkom i tancerzom ślimacze tempo ruchu, który musi być przy tym co do centymetra precyzyjny. Przemyślne, zmieniające się jakby na zwolnionym filmie układy tańczących ciał pięciu par wymagają nadludzkiego niemal wysiłku i skupienia. Tutaj każdy ruch, który jest choć odrobinę przyspieszony bądź spóźniony, nie ukryje się przed uważnym wzrokiem widza, nie zamaskuje go szybkie tempo akcji, nie przysłoni go także ciało partnerki bądź partnera.
Przypomniały mi się tutaj opowieści europejskich artystek i artystów o ich zetknięciu się z perfekcyjną precyzją działań performerów, od dziecka trenowanych w rozmaitych technikach teatru dalekowschodniego, na przykład hinduskiego kathakali czy opery pekińskiej. Na myśl przyszły też zbiorowe seanse bardzo zaawansowanej hatha jogi.
Łagodna, „zrelaksowana”, pozbawiona dramatycznych napięć muzyka Albinioniego stanowiła ciekawy kontrapunkt dla wyczerpujących ewolucji tancerek i tancerzy.
To niezwykłe dzieło wybitnego choreografa na pewno jest bardzo istotnym „śladem” twórczych działań podejmowanych onegdaj przez baletowy zespół poznańskiej opery. Nie zestarzało się ani trochę i nadal fascynuje. Widzowska projekcja-identyfikacja, czyli powszechny w sztukach performatywnych proces odbioru, nacechowana jest w tym dziele szczególną intensywnością. „Wcielamy się” w tancerzy i tancerki, współodczuwając z nimi ich napięcie i wysiłek, dopingując ich w duchu do zachowania idealnej precyzji w animowaniu ich ciał – doskonale wytrenowanych, a jednak stawiających tu wyraźny opór w trakcie wykonywania niezwykle wymagającej choreograficznej partytury.
Tę pasjonującą grę z grawitacją, zmęczeniem i (jak podejrzewam) nawet bólem, tańczący zespół zdecydowanie wygrał, otrzymując od rozgrzanej jego walką widowni długie, gromkie brawa.
Drugim punktem programu był utwór Emila Wesołowskiego – kolejnej znakomitości związanej onegdaj z poznańską operą (1966-73 tancerz, 1980-82 kierownik baletu, 2007-08, dyrektor). Zaprezentowano nam taneczny duet, dla którego muzyczną inspiracją były Powracające fale Mieczysława Karłowicza (warszawska premiera w ramach „tryptyku szymanowsko-karłowiczowsko-kilarowskiego”: 1997, premiera poznańska: 2003). Nie da się ukryć: ja też, podobnie jak pewna warszawska pani pedagog, dostrzegłem w tej choreografii ślady przemocy w rodzinie, natomiast (chyba na szczęście dla siebie i wykonawców) w „tanecznym sporze” dwojga protagonistów nie dostrzegłem, jak to uczynił na przykład Jerzy Waldorff, żadnych analogii ze światem zwierzęcym.
Karolina i Mateusz Sierantowie musieli nie tylko zatańczyć, ale i aktorsko odegrać na scenie Auli Artis przypływy i (coraz częstsze, dominujące, a w końcu wygrywające) odpływy ciepłych uczuć związanej ze sobą trwałymi więzami pary. Misternie ułożona dramaturgia rozstań i powrotów, ciosów, uników, wyskoków, podskoków, układów rąk wyciągniętych ku zgodzie, a potem odpychających z odrazą ciało partnerki bądź partnera – wszystko to zostało odtańczone i zagrane z precyzją i aktorską wiarygodnością.
Scenograficznym „smaczkiem” była przymocowana do długiego stołu ogromna pułapka na myszy (a właściwie, skoro tak ogromna, to chyba jednak na ludzi), w której uwięzione zostają ręce mężczyzny. Dzieje się to w kluczowej scenie, decydującej o końcowym rozstaniu. Uwolnienie się z potrzasku i opuszczenie przez mężczyznę terenu gry to zarazem odrzucenie bycia w tym związku. Uruchomienie pułapki okazuje się błędem kobiety, ale skoro została doprowadzona aż do takiej desperacji, to może lepiej, że sprawa się ostatecznie wyjaśniła w ów radykalny sposób?
Wspomniany stół i dwa krzesła są tu niewątpliwie nawiązaniem do „domowego ogniska”, a także sygnałem, że rozpadający się przed naszymi oczami związek dwojga ludzi jest stały i (w pierwotnej intencji obojga) powinien był pozostać trwały. Obecność stołu i krzeseł wzmacnia więc nasze współodczuwanie z protagonistką i protagonistą wybuchowego konfliktu, a jednocześnie stwarza obojgu możliwość wzbogacenia ich tańca o rozliczne, nader pomysłowe „gry z umeblowaniem”.
Podczas długich, intensywnych braw rozejrzałem się po widowni – kobiety i mężczyźni klaskali z jednakowym entuzjazmem. Wyglądało zatem na to, że równowaga w dozowaniu „tanecznych argumentów” została w tym sporze zachowana.
Kolejny punkt programu Śladów to Kilka krótkich sekwencji – dzieło Jacka Przybyłowicza do muzyki barokowego gambisty Marina Marais. Przybyłowicz, wybitny tancerz i choreograf, związany przez długie lata z izraelskim Kibbutz Contemporary Dance Company, był szefem baletu w poznańskiej operze w latach 2009-2014. Jego „sekwencje” miały swą premierę w 2005 roku w warszawskim Teatrze Wielkim, kilka lat później zostały przeniesione do Poznania, były też istotnym punktem repertuaru teatrów w Pradze i w San Sebastian.
Rwana, dynamicznie spiętrzona w jakby skłóconych ze sobą partiach smyczków muzyka Marais jest tu znaczącym wyzwaniem dla ośmiorga tancerek i tancerzy. Gwałtowność ich ruchów podkreślona jest ich rozlicznymi grami z upstrzonym pierzem chodnikiem, który stanowi główny element scenografii, a równocześnie jest bardzo istotnym rekwizytem. Wykonawczynie i wykonawcy rozwijają go i zwijają, a wyrzucane w powietrze pierze lata wokół nich, tworząc coś na kształt „aureol” wokół ich sylwetek.
Mamy tu konflikty, negocjacje, rozstania, powroty, taneczne „wymówki”, i „wyznania”, kuksańce i pieszczoty. Poszukiwanie jakichś pozatanecznych treści jest, oczywiście, kuszące, ale chyba lepiej jest pozostać po prostu przy wysokiej ocenie sprawności tancerek i tancerzy oraz wyrazach uznania dla Przybyłowicza za choreografię, która nadal porusza i daje widzom okazję do nakierowanej czysto estetycznie, przesyconej emocjami kontemplacji.
Ostatni fragment Śladów, domykający kompozycję wieczoru, to 8 m 68, dzieło Roberta Bondary, aktualnego lidera baletu Teatru Wielkiego w Poznaniu, które swą prapremierę miało w 2012 roku, w warszawskim Teatrze Wielkim. Muzyka Amona Tobina jest „do szpiku kości” nowoczesna, w większości przywoływanych na scenie utworów atonalna, momentami „bardzo konkretna”. Pięcioro wykonawców odgrywa przed nami walki, konflikty, spotkania i rozstania, intymnostki, pocałunki, a podłożem (w sensie bardzo konkretnym) ich poczynań jest warstwa „scenicznego śniegu” grubości kilku centymetrów zalegająca obszerną połać sceny. Ów „śnieg” prawie cały czas fruwa w powietrzu, rozrzucany zamaszyście przez tancerzy i tancerki, czasem też opada na ich ciała, tworząc tam dość gęstą, „mroźną” pokrywę.
Generalnie, jako zagorzały miłośnik tańca nowoczesnego, lecz nie ekspert w tej dziedzinie, mogę stwierdzić, że ta ostra, dynamiczna, agresywna choreografia w energicznym, zamaszystym wykonaniu pięciorga doskonale wytrenowanych tancerek i tancerzy dała mi wiele satysfakcji. Oceniam ten sceniczny „akt prawie-całkowity” bardzo wysoko, opierając się li tylko na doświadczeniu (czegoś tam już w długim życiu zdążyłem tu i ówdzie w tej dziedzinie doznać) oraz intuicji (nie zawsze niezawodnej, lecz na ogół trafnej).
Biłem więc brawo wykonawczyniom i wykonawcom oraz choreografowi, nie żałując obrzękłych klaskaniem dłoni, podsumowując zarazem swym aplauzem ten bardzo udany taneczny wieczór, łączący dzień dzisiejszy z przedwczorajszym i wczorajszym.
23-06-2021
Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu
Ślady: Drzewiecki / Wesołowski / Przybyłowicz / Bondara
Tomaso Albinoni
Adagio na smyczki i organy
choreografia: Conrad Drzewiecki
nagranie zostało dokonane 25 i 26 lutego 2021 roku przez orkiestrę Teatru Wielkiego w Poznaniu pod batutą Jerzego Wołosiuka
obsada: Asuka Horiuchi, Gal Trobentar Žagar, Carla Farina, Miguel Eugênio De Sousa Júnior, Helena Kozaczko, Olaf Przybytniak, Neline Theron, Arkadiusz Gumny, Silvia Simeone, Salvador Martínez Masat
Mieczysław Karłowicz
Powracające fale
choreografia: Emil Wesołowski
nagranie zostało dokonane 25 i 26 lutego 2021 roku przez orkiestrę Teatru Wielkiego w Poznaniu pod batutą Jerzego Wołosiuka
obsada: Karolina Sierant, Mateusz Sierant
Kilka krótkich sekwencji
(A Few Short Sequences)
choreografia: Jacek Przybyłowicz
muzyka: Marin Marais (Sonnerie de Sainte Geneviève du Mont-de Paris, z albumu Tous les matins du monde, wykonanie: Fabio Biondi, Jordi Savall, Pierre Hantaï i Rolf Lislevand wypożyczony przez Alia Vox records)
obsada: Marika Kucza, Dominika Babiarz, Diana Cristescu, Beatrice Rancani, Mateusz Sierant, Gal Trobentar Žagar, Giorgio Tinari, Viktor Davydiuk
8 m 68
choreografia, kostiumy, reżyseria świateł: Robert Bondara
muzyka: Amon Tobin (utwory: Goto 10, Lost&Found, Journeyman pochodzą z albumu Amona Tobina ISAM, Isound Labels, 2011)
obsada: Saeka Shirai, Giorgio Tinari, Anita Crema, Miguel Eugênio De Sousa Júnior, Silvia Simeone
premiera: 12.06.2021
galeria zdjęć Ślady: Drzewiecki / Wesołowski / Przybyłowicz / Bondara, Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu ZOBACZ WIĘCEJ