AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Nosorożec polski AD 2013

Fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska  

Do teatru niosło mnie jak na skrzydłach. Ionesco jest obecnie w dużym stopniu zapomniany przez teatry, prawie nikt go nie przypomina, nie pisze o nim, a we Francji trwa już od ładnych kilku lat jego zasłużony renesans w krytyce akademickiej i teatralnej oraz w teatrach, czego jestem mniej pewien, od kiedy nie śledzę już z zapartym tchem żadnych nowinek teatralnych. Jako wykładowca, który podjął się raczej niewdzięcznej roli propagatora dramaturgii francuskiej i włoskiej od XVII do połowy XX wieku, nie umiem nawet odpowiedzieć na pytanie, czy studenci, którzy muszą go czytać, znajdują upodobanie w tej lekturze.

Wybór Nosorożca przez reżysera przedstawienia Artura Tyszkiewicza ucieszył mnie z wielu powodów. Nie tylko dlatego, że chciałem znowu zobaczyć inscenizację zapomnianej sztuki, wydało mi się możliwe zdarcie z niej wreszcie „upupiającej” etykietki dramatu czy tragedii konformizmu. Ionesco miał zawsze zainteresowania metafizyczne. Kiedy przyjechał z Bukaresztu do Paryża w roku 1938, by napisać doktorat, który zresztą nigdy nie powstał, wybrał jako temat dysertacji „Motyw grzechu i śmierci w literaturze francuskiej od czasów Baudelaire’a”. Jeśli wziąć pod uwagę wypowiedzi o dramacie i sytuacji człowieka XX wieku w gronie dramatopisarzy absurdu, to właśnie on ustanowił absurd jako najtrafniejsze pojęcie ujmujące sytuację człowieka. W wielkim skrócie jego zasadnicza myśl brzmiała mniej więcej tak: od kiedy człowiek odcina się od swoich korzeni metafizycznych, wszelkie jego działanie i jego życie tracą uzasadnienie; wszystko staje się absurdalne. Żegnaj sensie, witaj bezsensie, tylko absurd jest możliwy. Na wszelki wypadek dodaję, że Ionesco nie był radosnym piewcą zwycięskiego absurdu, ale że było przeciwnie. To, że śmiejemy się czytając / oglądając jego sztuki, nie powinno nas zmylić; komizm i wesołość mają ze sobą tylko to wspólne, że wykrzywiają twarz ludzką w podobny sposób. Z ściśle dzisiejszego punktu widzenia w przedstawieniu winna się pojawić, tzn. może się pojawić, problematyka kłopotów z nowoczesnością, krytyki nowoczesnego „ja”, które stają się obecnie coraz częściej przedmiotem refleksji nie tylko filozofów. Za pozytywne aspekty nowoczesności płacimy bardzo wysoką – może za wysoką? – cenę.

Nosorożec, jako się rzekło, nie jest dramatem pytającym wyłącznie o to, czy pozostać sobą czy stać się nosorożcem. Ale nawet samo pytanie o to, co znaczy być sobą, po raz kolejny stało się wysoce problematyczne. Inny powód mojego zainteresowania to pytanie o to, jak młody reżyser, równie młodzi aktorzy i inni twórcy przedstawienia rozumieją Nosorożca? Interesuje mnie także, jak sam pojmuję ten dramat w zestawieniu z rozumieniem młodych, skoro mam w żywej pamięci rolę Jana Świderskiego, grającego Berengera w tym samym Teatrze Dramatycznym w roku 1961, w świecie zupełnie innym, a jednak tak bardzo w swej istocie podobnym.

Czy radykalne lekceważenie słowa jeszcze się do czegoś przydaje czy może pora trąbić już do odwrotu czy choćby do umiaru? Przedstawienie otwiera scena esemesów. Para młodych ludzi, ubranych w obowiązujące uniformy eleganckich biur i biznesu, poczynając od średniego, tzn. w garnitury, krawaty, białe bluzeczki i ciemne spódniczki. Co robią? Esemesują! Po obu stronach sceny na tle wewnętrznej kurtyny wyświetlana jest treść ich dialogu; jest to fragment dialogu Logika i Starszego Pana. Odwieczne żarty z sylogizmów śmieszą część publiczności. Tyle że w sztuce idzie o coś bardzo ważnego: o szyderczą rozprawę z radykalnym racjonalizmem myślenia, tak istotną dla autora z powodów oczywistych; racjonalne myślenie nie pozwala zrozumieć sytuacji człowieka postmetafizycznego, co widzimy w rozmowie Berengera i Dudarda w akcie III. I jeszcze o rzecz niebagatelną: o poezję absurdu. W przedstawieniu warszawskim znika ona całkowicie. Zapowiada się konwencja, w której mieści się przedstawienie, konwencja, która po części obwiązuje. Nakazuje ona rezygnację ze słów na rzecz obrazu. Wciąż pokazuje się drzwi Jaśnie Panu Słowo, co zaczęło się ponad sto lat temu. Czy radykalne lekceważenie słowa jeszcze się do czegoś przydaje, czy może pora trąbić już do odwrotu czy choćby do umiaru? To prawda, że scena z Logikiem nie zachęca dzisiejszego reżysera, ale miał on do dyspozycji nowy przekład i mógł coś z tym „fantem” zrobić. Powstaje przedstawienie obrazowe i zimne – i „logiczne”, ani słowa. I tak szansa na wskazanie na coś jeszcze w sztuce poza hamletyzowaniem na temat stania się / nie stania się nosorożcem w pewnym tylko na szczęście stopniu przepada.

Kiedy kurtyna wewnętrzna idzie w górę, odnajdujemy się w przestrzeni biura i widzimy przez okno nowoczesne miasto. Jest to widok, który przyprawia o silną depresję. W przestrzeni tego biura, z widokiem na to zimne, bezduszne miasto spotykamy głównych bohaterów dramatu. Tylko Berenger się zgubił i pojawia się nagle jak deus ex machina, próbując kilkoma zdaniami tekstu z pierwszego aktu wpisać się w środowisko biurowe. Jest ono nieźle przygotowane do przekształcenia się w nosorożce. Jest to zbiorowe ciało wykonujące mechaniczne ruchy jako całość złożona z pozornie odrębnych jednostek ludzkich. Ciało owo wykonuje także mnóstwo ruchów gwałtownych, padając na ziemię, wstając, demolując urządzone perfekcyjnie wnętrze. Ruch i chaos są poprzez mechaniczność i powtarzalność działania osobliwie statyczne. Te efektowne z pozoru sceny nie przekonały mnie. Pokaz odczłowieczającej mechaniczności pracy ma przecież swoją długą historię, a w polskiej tradycji teatralnej najciekawiej zaprezentował go Witkacy w ostatniej scenie Matki, a w sposób bliższy pomysłowi Artura Tyszkiewicza Bruno Jasieński w Balu manekinów. Mechaniczny porządek przerwie dopiero inwazja nosorożców. Berenger, wymawiany przez aktorów konsekwentnie jako Berężer, gdy inne nazwiska wymawiane są wystarczająco poprawnie, jest wciąż nieobecny jako postać, która ma coś do powiedzenia i coś do zrobienia. Objawi się w trybie przyspieszonym dopiero po przerwie, w drugiej części przedstawienia, kiedy słowo i przesłanie dramatu, a także przedstawienia, zarysują się wyraźniej.

W teatrze tego wieczoru było zresztą jak w życiu: beczułka miodu, ale w niej kilka łyżek dziegciu.  W centrum drugiej części znajduje się rozmowa Berengera z Dudardem. Również w tekście sztuki ma ona znaczenie zasadnicze. Lektura tej wymiany myśli dowodzi, że „nosorożyzm” nie jest pierwotny, źródłem jego jest bowiem społeczeństwo, które zaistniało już wcześniej i było gotowe na przyjęcie nowej wiary. Słowo „wiara” wydaje się najwłaściwsze. Dudard dysponuje imponującym wachlarzem racjonalnych argumentów za przyjęciem przemiany w nosorożca jako dobrodziejstwa. Ujmując rzecz najkrócej jak można, powiedziałbym, że pod piórem autora sztuki pojawia się trafna i aktualna także dzisiaj, nawet bardziej dzisiaj niż w połowie ubiegłego wieku, krytyka nowoczesności. Sięga ona o wiele głębiej niż jest w stanie sięgnąć podejrzenie o nawet najbardziej bezkompromisowy konformizm. Konformizm to tylko wysypka; tu idzie o przypadek ciężkiego nowotworu. Już Witkacy, znany (?), wielki poprzednik Ioneski, protestował przeciwko zanikowi indywiduów, utracie świadomości Tajemnicy Istnienia i upadkowi wszelkiej kultury. Warto czytać III akt Nosorożca poprzez twórczość Witkacego. Jego rozmaite głębsze sensy staną się jaśniejsze. Zamiast upadku indywiduów odnajdziemy dobrze nam dzisiaj znany majak „życia wolnego i szczęśliwego”, który skutecznie niweluje wszelkie szczęście i otwiera drogę do myśli i czynów niepojętych. W wypowiedziach Dudarda znajdziemy piękny wybór myśli w ten sposób nowoczesnej, poczynając od „zdrowych chorób”, postulatu głoszącego, by „życie (…) brać, lekko, z dystansu” (cytuję przekład Adama Tarna), a wreszcie odwołanie się do myśli skrajnie racjonalistycznej, która usłużnie podsuwa tzw. niezbite argumenty, a bezmyślnością, która znikła z przedstawienia wraz z postacią Logika, ale wróciła w III akcie wyraźnie. Kiedy Daisy zdradza Berengera, przechodząc do obozu nosorożców, zostaje on przeraźliwie osamotniony. Chciał niewiele, prawie nic, tylko pozostać sobą w sposób najzwyklejszy, można by rzec – elementarny. Przecież nie wyróżnia się niczym szczególnym, drzemie w nim jeszcze tylko instynktowne przywiązanie do autentyzmu istnienia. Dlatego określa sam siebie po prostu jako człowieka. W monologu Pawła Domagały w finale przedstawienia zbędna była kropka nad „i” w postaci słowa „ostatni” człowiek. Ale społeczność nosorożców, jak się spodziewamy, nie zostawi go w spokoju. Taki człowiek jak on jest wyzwaniem nie do zniesienia. Musi się ugiąć albo trzeba go będzie zniszczyć. Ten finał zabrzmiał prawdziwie przejmująco; była to najlepsza chwila przedstawienia. Szkoda, że w jego szerzej pojętym finale akcja wyrwała się z rąk reżysera i alkohol okazał się jedyną drogą do zachowania ludzkości w człowieku. Pewnie, zwierzęta, nawet nosorożce, nie pijają alkoholu same z siebie. Myślę jednak, że nie był to manifest reżysera. Taki sens przebijał jednak ze sceny w czasie przedstawienia premierowego.

Nie żałuję wizyty w teatrze. Cieszę się z ponownego, po wielu latach, spotkania z Ioneską na scenie. Przedstawienie jeszcze pewnie okrzepnie i udoskonali się. W teatrze tego wieczoru było zresztą jak w życiu: beczułka miodu, ale w niej kilka łyżek dziegciu. 

Postscriptum o nosorożcach. Reżyser zdecydował się nie pokazywać ani razu nosorożca na scenie. Miał prawo tak postąpić, miał argumenty na poparcie swojej decyzji. Ale jednak zapytam, czy postąpił słusznie? Gdyby poszedł za autorem i tradycją wystawień, miałby w ręku poważny atut. Byłaby nim groteskowa postać, która na scenie, ale także w malarstwie i grafice, przedstawiona bywa jako połączenie postaci ludzkiej z głową zwierzęcia lub ptaka. Z historii sztuki i teatru oraz z własnego doświadczenia wiem, jak niezwykłe wrażenie taka postać wywiera na odbiorcy. Widziałem przedstawienia teatralne i operowe, w których takie postacie ludzko-ptasie i ludzko-zwierzęce pojawiały się nawet bez związku z akcją, jedynie i dlatego po to, by wprowadzić atmosferę niesamowitości i grozy. W przedstawieniu Nosorożca na scenie Teatru Dramatycznego zaoszczędzilibyśmy sobie wizyty nowoczesnej straży pożarnej, monotonnego huku walących się ścian, wielości kurzu i dymu. Zysk z groteskowych postaci jest gwarantowany. Na świadka w sprawie przywołuję jako jednego z bardzo wielu Franciszka Starowieyskiego.

27-11-2013

galeria zdjęć Nosorożec, reż. A. Tyszkiewicz, fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska Nosorożec, reż. A. Tyszkiewicz, fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska Nosorożec, reż. A. Tyszkiewicz, fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska Nosorożec, reż. A. Tyszkiewicz, fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy
Eugene Ionesco
Nosorożec
tłumaczenie: Piotr Kamiński
reżyseria: Artur Tyszkiewicz
scenografia i kostiumy: Justyna Elminowska  
muzyka i opracowanie muzyczne: Jacek Grudzień
obsada: Paweł Domagała, Krzysztof Ogłoza, Sławomir Grzymkowski, Waldemar Barwiński, Andrzej Blumenfeld, Piotr Siwkiewicz, Anna Szymańczyk, Maciej Szary, Magdalena Smalara, Marta Król, Agata Wątróbska, Anna Kłos-Kleszczewska, Agnieszka Roszkowska, Michał Podsiadło, Mirosława Krajewska
premiera: 15.11.2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: