Pany meblują teatr
Premiera Ludowej historii Polski odbyła się równo dekadę po premierze spektaklu W imię Jakuba S. I choć nie była rocznicową akademią, to jednak nie sposób uciec od kontekstu przedstawienia Demirskiego i Strzępki. Dziesięć lat to szmat czasu: tematy, estetyka i ludzie powinni się zdążyć zestarzeć. Jakby twórcy spektaklu z Nowego: Piotr Pacześniak i Wera Makowskx, ubrali się w ciuchy Demirskiego i Strzępki z roku 2011, to by ich w foyer wytykano palcem, że niedzisiejsi. Dlaczego jednak dzisiejszym dwudziestokilkulatkom łatwiej jest się ubrać, jak im się podoba, niż zrobić teatr nie dla gustów pokolenia Demirskiego i Strzępki (czyli także i mojego)?
Od razu ucinam spekulacje: Ludowa historia Polski to spektakl, który warto zobaczyć i którym Nowy włącza się w ponadlokalną rozmowę o teatrze. To spektakl zrobiony z konsekwencją, pomysłem, biglem, nierzadko błyskotliwy, świetnie zagrany i naprawdę „o czymś”. Ale przede wszystkim jest to spektakl, który nie tyle diagnozuje problem opisany przez Adama Leszczyńskiego w jego książce, będącej inspiracją do scenariusza (problem definiowany pytaniem: dlaczego nie dostrzegamy, że historia Polski to przede wszystkim historia nie-elit?), ile prowokuje do rozważań o tym, w jaki sposób tematy i estetyki, które dziesięć lat temu musiały walczyć o swoje, dziś stają się mainstreamem.
Rewia panów i chamów
Dzielony na kilka, fabularnie w zasadzie niezależnych scen spektakl ma coś ze struktury rewii: to pozbawione dynamiki atrakcje kolejnych sekwencji zapewniają mu uwagę widza. Ta luźna konstrukcja jest być może odpowiedzią na paradoksy klasycznych narracji historycznych, inteligentnie wykpionych już w pierwszych minutach przedstawienia, gdy dziejopis Stanisław Kościałkowski (w tej roli wspaniale skoncentrowany Łukasz Gosławski) opisuje problemy badacza, próbującego zgłębić wszelkie sekrety życia Antoniego Tyzenhauza: „obiektywna”, spójna, pozakontekstowa monografia o czyimkolwiek życiu jest niemożliwa. Chronologia to jedynie laska dla ślepca, zaś pragnienie ujęcia wszystkiego – to jedynie najprostsza z dróg prowadzących do frustracji. Impresja, skojarzenie, emocja – oto narzędzia, o istnieniu których nie można zapominać i do których odwołują się Piotr Pacześniak i Wera Makowskx, prezentując ciąg sekwencji z życia „ludu” (czyli „chamstwa”) i jego spotkań z rzeczywistością elit (czy „państwa”).
Te sekwencje wybierane są bez klucza czasu i stylu. Spór o niezrozumiałość języka (gdy chamy i pany inaczej będą odczytywali te same słowa) miesza się tu ze statyczną wizją tatuowania na ciele narodowych symboli. Zrealizowana w telewizyjno-paradokumentalnym stylu wizyta w domu współczesnego posiadacza (z klasy średniej), zestawiona zostaje z obrazem ciągnięcia na postronku chłopa. Niemniej z tych luźnych skojarzeń rodzi się bardzo jasne przesłanie, dość wiernie odpowiadające tezom książki Leszczyńskiego: nowa historia Polski musi być nie tylko historią nieopisywanych wcześniej grup społecznych, musi być także krytyczna (czy wręcz oskarżycielska) wobec tych, którzy dominowali dotąd zarówno materialnie, jak i symbolicznie. I oczywiście spektakl z Nowego jakoś szczególnie nie poszerza puli skojarzeń, które pojawiają się już przy lekturze książki Leszczyńskiego, ale z pewnością ciekawie je materializuje: przeczytać o niezrozumieniu panów i chamów to jedno. Przysłuchiwać się temu nieporozumieniu – to drugie.
Tym bardziej że technicznie ten spektakl został zrealizowany z niecodzienną precyzją. Wśród prościutkiej scenografii, kreślonej w znacznej mierze obrazem z rzutnika, poruszają się aktorzy Nowego – naraz zdystansowani wobec swoich postaci i pewni tego, co mają grać. Jolanta Jackowska i Przemysław Dąbrowski zmieniają konwencję scenicznego gestu, jak kiedyś aktorzy zmieniali rękawiczki. Sami zdają się ogrywać tę różnicę wieku (niedużą, ale jednak), która jest między nimi a najmłodszymi członkami zespołu. Ci ostatni zaś – gdy trzeba – umieją się postawić (gdy potrzebny będzie na scenie bunt) lub też błaznować (gdy potrzebna będzie ironiczna karykatura). Wszystko w dobrym rytmie, z dobrą ilością słów i poszanowaniem cierpliwości widza. Więcej – wszystko wydaje się na swoim miejscu i wszystko wydaje się zrozumiałe. Jednak czy ta zrozumiałość nie powinna niepokoić?
Dobrze skrojony
Mnie niepokoi, bo Piotr Pacześniak i Wera Makowskx są ledwie na półmetku studiów na Wydziale Reżyserii Dramatu krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych. Gdy idzie o wiek, to mam z nimi tyle wspólnego, ile oni z noworodkami. Dlaczego więc mówimy podobnym językiem? Patrzyłem na ten spektakl i zastanawiałem się, dlaczego nic mnie nie oburza, nic nie irytuje, nic nie złości, nic nie wydaje się niejasne. Raz miałem wrażenie, że Pacześniak i Makowskx zrobili parodię teatru, jaki miał drażnić, gdy sam byłem w ich wieku, raz – że oglądam pracę na zaliczenie zrealizowane dla komisji egzaminacyjnej złożonej z moich kolegów i koleżanek po fachu, tych w wieku czterdzieści plus, którzy przez dekadę od spektaklu W imię Jakuba S. zdążyli zadomowić się w redakcjach teatralnych periodyków, znaleźć swoje miejsce na katedrach teatralnych uczelni, wydrzeć swoje miejsce na afiszach co ważniejszych teatrów, a niekiedy nawet zdobyć w nich dyrektorski fotel. Czyje jest to przedstawienie? Nasze, czterdziestoparolatków, czy naszych studentów? Jak Pacześniak i Makowskx spędzali noce na swoich pierwszych imprezach, to socjologowie rozpisywali się o pokoleniu, które świetnie się bawi w towarzystwie swoich rodziców i nie chce się buntować. Pacześniak i Makowskx powiedzą pewno, że to nie było o nich, że im marzy się rewolucja, ale po tym przedstawieniu trudno oprzeć się wrażeniu, że nie jest to rewolucja pokoleniowa. I to dziwi.
Nie chcę osłabiać siły książki Adama Leszczyńskiego, ale trzeba pamiętać, że jej autor (kolejny czterdziestokilkulatek) jest w jakimś sensie – jako historyk – epigonem badaczy, którzy ten ludowy zwrot w dziejopisarstwie inicjowali na Zachodzie jakieś cztery dekady temu. Do Polski ten trend przyszedł później: doskonale pamiętam, jak czytałem, jakieś dwie dekady temu, pierwsze artykuły – czterdziestokilkuletnich dziś – Agaty Zysiak i Wikora Marca, szykujących wówczas na UŁ świetne rozprawy na ten temat. Spektakl Strzępki i Demirskiego o Jakubie Szeli, chyba pierwsza u nas tak jednoznaczna opowieść z nurtu nowych historii ludowych, nie wziął się znikąd: oboje wnieśli na scenę sprawy, które były pokoleniowo istotne. Pomogli to uświadomić czy nazwać; zarówno tym ich rówieśnikom, którzy odnajdywali się w opowieści mówiącej, „żeśmy wszyscy z chłopów”, jak i tym, którzy kręcili na taką opowieść nosem. Dlatego też nikt mnie nie przekona, że Ludowa historia Polski w Nowym jest manifestem pokolenia dzisiejszych dwudziestokilkulatków. No, chyba że to pokolenie świetnie się bawi w towarzystwie swoich rodziców nie tylko na imprezach, ale i w teatrze. Ale to byłaby dość smutna konstatacja.
Kręcę nosem nie po to, by grymasić. Na pewno interesuje mnie konkretny paradoks: jak to się stało, że spektakl domagający się narracyjnego zwrotu w prezentowaniu historii sam nie jest narracyjnym zwrotem w teatrze? Jak to możliwe, że przedstawienie, w którym jest mowa o konieczności zburzenia hierarchii w historii, samo ugruntowuje dzisiejsze hierarchie? Ile – mentalnie – mają lat ci, którzy je wyreżyserowali? I wreszcie – choć obawiam się, że znam odpowiedź na to pytanie – czy chcą się przysiąść do stolika Demirskiego i Strzępki, czy raczej ten stolik wywrócić?
Oczywiście, gdy idzie o estetykę sceny, sposoby łączenia wątków czy temperaturę narracji, nie jest to (może poza pierwszą sceną) kopia teatru Moniki Strzępki. Znajdziemy tu raczej wykoncypowanie, które wniosło do naszego teatru – dziś czterdziestoparoletnie – pokolenie dramaturgów współpracujących z reżyserami, oswajające widzów z poetyką fragmentu i otwarcia przedstawienia na artystyczne i naukowe inspiracje spoza sceny (tu piątkę za spektakl postawią Iga Gańczarczyk, Agnieszka Jakimiak i Anka Herbut). Jest to też spektakl zrealizowany pod dyktando tych reżyserów i autorów, którzy kilka lat temu zalali polskie sceny teatralnymi adaptacjami wszelkich nie-dramatycznych narracji (piątka od Radosława Rychcika, Jana Czaplińskiego, Weroniki Szczawińskiej, Bartosza Frąckowiaka). I jest to też wypracowanie z ironiczno-politycznego zaangażowania w burzenie elitarystycznych hierarchii (piątka od większości moich kolegów recenzentów, również ode mnie). Ludowa historia Polski to praca prymusów. Ale czy jest to przedstawienie młode, czy raczej przedstawienie dobrze skrojone? Czy dwudziestokilkuletni artysta nie powinien czasem popyskować?
Dlaczego nie drażni?
Patrzyłem na ironiczną scenę Ludowej historii Polski, w której Mieszczanin oprowadza po swoim ładniutkim mieszkaniu, pokazując z dumą dowody małej życiowej stabilizacji: tu nieszczególnie fikuśne mebelki, tam banalne pamiątki z wakacji. I nie mogłem oderwać myśli od krytyki marzeń klasy średniej, którą dekadę wcześniej formułowali w Jakubie Strzępka z Demirskim, drwiąc z mebli z Ikei i wakacji w Egipcie. Pacześniak i Makowskx nie kopiują oczywiście rozwiązania z Jakuba (są zresztą za młodzi, by widzieć tamto przedstawienie), ale do powiedzenia mają dokładnie to samo, nawet jeśli etiudę z Mieszczaninem ubarwiają jeszcze epizodem z menorami pojawiającymi się tu niczym wyrzut sumienia lub – jak to mówimy – „nieprzepracowane” doświadczenie przeszłości i świadectwo polskiego antysemityzmu (piątkę stawiają Michał Zadara i Anna Smolar). I znów: czy przez te wszystkie lata nic się nie zmieniło? Czy może Piotr Pacześniak i Wera Makowskx wolą oglądać świat przez cudze okulary?
Okulary, które dziś nie wyostrzają widzenia, a jedynie każą oku akomodować się do określonego spojrzenia, współcześnie nierzadko kaprawego, przyzwyczajonego do życia w bańce. „Od 1990 roku nigdy tak wielu młodych ludzi nie deklarowało się po lewej stronie politycznego spektrum, jak dzisiaj” – pisze w programowym tekście Piotr Pacześniak. Socjologowie i statystycy załamaliby tylko ręce, czytając to zdanie, i wskazaliby na wyniki wyborów czy badania opinii społecznej od 1990 do dziś. Gdzie są te tłumy młodych lewicujących, skoro lewica w sondażach nierzadko nie przekracza nawet progu wyborczego i jest to najgorszy wynik od 1990 roku? Jak już robić dziś Ludową historię Polski, to może warto pamiętać, że ten lud, zwłaszcza jego najmłodsza część, to zaplecze wyborcze Konfederacji… Dziesięć lat temu też tego nie dostrzegano, ale… Ale dziesięć lat temu to dziesięć lat temu, a dziś to dziś. Może więc teraz, skoro przygotowuje się spektakl o potrzebie dostrzeżenia innych niż my, warto zastanowić się, kim oni są, a nie wmawiać sobie, że innych nie ma?
Dlatego właśnie mam problem z tym przedstawieniem. Przedstawieniem, które gniewałoby dziesięć lat temu, a dziś od szpakowatych belfrów musi dostać same piątki. Piotr Pacześniak i Wera Makowskx brawurowo odrobili lekcję z dzisiejszego artystycznego mainstreamu. Więcej, wszystkim nam, czterdziestoparolatkom, pozwolili się łudzić, że istnieje jakieś międzypokoleniowe porozumienie artystyczne między nami a tymi, co po nas. Pozwolili nam wmawiać sobie, że sami jesteśmy młodzi, skoro rozumiemy teatr robiony przez młodych. Tyle tylko że w chwilach oprzytomnienia warto się zastanowić, czy od tych, którzy dopiero zaczynają robić teatr, chcemy przedstawień, które nam się podobają czy takich, które nas drażnią i które uwierają?
No, i może warto się zastanowić, dlaczego reżyserzy i dramaturdzy już na studiach kapitulują, zamiast się stawiać.
Jeśli grymaszę, to nie dlatego, że nie podobała mi się Ludowa historia Polski. Podobała mi się. Tylko nie wiem, czy powinna mi się podobać.
02-02-2022
Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi
Adam Leszczyński
Ludowa historia Polski
dramaturgia, opracowanie tekstu: Wera Makowskx (AST Kraków)
reżyseria, opracowanie muzyczne: Piotr Pacześniak (AST Kraków)
wideo: Jagna Nawrocka (ASP Łódź)
scenografia i kostiumy: Anna Rogóż
choreografia: Anna Obszańska (AST Kraków)
kurator projektu „Nowy i Młodzi”: Remigiusz Brzyk
inspicjentka: Hanna Molenda-Jaźwińska
obsada: Jolanta Jackowska, Halszka Lehman, Przemysław Dąbrowski, Łukasz Gosławski, Damian Sosnowski
premiera: 17.09.2021
galeria zdjęć Ludowa historia Polski, reż. Piotr Pacześniak, Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi ZOBACZ WIĘCEJ
It's a game. Five dollars is free. Try it It's not an easy game ->-> 카지노 검증업체 .COM
Szanowna Pani, Z mojej perspektywy to nie jest przywilej Łukasza Drewniaka, ale raczej rodzaj gwarancji dla wszystkich piszących dla tego portalu, że redakcji teatralnego.pl nie jest obojętne, co pojawia się w komentarzach pod naszymi artykułami. Bardzo długo forum pod „Kołonotatnikiem” było otwarte – niestety pojawiały się tam liczne komentarze pisane językiem pełnym agresji, oszczerstw oraz epitetów, na które w żadnej dyskusji nie powinno być miejsca. Nierzadko autorami wpisów były wciąż te same osoby. Moderowanie dyskusji przez redakcję teatralnego.pl i liczne prośby o powtrzymanie emocjonalnego tonu wypowiedzi nie przynosiły efektów: obrażano w tych komentarzach i autora „Kołonotatnika”, i innych autorów teatralnego.pl, ale także środowisko teatralne. Stąd decyzja o zamknięciu tamtego forum. Jednocześnie wciąż możliwe jest komentowanie tekstów Łukasza Drewniaka, jak i wszystkich autorów teatralnego.pl, na łamach Facebooka. Zdaję sobie sprawę, że jest to niejako zewnętrzna platforma i że nie każdy z niej korzysta: faktem jest jednak, że brak aminowości na Facebooku, a także regulamin dyskusji na tym portalu sprawiły, że agresywne wypowiedzi stały się o wiele rzadsze. Z wyrazami szacunku, Piotr Olkusz AnIA napisał(a):
Lol
Dlaczego u Drewniaka nie można dodawać komentarzy? To nie fair wobec innych. Dlaczego WY felietoniści się godzicie na taki przywilej Łukaszka – może on pisać co mu ślina na język przyniesie, bez obawy, że ktoś w jakikolwiek sposób skontruje jego debilizmy.