Pięć historii bez miłości
Na małej scenie Teatru Powszechnego w Łodzi Aleksandra Listwan przedstawia pięć wariantów kobiecego nieszczęścia. Pięć bohaterek Czadu to młode kobiety, których nikt nie kocha albo one nie czują się kochane. Oprócz imion noszą etykiety, np. „puszczalska tancerka go-go”. W ich życiu nie ma czułych matek, przyjaciółek, sióstr.
Mężczyzna (ojciec, brat, kochanek, szef) jest agresorem, gwałcicielem, słabeuszem. W tym świecie nie ma Boga, jest ezoteryczny rytuał albo nawyk chodzenia do kościoła. Seks jest opresją, źródłem cierpienia, czasem formą autoagresji. Ubiór – pękniętym, szklanym kloszem.
Nie tego spodziewamy się po młodych damach, zaludniających knajpy Piotrkowskiej i Off Piotrkowskiej. A jednak Listwan gdzieś spotkała te kobiety, nie ma co do tego cienia wątpliwości. Jej bohaterki mają – podobnie jak ona – 28 lat. To wiek, w którym jeszcze wszystko jest możliwe, ale nieodległy próg trzydziestolecia już wywołuje niepokój. I chyba z tego niepokoju, a także z zaciekawienia i empatii wzięło się to przedsięwzięcie. Ale także z pokusy porównania się z cudzą historią i ze złudzenia, że w ten sposób czegoś da się uniknąć, a czegoś nauczyć.
Tekstowi Czadu nie przypisano autorstwa, bo i na kogo zwalić ten ciężar? Na los? Los, to znaczy co? Pech, choroba, złe urodzenie, marne geny, kiepski wybór, nieprzystosowanie, neuroza, grzech? Pięć losów, pięć monologów – spisanych, udramatyzowanych, zainscenizowanych. Widowisko tylko dla dorosłych. Ostre, nieprzyjemne, ale wciągające.
*
Czad, jak każde przedstawienie (także monodram), jest dziełem zbiorowym, afisz podpisały głównie kobiety. Z perspektywy widza odtworzenie granic poszczególnych zasług jest niemożliwe, choćby dlatego nie sposób traktować spektaklu inaczej, jak one woman show z małą pomocą przyjaciół. Bo Czad to przede wszystkim efektowny popis Aleksandry Listwan.
Niewielu spośród zapełniających widownię ludzi zwraca uwagę na młodą kobietę z boku sceny. (Wciąż nas tresują, żeby niczemu się nie dziwić, nawet niedźwiedziom robiącym zakupy w popularnym dyskoncie). Kobieta stoi przy mikrofonie i wydaje z siebie dźwięki, częściowo artykułowane, czasem zupełnie niezrozumiałe; coś jakby echolalia, wokaliza, próba głosu. Dla widzów spektakl jeszcze się nie zaczął, a przecież trwa, aktorka już jest w pracy.
Pełna transformacja, z użyciem kostiumu i charakteryzacji, dokonuje się tylko na potrzeby ekspozycji, zrealizowanej w formie wideoklipu. Poza tym Aleksandra Listwan w żywym planie, na scenie, jest, zdawałoby się, prywatna. Rzecz jasna to prywatność bardzo starannie wymyślona. Aktorka nosi „prywatny” kostium, taki sprawdzi się i na próbie, i do sprzątania, i podczas sesji fitness. W miarę upływu czasu ciuch objawia swoją warstwowość i zaplanowaną, pomysłową wielofunkcyjność. Podobnie celowo dobrano zestaw rekwizytów. Narzędzia ułatwiają metamorfozę w kolejne postaci, ale ta dokonuje się głównie za pomocą indywidualizacji języka, zmiany głosu i sposobu artykulacji (dość naturalnie, bez karykaturalnego przegięcia), także mowy ciała. Listwan powiedziała, że jako aktorka jest „fizolem”; istotnie, widać, że dla niej praca nad rolą zaczyna się od morderczych wymagań postawionych ciału. Świetna w filmowych wcieleniach, bardzo dobra na scenie, imponuje fizyczną sprawnością i temperamentem; w roli miłośniczki gadów objawia talent komiczny. Jest najlepszym adwokatem swoich bohaterek. Najmniej przekonuje ostatnia część przedstawienia, opowieść piąta, ale to nie jest zarzut wobec aktorki. Po prostu w postaci bulimiczki-perfekcyjnej-matki-żony-pani-domu wyczuwam jakąś pretensję do uogólnienia, tak jakby tę Alicję w Krainie Czarów pomyślano jako współczesną everywoman. To słabe rozpoznanie, gdzieś z rejonów i na poziomie kolorowych pism, a historia Alicji nie jest dość mocna, a właściwie – zbyt ograna, by wytrzymać konfrontację z pozostałymi
opowieściami.
*
Takie przestawienia prawie zawsze prowokują zarzut tendencyjności i dają sygnał do światopoglądowej jatki. Cóż, można mieć za złe malarzowi, że sportretował żebraka, a nie urodę miejsca, w którym żebrze, choć rozstrzygająca powinna być jakość portretu. Można twierdzić, kategorycznie i z uporem, że nieszczęście jest skutkiem nietolerancji, patriarchalnej (męskiej, kościelnej, kulturowej, seksualnej) opresji albo – jak chcą inni, równie kategoryczni – skutkiem lekceważenia tradycyjnych wartości i upadku rodziny. A może to po prostu bolesna sztafeta pokoleń, egzystencjalnie i statystycznie nieunikniona. Nie będę rozstrzygać. Cały ten wieczór, którego bohaterkami uczyniono nieomal równolatki III RP, mimowiednie zdał mi się szyderczym komentarzem do propagandowych wysiłków towarzyszących obchodom ostatniego dwudziestopięciolecia. „Za dobrze” – pomyślałam, kiedy w teatralnym foyer mignął prezes Marek Belka, jeden z pierwszych bohaterów afery taśmowej. I jeszcze ta Łódź, „atlas sztuki” XIX i XX wieku, w którym wielkomiejska rudera uwodzi skuteczniej (rzecz jasna – turystów i artystów, a nie mieszkańców) niż stojąca po sąsiedzku, odpicowana siedziba banku; niesłychane miasto, w którym nadal, bez większych wysiłków scenografa, dałoby się nakręcić remake Ziemi obiecanej.
16-07-2014
galeria zdjęć Czad, reż. Ula Kijak, Teatr Powszechny w Łodzi ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Powszechny w Łodzi
Czad
pomysł i wykonanie: Aleksandra Listwan
dramaturgia: Martyna Lechman
reżyseria: Ula Kijak
scenografia i kostiumy: Dominika Skaza
wideo: Emanuela Osowska, Rafał Janik
prapremiera: 28.06.2014