Pociąg do miasta
Pociąg do miasta – festiwal organizowany od 2015 roku przez Teatr Gdynia Główna, odbył się tego lata w nieco odmienionej formule.
Do tej pory na festiwalowy program składały się głównie spektakle gdyńskiego teatru bądź przedstawienia powstałe w kooperacji z nim, prezentowane wcześniej na scenie TGG. To tegorocznej edycji Pociągu… (w krótkiej historii festiwalu – zdecydowanie najlepszej) Ewa Ignaczak zaprosiła teatry spoza Trójmiasta, a ich przedstawienia stanowiły cztery spośród siedmiu repertuarowych propozycji. Połączenie energii „przyjezdnej” z „lokalną” ciekawie zróżnicowało festiwal. Całość, choć jakościowo różna, interesująco wpisała się w tegoroczny temat festiwalu, opatrzony tytułem „Stacja Niepodległa”.
Od pierwszej edycji Pociąg do miasta zbiera tłumy widzów. A zbiera ich nie w oryginalnej siedzibie gdyńskiego teatru, czyli w podziemiach dworcowych, lecz w przestrzeni miasta – na dziedzińcach, schodach, placach, na dachach budynków, w parkach, na plaży, w przestrzeniach, które na co dzień niejednokrotnie pozostają zamknięte dla mieszkańców czy turystów. Topografia festiwalowa jest bardzo atrakcyjna, bywa, że pewne jej punkty powtarzają się, co roku jednak organizatorzy festiwalu wynajdują miejsca nowe, nieeksploatowane dotąd. Co istotne i podkreślane przez Ewę Ignaczak (jedną z dwóch, obok Idy Bocian, dyrektorek TGG), każdy z tych punktów jest wybierany nieprzypadkowo, a sam wybór nie jest podyktowany jedynie lokalizacyjną atrakcyjnością. Historia poszczególnych miejsc zawsze nadpisuje każdemu ze spektakli dodatkowy, często niezwykle intrygujący kontekst. Lokalizacja poszczególnych prezentacji jest także sporym wyzwaniem dla samych zespołów, bo przedstawienia festiwalowe nie są spektaklami ulicznymi (wyjątkiem tegorocznej edycji był tu spektakl Hultaje poznańskiego Teatru Porywacze Ciał), na ogół powstają one z myślą o „tradycyjnych” przestrzeniach teatralnych i w takich też są grane.
Każdy (z wyjątkiem ostatniego) dzień festiwalowy zapraszał widzów na dwa spektakle. „Sparowanie” poszczególnych przedstawień również nie było dziełem przypadku, bo poszczególne „dwójki” dość wyraźnie korespondowały ze sobą tematycznie. Album Karla Höckera Teatru Trans-Atlantyk z Warszawy i Burmistrz Teatru Gdynia Główna to swoiste rekonstrukcje wznoszone na fundamentach z (para)dokumentalnych skrawków i odprysków, lokujące w swoich centrach zbiorowości zespolone zbrodniami w Auschwitz i w Jedwabnem. Matka Courage krzyczy Teatru Układ Formalny z Wrocławia i Epitafium dla władzy Teatru Gdynia Główna podejmują z kolei (mniej lub bardziej zmetaforyzowanym językiem) historie afrykańskich dyktatur; podwalinami obu przedstawień są reportaże. W Matce Courage… są to teksty mówiące o ocalałych mieszkańcach Liberii, w Epitafium... – słynny Cesarz Ryszarda Kapuścińskiego, opowieść o reżimie ostatniego cesarza Etiopii. Oba spektakle ostatniej festiwalowej pary: Dobroć nasza dobroć toruńskiego Teatru Wiczy i Od wesela do wesela Teatru Gdynia Główna, zaprosiły widzów na wesele. Teatr Wiczy „wyprawił” swoje w swojskim, przaśno-współczesnym stylu, korzystając przy tym ochoczo z „uniwersalnych tradycji”, z których ów styl czerpie garściami, jak szowinizm czy ksenofobia. Teatr Gdynia Główna zaadaptował natomiast arcydzieło Wyspiańskiego po to, by przekonać widzów, że wesele to stan polskiego umysłu. Stan, w którym taniec i bezruch są tożsame, bo też zawsze są konsekwencją tej samej, dziedziczonej z pokolenia na pokolenie bezsilności.
***
Karl Höcker był oficerem SS i adiutantem Richarda Baera, jednego z komendantów obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Był też amatorem fotografii. Tytułowy album z przedstawienia w reżyserii Paula Bargetto zawiera sto szesnaście zdjęć, które pokazują zarządców Auschwitz. Czarno-białe fotografie przedstawiają uśmiechniętych, zrelaksowanych ludzi, którzy zajadają jagody, rozmawiają, bawią się, zapalają lampki na świątecznym drzewku. Dla zespołu Teatru Trans-Atlantyk te zdjęcia stały się bazą do wszczęcia dochodzenia.
Głównym elementem scenografii w spektaklu jest ekran w głębi sceny, na którym wyświetlane są kolejne sekwencje albumu Höckera. Aktorzy odtwarzają na żywo obraz zamknięty w fotograficznym kadrze, ustawiają odpowiednio ciała, kopiują mimikę bohaterów poszczególnych zdjęć. A następnie poszerzają każdy z odtwarzanych w ten sposób obrazów. Jakie relacje łączyły sfotografowane osoby? Co powiedziano przed wykonaniem fotografii? Co zostało powiedziane po jej zrobieniu? Co czuli ci ludzie tamtego dnia, w tamtym momencie? Jakie słowa wypowiedzieli? Karl Höcker ocenzurował swoje „pamiątki” z Auschwitz. Nie zobaczymy na nich śmierci, cierpienia. Narracja, którą Paul Bargetto i jego zespół dopisują do każdej fotografii również nie mówi bezpośrednio o popełnionej w obozie zbrodni ludobójstwa. Śmierć pojawia się „jedynie” pod postacią równego szeregu zwierzęcych ciał zastrzelonych podczas polowania. Ale jednocześnie od pierwszych do ostatnich minut swojego spektaklu reżyser wplata w każdą z rekonstrukcji wycięte przez Karla Höckera obrazy. Wplata śmierć, cierpienie, obraz potwornej zbrodni. Poraża scena, w której aktorzy układają ciała na wzór zastrzelonych zwierząt z fotografii, równie przejmująca jest ta, w której zrekonstruowano zdjęcie z tresury psa – pulsująca agresją, bezwzględnością, poczuciem wyższości nad słabszą istotą.
Album Karla Höckera to jedno z najlepszych przedstawień tegorocznej edycji Pociągu do miasta. Ogromna w tym zasługa zespołu: Marty Król, Heleny Chorzelskiej, Krzysztofa Polkowskiego, Grzegorza Sierzputowskiego i Tomasza Sobczaka, którzy prezentują tu niezwykłe skupienie i zdyscyplinowanie, umożliwiające im płynne przechodzenie z jednej postaci w drugą. Na uwagę zasługuje ich umiejętność pracy z ciałem, objawiająca się w kolejnych rekonstrukcjach, w choreografii i w transformacjach fizycznych, których każda kolejna żywa fotografia wymagała.
Słabszym ogniwem pierwszej festiwalowej pary był Burmistrz, związany zresztą z Albumem… osobą Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, która odpowiadała za dramaturgię spektaklu Bargetto. Świat w Burmistrzu, podobnie jak przestrzeń w Albumie…, to struktura, której pewne płaszczyzny skazane zostały na nieistnienie, na „niepamięć”. Karl Höcker kadrował świat w sposób, który wykluczał śmierć i cierpienie, wypierał zbrodnię, za którą był odpowiedzialny. Podobnie rzecz ma się z mieszkańcami Miasta ze spektaklu Ewy Ignaczak, którzy zbiorowo wypierają Prawdę. Ale za sprawą zwiniętej w rulon gazety tynki sielskiego Miasta zaczynają pękać, odsłaniając fragmenty przeszłości i burząc „spokój” mieszkańców.
W Burmistrzu Ewa Ignaczak potwierdza swoją umiejętność prowadzenia aktorskiego zespołu (przejmująca rola Marka Sadowskiego w roli Niemca Na Pokucie), dobrze też wypełnia mielizny tekstu Sikorskiej-Miszczuk (a tych tu całkiem sporo, niestety) teatralną materią. Świetnie zagrała tu lokalizacja spektaklu, tyły Urzędu Miasta przy ulicy 10 Lutego, zarówno pod względem samej przestrzeni, jak i w kontekście znaczeń, które owa przestrzeń dopisała Burmistrzowi, przedstawieniu poświęconemu w dużej mierze mechanizmom autorozgrzeszania.
***
Epitafium dla władzy w reżyserii Ewy Ignaczak zaprezentowano na tarasie Muzeum Miasta Gdyni. Ascetyczna, obejmująca dach budynku przestrzeń z piaskowych bloków okazała się strzałem w dziesiątkę. Pustka murów i bezkres morskiego krajobrazu powodowały wrażenie oderwania świata zbudowanego w spektaklu od jakiejkolwiek zdefiniowanej przestrzeni. I o to tu chyba chodziło, bo oparte na Cesarzu Kapuścińskiego Epitafium dla władzy jest opowieścią na wskroś uniwersalną, wydarzającą się wszędzie. Historią wszechmogącego Pana, którego nigdy nie ma, a zarazem jest (od) zawsze, „dworu”, który istnieje tylko na zasadach ustalonych przez władcę. Świetnie pomyślane, często bardzo dowcipne sceny opowiadają z naddatkiem szczegółów o codziennym życiu poddanych Pana. Nie ma tu mowy o przemocy – słownej, fizycznej czy jakiejkolwiek innej, a mimo tego – każdy gest poddanych, granych tu znakomicie przez Piotra Srebrowskiego, Wojciecha Jaworskiego i Łukasza Dobrowolskiego, przenika pierwotny wręcz strach. Ta opowieść o opuszczonych, a jednocześnie zamkniętych w pułapce bez wyjścia dworzanach, pozbawiona nazw, imion, geograficznych namiarów jest czytelną, solidną teatralnie metaforą świata tak bardzo dalekiego, a zarazem niepokojąco bliskiego zapisanej w podtytule tegorocznej edycji festiwalu Niepodległej.
„Nigdy nie zapomnicie tej kobiety” – mówi Paweł Palcat na początku swego spektaklu lawirujący pomiędzy rolą „aktora teatru offowego” a rolą Masy, żywego wcielenia Wojny w afrykańskiej Liberii. Palcat nas kokietuje, trochę wyśmiewa, częstuje kremem czekoladowym. Mamy się czuć dobrze, mamy się rozgościć w pięknej scenerii gdyńskiej dzikiej plaży. Ale jakoś nie potrafimy, spoglądając na skulone, struchlałe ciała pozostałych aktorów. Konary powalonych drzew i granat wody tracą swoją wakacyjno-sielankową aurę, kiedy Palcat, uruchamiający sceniczną rzeczywistość, naznacza przestrzeń plaży agresywnymi gestami. I tak było do końca spektaklu. Piasek, szum wody, rozgwieżdżone niebo, zapach plaży – demiurg-Masa, demiurg-aktor zamienił je w wojenne pobojowisko, tło dla porażającej niemocy bohaterów i ich niebywałego sprzeciwu wobec tej niemocy, wyrażonego finałowym aktem przebaczenia.
Paweł Palcat i Grzegorz Grecas przepisali dzieło Brechta, przenosząc tytułową Matkę do West Point, największych liberyjskich slumsów, szyderczego wspomnienia „państwa wolności”. Kupcząca ciałem Courage wychowuje dzieci – potomków tych, którym sześć muszkietów i skrzynia paciorków dały „nowy świat” w Afryce. W żyłach dzieci płynie krew niosąca wspomnienia niewoli, utraconego „amerykańskiego raju”, ale przede wszystkim wojny. Wojna jest w nich zapisana, to wojna ich napisała. Courage, mimo rozpaczliwych prób odegnania wojennych demonów, nie potrafi uchronić rodziny przed pragnieniem krwi.
Matka Courage krzyczy to spektakl radykalny zarówno w swojej wymowie, jak i w formie. Jego twórcy bezlitośnie opisują liberyjską rzeczywistość, bezpardonowo wskazują winnych upadku fantazmatycznej krainy, ale równie brutalnie obrazują ofiary – skażone krwią i śmiercią, bez rozlanej krwi i śmierci niepotrafiące już egzystować. Spektakl Palcata, rozpostarty między reportażowym portretem a fantasmagoryczną impresją, porusza właściwie każdą swoją warstwą. Ruchem, skrajnie agresywnym, ocierającym się niejednokrotnie o ból fizyczny. Słowem – szybkim, wulgarnym, jakby na drodze ewolucji wyabstrahowanym z ciepła i czułości. Układ Formalny znakomicie wykorzystał swoją festiwalową lokalizację, od pierwszych minut, aż po znakomity, przeszywający finał. I jeszcze samo aktorstwo. Paweł Palcat jako Masa, Maciej Rabski i Przemysław Furdak w roli bezwolnych wobec wojennego zewu synów Courage, Katarzyna Kłaczek jako niema córka, skazana na powtórzenie losów matki. Wreszcie Joanna Gonschorek w roli tytułowej. Oglądając ją w najlepszym spektaklu tegorocznego Pociągu do miasta, który jest zarazem jednym z najlepszych spektakli offowych ostatnich lat, nie mamy żadnych wątpliwości. Tej kobiety nie zapomnimy nigdy.
***
Ostatnim festiwalowym duetem były spektakle TGG i Teatru Wiczy – Od wesela do wesela Ewy Ignaczak i Dobroć nasza dobroć w reżyserii Romualda Wiczy-Pokojskiego. I tutaj wygrał zdecydowanie teatr gdyński. Rozegrana w oryginalnej scenerii/scenografii Automobilklubu Morskiego (siedzibą pasjonatów motoryzacji jest drewniany, dość nietypowy dla gdyńskiej architektury budynek), mocno okrojona wersja dramatu Wyspiańskiego zagrała świetnie. U Ewy Ignaczak weselnikami od początku kieruje dystyngowane, demoniczne wcielenie Chochoła (Damian Bejgier). Zosia (Małgorzata Polakowska), Poeta (Piotr Srebrowski), Dziennikarz (Jakub Mielewczyk), Maryna (Marta Jaszewska) oraz Rachela (Ida Bocian) miotają się mniej lub bardziej impulsywnie w świecie, w którym porozumienie, komunikacja i wspólnotowość to zawsze tak samo rozczarowujące fantazje jednej nocy. W spektaklu Ignaczak natrętna powtarzalność ruchów i gestów oddaje świetnie sens „polskiego wesela” – cykliczność pustego, wypranego z kreacyjnej mocy rytuału. Niezwykła umiejętność dostosowania (docięcia) tekstu do swojej wizji scenicznej (która zawiodła nieco w przypadku Burmistrza) sprawiła, że spektakl Ewy Ignaczak nie jest wyimkiem z oryginału, ale precyzyjnie zbudowanym abstraktem. Żadne z pozostałych przedstawień nie dotykało tak mocno i tak przenikliwie tematu tegorocznej edycji festiwalu. Reżyserka uruchomiła korowód lunatyków, udowadniając, że sto dwadzieścia lat po pierwszym „weselu” drepczemy zaklęci w tym samym tańcu. Że sto lat od uwolnienia wciąż w tkwimy w niewoli marazmu.
Na tle bardzo dobrego spektaklu Ignaczak „wesele” Teatru Wiczy wypadło mało hucznie. Bliskie najsłynniejszym filmowym weselom ostatnich lat, czyli Weselu Wojtka Smarzowskiego i Demonowi Marcina Wrony, opowiada o współczesnej Polsce językiem polepionym z cytatów i dopełnionym słownymi wytrychami („dobra zmiana”), który brzmi tu wtórnie i zamiast emocji, dyskusji – generuje jedynie obojętność pod tytułem „znamy, wiemy”. Sam pomysł wyjściowy – rozłożenie polskości, właściwie znokautowanie wbudowanych w naszą tożsamość mitów – jest ciekawy, jego realizacja pozostawia jednak wiele do życzenia. Bo Dobroć… po prostu się nie klei. Nie klei się w linearną opowieść, nie klei się w kolażowy fresk. Pozostaje właściwie ciągiem scenek rodzajowych, zagranych z dużym zaangażowaniem przez zespół Teatru Wiczy (Radosław Garncarek, Zofia Nather, Radosław Smużny, Krystian Wieczyński), ale dryfujących często w stronę (jedynie) ilustracyjnego banału.
***
Do „Stacji Niepodległej” prowadziło siedem przystanków. Różnych jakościowo, ale w swej istocie każdy z nich dyskutował mniej lub bardziej zaciekle z tematem przewodnim festiwalu. Choć tych dyskusji mogło być więcej. Pociągowi do miasta ewidentnie brakuje pospektaklowych spotkań twórców z publicznością. Ta, rozchodząc się do domów, bardzo żywo dyskutowała na temat teatru, którego przed chwilą doświadczyła. Można było odnieść wrażenie, naprawdę głębokie, że ludzie nie mieli ochoty tak szybko opuszczać miejsca festiwalowej prezentacji, że łaknęli rozmowy, wymiany myśli i doświadczeń, że nie chcieli tak nagle opuszczać miejsca, które coś w nich uruchomiło, do czegoś skłoniło, sprowokowało.
Hultaje Teatru Porywacze Ciał, spektakl finalizujący festiwal, to właściwie rodzaj happeningu. I świetnie ten happening Kasi Pawłowskiej i Macieja Adamczyka wpisał się w przestrzeń placu przed Dworcem Gdynia Główna. Oto grupka pracowników korpo (korpo w wersji hard, czyli banku) wykradła z napiętego grafiku moment wolności. Jazda na hulajnodze – chaotyczna, technicznie pozostawiająca wiele do życzenia, wycinająca w hierarchicznej, usystematyzowanej czasoprzestrzeni moment niemyślenia, spontaniczności i braku odpowiedzialności, jest ciekawą interpretacją tematu niepodległościowego. Cóż, po stu latach nauczyliśmy się (tylko albo aż), że wolność wciąż trzeba wyrywać, kombinować, kraść.
31-10-2018
galeria zdjęć Pociąg do miasta: „Stacja Niepodległa”, 30 lipca – 5 sierpnia 2018 Gdynia. ZOBACZ WIĘCEJ
Pociąg do miasta: „Stacja Niepodległa”, 30 lipca – 5 sierpnia 2018 Gdynia.