Podróż do miejsc niemożliwych
„Podróże, magiczne szkatułki, obiecujące spełnienie marzeń, nie oddacie już swych skarbów w postaci nienaruszonej!” – z lekką nostalgią podszytą ironią konstatował wybitny etnograf Claude Lévi-Strauss w Smutku tropików kilkadziesiąt lat temu, wskazując, że nawet udanie się w najdalsze zakątki świata nie podtrzyma wiary w istnienie „wysp dziewiczych” nieskażonych fermentem cywilizacyjnym.
Inscenizacja Smutków tropików Mateusza Pakuły w reżyserii Pawła Świątka, sztuki już w tytule nawiązującej do dzieła wybitnego badacza, nie ogranicza się do potwierdzenia powyższej diagnozy. Autorsko-reżyserski tandem podążając za myślą Lévi-Straussa, pyta również o przyczynę gorączki podróżowania trawiącą młode pokolenie, zwracając uwagę na zapośredniczony charakter naszych doświadczeń nieuchronnie wplątanych w sieć bieżących uwarunkowań społecznych, historycznych i kulturowych.
W spektaklu pozorną przezroczystość obrazów rejestrowanych przez „podróżujące oko” odzwierciedla (wymownie!) przestrzeń sceniczna, stanowiąca jakby połączenie areny cyrkowej i rzeźni: nad półkolistym polem gry pokrytym piaskiem wiszą potężne żelazne haki na długich łańcuchach gotowe na przyjęcie świeżego mięsa. Specyficzny mariaż egzotyki wystawianej na pokaz (cyrk) i zbrodni (rzeźnia) staje się sceniczną metaforą ociekającej krwią historii kolonialnych podbojów i zarazem odzwierciedleniem „cywilizacyjnego postępu” podszytego pychą, chęcią dominacji, przemocą (również symboliczną).
W tak pojętej przestrzeni Backpackersi, trójka chłopców (Rafał Szumera, Łukasz Stawarczyk, Marek Hucz) i tyle samo dziewcząt (Małgorzata Gorol, Martyna Krzysztofik, Zuzanna Skolias), opowiadają nam nieprzerwanie o przebytych podróżach, aby w ten sposób uwierzytelnić swoje doświadczenia, nadać im znamiona realności. Aktorzy mają w sobie coś niepokojącego, zwierzęcego, ich twarze są pomalowane, ruchy niespokojne, zbyt energiczne. Ubrani są trochę zwyczajnie, a trochę teatralnie. Przyporządkowano im popkulturowe gadżety przewrotnie odwołujące się do świata egzotyki: jak kostium tygrysa, różowa peruka (ekwiwalent buszmeńskiej fryzury), wymalowana na twarzy latynoska maska śmierci czy zielone drzewko w doniczce owiniętej workiem na śmieci, którym nieustannie potrząsają.
W obrazie stłoczonej na scenie grupy Backpackersów od początku uderza nakładanie się na siebie uproszczonych, schematycznych wyobrażeń na temat mieszkańców „wysp dziewiczych” i zachowań młodego pokolenia prowokowanych i lansowanych przez nowe media. Backpackersów cechuje podobna, przypisywana tym pierwszym, ruchliwa nerwowość, nadekspresywność i nieprzewidywalność. Ilustrują ją ich dzikie, szybkie gesty, błyskawiczny sposób wyrzucania z siebie kolejnych słów, a także prędkość, z jaką robią zdjęcia, rejestrując wspomnienia. To ostatnie zachowanie skrywa pewien paradoks: znużeni medialnymi obrazami (nieraz ociekającymi krwią), które zewsząd ich otaczają, udają się w poszukiwaniu autentyczności i spotęgowanych wrażeń do miejsc im nieznanych. Wietnam czy Czarnobyl już z racji własnej historii obiecują silne emocje, stają się atrakcyjnym „konsumenckim obrazem-towarem”. Róbmy zdjęcia! Jednak aparaty fotograficzne, kamery, przez które spoglądają turyści-podróżnicy nieuchronnie ponownie oddalają ich od tych miejsc. Z marzeń o „dotknięciu rzeczywistości” pozostaje wyłącznie silne doznanie rozczarowania i wszechogarniającej nudy oraz garść tanich turystycznych pamiątek zakupionych na bazarze – jak choćby zapalniczka z wygrawerowanym napisem „Sajgon 1969” i mottem: „Gdy umrę, pochowajcie mnie twarzą do dołu, żeby cały świat mógł mnie pocałować w dupę”.
Jak opowiedzieć historię podróży, by nabrała znamion realności i jednocześnie wydała się atrakcyjna, warta podjętego zachodu? W spektaklu to pytanie nurtuje Backpackersów nieustannie. Stają się więc aktorami i zarazem widzami snutych „na próbę”, przy czym każdą z nich reżyserują i opowiadają wspólnie. W kolejnych etiudach reszta zespołu podsuwa opowiadającej osobie sugestie dotyczące rozwoju akcji, przydatnych kontekstów literackich i biograficznych, obserwuje rozwój opowieści, uczestniczy w jej scenicznej prezentacji jako tło – żywy obraz bądź napotkane po drodze osoby.
W świecie smutków tropików spotkanie człowieka z drugim człowiekiem twarzą w twarz zawsze niesie ze sobą ryzyko.Symboliczny charakter przestrzeni cyrku-rzeźni, w której postacie próbują zwerbalizować własne doświadczenia podróży, żywiąc się skrawkami literackich odniesień i cudzych biografii (właściwie jest to podróż przez gąszcz tych ostatnich), od samego niemal początku wyznacza semantyczne granice opowiadania: każdą „relację” o wyraźnie groteskowo-ironicznym zabarwieniu kończy obraz eskalacji przemocy. Dla przykładu Backpackers 4 (Rafał Szumera) mianuje siebie założycielem fundacji Ludzie-Niedźwiedzie (karykaturalny wizerunek Timothy'iego Treadwella), znajduje satysfakcję w egzaltowanej emanacji miłością do groźnych grizzly (wzrusza się nawet ich kupą) i w końcu zostaje przez nie zjedzony. Informują go o tym pozostali aktorzy, wcielający się w rolę niedźwiedzi cierpliwie (do czasu!) znoszących jego zaloty. Backpackers 5 (Marek Hucz), który przedstawia się jako zniewieściały korespondent wojenny (skojarzenie z osobą Andersona Coopera) podniecający się obrazami zbrodni „na żywo”, dowiaduje się od aktorów udających tym razem ofiary tortur, że zostanie wrzucony do worka, wywieziony gdzieś daleko, gdzie najprawdopodobniej czeka go egzekucja. Sama „scena tortur”, choć umowna, poraża widzów treściami wypowiadanymi metalicznym głosem przez aktorów „przytwierdzonych” do rzeźniczych haków.
Największego niepokoju i niemal fizycznego zagrożenia doznajemy w scenie sądu gwałcicieli. Ta etiuda stanowi jakby współczesną ramę, w której osadzona zostaje opowieść Backpackersa 2 (Martyna Krzysztofik) o wyspie Pitcairn, raju pozornym i sfałszowanym, który w końcu okazał się krainą seksualnej przemocy. Backpackersi dzielą się wówczas na dwie grupy: dziewczyny stają na przedzie sceny, chłopcy z kolei huśtając się gwałtownie na zwisających nad nią łańcuchach z hakami, próbują się rzucić na nie, kierując w ich stronę stek inwektyw o wyraźnie seksualnym podłożu.
W obliczu powyższych historii naiwne marzenie młodych podróżników o ludzkiej wspólnocie opartej na zaufaniu, wzajemnej pomocy i życzliwości staje się zwykłą mrzonką, próba jego ziszczenia może posiadać charakter wyłącznie groteskowy. W przedostatniej scenie spektaklu Świątka przy zgaszonym świetle postacie Backpackersów (widoczne tylko dzięki odblaskowej farbie pokrywającej ich ciała i ubrania) zachęcają nas do wspólnego odśpiewania piosenek Michaela Jacksona o ratowaniu świata: We are the World i Heal the World. Jednak aktorzy za każdym razem zacinają się przy słowach „there are people dying”, które w groteskowy sposób kilkukrotnie powtarzają.
Tylko zakończenie Smutku tropików zdaje się dawać cień nadziei na wyjście z tego cywilizacyjnego impasu. Widzimy w nim parę Backpackersów, którzy tym razem przenoszą się ze swoją opowieścią w przyszłość: dziewczyna, Hanna Barbera (Małgorzata Gorol), siedzi blisko nowo poznanego chłopaka Georga Jetsona (Łukasz Stawarczyk), pilota, który powrócił z wyprawy do odległej galaktyki. I znalazł ziemię uwolnioną od wojen i cierpienia dzięki brytowi, magicznemu środkowi skutecznie hamującemu zbrodnicze i seksualne popędy ludzi. Ponieważ George Jetson nie został zbrytowany i wyrzeczenie się przemocy zależy tylko od jego woli, Hanna Barbera w kontakcie z nim odczuwa wyraźny niepokój, jednak ostatecznie decyduje mu się zaufać; młodzi ludzie zasuwają wyimaginowane firanki, światło na scenie gaśnie i…
Ta, zacytowana z Powrotu z gwiazd Stanisława Lema, finalna scena intymnego spotkania, w której po raz pierwszy i zarazem ostatni w spektaklu niemalże w klasyczny sposób zawiązuje się prawdziwy dialog miedzy postaciami, jest jakby kontrapunktem scen wcześniejszych zdominowanych przez chór rozmaitych głosów. Backpackersi na moment stają się postaciami z krwi i kości, a nie tylko maszynami wyrzucającymi teksty kultury zapożyczone z różnych źródeł. Oczywiście nie wiemy, co się stanie po zasłonięciu firanek w spektaklu. W świecie smutków tropików spotkanie człowieka z drugim człowiekiem twarzą w twarz zawsze niesie ze sobą ryzyko. Być może przypieczętowany pocałunkiem pary raj na ziemi ponownie przemieni się w piekło.
Spektakl Pawła Świątka choć w wielu miejscach zabawny, jest w gruncie rzeczy dość smutną diagnozą kondycji naszej cywilizacji. Jego rejestrujący, poniekąd sprawozdawczy charakter budzi niepokój – każde nawet najbardziej przejaskrawione odzwierciedlenie obowiązującego status quo utrwala je mimowolnie i przez to potwierdza jego siłę.
Tekst Pakuły podawany jest przez krakowskich aktorów niezwykle szybko, czasem aż nazbyt. Później mordercze tempo spektaklu słabnie, lecz nasze ucho przyzwyczajone do stałego pokrzykiwania chóru Backpackersów nie jest w stanie już wychwycić nawet tych wprost zadanych pytań, które być może pozwoliłyby nam spojrzeć nieco inaczej na pogrążoną w żałobie po bezpowrotnie utraconej niewinności sceniczną rzeczywistość Smutków tropików: „Co to znaczy protestować przeciwko cierpieniu? W odróżnieniu od przyjmowania go do wiadomości? Kogo mamy obwiniać? Kogo chcemy obwiniać?”. Jak przekłuć współczucie w działanie, „jeśli człowiek uzna, że ani my, ani oni nie możemy nic zrobić? Tylko kim są ci my? Tylko kim są ci oni?”.
23-12-2013
Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie
Mateusz Pakuła
Smutki tropików
reżyseria: Paweł Świątek
scenografia: Marcin Chlanda
kostiumy: Julia Kornacka
obsada: Małgorzata Gorol, Martyna Krzysztofik, Zuzanna Skolias, Marek Hucz, Rafał Szumera, Łukasz Stawarczyk
premiera: 8.12.2013