AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Pół wieku, człowieku, to utopia

Animator kultury, dziennikarz, scenarzysta, dramaturg i reżyser. Był wieloletnim recenzentem, m.in. „Gazety Wrocławskiej”, publicystą kwartalnika „Scena” oraz komentatorem teatralnym telewizyjnego programu Rewolwer kulturalny. Jest jednym z ojców założyci
A A A
Fot. Bartłomiej Sowa  

Jakkolwiek to zabrzmi, Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu pięćdziesiąty, jubileuszowy sezon chciał mocno zaakcentować lokalną  opowieścią osadzoną w historii miasta i swoją 321 premierę zatytułował Wałbrzych Utopia 2.039.

Rzecz ową wyreżyserował nowy dyrektor artystyczny sceny, Piotr Ratajczak. Przyznam się, że kiedy pierwszy raz przyjechałem do tego teatru na premierę farsy Pepsie w reżyserii Haliny Dzieduszyckiej, a to był dokładnie 3 dzień maja roku 1973, podczas dziewiątego sezonu wałbrzyskiej sceny, tak sobie jakoś właśnie wtedy pomyślałem: Teatr w Wałbrzychu? To utopia. Potem przez cztery dziesięciolecia obserwowałem próby przynajmniej kilku dyrektorów, którzy usiłowali udowodnić sobie tylko chyba – bo nikt się tym nie interesował – że nawet w takim górniczym mieście możliwe jest kreowanie teatru na przyzwoitym artystycznie poziomie. Oczywiście zdarzały się intrygujące incydenty, ale potem zawsze kończyło się na kolejnych Pepsie, tylko innych autorów i pod innymi tytułami. Tak naprawdę teatralna Polska dowiedziała się o istnieniu wałbrzyskiej sceny za sprawą duetu: Danuta Marosz & Piotr Kruszczyński, kiedy spektakle, reżyserzy i aktorzy zaczęli zdobywać nagrody na prestiżowych festiwalach. Teatr Szaniawskiego stał się wówczas bardziej znany w Polsce niż w swoim mieście. Odkąd pamiętam, wałbrzyszanie nigdy nie garnęli się do teatru. Przyszło mi nawet do głowy, że powinien on wreszcie zmienić nazwę na Wałbrzyski Teatr Festiwalowy.

Utopia jest hybrydą marzeń

Wspomnianemu duetowi udało się jednak teatrem zainteresować młodzież i właśnie w pisemku „Nieregularnik Teatralny”, wydawanym od kilku lat przez kolejne pokolenia „cieni teatru”, jak siebie nazywają młodzi koledzy redaktorzy (cienieteatru.wordpress.com), przeczytałem o marzeniach wałbrzyszan, którzy odpowiedzieli na ogłoszenie na facebooku: „Uwaga! Budujemy Wałbrzych marzeń, kreujemy Miasto Utopię!”. Okazało się, że mieszkańcy tego dolnośląskiego grodu chcieliby mieć, m.in.: nocne autobusy i Akademię Sztuk Pięknych, a marzą, żeby w Wałbrzychu była praca dla każdego, i żeby nie wiało na Podzamczu (to największa dzielnica). Teatralnych marzeń nie ujawnili.

Odkąd pamiętam, wałbrzyszanie nigdy nie garnęli się do teatru. Przyszło mi nawet do głowy, że powinien on wreszcie zmienić nazwę na Wałbrzyski Teatr Festiwalowy.Dyrektor świątyni sztuki i reżyser Wałbrzycha Utopii, podobnie jak postaci z prapremierowego utworu Piotra Rowickiego, przyjechał do Wałbrzycha z własnymi marzeniami. W wywiadzie udzielonym Joli Kowalskiej, który ukazał się w tym portalu 4 grudnia, wyznał: „Lubię takie miejsca. Mam w sobie coś z harcerza i społecznika, więc pociągają mnie miejsca pogrążone w letargu, wymagające jakiejś interwencji. (...) Przypominam sobie przyjazd tutaj, tablicę «Wałbrzych Miasto» na dworcu, pierwszy kontakt z ulicą i towarzyszące mu przeświadczenie, że to miejsce znajduje się w głębokim kryzysie. Wszelkie obiegowe informacje, że to miasto zdegradowane, dotknięte biedą i bezrobociem, szybko się potwierdziły. Ale też miałem poczucie, że w związku z tym nie można mu już bardziej dokopywać, że nie ma sensu definiować na nowo dokonującej się tu degradacji. Od razu pomyślałem, że zamiast mroku powinienem dać światło”.

Owo „światło” znalazł m.in. we wspomnieniach wałbrzyszan, uczestników konkursu literackiego zorganizowanego przed dziesięciu laty przez miejską bibliotekę. To one stały się też bezpośrednią inspiracją dla autora sztuki. Z różnych wspomnień „zlepił” dziewięć postaci i dodał jeszcze od siebie kreatora teatralnej rzeczywistości (Rafał Kosowski), który uruchamia magiczny zegar dominujący nad sceną, a chodzący… do tyłu. Siedzimy więc w swego rodzaju wehikule czasu, a nie na widowni. Każda z postaci opowiada swoją historię związaną z tym miastem. Od razu się okazuje, jak różni ludzie te same zdarzenia i miejsca, a nawet pogodę tego samego dnia o tej samej godzinie, inaczej pamiętają. Najstarsze opowieści sięgają drugiej połowy lat 40., a kończą ową podróż w czasie mniej więcej na początku lat 90. ubiegłego wieku. Postaci rysowane są najczęściej ciepłą, żartobliwą, a nawet karykaturalną kreską, więc od razu wiadomo, że zbyt wiele o nich się nie dowiemy i żadnych psychologicznych pogłębień nie powinniśmy się spodziewać. Mamy jakby symboliczną reprezentację grup społecznych, które w jakiś sposób zaznaczyły swoją obecność w dziejach miasta.

Prezentacja reprezentacji

Najpierw ktoś, kto tu mieszkał przed wojną, a więc przyzwoity Niemiec, który nie dał się wypędzić za Odrę, bo od zawsze był socjalistą. PRL przyjął jako coś oczywistego i mocno się zaangażował w nową rzeczywistość, z wielką skrupulatnością obsyłał najróżniejsze urzędy i instytucje pismami z troską wytykającymi błędy. Urzędników w PRL-u obchodziło to dokładnie tak, jak tych dzisiejszych. Z zamiłowania był gołębiarzem, więc kiedy ustrój w Polsce się zmienił, po słowach aktorki Szczepkowskiej zagranych w telewizji na wizji, wyemigrował na Kubę, gdzie wyhodował nową rasę gołębi: fidelki hawańskie. Tę postać z dużym dystansem, ale też dowcipnie i precyzyjnie, zagrał Ryszard Węgrzyn.

Listę przybyszy otwiera górnik z Francji, który uwierzył w polski socjalizm, a pokazał nam go z sympatią dla postaci Tomasz Pisarek. Stereotyp naszego wyobrażenia o obywatelu z kraju Moliera podkreśla baskijski berecik na głowie oraz szaliczek. W tym wypadku najłatwiej było uciec od jednowymiarowego portretu, bo polski Francuz szybko dostrzega surrealizm socjalizmu i zaczyna rozumieć, że tu nic nie może być normalne. Jak przełknąć tę życiową pomyłkę? Odpowiedź już wykracza poza płaskie wymiary postaci.

Mycka i błyszczący chałat, noszony przez Żydów w naszej części Europy, najbardziej wyróżnia w scenicznej grupie postać zagraną przez Piotra Mokrzyckiego. Bardzo prawdziwie, acz z przymrużeniem oka, odbijają się w niej wszystkie polsko-żydowskie relacje. Ale wystarczy odrobina poczucia humoru i wycieczka mieszkańców po miejscach, które utkwiły w pamięci synowi żydowskiego zegarmistrza, autorowi książek o holocauście, by udało się zgrabnie ominąć gęstniejący dramat. Teraz kolej na prominenta…

Dzieło Wałbrzych Utopia 2.039 mnie nie porwało. Głównie dlatego, że w tych opowieściach nie ma dramaturgicznej energii.Uniwersalny zawód dyrektora nie jest wymysłem PRL-u, ale był wówczas normą kompetencji. Gdy ktoś raz został dyrektorem, to już nie mógł oderwać się od tego fotela. Taką właśnie postać bardzo sugestywnie przedstawił mam ze wszystkimi jej wadami i koleinami Filip Perkowski. Najzabawniej wypadło dyrektorskie przemówienie, przedstawiające świetlaną, utopijną przyszłość miasta w momencie, gdy w Warszawie postanowiono zamknąć wszystkie miejscowe kopalnie, a górnicze miasto zamienić w turystyczny kurort. Mimo satyrycznej oprawy postać owego dyrektora – teraz już pewnie departamentu w którymś z ministerstw – przypomina o jednym z największych dramatów społecznych w historii Wałbrzycha. Dyrektor śmieszy, ale nie przestrasza.

Łatwo zgadnąć, kto może zdobyć podziw i powszechną aprobatę: to człowiek interesu, czyli kombinator i cwaniak, który w każdych czasach i w każdej rzeczywistości zawsze daje sobie radę. Tę najbarwniejszą postać brawurowo zagrał Czesław Skwarek kreujący najważniejszą figurę w otwartym na początku lat 70. hotelu „Sudety”, czyli bramkarza. By wejść do środka, należało „przemówić” do jego kieszeni.

Wałbrzyskich kresowiaków reprezentuje urodzona w Wilnie kierowniczka stołówki zakładowej, która nie potrafi nic ugotować. Poza blinami. Ma za to wigor swoich dwudziestu paru lat. I właśnie z aktorską ikrą wcieliła się w tę rolę Rozalia Mierzicka.

Karolina Krawiec z kolei pokazała nam postać naiwnej, ciepłej i wyrozumiałej żony, w której narasta bunt przeciw życiu z prymitywnym mężczyzną i dwójką dzieci na karku. Od rodziny, prań, gotowań i sprzątań marzy jej się ucieczka do Las Vegas. W końcu każdej kobiecie od życia coś się należy. Popieramy ją zatem pomrukami aprobaty.

Arystokratka Eweliny Żak najsubtelniej balansuje na granicy przerysowania, dosłownie milimetr dalej jest już morze tandety, co widać najlepiej we wszystkich krążących po Polsce objazdowych chałturach z tzw. nazwiskami. Twarzą świecą w nich zawodowi aktorzy z dyplomami.

Na mnie największe wrażenie zrobiła opowieść aktywistki, którą własną energią obdarzyła Sara Celler-Jezierska. Aktywność społeczna jej bohaterki miała taki sam wewnętrzny motor potrzeby działania, kiedy była młodą entuzjastką Związku Młodzieży Polskiej, jak i dużo później, gdy porwała ją idea ruchu związkowego „Solidarność”. Takich ludzi nie uleczą z potrzeby zaangażowania żadne przeszkody czy ostracyzmy. Niestety, konwencja spektaklu nie przewidywała ukazania motywacji. Choć ta motywacja musiała być zapisana w owych autentycznych wspomnieniach, które były punktem wyjścia do spektaklu.

Może dlatego nawet utalentowanemu dramaturgowi trudno było połączyć bohaterów z ich życiorysami w fabularny dramat z jasnym przesłaniem. Gdyby mnie ktoś spytał, o czym jest ten spektakl, to nie potrafiłbym odpowiedzieć. Może dziś nie musi być coś o czymś. Wystarczy, że jest trochę śmiesznie, trochę drapieżnie i trochę serio. Natomiast z całym przekonaniem mogę napisać, że na scenie przy placu Teatralnym 1 w Wałbrzychu cała dziesiątka aktorów dała sobie radę i z groteskowym momentami szlifem, i z papierowymi postaciami, w które udało im się tchnąć trochę życia. Dzięki wplecionym w opowieści zbiorowym działaniom, chórkom i choreograficznym układom (Arkadiusz Buszko), spektakl jest dynamiczny i nie nuży ani przez chwilę. W tworzeniu klimatów kolejnych wydarzeń i dziesięcioleci pomagają kostiumy podkreślające charakter postaci i odwołujące się czasem skromnym detalem do czasów, w których dzieje się akcja. Scenografia Matyldy Kotlińskiej wita nas tramwajem jeżdżącym niegdyś ulicami Wałbrzycha. Jest prosta i funkcjonalna, kilka amfiteatralnie ułożonych stopni pozwala podkreślić dynamikę ruchu.

Gorzki finał

Swoją opowieść o wałbrzyskiej premierze zacząłem od słów: „Jakkolwiek to zabrzmi”, więc może również tak skończę…

Jakkolwiek to zabrzmi wobec powyższych zdań, muszę napisać na koniec, że dzieło Wałbrzych Utopia 2.039 mnie nie porwało. Głównie dlatego, że w tych opowieściach nie ma dramaturgicznej energii. Toczą się obok siebie lub jedna za drugą, nie wiadomo, po co. Trochę to przypomina zakładową akademię z okazji Barbórki, tyle że bardziej profesjonalnie i z dużym zaangażowaniem zrealizowaną. To na pewno nie była chałtura. Trzeba jednak dodać, że obaj Piotrowie – Rowicki i Ratajczak – niemal skopiowali tu swój pomysł na przedstawienie, sposób narracji i rytmiczną konstrukcję budowaną ruchem ze swojego krakowskiego spektaklu, czyli Niewiernych postawionych rok temu na scenie Teatru Łaźnia Nowa. Czy to grzech? Ależ skąd! Od paru lat tabun reżyserów średniego pokolenia, tworzących nowy polski teatr, „cytuje” takie schematy czasem niemal kropka w kropkę ze spektakli Castorfa, Pollescha czy Marthalera, co zresztą przez część krytyków jest przyjmowane z entuzjazmem. No bo co dzisiaj jest oryginalne? Wszyscy przecież znamy refren z „Kabaretu Olgi Lipińskiej”, a on podpowiada:

Wszystko już było - rzekł Ben Akiba

A gdy nie było - śniło się chyba
Trzeźwi, urżnięci i rak i ryba
A świat się w kółko kręci, świat się w kółko kręci…
Hopaj siup…

P.S. „Pół wieku, Człowieku” to szyld jubileuszowego, pięćdziesiątego sezonu wałbrzyskiej sceny.

18-12-2013

galeria zdjęć Wałbrzych Utopia 2.039,reż. P. Ratajczak, Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu Wałbrzych Utopia 2.039,reż. P. Ratajczak, Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu Wałbrzych Utopia 2.039,reż. P. Ratajczak, Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu Wałbrzych Utopia 2.039,reż. P. Ratajczak, Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu ZOBACZ WIĘCEJ
 

 

Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu
Piotr Rowicki
Wałbrzych Utopia 2.039
dramaturgia: Michał Pabian
reżyseria, opracowanie muzyczne: Piotr Ratajczak
scenografia, kostiumy: Matylda Kotlińska
obsada: Sara Celler-Jezierska, Rafał Kosowski, Karolina Krawiec, Rozalia Mierzicka, Piotr Mokrzycki, Filip Perkowski, Tomasz Pisarek [g], Czesław Skwarek, Ryszard Węgrzyn, Ewelina Żak
premiera: 7.12.2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: