AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Prezerwatywa to dobro

 

Czy pamiętacie Wojnę domową? Kultowy serial pomagał kilku pokoleniom Polaków spojrzeć z dystansem na rodzinny konflikt pokoleń. Pokazywał też wyzwania, jakie stoją przed rodziną, usiłującą zachować równowagę w pogoni za nowoczesnością.

Maria Wojtyszko, autorka tekstu Sam, czyli przygotowanie do życia w rodzinie, opisała kolejną fazę tej samej batalii w nowych dekoracjach. Bo żyjemy już w innym świecie. Przy familijnych utarczkach sprzed pół wieku współczesny konflikt rodzinny wydaje się wojną atomową. Przede wszystkim nie ma już zasad, które trzymałyby członków rodziny w ryzach, a jej samej gwarantowały stabilność. Rozwody stały się chlebem powszednim, a dzieci przechodzą przyspieszony kurs dorosłości, ucząc się żyć w związkach „patchworkowych”. Po drugie, wojny domowe bywają dziś o wiele bardziej wyrafinowane, bo strony konfliktu są uzbrojone po zęby w wiedzę fachową z poradników psychologicznych, czyli walczą bronią inteligentną. Wreszcie pragmatyczny duch naszych czasów wytwarza prosty mechanizm rugowania poczucia winy, usprawiedliwiając partykularne egoizmy prawem do realizacji własnych potrzeb.

Spektakl, zrealizowany we Wrocławskim Teatrze Lalek przez Jakuba Kroftę, pokazuje wszystkie te komplikacje bez ideologicznych zacietrzewień, co wobec standardów obowiązujących w polskiej debacie publicznej należałoby uznać za rzadką jakość. Bo przecież temat jest gorący. Tak gorący, że meandry intrygi przypominają czasem taniec na rozżarzonych węglach.

Zaczyna się bez zbędnych wstępów, czyli od trzęsienia ziemi. Grzegorz Mazoń po prostu wychodzi do publiczności i mówi, że jest trzynastolatkiem o imieniu Sam. To oświadczenie zrazu budzi wesołość, jednak aktor szybko zjednuje sobie widownię. Trudno pojąć, w jaki sposób to robi, ale rzeczywiście w mgnieniu oka przeistacza się w schludnego ucznia z dobrego domu. Jest typem nadwrażliwego okularnika, skazanego na własne towarzystwo. W samotności komponuje piosenki i rozmawia z chomikiem, sprezentowanym na otarcie łez przez rodziców, którzy z jakichś względów nie chcieli go zabrać ze sobą na wakacje. Ostatecznie chomik staje się częścią osobowości Sama lub raczej – jego podwójnym alter ego, w którym nieśmiałe próbki pozytywnego myślenia walczą z przytłaczającym pesymizmem. To uteatralizowanie „garderoby duszy” chłopca okazuje się zresztą zupełnie zbędne, bo z opowieścią o jego życiu wewnętrznym Mazoń świetnie sobie radzi, serwując za pomocą keyboardu coś w rodzaju ilustrowanego muzycznie pamiętnika nastolatka.

Rodziców Sama oglądamy jego oczami – i nie jest to obraz krzepiący, bo chłopak myśli o nich jak najgorzej. To para lewicowych intelektualistów – otwartych, nowoczesnych i zaangażowanych po uszy w ideowe boje. Biegają na manify, żądają prawa do aborcji, walczą z faszyzmem, a w chwilach wolnych chłoną modne książki i doglądają na strychu przydomowej plantacji marihuany. Oczywiście są konsekwencje. W domu nikt nie sprząta, nie gotuje, a dzieciak rośnie na wycofanego introwertyka. Mało tego, zamiłowanie rodziców do widowiskowych akcji naraża go na kpiny rówieśników. Gdy tata z mamą, niekompletnie ubrani mimo chłodnej pory, założyli pikietę pod kościołem, by żądać prawa do in vitro, przyjechała telewizja. Tata zaklinał na wszystkie świętości, że nie ustąpi, dopóki proboszcz parafii się nie opamięta i nie zaprzestanie ataków na in vitro, by na koniec, korzystając z obecności kamer, uroczyście zapewnić syna, że gdyby nie został poczęty metodą naturalną, to z pewnością byłby dzieckiem z probówki. Na nieszczęście występ ten oglądała cała klasa, przez co Sam dorobił się ksywki „in vitro”.

Wojtyszko i Krofta mają rację: teatr powinien rozmawiać z młodzieżą o trudnych sprawach. Trzeba też znaleźć do tej rozmowy skuteczny język. Odtwórcy ról rodziców dokonali nie lada wyczynu: ich postaci, podane w mocnej karykaturze, są zarazem bardzo prawdziwe. Budzą sympatię, mimo że mierzy się w nich oskarżycielskim palcem. Ba! Niejeden rodzic, patrząc na ich bezradność w rodzinnym galimatiasie, może się poczuć niewyraźnie. Kamila Chruściel zaprezentowała już drugą w tym sezonie odmianę „mamy modnej”. Jej poprzednia rola Mamy Lisa w Skarpetach i papilotach Julii Holewińskiej prezentowała kobietę w ogniu walk emancypacyjnych. Mama Sama ma to już za sobą i jest pewną siebie, wygadaną feministką. Zamaszysta, niedbale ubrana, z nieodłącznym papierosem w dłoni, ma w głębokiej pogardzie wszystkie tradycyjne atrybuty kobiecości. Ojciec Radosława Kasiukiewicza, buńczuczny, wojowniczy i całkowicie pochłonięty walką o naprawę świata, to w gruncie rzeczy duży dzieciak z nadmiernie przerośniętym ego, bajecznie lekkomyślny i nieodpowiedzialny. Nic dziwnego, że dom, pełen rewolucyjnych haseł, zaczyna trzeszczeć w szwach. Tata bez skrupułów podrywa nieletnie wolontariuszki, mama się zaniedbuje. Wreszcie w dniu urodzin oboje oznajmiają Samowi, że będzie rozwód. Smutna wiadomość zostaje okraszona rowerem w prezencie wraz z poradą zaczerpniętą z literatury fachowej, by broń Boże nie czuł się winny. Bo rodzice przestudiowali już modelowe rozwiązania kryzysów rodzinnych, z których się dowiedzieli, że dzieci przeważnie biorą winę na siebie. Sam jednak nie ma wątpliwości, kto jest odpowiedzialny za domową katastrofę, czego przy sposobności nie omieszka wygarnąć obojgu.

Rozwód oznacza podział sceny na pół. Pomiędzy mieszkaniami mamy i taty jeździ pokój Sama, wyobrażony przez wielofunkcyjny mebel, będący biurkiem, keyboardem i biblioteczką w jednym. Bo również chłopcem rodzice podzielili się na pół, według szczegółowego grafiku. Sam prowadzi więc życie rotacyjne i służy za kanał komunikacji rodzicom, którzy załatwiają swoje porachunki, używając go za posłańca. Dzieciak cierpi, a nawet podejmuje desperacką próbę zawrócenia kijem rzeki, obmyślając intrygę, która pchnie mamę z powrotem w ramiona taty. Cóż, kiedy życie nie znosi próżni: u niej zdążył zamieszkać przystojny uchodźca z Kosowa, a on już bez skrępowania zmienia sympatie jak rękawiczki, tłumacząc synowi, że facet ma swoje potrzeby.

Świat chłopca wali się w gruzy, a co gorsza, nikt nie potrafi mu pomóc. Rodzice uciekają od poważnych rozmów, rówieśnicy mają swoje kłopoty, także szkoła, zaprogramowana na inny obraz życia, chowa głowę w piasek. Otoczenie Sama zarysowano w spektaklu karykaturalną kreską. Przed widzem defilują kolejne groteskowe narzeczone taty, wrzaskliwe sąsiadki, agresywni koledzy i nieprzemakalni nauczyciele, lecz całą tę menażerię oddziela od bohatera przezroczysta ściana. Nie ulega wątpliwości, że widzimy ją okiem sfrustrowanego nastolatka, który rad by wymierzyć światu siarczysty policzek. Zdarza się jednak, że bariera pęka i groteskowe figury pokazują całkiem ludzką twarz. Tak się dzieje w przypadku nauczycielki, pani Szulc. W tej roli oglądamy przepyszną Martę Kwiek, zmienioną nie do poznania w przyciężkawe babsko o krótkich nóżkach i monstrualnej fryzurze, wciśnięte w jaskrawy kostiumik. Otóż pani Szulc wie, że nauki o rodzinie, jakie wykłada, są całkowicie nieżyciowe, ale cóż, taki ma program. Coś się jednak w niej łamie i za którymś razem, zamiast poprawnej mowy-trawy, robi wykład o bezpiecznym seksie, zwieńczony płomiennym wezwaniem: „Prezerwatywy to dobro! Nie chcecie mieć hifa, to używajcie prezerwatyw!”.
 
Temat jest gorący. Tak gorący, że meandry intrygi przypominają czasem taniec na rozżarzonych węglach.Pojawia się jednak okoliczność, która zmienia życie Sama. To miłość. Pewnego dnia do klasy przybywa Nowa – olśniewająca blondynka z warkoczami, w której chłopak z miejsca się zakochuje. Agata Kucińska w tej roli poszła innym tropem niż Grzegorz Mazoń i stworzyła bardzo formalny portrecik nastolatki trochę sztywnej, kanciastej i nie za bardzo pewnej jeszcze swego ciała. Jej bohaterka pochodzi z bogobojnej, wielodzietnej i na pozór wzorowej rodziny, co przy pierwszym spotkaniu tak urzeka Sama, że z miejsca pyta nowych znajomych, czy nie zechcieliby go adoptować. Niestety, katolicka familia okazuje się wobec jego kłopotów równie bezradna, jak jego własna, a na domiar złego ma własne problemy, bo wkrótce okazuje się, że jej patriarchalna głowa zmajstrowała sobie zapasową rodzinę w nieodległym mieście. Od tej pory również dziewczyna Sama jest w kropce. O ile jednak ona szuka pociechy w Bogu, o tyle on, jako syn wojujących ateistów, musi zabiegać o wsparcie w świecie doczesnym. Z tego zresztą wynika ciekawa różnica postaw, bo Sam nie potrafi zrozumieć kultu swojej sympatii dla papieża Franciszka, ją zaś może razić jego cokolwiek obcesowy stosunek do spraw wiary. Niestety, do otwartej konfrontacji nie dochodzi. Nie wiemy, jak nastolatki wybrną ze sporu światopoglądowego i czy będą potrafiły uszanować swoje uczucia. Zresztą akcja spektaklu zaczyna już galopować do łatwo przewidywalnego happy endu, wygładzając po drodze co ostrzejsze kanty. Bo nagle wszystko układa się dobrze: mama wychodzi za mąż za atrakcyjnego uchodźcę, który po przelotnych nieporozumieniach zawiera z Samem kumpelską sztamę. To małżeństwo odmienia również wojowniczą rodzicielkę, która rzuca palenie, przywdziewa twarzowe sukienki i w ogóle staje się bardziej kobieca. Na ślubnym kobiercu ląduje również tata. Jemu z kolei wpadła w oko gwiazdka telewizji śniadaniowej, propagująca zdrowe gotowanie, dzięki czemu także w nim budzi się zew kulinarnej przygody. Co prawda przy okazji uroczystości weselnych wychodzi na jaw, że mama już przed rozwodem zdradzała tatę z przystojnym uchodźcą, nic jednak nie jest w stanie zepsuć promiennego finału.

Ten finał, zbyt pospiesznie i po łebkach klajstrujący zarysowane wcześniej problemy, trochę psuje całość. W ten happy end po prostu trudno uwierzyć. Tym bardziej, że z pewnością spory procent nastoletniej widowni, dla której przeznaczono spektakl, zna już kryzysy rodzinne z własnych doświadczeń. Na przedstawieniu, które oglądałam, była grupa gimnazjalistów ze specjalnego ośrodka wychowawczego. Scena, w której przy stole rozsiadała się wielodzietna familia, wywołała ogólną wesołość, a jeden z chłopców zakrzyknął do kolegi: „Patrz, zupełnie, jak twoi starzy!”. Sęk w tym, że w ich krótkich biografiach najprawdopodobniej nie było szans na równie gładkie rozwiązania konfliktów rodzinnych.

Wojtyszko i Krofta mają rację: teatr powinien rozmawiać z młodzieżą o trudnych sprawach. Trzeba też znaleźć do tej rozmowy skuteczny język. Znaczna część klasyki dziecięcej nie odzwierciedla już realiów ani problemów współczesnej rodziny. Z tego punktu widzenia być może ciekawsze od tego, co się w tej lekkiej komedii muzycznej zdarzyło, byłyby dalsze losy bohaterów Sama…. Jakub Krofta pochodzi z kraju, który ten temat przerobił nieco wcześniej. W ubiegłym roku ukazał się przekład głośnej książki czeskiej pisarki Petry Soukupovej pt. Zniknąć, opowiadającej o skomplikowanych relacjach w rodzinach „patchworkowych” z perspektywy dzieci. To również opowieść zabawna i lekka, choć prezentuje gorzki bilans kosztów, jakie z tytułu tempa przemian obyczajowych spadają na barki dzieci.

Świat pokazany we wrocławskim spektaklu jest schizofreniczny. Rozdarty pomiędzy starym a nowym, pomiędzy tradycją a rewolucją. Okazuje się przy tym, że żaden z porządków nie gwarantuje już stabilności ani dojrzewania bez wstrząsów. Na ten czas rozchwiania nie jest przygotowana ani szkoła, ani produkowane przez nią wzorce wychowawcze, ani tym bardziej rodziny w wydaniu starym i nowym. Bezradni są dorośli, uciekający tchórzliwie od trudnych pytań, oraz książki, w których szukają odpowiedzi. Wojtyszko i Krofta uświadamiają, że na spodzie tej manewrującej po niepewnych wodach góry lodowej tkwi dziecko, które po prostu musi się przystosować, bo nie ma wielkiego wyboru. Jakie będą koszta tej adaptacji, to już inna historia.

4-04-2014

galeria zdjęć SAM czyli przygotowanie do życia w rodzinie, reż. J. Krofta, Wrocławski Teatr Lalek SAM czyli przygotowanie do życia w rodzinie, reż. J. Krofta, Wrocławski Teatr Lalek SAM czyli przygotowanie do życia w rodzinie, reż. J. Krofta, Wrocławski Teatr Lalek SAM czyli przygotowanie do życia w rodzinie, reż. J. Krofta, Wrocławski Teatr Lalek ZOBACZ WIĘCEJ
 

Wrocławski Teatr Lalek
Maria Wojtyszko
Sam, czyli przygotowanie do życia w rodzinie
reżyseria: Jakub Krofta
scenografia: Anna Chadaj
muzyka: Grzegorz Mazoń
obsada: Kamila Chruściel, Agata Kucińska, Marta Kwiek, Patrycja Łacina-Miarka, Radosław Kasiukiewicz, Marek Koziarczyk, Konrad Kujawski, Grzegorz Mazoń
premiera 08.03.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę: