AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Reportaż mydlany

Manat. Romans podwodny, reż.Klaudia Hartung-Wójciak, Komuna// Warszawa
fot. Pat Mic  

Nie czytałem ani jednego harlequina. Pamiętam tylko okładki, które pojawiały się na półkach, lustrowanych w czasie rodzinnych wizyt i rewizyt. Wbrew przysłowiu nie powstrzymywałem się od ocen. Do Komuny // Warszawa szedłem z apetytem na przekroczenie. Zaniechany krok w nieznany świat, który – jak się spodziewałem – musi być fascynujący, inaczej nie byłby tak ważny i wpływowy, że aż frazeologiczny. Tymczasem Manat. Romans podwodny okazał się znajomy. Książek mogłem nie czytać, ale uchronić się od Mody na sukces (Dynastii, Santa Barbary, W labiryncie – proszę sobie wybrać) nie byłem w stanie. Zresztą, któż był?
 
Reżyserująca to przezabawne przedstawienie Klaudia Hartung-Wójciak operuje nostalgią, ale nie funduje widzom jedynie efektownej przejażdżki na retro karuzeli, co, zważywszy na wszechobecną retromanię, byłoby najprostszym sposobem na sukces. Nie znaczy to, że pod pastiszowym płaszczem kryje się socjologicznie uchwycona sylwetka Polski w czasach transformacji, kiedy to rozgrywa się akcja. Reżyserka wskazuje na ciągłość pewnych procesów, ale nie aspiruje do wykładania historii najnowszej. Chociaż, jak to w Komunie, wystarczy rzucić okiem na notkę promocyjną, aby zasępić się brakami w lewicowym dyskursie intelektualnym. Oczywiście mówię za siebie, z pokorą przyjmując, że szanowni czytelnicy są bieglejsi w „kartografiach ciała pożądanego”, „kampowości afektów” i „potencjałach emancypacyjnych”.

Manat… to przykład spektaklu znakomicie wyważonego zgodnie z receptą: zabawnie i niegłupio. Hartung-Wójciak z łatwością łączy trudną sytuację czytelniczek harlequinów, które stawiają czoła ofensywie turbokapitalizmu, z dzisiejszymi rozwarstwieniami społecznymi. W cierpiącej na rybią łuskę Joannie (Natasza Aleksandrowitch) biednej i pożałowania godnej czytelniczce, która relacjonuje swoje życiowe kłopoty w korespondencji do szefowej polskiego oddziału wydawnictwa, widzimy nie relikt zamierzchłych czasów, a przykład i dzisiaj powszednich kłopotów materialnych, zawodowych i osobistych. Wspomniana szefowa, czyli Samanta (Weronika Łukaszewska) to z kolei wcielenie wcale niewyblakłego marzenia o amerykańskim śnie i błyskotliwej karierze w międzynarodowej korporacji. Dostępnej nie poprzez pracę czy wykształcenie, a dzięki szczęściu, które może się nie należy, ale przecież każdy na nie zasługuje.

Twórcy nie próbują wytrącić nas z dobrego humoru nagłymi zmianami tonacji. Świat zamieszkały przez pastelowych bohaterów jest bezpieczny. Nie boimy się, gdy aktorzy przyklejeni do zamykającej scenę ściany przechodzą nad niewidoczną przepaścią, ani gdy wpadają do przerębli w bieszczadzkim stawie i spotykają żyjącego tam (leżącego od początku na scenie) manata Dereka (Sebastian Grygo), którego kostium-śpiwór to zresztą najwyraźniejszy znak plastyczny. Trudno się też wystraszyć fajtłapowatego oszusta imieniem Steve (Filip Perkowski), który przemawia do nas po – jak powiedzieliby śpiewacy układający linie wokalne bez tekstu – „norwesku”. Komiczne i rzeczywiście „skandynawskie” bełkotanie tłumaczy lektor, co znakomicie uwydatnia ten znany z telewizorów, przedziwny ton czarującego toporną sztucznością blichtru. Obecność czarnego charakteru uruchamia także pastisz opowieści kryminalno-sensacyjnej. Jaki sekret kryje się w czarnej teczce, którą nosi Steve, oraz kim jest zjawiający się znikąd i po nic enigmatyczny nieznajomy? Napięcie wzrasta refrenicznie. Rozładowywane za każdym razem przez – jeszcze niezdemaskowanego – Steve’a, który mówi: „kimkolwiek był, już się oddalił”, wywołując salwy śmiechu na widowni.

W świecie Manata… dzieją się również rozmaite dramaty – przede wszystkim miłosne. Wśród bohaterów nie mogło zabraknąć męskiego herosa. Jego moc zdradza już imię – Harley (Marcin Wojciechowski). Konwencja sprawia, że perypetie uczuciowe nie bolą, lecz koją. Przykładem Alicja (Małgorzata Biela), wdowa, której mąż zginął w wypadku drogowym, o czym ona informuje nas operową arią. Do tej pory słyszę tę obywatelską, choć na osobistej krzywdzie wyrosłą, przeszywającą skargę na zły stan dróg. Biela z umiejętności wokalnych korzysta często i z pożytkiem dla widowiska. Nie tylko dlatego, że wykonuje świetnie napisane teksty, ale i przez fakt, że zamienia się we wcielenie opery mydlanej. Skoro już o tekstach mowa – Hartung-Wójciak bez oporów częstuje nas harlequinowską (jak sądzę) frazą. Weźmy pierwsze z brzegu zdanie o temperamencie, co wysyła ostrzegawcze flary. Delicje! Utrzymywany przez cały spektakl balans pomiędzy kpiną a serdecznością stanowi główną siłę Manata… Śmiejemy się głośno, ale nie szyderczo. Chwytane w lot kiczowate frazy dowodzą, że cały czas doskonale rozumiemy język harlequinów, telenoweli, tanich sensacji. Manat… udowadnia, że możemy za jego pomocą oddać charakter rzeczywistości, choć pozornie trudno o coś bardziej z niej wyabstrahowanego. W tym kontekście znamiennie brzmi określenie przywoływane przez twórców – „reportaż sceniczny”. Byłby bowiem Manat… reportażem mydlanym, opisem nie faktów, a języka, który nadal w wyraźny sposób określa naszą współczesność. Zamkniętą przez w twórców w „retrofuturystycznym nie-miejscu”.

Wypełnia je dziwne, jednocześnie miękkie i chłodne światło. Kąpią się w nim pastelowe kostiumy, pojedyncze rekwizyty i scenografia, a właściwie jej brak. Zastępuje ją surowe wnętrze sceny przy Lubelskiej. Wszystko razem składa się na krajobraz osobliwie duchologiczny. Historia zawodowo-miłosnych perypetii przedstawicieli wydawnictwa Harlequin oraz podwodnego romansu Joanny z Derekiem ma w sobie coś z tabloidowych sensacji o wielorybie pływającym w Wiśle. W tych powracających każdego sezonu ogórkowego i rozpalających publiczną wyobraźnię bajdurzeniach jest z reguły coś uroczego, jakaś nuta karykaturalnie wygiętego magicznego realizmu, zastanawiająco miła dla ucha. Twórcy Manata… doskonale zdają sobie z tego sprawę i grają nam w tej właśnie tonacji. Można się zasłuchać – nie wiem co prawda, czy to równoznaczne z wyemancypowaniem, ale na pewno przyjemne.

03-01-2020

galeria zdjęć Manat. Romans podwodny, reż. Klaudia Hartung-Wójciak, Komuna// Warszawa <i>Manat. Romans podwodny </i>, reż. Klaudia Hartung-Wójciak, Komuna// Warszawa <i>Manat. Romans podwodny </i>, reż. Klaudia Hartung-Wójciak, Komuna// Warszawa <i>Manat. Romans podwodny </i>, reż. Klaudia Hartung-Wójciak, Komuna// Warszawa ZOBACZ WIĘCEJ
 

Komuna// Warszawa
Klaudia Hartung-Wójciak
Manat. Romans podwodny
reżyseria: Klaudia Hartung-Wójciak
przestrzeń, scenografia: Paula Grocholska
reżyseria świateł: Aleksandr Prowaliński
muzyka: Piotr Peszat
konsultacja wokalna: Piotr Markowski, Bartosz Lisik
konsultacja choreograficzna: Weronika Pelczyńska
obsada: Natasza Aleksandrowitch, Małgorzata Biela, Sebastian Grygo, Weronika
Łukaszewska, Filip Perkowski, Marcin Wojciechowski
premiera: 02.09.2019

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: