AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Skansen i jego mieszkańcy

Człowiek z Manufaktury, finał konkursu kompozytorskiego, Teatr Wielki w Łodzi
Pracownik Instytutu Kultury Współczesnej UŁ, redaktor miesięcznika „Dialog”.
A A A
 

Obie finałowe wersje pierwszego aktu Człowieka z Manufaktury nie pozostawiały złudzeń: kompozytorski konkurs zorganizowany przez Pawła Gabarę w Teatrze Wielkim jest projektem prawdziwie artystycznym. Szlachetnym i bez kompromisów.

To właśnie dla takich działań istnieją publiczne instytucje kultury. Warto o tym pamiętać, gdy niejeden teatr i dyrektor woli być mierny i bierny, by tylko mieć święty spokój (i przedłużany w nieskończoność kontrakt).

Zacznę od rachunku sumienia i uderzenia się w pierś: nie kibicowałem Człowiekowi z Manufaktury. Zorganizowany we współpracy z wielkim centrum handlowym konkurs na operę o Łodzi doby fabrykanta Izraela Poznańskiego pachniał mi tanią imprezą promocyjną. Krzywiłem się już na sam tytuł – bo wykorzystanie w nim nazwy centrum, mającej z historią i założycielem bawełnianego imperium niewiele wspólnego, wydawało mi się szkodliwą manipulacją fundatora nagród, dla którego opera mogła stać się kolejnym narzędziem promocji gwarnej mekki zakupoholików. Jednego dnia festiwal golonki, drugiego pokazy makijażu, a trzeciego przedstawionko w teatrze. A że za pisanie libretta zabrała się Małgorzata Sikorska-Miszczuk, tłumaczyłem sobie jedynie nieznanej proweniencji przypuszczeniem, że zrobi ona pastisz wodewilu. Ile to dzieł i dziełek teatralnych w dziewiętnastym wieku opiewało uroki oświetlenia gazowego, nowych linii kolejowych czy poczytnych gazet, a to za sprawą hojnego wsparcia gazowców, kolejarzy i wydawców… I choć niektóre z powstałych na tej fali tytułów bardzo dziś cenię, to jakże chciałem, by Sikorska-Miszczuk zażartowała sobie z zamówienia! I jakże się rozczarowałem, gdy przeczytałem w jakimś artykule, że jednak pisze o Izraelu Poznańskim. I to na serio. W Szalonych nożyczkach z łódzkiego Powszechnego na scenie są siatki z logotypami sponsorów spektaklu, w Czego nie widać w Nowym bohaterowie siadają na poduszkach z nazwami współfinansującego przedstawienie producenta rybich konserw… Przykłady technik product placement w teatrze można mnożyć. I teraz, zakładałem, sprzeda się także Teatr Wielki. Rozpacz, czarna rozpacz.

I zadziwienie, olbrzymie zadziwienie, gdy orkiestra zagrała początkowe takty – prezentowanej jako pierwszej – finałowej propozycji Katarzyny Brochockiej. Skocznego musicalu z elementami potańcówki nie będzie – zdawały się mówić zatopione w skomplikowanych harmoniach akordy. Wielki aparat orkiestrowy robił sobie niewiele z oczekiwań tych wszystkich, którzy przyszli po śpiewogrę. Choć w uwerturze, przez krótką chwilę, przebijały się dźwięki sugerujące pracę mechanicznych wrzecion w tkalni Poznańskiego, to był to jedyny ukłon w stronę tych, którzy chcieli prostych skojarzeń muzyki ilustracyjnej. Brochocka napisała wielką muzykę o wielkich emocjach, sięgając po skomplikowaną fakturę dźwiękową – piękną, prawdziwie piękną i na wskroś nowoczesną.

I podobną drogą, choć z jeszcze bardziej radykalnym postanowieniem bezkompromisowości, poszedł drugi finalista – Rafał Janiak. Napisał pełną mocy, ekspresjonistyczną muzykę o okrucieństwie czasów Poznańskiego, czerpiącą pełnymi garściami z najbardziej brutalnych prób artystycznego opisu świata rodzącej się doby przemysłowej. To nie jest żadna sentymentalna podróż do przeszłości, pokazująca z melancholijnym zadumaniem trud pracy przy maszynach tkackich. U Rafała Janiaka nie było grosza romantyzmu. Najostrzejsze sceny, które pamiętamy z Wajdowskiej Ziemi Obiecanej, przy tej wizji Człowieka z Manufaktury tracą swoją chropowatość. I jest to muzyka niebywale bogata w rozwiązania harmoniczne, pełna dźwiękowych poszukiwań, tworzona ze starannym rozmachem.

Co ważne, obie propozycje są kontynuacją konceptu Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, która nie napisała laurki ani Poznańskiemu, ani przemysłowej Łodzi, ani dzisiejszej Manufakturze. Więcej, nie pozwoliła założyć sobie na szyję pętli lokalności – tej pętli, którą do znudzenia zarzucają liczni dyrektorzy teatrów i kuratorzy artystom, widząc w takim formatowaniu ich pracy realizację teatralnych misji. Sikorska uciekła swoją opowieścią z łódzkiego grajdołu. Jej bohaterowi towarzyszy kobieta z Kościoła w Auvers van Gogha i rozważania ze Zbrodni i kary. Opowieść o zamachu na fabrykanta jest refleksją o niemożliwej sprawiedliwości społecznej, ale wpisaną w szeroki horyzont. Sikroskiej-Miszczuk udaje się także uciec przed pokusą romantycznego zrozumienia losów Poznańskiego: wprowadzając do dramatu opowieść o księdze dobrych i złych uczynków znajdującej się podobno w Auvers, odrealnia fabułę, niepozbawiając jej wszelako konkretnego pytania o moralność czasów, które zbudowały imperium Poznańskiego. Przemysłowcowi śnią się pieniądze, ale oczywistość takiego tematu marzeń sennych ma u Sikorskiej-Miszczuk moc wyrwania fabuły z sideł psychologizmu. W jej Człowieku z Manufaktury opozycje są mechaniczne – bo czasy, w których powstawała fabryka zaakceptowały mechanizm i bezemocjonalność w podejściu do człowieka.

Obie wersje muzyczne ciągnęły tę fabułę w przeciwne strony. Katarzyna Brochocka, również dlatego że zmieniła nieco porządek tekstu, dodając klamrę snu i śmierci (umierający Poznański przypominał sobie wydarzenia), próbowała interpretować historię przez pryzmat głównego bohatera – jego sumienia, rozczarowań, może także żalu. Rafał Janiak nie pozostawiał nikomu złudzeń. Był jak chłodny dokumentalista próbujący z dystansem opowiedzieć o dość podłych czasach. A była w tym geście jakaś młodzieńcza świeżość, umiejętność bezpardonowego zdystansowania się wobec tkliwych narracji o przeszłości. Czas leczy rany i łagodzi oceny – Janiak się na to nie godził. Ze spotkania jego muzyki i tekstu Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk zrodziła się ciekawa opowieść o Poznańskim i jego czasach, otwarta jednakowoż także na to, co w fabrykach działo się w późniejszych, również peerelowskich dekadach. To bardzo konkretna kontrpropozycja wobec narracji wystawy znanej z Muzeum Fabryki w Manufakturze: bez tkliwości i współczucia, które w dłuższej perspektywie niosą ryzyko uśpienia krytycyzmu. Opowieść, która nie tworzy skansenu.

I gdy we wspaniałym zadziwieniu słuchałem prawykonań finałowych pierwszych aktów obu kompozycji (publiczność zagłosowała za wersją Katarzyny Brochockiej, jury wybrało muzykę Rafała Janiaka i to ta wersja będzie miała premierę w roku 2019), myślałem o tym, jak wiele w Teatrze Wielkim pod dyrekcją Pawła Gabary podjęto prób wyrwania ze skansenu także samego teatru. Nie były to tylko konkretne propozycje repertuarowe (z prawykonaniem Złotego Runa Aleksandra Tansmana i Świętem Wiosny ze zrekonstruowaną choreografią Marty Graham na czele), ale nade wszystko nowe, odpowiedzialne i nieoczywiste myślenie o kształcie tej instytucji, która podjęła ryzyko szukania nowych widzów i rozmawiania z nimi, również poprzez ciekawe spotkania czy nawet teksty w programach pisane przez nowych autorów. Jasne, miewałem Pawłowi Gabarze za złe, gdy stawał w obronie tradycyjnych gustów (chciałem większego radykalizmu od człowieka, który dążył głównie do dialogu), ale też jestem mu wdzięczny, za te liczne wieczory, które w ostatnich dwóch latach uczyniły z Wielkiego może najciekawszy teatr instytucjonalny w Łodzi. I jestem wdzięczny za to, że głównym dyrygentem uczynił Wojciecha Rodka – bo orkiestra Wielkiego grała w ostatnich dwóch sezonach wyśmienicie. I wyśmienity był chór kierowany przez Dawida Jarząba. Ich odejście z Wielkiego jest wielką stratą dla tego teatru. A sprawa tym smutniejsza, że powód rozwiązania umowy z Pawłem Gabarą wydaje się wątpliwy. Był jednym z niewielu dyrektorów, którego powołano w ostatnim czasie na stanowisko w wyniku wzorcowo przeprowadzonego konkursu. To jednocześnie kolejny dyrektor, którego zwolniono, zamykając oczy na artystyczno-organizacyjne dokonania, koncentrując się wyłącznie na jakimś finansowym uchybieniu. Piszę „jakimś”, bo i w tym wypadku trudno mówić o poważnym przewinieniu, zaś argumenty, których na swoją obronę używał Gabara były naprawdę godne rozważenia. Mam wrażenie, że chodziło o pretekst. Że chodziło o zwolnienie człowieka – a w takich sytuacjach, jak mówi stare porzekadło, paragraf zawsze się znajdzie. Nie wiem tylko, dlaczego wyrok padł właśnie na Pawła Gabarę: bo przywiózł do Łodzi profesjonalizm i świeżość, które bywają tu towarem deficytowym?

Prezentacja finałowych propozycji Człowieka z Manufaktury poprzedzona była wręczeniem Złotych Masek – nagród lokalnych dziennikarzy. Gdyby ktoś wyrabiał sobie opinię o łódzkim teatrze na podstawie humoru obojga prowadzących tę uroczystość, Renaty Sas z „Expressu Ilustrowanego” i Dariusza Pawłowskiego z „Dziennika Łódzkiego”, doszedłby niechybnie do wniosku, że Łódź to teatralne serce Polski i że sezon 2015/2016 był kolejnym, w którym łódzkie sceny wytyczały trasy polskim teatrom… Na scenę po kolejne nagrody wychodziły głównie osoby związane z Łodzią (i prawie tylko z Łodzią) od dawna: dyrektorzy z kilkudziesięcioletnim stażem. Wyjątków od tej reguły było niewiele. Panowała atmosfera tryumfu, której nie zmącił jakiś tam fakt, że wszystko odbywa się w teatrze, którego dyrektora, świetnego dyrektora, ledwo co wyrzucono z roboty… Może właśnie dlatego atmosfera była tak dobra – bo znów na swoim pozostali swoi. Tu uścisk, tam uśmiech, tu nagroda, a tam seksistowski żarcik Dariusza Pawłowskiego, że aktorki to jego ulubiona kategoria i radość, i wielka radość. A potem większość nagrodzonych, z dumą tuląc do serca Złote Maski, uciekła cichcem z teatru, by nie słuchać tej kociej muzyki, do jakiej próbował ich przekonać były już dyrektor Wielkiego. Uciekli, snując już najpewniej plany kolejnych spektakli, które zachwycą „Express” i „Dziennik”… Ludzie z Łodzi, na premierze Człowieka z Manufaktury.

15-11-2017

Teatr Wielki w Łodzi; finał konkursu kompozytorskiego
Człowiek z Manufaktury
libretto: Małgorzata Sikorska-Miszczuk
muzyka: Katarzyna Brochocka, Rafał Janiak
dyrekcja muzyczna: Vladimir Kiradjiev
wykonawcy: Stanisław Kierner, Aleksander Kunach, Wojciech Pszoniak, Małgorzata Walewska oraz soliści, chór i orkiestra Teatru Wielkiego w Łodzi
finał: 24.09.2017

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę: